Bad Girl na Manhattanie

A gdyby on powrócił, Co mu powiedzieć mamy?" - Powiedzcie, że czekano. Nań aż do śmierci samej. - „A gdyby jeszcze pytał. Gdyby mnie poznać nie mógł?" - Mów z nim, jak siostra mówi. Bo może ból go przemógł.

***

Dzisiaj mam spotkanie z Aronem, mafijny baronem całego podziemia. Nie chcę się spóźnić, bo on jest mafiozo. Jest postrachem całego miasta, wszyscy się go boją.

Mój boss ma układy i to jakie? Układa w markecie towar na półkach.

Właśnie podjechał pod mój dom, swoją limuzyną Rolls-Royce. My też nie gorsi i w naszej posiadłości mamy luksus - nie to, co sąsiedzi. Jako burżuazja mamy wychodek na półpiętrze, a plebs wypróżnia się do latryny na podwórku. Słyszę charakterystyczny klakson, wychodzę przed budynek i od razu włażę w psią kupę. – Żeby tego właściciela wilki udusiły. Łachmycie nie chce się sprzątnąć po swoim parszywcu! - mruczę pod nosem. Szukam patyka, znajduję, siadam na krawężniku zarośniętym trawą i czyszczę podeszwę buta, oczywiście jak każda Julka - mam buty Nike. Wstaję, robię kilka kroków, no nie - czuję coś mokrego na dupie. Sprawdzam dłonią, co to?

 

- Kurza twarz, usiadłam na gównie. Wdepnąć w odchody - sukces od rana murowany. Tak podają senniki. Guzik prawda. Żeby ci kundlu chwost urwało - mruczę pod nosem. Ależ tu nasrane. Wycieram trawą psie gówno ze spodni, potem doczyszczam chusteczkami. "Limuzyna" czeka, czyli Fiat Cinquecento. Rzęch ma ze 20 lat, ale jeździ. Wyłazi z niego mój mafiozo. Tak tępego ryja (oprócz mego) trudno spotkać w realu. O! - widzę polepszyło mu się, kupił sobie maszynkę do robienia papierosów. Boss zajęty nabijaniem gilzy tytoniem, więc mnie umazanej w gównie nie poczuje.

 

– Heloł bejbi - mówi na przywitanie mój mafioso i całuje mnie w policzek.

– Sie masz Aronie, pęknięty balonie! - odpowiadam mu żartem.

– Zmieniłaś perfumy? - pyta Aron. Właściwie to ma na imię Kuba, a może Michał, czy jakoś tak? A może Mateuszek? Nie, Mateuszek to ten obłudnik z krzywą mordą, co ciągle kłamie?

– To nie nowe perfumy, po prostu w gówno wlazłam - odpowiadam poirytowana.

– A to w porządku – oznajmia przygłup, który uważa się za mojego chłopaka, po czym dodaje - nie znoszę piżma i Legii. A za ten żart o pękniętym balonie, to ci kiedyś przyfasolę.

– Nie przynudzaj, daj pojarać!

– Zrób se. Gilzy się skończyły - odpowiada nieco zmartwionym głosem - zrób se tutkę z gazety.

- Ale luksus-mruczę wkurzona - skąd te kuny mają wszystko w tych książkach? Przecież piczką na taki luksus nie zarobisz. Pewnie bzdziulki przechwalają się, flury jedne.

Wsiadam do limuzyny, oczywiście gruchot nie chce ruszyć.

- Wysiądź i pchaj - mówi Aron - byle do Duńskiej, a potem z górki.

Ulica Duńska ma kilka kilometrów długości i dosyć ostry spad, więc pcham całym ciałem, aż popierduję z wysiłku. Potem, gdy auto zaczyna samo toczyć się ze wzniesienia, Aron odpala silnik, rusza gwałtownie, a ja z braku oparcia padam na asfalt.

- Jula - krzyczy przejeżdżający obok kierowca - co się wylegujesz na asfalcie? Che-che, czekasz na klienta?

Nie mam siły poczęstować go matem, ani pokazać jakiś nieprzyzwoity gest. Auto Arona zatrzymuje się kilkanaście metrów dalej. Wsiadam i kilkukrotnie zatrzaskuję drzwi.

- Co tak gównem zajeżdża? - pyta Aron, po czym dodaje - aaaa...to ty wsiadłaś.

- Gdzie jedziemy?

Nie mam ochoty na pyskówki, jak jakaś tępa dzida, bo każe wysiąść i bujaj się Hela.

- Jedziemy na Manhattan - odpowiada Aron, a może Jarek (zawsze zapominam jak ten młot ma na imię. Jarek? Nie! Jarek to ten mały, wredny intrygant. Skąd ja tych gnojów znam? Może z telewizji? A jechał ich pies.)

- Zobaczymy ciuchy?!

 

Manhattan to miejskie targowisko z chińskim barachłem: tandetne, niedoszyte...takie Srani-Armani ze Szaberplacu. Parkujemy naszego "merca" i idziemy na bazar. Oczywiście, jak co dzień przy Hali Piastowskiej stoi trzech żuli: Luke, Zayn i Dylan. (Luknij-Zajekoś i Dyla - trzech znanych muszkieterów). Jeden z obszczymurków, chyba Lukaj (te menelskie mordy, wyglądają podobnie) zwraca się do mego mafiosa:

- Wiesiek, pożycz 40 groszy...do whisky zabrakło.

- Do whisky? -pyta zdziwiony Aron.

- No...do "jagodzianki", trunku masy niepracującej miast i wsi, a będącej w ciężkim położeniu i w potrzebie - z niecierpliwieniem odpowiada gangster zakazanych napojów. Po czym dodaje: - W telewizji ci tego nie powiedzą i nas nie pokażą. Dla tych świń przy korycie, jesteśmy ludzkim odpadem. Ty jednak szanujesz zwykłego człowieka. A zwykły człowiek ma pragnienie.

Aron vel Wiesiek daje złotówkę i kilkadziesiąt groszy.

- O! Widzę, że miszczu przy kasie. Dziękujemy za hojność, całuję ronyczki szanownej pani i zenikam.

 

Odchodzi kilka kroków, po czym zawraca i mówi: - Dołóż jeszcze zeta łaskawco, wybawco utrapionych i spragnionych, bo dziś mnie suszy jak Araba na pustyni. O twojej hojności będem śpiewał ballady dla potomnych.

 

Ballada dziada

A szatę ma plugawą i odrażającą. Dłonie w liszajach, brudne palce rąk i nóg.

A za nim ciągnie się ten słynny, wstrząsający. A za nim ciągnie się ten mdławy ludzki smród.

A za nim ciągnie się ten znany, odrażając. Ten odpychający słodko kwaśny ludzki smród.

Jedzie tramwajem dziad i tramwaj jedzie dziadem. Ludzie od smrodu walą w drugi kąt.

Cuchnie w tramwaju wyjątkowa woń rozkładu. Otwarte okna nie wywietrzą ludzki swąd.

Czysty przechodniu i ty pani z zakupami. Jeśli wyciągnie rękę do was dziad.

Dajcie złotówkę albo, choć pięćdziesiąt groszy.

Na obiad nie wystarczy, ale będzie człowiek rad.

***

Szwendamy się po targowisku, a potem mój gangster zaprasza mnie na paszteciki z barszczem. Lubię te klimaty, atmosferę bazarów, tylko przekupek nie lubię i miejscowych drobnych złodziejaszków. Słyszę od bazarowych bab narzekanie na drożynę, na miejskich urzędników, którzy chętnie obdarliby mieszkańców ze skóry, przez ciągłe podnoszenie podatków.

A w tym wszystkim jakieś normalne życie, przyziemnie sprawy. Jemy paszteciki z serem i pieczarkami, popijamy barszczykiem. Ktoś przy wejściu do społemowskiego sklepu gra na skrzypcach.

Obok na pętli autobusowej czekają autobusy, by rozwieść ludzi do północnych dzielnic miasta. Kierowca wyszedł zapalić, jakiś "legun" śpi na ławce pod wiatą. Łachmyta legowisko sobie znalazł. Zwykłe życie, bez pośpiechu.

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 13

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • MKP dwa lata temu
    - Wiesiek, pożycz 40 groszy...do whisky zabrakło.

    - Do whisky? -pyta zdziwiony Aron.

    - No...do "jagodzianki", trunku masy niepracującej miast i wsi, a będącej w ciężkim położeniu i w potrzebie - z niecierpliwieniem odpowiada gangster zakazanych napojów. Po czym dodaje: - W telewizji ci tego nie powiedzą i nas nie pokażą. Dla tych świń przy korycie, jesteśmy ludzkim odpadem. Ty jednak szanujesz zwykłego człowieka. A zwykły człowiek ma pragnienie.

    Aron vel Wiesiek daje złotówkę i kilkadziesiąt groszy.

    - O! Widzę, że miszczu przy kasie. Dziękujemy za hojność, całuję ronyczki szanownej pani i zenikam.

    TEN KAWAŁEK POWYŻEJ MNIE URZEKŁ:) Żul filozof zawsze zarobi.
    Generalnie odebrałem to, jako groteskowy obraz dnia z życia, niedoszłej Królowej Życia.
  • anat dwa lata temu
    Nie do końca fikcja. Jest ulica, która ma takie długie wzniesienie/spadek, na tym bazarze zawsze stoją miejscowi menele, tylko że jest ich więcej, autobusy rzeczywiście rozwożą ludzi do północnych dzielnic, jest ten bar z pasztecikami.
  • Łukasz Jasiński dwa lata temu
    I tak też można...
  • Charlotte41 dwa lata temu
    Ciekawy tekst, naprawdę mi się podoba :) Moja ocena to 5 :) Zapraszam również na mój profil
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Masz zmysł obserwacji na codzienność, którą staramy się omijać. Dobry tekst.
  • yanko wojownik 997 dwa lata temu
    Szedłem na imprezę w nocy, polną drogą - kiedyś dawno, lata 90te i wdepłem glanem w gówno, w ludzkie gówno, człowieka jak psa, co na drogę sra - przecież mógł obok, pies zazwyczaj sra obok, pies lepszy, ale kobieta też dobra, bo seks z psem to największy byłby grzech.
    Cockneya trawą nie wytrze i trzeba z gównem na imprę iść. Przybyłem, przywitałem się ogólnie i oświadczyłem, że: przepraszam, ale but mi śmierdzi gdyż po drodze wdepłem w gówno, więc niech wrażliwi zachowają dystans' po czym kilka osób zapytało mnie która nogą - podałem zgodnie z prawdą, ze lewą - myślę - będą mnie prawa wymijali, a oni, że jak lewą to fuks, że powodzenie i szczęście - każdy po swojemu, ale zasadniczo zgodność panowała, że to dobry omen.

    Kumpel kupił Małego Fiata po wypadku i szaleliśmy na odległościówkach, też miał drzwi wielokrotnego zatrzaskiwania, w ogóle był krótszy, niż miał w dokumentacji fabrycznej, ale wygięcia w łuki normalizowały w prawie standard przekonstruowanie.

    Opko dobre, dobre, ten cykl, ale kiedy tego gnojka uchleją, czekam na tę część...
  • yanko wojownik 997 dwa lata temu
    PS

    SS-likier regionalnie jest zamiennikiem nazwy "jagodzianki". Ja teraz już chyba wiem dlaczego w piosence "Mówili na nią słońce" Rozzi Rozmus śpiewał o innym smaku jagodzianek i że dynamit musiał z serca wywietrzeć - serce - metafora krwiobiegu.
  • Sucre dwa lata temu
    Niezły ten tekst. Widać głęboką znajomość tematu.
  • niklot dwa lata temu
    To majstersztyk!
  • Sucre dwa lata temu
    niklot no jasne.
  • Abbie Faria dwa lata temu
    Ciekawe - "chwost" to po rosyjsku ogon, ale widzę, że jest używane także na Śląsku.
  • yanko wojownik 997 dwa lata temu
    Chwost, to wsjo po wsiach rozplenione, teraz to herbicydują - maj - czerwiec jakoby atak gazowy wsie przechodziły.
  • Abbie Faria dwa lata temu
    yanko wojownik 997 Najgorsza ta lebioda:)
  • Szpilka dwa lata temu
    To jest bardzo dobre pisanie, ze swadą i wyobraźnią, urywek z życia tych przez życie skopanych, 'Ballada dziada' też niczego sobie. Bardzo mi się podobuje ??
  • niklot dwa lata temu
    Trochę rozumiesz, ale nie za dużo.
  • Szpilka dwa lata temu
    Tolkin, nic na to nie poradzę, co pan Bóg dał, to wzięłam ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania