Bajdurka
Dzień wstał jakby lekko nijaki. Ni to słońce, ni pochmurno, średnio ciepło, a muchy i inne latające jakby szaleju się opiły obsiadają, a to głowę a to krowią rzyć i to całymi stadami. Wraz z tą latająco-bzyczącą mordęgą naszła do głowy Cieszymysła, zwanego we wsi Umnym, myśl, którą po cichu od dawna w sobie hołubił; „A może by tak do grodu? Wszak gomółkę sera mam w komorze, a jak mówiła onegdaj wdowa Wielumiła;
— W grodzie z oskomą na sery patrzają i półgrosz, a nawet i cały zdarzy się dostać.
W ślad za myślą poszło i działanie; dół portek do równa obdarł, koszulę co w równonoc, dwa miesiące temu sam kijanką w potoku wyprał, wdział i postronkiem obwiązał, łykowe łapcie z gówna obtarł, dłoń w liście łopucha wytarł, lagę solidną w garść wziął. Na ostatku, gdy już gotów do drogi był, w rękaw koszuli, tej co się rozlazła się łońskiego roku, gomółkę sera wsadził i przywiązał do końca drąga, który przez ramię przełożywszy ruszył zostawiając za sobą przebrzydłe i wielce natrętnie brzęczące stwory.
Nim słonko mu nad głowa stanęło doszedł do murów przez które co i rusz ktoś w tę lub we wtę przechodził. W bramie miejskiej, ubrany w szłom, lekko poczerwieniały od rdzy półpancerz, z nosem o trzy tony bardziej purpurowym oraz z halabardą niby trzymaną, ale bardziej o ścianę za nim opartą, stojał miejski strażnik i niby pilnował ale bardziej drzemał stojący.
Cieszymysł przeszedł przez furtę i, patrząc dokąd podążają przybyli, szedł za nimi kręcąc głową, co rusz gębę otwierając z podziwu. Niebawem dotarł do placu, na którym ciżba zgęstniała, a i wrzask przekupniów uszy wiercił okrutnie. Lagę w pion ustawił słusznie mniemając, że węzeł z serem łatwiej upilnowac przyjdzie, gdy go przed nosem miał będzie. Nim jednak dwadzieścia kroków zrobił, zagadnięty został przez stojącego za straganem chudzinę:
— A co to dobry człecze niesiesz w tym rękawie? Aby nie ser? Pewnikiem na sprzedaż? A po wiela też byś go puścił?
Zasypany tyloma na raz pytaniami przez chwilę porządkował w głowie słowa, tymczasem pytający już łakomą ręką do węzełka siegał.
— Ser, a juści. A to chcecie panie kupić, czy jeno ciekawiście? — odpowiedział przytrzymując rękaw.
— O, ho, ho, widzę, żeś bywały i targować się umiesz. Jeśli twaróg zacny mogę dać... — tu głos zawiesił, jakby jakoweś strasznie mądre rachunki czynił — ćwierć grosza — dokończył nachylając się do Umnego i bacznie patrząc na jego zarośniętą i brudną gębę.
— A, to nie wyście starej Wielumile przeszłej soboty zapłacili za ser półtora grosza? Mówiła, że taki jako wy panie człek znawca serów...a to sama uprosiła co bym z jej twarogiem podyrdał do grodu, bo we wątpiach cosi ją straśnie trzeci dzień skrynco. Mnie ten ćwierćgrosz niepotrzebny, ale wdowa ona... No, cóż nynie trza mi iść dalej i innego kupca szukać — ze smutną miną i niemal łzą w oku coraz żałosniejszym tonem mówił Umny ciagnąc rękaw z serem ku sobie.
— Nale też nie być taki wartki, dam półgrosz skoro wdowa boleje...
— No, rzeknijcie sami jakbyście o mnie we wsi godali kiebym miasto półtora grosza przyniósł jeno półgrosz? Rabuś, niecnota łasy na wdowi grosz! Tak byście klepali...A i Rzycirad nasz dobry kapłan przed całą osadą osławić by mnie musiał. Nie, nie. Nie nalegajcie. Iść mi trza i naleźć tego co z Wielumiłą handlował — to mówiąc, obracał się wolno ser do piersi niemal tuląc.
— A, niechże cie południca wyssie. Gorszyś niźli Ormiaszki co tu czasem przychodzą. Masz tu grosz, a wdowie rzeknij, że łeż ci zadała o jakowymś półtoragroszu — to mówiąc kupiec wcisnął Umnemu grosz w garść, a rękaw z gomółką siłą wyrwał.
Pięćdziesięciolatek nie protestował dalej, bo zamysł dał skutek. Niespiesznie ruszył ściskając w garści lagę, a w drugiej zdobyty chytrością pieniądz. Umyślił sobie, że płótna u bławatnika nabędzie, a to by synowa jakiej odziewy mu uściuboliła.
Ciekaw grodu, w którym poprzednio lat temu z dziesięć był, lazł powoli ku pałacowi namiestnika opuszczając nieświadomie przedmieście. Uliczka pięła się ku wewnętrznym murom. Niebawem zasapał się i przystanął by odetchnąć. Spojrzał w dół przez skarpę i na sąsiedniej ulicy stojący sznur ludzi dostrzegł ciągnący się ku zdobionej i wielkiej budowli. Akurat nawinął się koło niego młody, sądząc po szacie miejscowy, człowiek zagadnął więc;
— A za czym to ten rząd tamuj stoi piękny paniczu?
— Jak to za czym? Za nierządem! — a widząc niezrozumienie na obliczu pytającego dodał: — Do zamtuza to, bo dziś sławna ze stolicy Dobrzedawa przybyła ze swoimi gamratkami.
— A coże oni w tem zamtuzie przedają, że to aż tyle luda się zebrało?
— No, tak. Widać, żeś ze wsi i o żadnej rozrywce pojęcia nie masz. W zamtuzie płacą i bruszą.
Umny gębę rozwarł zdziwiony, a gdy się nieco otrząsnął ruszył w powrotną drogę syt wrażeń i o płótno bogatszy. Niebawem dotarł do murów miejskich i bramy z nadal stojącym półzardzewiałym strażnikiem. Nie uszedł jednak i pół mili gdy z krzów przydrożnych wyskoczyło dwu młodziaków z większymi od Umnego drągami.
— A toten bławat to ci chyba zbędny — stwierdził wyższy zachodząc idącego z lewej strony.
— Juści całkiem liszny. — Potwierdził drugi podchodząc ze strony przeciwnej i wznosząc znacząco lagę — dawaj płótno po dobroci, bo ci gnaty połamiem — dodał potrząsając kijem.
Cieszymysł schylił się i pieczołowicie płótno położył pośrodku suchej na szczęście drogi. Moment zaś później wyższy stęknął i zwinął się w kłębek trafiony w dołek, zaś niższy, waląc się na krawędzi traktu zawył:
— Kulasa mi przetrącił, ło mateńko!
Umny spokojnie podszedł do wyższego, wziął solidny zamach i walnął w łeb aż echo poszło, a zwinięty nagle zwiotczał. Jego wyjący kompan pospiesznie zaczął pełzać ku krzom, ale przeznaczenia nie uniknął. Na gościńcu zapanowała poprzednia cisza. Napastnicy leżeli po dwu stronach gościńca, a Umny podchodząc do dłuższego z nich mamrotał pod nosem:
— Nie strasz, nie strasz, bo się...
Delikatnie podniósł ze środka drogi nabytek i ruszył do spokojnego, codziennego życia.
Komentarze (27)
"Nim słonko mu nad głowa stanęło doszedł do murów przez które co i rusz ktoś w tę lub we wtę przechodził." - chyba poprawnie jest "co rusz"
"Niespiesznie ruszył ściskając w garści lagę, a w drugiej zdobyty chytrościa pieniądz." - chytrością
Ka-pi-ta-lne
Po prostu, kapitalne.
Gra słów, bogaty język, noo... Po prostu mistrzostwo w fachu słowa władaniem. Cudo.
Opis targowa Ian się to po prostu majstersztyk. Argumenty obu stron zwaliły mnie z nóg.
Przeniosłem się tam. Tam byłem. Razem z Umnym wędrowałem, jego oczami widziałem "zardzewiałego strażnika". Jestem urzeczony.
Mam szczerą nadzieję, że to zaczątek jakiejś dłuższej serii, bo cudnie by było tam wrócić.
Kłaniam się w pas, Karawanie.
— A co to dobry człecze niesiesz w tym rękawie? Aby nie ser? Pewnikiem na sprzedaż? A po wiela też byś go puścił? - ony tak nie gadajom
Świetne opowiadanie i ten język robi swoje.
Ukłony:) 5
Sorks, sram pod tekstem, którego nie uraczyłam przeczytaniem. Wybacz, nie wyrabiam.
Stefanie, jak milo spedziles czas w Karawanie?
Od 5 do szesciu pod ziemia...
Ja bym wozila dupsko az do konca.
Smierc za reke i na chemioterapie!
Udawac slonce, choc nie ma slonca!
Podroz, niekonczaca sie ostatnia podroz w tej odczuwania przyjemnosci z wygody w zyciowej atrapie!
Wozic, poki smierc Was nie rozlaczy!
Wozic, poki ziemia nie polaczy!
Dziękuję za odwiedziny ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania