Ballada o Geniuszu któren ludzkość chciał uratować.

Słowem wstępu.

 

Kapitalizm to wolność. Wolność posiadania kapitału, obracania nim, wytwarzania i pomnażania go, a także Wolność roztrwonienia dorobku swojego i ojców swoich, jeśli taka jest wola utracjusza. Wolność ta to podstawa istnienia prawdziwego kapitalizmu i bez zrozumienia idei Wolności Kapitalistycznej nie da się zrozumieć naszej …socjalistycznej rzeczywistości.

 

Medialnie jesteśmy krajem kapitalistycznym tak, jak medialnie kapitalistyczną jest UE. Medialnie jesteśmy też wolni i możemy z tej wolności korzystać ku pożytkowi swojemu i całej ludzkości. Jak ponoć mawiał Kopernik, zły pieniądz zawsze wypiera dobry. Sęk w tym, że dziś na tym nie koniec - idioci wypierają więc rozsądnych, złodzieje uczciwych a wiedzę zastąpiły poprawne poglądy.

Wolność została spętana komisjami, dekretami, ustawami, poprawkami, paragrafami. Człowiek posiada wrodzoną wolę przetrwania pomimo niesprzyjających warunków wokół, skutkiem czego mamy też autocenzurę. Jesteśmy już tylko medialnymi tworami, wierzymy w to, co nam każą i myślimy tak, jak jest modnie i „poprawnie”.

- - -

Ballada o Geniuszu któren ludzkość chciał uratować .

 

Wyobraźmy sobie geniusza. Geniusz ten, jak to już geniusze mają w zwyczaju, oderwany od rzeczywistości nieco jest. I zobaczył ów geniusz Problem. Schylił się poń, przyjrzał mu się i zaniósł go do swej skromnej pracowni. Tak naprawdę była to stara, dziurawa stodoła, ale jaki geniusz zwracałby uwagę na takie drobiazgi, kiedy ma przed sobą Problem. A Problem ważki był i ciekawy.

Oto paliwa kończyć się na świecie zaczęły i coraz droższe i trudniejsze stało się życie ludzkości. Przyszłość ciemno się rysowała przed światem. Geniusz nie uląkł się wagi Problemu, lecz tym bardziej się w pracy pogrążył, nie jadł, nie spał a i o piciu przypominał sobie jedynie przed zamknięciem monopolowego.

 

Zgrzytały więc krajzegi, świstały szlifierki, błyskały spawarki światłem okrutnym po nocach,  tak że nawet przywykli do dziwactw Geniusza sąsiedzi skarżyć się jęli na piśmie do kogo popadnie. Że spać się nie da, że kury nie niosą, że kobiety nie zaciążają, a i dzieci ze szkoły coraz gorsze oceny przynosić pono zaczęły. Nieświadom niczego Geniusz pracował zawzięcie, na swe zmęczenie nieczuły, mając przed oczami jedynie Dobro Ludzkości i Problem, który rozwiązać zamierzał.

 

Po dwóch miesiącach wyszedł wreszcie ze swojej pracowni, spojrzał na niebo spod powiek zmrużonych, od światła dziennego odwykłych  i jął wznosić Konstrukcję dziwaczną na zewnątrz.

 

I tak jak poprzednio - błysnęły szlifierki, zabuczały spawarki i światłem okrutnym raziły strwożonych przechodniów. Tak oto rosła nadzieja ludzkości na życie w dostatku darmowej energii. Wyglądem przypominała skrzyżowanie wiatrowni z silosem zbożowym, a wokół niej kable grubości ludzkiej ręki się wiły i zaplatały dziwacznie. Wszystko to piękne było i, zaprawdę, wielki był geniusz Geniusza, który to całe ustrojstwo wykonał.

 

Podziwiał swe dzieło on, Geniusz, a i żona jego, jak zawsze, słów pochwały i zachęty do dalszej pracy nie szczędziła. Toteż z jeszcze większym zapałem jął taczki przetaczać, spoiny umacniać, wakuometry zestrajać, kable miedziane rozciągać i nadprzewodniki własnego pomysłu w poliestrach zatapiać.

 

A kiedy pracę zakończył, przekręcił wajchę ogromną, z czarnego jak smoła dielektryka wykonaną, wyjął zza pazuchy fiolkę malutką i wlał jej zawartość w trzewia machiny, tak by niczego nie uronić, po czym zamknął drzwiczki zbiornika i odetchnął głęboko. I oto przejęła Maszyna owo westchnięcie Geniusza i sama wydała z siebie do pierdnięcia cichego podobne stęknięcie. Ucieszył się na to Geniusz okrutnie, aż mu łza po policzku pociekła, bo znak to był niechybny, że wszystko według jego myśli działać poczyna.

 

Drgnęły wskazówki wskaźników, nadęły się pęcherze zmyślnych akumulatorków gazowych a manometry ożyły i piąć się poczęły ich czarne wskazówki po skali. I nie minęła godzina, jak uznał Geniusz, że już czas. Otworzył zawory przepustnic, dwakroć korbą ogromną zakręcił i przesunął zwrotnicę stalową, która szyny przewodników złączyła. I oto drgnęły amperomierze, ożywiły się woltomierze, rozgrzały się kable miedziane i cicho buczeć transformatory poczęły.

 

Tak oto Geniusz ludzkość uratował i na wieki zapewnił sobie jej wdzięczność. Ubrał się Geniusz odświętnie i wyszedł na powitanie tych, którzy tyle mu zawdzięczali a którzy niechybnie już wkrótce z gratulacjami sukcesu pojawić się musieli. I rzeczywiście, nie mylił się Geniusz w tej sprawie, bo wieść o zdarzeniu się szybko rozniosła i nie było już w okolicy nikogo, kto nie mówiłby o jego Machinie, która prąd darmowy z byle gówna produkować potrafi.

 

Pierwsza pojawiła się Straż Miejska, z mandatem za nocne hałasy i wezwaniem do Sądu, Grodzkim zwanego, gdzie sprawę smrodu omawiać miano. Zmarkotniał nieco Geniusz, lecz oto kolejny samochód podjechał i wytoczyli się z niego notable, w asyście lokalnej policji i omijając Geniusza jak próżnię, po posesji wędrować poczęli. I rozdzwoniły się ich telefony i nowi pojawiać się ludzie zaczęli.

A to geodeta, który na mapki wskazywał i o pozwolenie na budowę Machiny się pytał, a to znów ponury urzędnik z powiatu, który się smrodem straszliwym zajmował. Później już gładko się wszystko toczyło. Byli więc energetycy od pozwoleń, ekolodzy którym się gnojowica nie podobała, adwokaci, Oddział Specjalny Obrony Cywilnej, któren skażeń jął szukać, dziennikarze, włodarze, kolejarze, którzy się szynom przyglądać poczęli i całą mnogość referentów, docentów  i obrońców praw wszelakich.

 

Na końcu przyjechali wojskowi, którzy z nikim o niczym rozmawiać nie chcieli oraz urzędnicy Urzędu Skarbowego i przedstawiciele mniejszości seksualnych. Obrońcy Praw Braci Najmniejszych, czyli bakterii, nad losem ich płakać poczęli, bo Geniusz do pracy nieludzkiej je zaprzągł o zgodę ich nie pytając, każąc im gówna w metan zamieniać, aby niecne korzyści z ich niewoli czerpać, praw zaś nijakich im gwarantować nie pomyślał. I zaczęli się potem po konstrukcji Machiny wspinać, wiązać do niej a nawet przykuwać i lamentować z wysokości, czym Geniusza przerazili okrutnie, bo wrażliwy był na ludzkie nieszczęście niezwykle. A i ksiądz nie omieszkał przyjechać i głośno się dziwił, że krzyża nigdzie nie widzi a i Geniusza w kościele od lat nie uświadczył, co stawia pod znakiem zapytania jego intencje i zasadę działania Machiny, której zresztą nikt nijak rozgryźć nie umiał.

 

Na koniec wszystko powyłączać kazano, opieczętowano co tylko się dało opieczętować, opisano co tylko opisać się dało, obfotografowano wszystko dokładnie i rozjechali się goście w nieznanym kierunku. Usiadł Geniusz zmęczony tym co się stało, zagonił żonę do gotowania, żeby mu ekolodzy do konstrukcji związani z głodu nie pomarli i zamyślił się srogo.

 

Już dnia następnego otrzymał Geniusz dwa pisma. Naruszył był bowiem monopol państwowy, ustawy odwieczne pominął, paragrafów 12 złamał, w tym ten, który wszem nakazywał zatrudniać niewiernych i gejów, boć równi oni są wedle prawa, a że sam pracując, wedle uznania Komisji Specjalnej, Geniusz umyślnie od tego ponoć się migał. A do tego pozwoleń ni patentów nie posiadał na prace i wynalazki swoje, specjalisty od BHP nie zatrudniał, bakterie niewinne do pracy niewolniczej bez pozwoleństwa wykorzystywał, badań okresowych nie posiadał, planów nijakich przedstawić nie umiał i źródła gówien także nie ujawnił, ani nawet cennika na prąd, którego zresztą produkować mu nie było wolno, nie posiadał. Do tego był aspołeczny, do kościoła nie chodził, co ksiądz na piśmie pieczęcią Parafii poświadczył,a dodatkowo smrodem sąsiadów raził, swoich dzieci nie posiadał i w ogóle był podejrzanej proweniencji.

 

Nakazano mu więc w trybie natychmiastowym rozebrać Machinę, podatki i kary popłacić, dzieci spłodzić i zatrudnić mniejszości, czym jedynie mógł Komisję szanowną ukontentować. Jeno rozbiórkę Machiny miał zlecić firmie specjalnej, do żony burmistrza należącej, która pozwolenia odpowiednie posiadła, pierwej oczywiście bakterie na wolność wypuszczając i do nadzoru specjalistę od BHP przyjmując, po czym kurateli specjalnej księdza miał się poddać i raporty miesięczne ze swych działań naprawczych przedstawiać, bowiem nic tak nie leży na sercu Komisji, jak dobro ludu ukochanego i porządek w papierach wszelakich.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bajkopisarz 22.01.2020
    Smutne, bo takie mocno prawdziwe. Na wszystko musi być papier i pieczątka (no chyba, że akurat jesteś żoną burmistrza, to w drodze wyjątku pieczątkę można przystawić po fakcie, a nie przed).

    Skojarzyło mi się z bajkami Lema o Trurlu i Klapacjiuszu, podobnie wystylizowane i przyjemnie się to czyta.

    Natomiast to, jak kiepsko skończył u Ciebie Geniusz, który ogarniał Maszynę ale nie ogarniał biurokracji, nasunęło luźne skojarzenie z pewnym komiksem z Kaczora Donalda, gdzie genialny wynalazca Diodak skonstruował urządzenie, która zna wszystkie odpowiedzi. Chociaż działało bez zarzutu, to rychło okazało się, że genialny wynalazca nie zna niestety wszystkich pytań i eksperyment zakończył się klapą.
    Widać taki los geniuszy.
  • Tewie 24.01.2020
    Lubię twórczość Lema a "Bajki robotów" sobie cenię. Dziękuje za miły komentarz.
  • Ozar 24.01.2020
    Kurde znakomicie pokazałeś bezsens nowych koncepcji które mogą być nawet genialne, ale bez biurokracji nie mają szans. To dobry przykład kogoś, kto próbuje iść pod wiatr w każdym temacie. Bardzo fajny tekst i niestety do bólu prawdziwy. 5 za pomysł i realizację.
  • Tewie 20.02.2020
    Dziękuję Ozar za przychylność. Ten tekst ma swoje lata, pierwotnie opublikowałem go na innym portalu i sam, po tym długim czasie, zaskoczony jestem - i zasmucony jednocześnie - faktem, że nadal jest on tak bardzo trafiony.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania