BDD#2 - Prohibicja ze strachu
Na placu obok katedry w dzień targowy zawsze dużo się dzieje. Z całej okolicy schodzą się i zjeżdżają farmerzy, by sprzedać swoje warzywa, owoce i nabiał. Myśliwi i łowcy przynoszą świeże mięso, które nierzadko pod koniec dnia sprzedają już pieczone. Rzeźnicy z peklowanym, piekarze cukiernicy z kruszonką, szewcy z trzewikami - słowem: Każdy, kto ma coś do zaoferowania, zjawia się na placu ze swoim kramikiem i liczy na szczęście. Mnóstwo ludzi chętnie kupuje, między innymi z bojaźni, wszakże każdy przedmiot jest dobrze przez kapłanów opodatkowany. Gdzieniegdzie mignie Elliott Ness, pilnując porządku publicznego i co jakiś czas każąc otworzyć bukłak czy beczułkę.
Prohibicja dotknęła Targ na długo przed naszym pokoleniem, wspominana jednak w pieśniach, jako odbierający radość, wysysający wręcz szczęśliwość zimny, listopadowy wieczór, który nie wiedzieć czemu następuje po ciepłym, majowym dniu. Jednak nie samym alkoholem człowiek żyje, powtarzają starsi cechowi, wciskając pod wargę plasterki alrauny lub waciki nasączane dzikojagodą tam, gdzie słońce nie dochodzi. Alkohol przyćmiewa umysł, powtarzają kapłani, miłośnicy i piewcy zbawiennej roli dzikojagodowego smalcu w sytuacjach łóżkowych. Alkohol jest u nas na wagę złota.
Prohibicja zniosła sodomię: serca, tęcze i kwiaty przyozdabiają niemalże wszystkie stoiska, ba! dzikojagodę i rzeźby cechu samozadowalaczy można kupić w co drugim kramie. I dobrze. Szczęśliwi ludzie są bardziej hojni.
Wieczorem, gdy zaczyna robić się chłodno, wszyscy drżą w oczekiwaniu. Pierwszy huk dobiegający spod katedry oznajmia, że pan i władca podziemia rusza powiekami i palcami. Drugi, bardziej taki chlup niż łoskot, że kapłani i Nietykalni spuszczają do właściwych zaworów wszystko, co tego dnia mieli przeznaczone na ofiarę i trzeba czekać. Trzeci huk to byłby zalążek katastrofy... Na szczęście nie nadchodzi.
Z każdego domu i każdego gospodarstwa płynie modlitwa, by i dziś dary okazały się satysfakcjonujące i utrzymywany przez kapłanów w pijackim letargu starożytny Wielki Czerwony Robot nie wybudził się i nie zdemolował miasta.
Komentarze (37)
Tylko: "alrauna", nie "alraun"? Kojarzy mi się z mandragorą, jak najbardziej afrodyzjakiem, ale poprawnie chyba "alraun", nie wiem, nie sprawdzałem.
Klimat mi się podobał. Dobry wstęp do czegoś większego.
Piętka.
jest alraun. Zresztą jest książka W. Łysiaka, właśnie Flet z mandragory, tam chyba też jest alraun, o ile pamiętam, ale to w końcu DROBIAZGI tylko ;))
Koło katedry - brzmi to, jakby katedra miała jakieś koła, nie lepiej "w okolicach katedry".
...słowem: Każdy, kto ma coś... - po co ta duża litera?
Ciekawe ;)))
Pomysł bardzo całkiem. Można dopisać cały przód, albo cały tył, albo zrobić pięcioksiąg. ;)
Skojarzyło mi się z pewnym horrorem, tam też byli jacyś bogowie pod ziemią, ale jednak tu robo-bóg pod miastem, gdzie toczy się sielankowe życie. Jako zagorzały fantastyk daje 5. Dlatego, że liczę, na pojawienie się choćby jednego tekstu, gdzie owe miasteczko pojawi się ponownie. Pozdrawiam
Jedno zdanie tylko zakłuło mnie w oczy : "Trzeci huk to już zalążek katastrofy. Na szczęście nie nadchodzi."
*Ta na szczęście nie nadchodzi. - brzmi lepiej i wygląda zgrabniej. No i wskazuje podmiot. Tu akurat łatwo się domyślić , ale przy dłuższym zdaniu pewnie byłby problem.
Zostawiam 5 :)
Ależ wielkie i oczojeb*e te czerwone podkreślenia, teraz to już się chyba nigdy nie pomylę, wow :)
W kwestii formalnej: 5 ode mnie
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania