"Bezsenność" roz.4

Beznamiętnie spoglądam w brudną biel sypialnianego sufitu. Ręka piecze niemiłosiernie, a opatrunki zdają się uciskać ją coraz bardziej wżynając się w papierową, porażoną skórę. Wspominam przez moment wydarzenia z wczoraj i mimowolnie nasuwa mi się myśl, że być może okaleczanie się, choć nieprzyjemne, jest jedyną drogą do ramion Wiktora. Nawet jeśli ta odrobina czułości wywołana jest przez współczucie i litość, to teraz jestem jej tak spragniona, że gotowa byłabym poparzyć drugą dłoń, byle tylko znów poczuć jego ciepło.

 

Odwracam twarz i spoglądam teraz na zdjęcie naszego Michasia. Czarnobiała fotografia w szklanej ramce przywołuje w pamięci okres ciemności. Nie pamiętam jego narodzin. Michaś urodził się przez cesarskie cięcie, podczas gdy ja byłam jeszcze w śpiączce. Lekarze nazwali to wielkim dziełem medycyny, a Wiktor po prostu cudem.

 

Michałek miał trzy miesiące, gdy odzyskałam przytomność. Małe, śliczne, czarne oczka i ciemne włoski. Tylko tyle zapamiętałam z jego pierwszej wizyty. Budziłam się i zasypiałam na nowo.

 

Dom? Wróciłam do niego, gdy kończył osiem miesięcy. Niedomaganie, zaniki pamięci, silne bóle głowy i zasłabnięcia przeplatały się z poczuciem beznadziejności. Podczas, gdy mój mąż zmieniał małemu pieluszki niemalże jedną ręką, ja dopiero uczyłam się brać go w ramiona. W tym samym czasie, gdy Michaś radośnie śmiał się na widok tatusia, ja zmuszona byłam walczyć z jego histerycznym płaczem, gdy musiał zostać ze mną choć na chwilę sam. Byłam dla niego obca. Czułam się tą gorszą, tą niepotrzebną, tą niekochaną przez własne dziecko.

 

Powtórnie patrzę w sufit. Przed oczami, niczym klatki filmowe, wyświetlają się różne wydarzenia z życia naszej rodziny. Uświadamiam sobie, że od momentu pobytu w szpitalu, los nie dał mi szansy bycia szczęśliwą. Sprawność fizyczną, powoli rodzącą się miłość dziecka i względny spokój przerwał tamten feralny weekend.

 

***

 

- Nie ma Michasia? No nie ma Go! Gdzie jest Michaś? A tu jest! – piszczałam nie swoim głosem do mojego synka, gdy ten siedział na ciepłym piasku z głową przykrytą kocem. Jego uśmiech stanowił dla mnie zadośćuczynienie za wszelkie doznane krzywdy. Powoli wszystko wracało do normy. Tego dnia mijała druga rocznica od feralnego wieczoru, który zburzył całe nasze życie. Ale udało nam się, wygraliśmy tę walkę i dziś świętujemy – w Międzyzdrojach!

 

- Nie łaskocz Go co chwilę bo nam maluch czkawki dostanie. Prawda Michałku? Chodź lepiej połaskoczemy mamusię! – rzucił mój mąż łapiąc małego w ramiona i rzucając się na mnie z wyciągniętymi dłońmi.

 

- No już chłopaki! Już! Mamy nie wolno! Wiktor! – śmiałam się do rozpuku. Ten ucałował mnie mocno i nim się obejrzałam już biegł w stronę morza, trzymając małego na szerokich ramionach.

 

To było bezcenne. Ich roześmiane buzie, piski małego, gdy Wiktor zanurzał jego stópki w huśtającej się od fal wodzie i słońce, które tak przyjemnie grzało całe ciało. Spojrzałam na koc i… nie wiem co się ze mną stało. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Rozrzucone zabawki, ułożone niedbale spodenki Wiktora, zbyt wilgotny ręcznik pod głową. Skóra - zaczęła nagle piec jak poparzona. Popatrzyłam na moich bliskich wciąż bawiących się we wodzie. Czułam narastającą złość. Próbowałam się opanować, ale to było silniejsze. Nie wiedziałam skąd to się bierze, ale zaczęłam czuć narastającą frustrację, złość, zazdrość o Michałka… nie…. zazdrość o Wiktora! Tak, to przez Michała jestem teraz tutaj sama! Wiktor powinien być tu teraz ze mną! Muszę sprzątać te cholerne zabawki! I ręcznik jest cały mokry i brudny od piasku! To Michał!

 

Wściekłość, niepohamowany gniew, niewyobrażalna adrenalina, która zaczęła ogarniać mnie całą rozpływając się w organizmie jak najgorszy jad. Zerwałam się z koca, szybkim krokiem zaczęłam iść w kierunku wody mijając setki rozleniwionych plażowiczów. Nie wiem co się ze mną działo, ta agresja rosła z każdym kolejnym krokiem, z każdą upływającą sekundą, by osiągnąć szczyt i wypłynąć na światło dzienne. Weszłam do wody, chwyciłam Wiktora za ramię, szarpnęłam by się obrócił i… uderzyłam mojego synka w twarz…

 

Podniosłam dłoń po raz drugi, ale w tym momencie jakiś mężczyzna chwycił mnie za rękę i przytrzymał. Wiktor uspokajał zanoszącego się od płaczu półtorarocznego Michałka i patrzył na mnie gniewnie, a jednocześnie z niedowierzaniem w oczach, nic nie rozumiejąc. Krzyczał coś do mnie, ale nie słyszałam jego słów. Nie słyszałam nikogo. Adrenalina opadła, gniew znikł, wokół zgromadzili się gapie, ktoś wezwał policję, a ja? Stałam w miejscu, trzymana wciąż przez obcego mężczyznę, który o coś mnie pytał. A w głowie miałam tylko jedno – Co ja zrobiłam?!

***

Zamknęłam oczy na to wspomnienie. Wiem dobrze, że od tamtego wydarzenia takie sytuacje powtarzały się coraz to częściej. Dochodziły kolejne objawy. Utraty przytomności, halucynacje, depresja, zaburzenia poznawcze, aż w końcu usłyszałam to co zmieniło moje życie już na zawsze – Przewlekła schizofrenia paranoidalna.

 

Zakryłam twarz dłońmi i walczyłam z gorącem, które napływało mi do twarzy. Piekące powieki zwiastowały znany już smutny scenariusz, a drżące dłonie stawały się coraz to gorsze do opanowania. Nie wytrzymałam. Łzy popłynęły przecinając już i tak mocno zarysowaną od zmarszczek twarz.

-Tak mi przykro kochanie. Tak bardzo żałuję tego wszystkiego – szeptałam niby do Michasia, niby do Wiktora…. A w ostateczności już tylko do siebie…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Anonim 14.09.2015
    fascynujące i mroczne
  • M.A. Curse 14.09.2015
    Dzięki Filip za wierność w czytaniu :) Dzięki Tobie mojego EGO tryumfuje!!! :*
  • Anonim 14.09.2015
    M.A. Curse składam już z góry zamówienie na wersje książkową z dedykacją od Autora ;p
  • M.A. Curse 14.09.2015
    Wy mi tak słodzicie, że za chwilę naprawdę uwierzę, że mam talent :D :D :D
  • Markotny 14.09.2015
    Sądzę że to będzie bestseller! Trzeba to wydać, trzyma w napięciu, jest akcja! Zachwycam się kolejną częśćią!
  • M.A. Curse 14.09.2015
    No już nie przesadzaj Piotruś :-* :P do bestsellera to jeszcze długa droga :P

    Najpierw trzeba mieć talent do pisania :P a na razie tylko bazgram coś na papierze bez pomysłu... >>> Czasem trzeba poudawać skromnego
  • Anonim 14.09.2015
    Wszystkie części przeczytałam jednym tchem. Za mało, za mało... W pełni rozumiem Magdę, jeśli chodzi o uczucia do Michasia, jej dziecko, wobec którego wręcz musi utrzymać dystans. Szczęśliwa rodzina, która musi teraz zmierzyć się z jej rosnącym problemem. Smutek, strach przed utratą chociażby najmniejszej bliskości. To opowiadanie nie jest smutne, lecz tragiczne. Opowiada o tragedii rodziny, psychiki ludzkiej i jej kolejnych następstw - krok po kroku pokazuje, jak Madzia traci kontrolę nad swoim ciałem, życiem, aż wreszcie umysłem. Co więcej leki jakie bierze trzy razy dziennie, pozytywne wspomnienia które usilnie stara się utrzymać zabrudzone chorobą, ciągły strach... Pomimo małego cudu, którym okazały się narodziny Michasia, bolesne jest to, że nie potrafi tak po prostu się z tego cieszyć. Czuje się cytując: obca, dla własnego dziecka. Jestem ciekawa co przedstawisz nam dalej :)
  • M.A. Curse 14.09.2015
    Bardzo mi miło że pofatygowałaś się i przeczytałaś wszystkie części :-) "miło" to nawet mało powiedziane. Dla mnie niezwykłą nagrodą od Was jest to jak interpretujecie całą akcję, jak próbujecie wczuwać się w rolę Magdy....i chociaż jestem tylko amatorką która próbuje coś pisać to dzięki Wam przez moment nabieram pewności siebie i wiary w to co robię :) dziękuję
  • Anonim 14.09.2015
    każdy z nas jest amatorem i będzie taki do śmierci :) A pewność siebie i wiara to podstawa ! :)
  • levi 14.09.2015
    podpisuje się dwoma rękami pod wszystkim co jest wyżej :)
    wwszystkie rozdziały napisane świetnie, nie ma słów 5 i czekam czekam na więcej
  • M.A. Curse 15.09.2015
    Wielkie dzięki levi :-) za jedną rączkę :D i za drugą rączkę :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania