Bezwzględny smutek

Można powiedzieć, że widok ciała człowieka, który zginął z mej ręki nie wzbudził we mnie żadnych emocji. Trzeba przyznać, że spotykanie się ze śmiercią na każdym kroku przez 50 lat zmienia serce w kamień, a człowieka w maszynę. Tak to właśnie ze mną jest od czasu moich nauk u Mistrza.

Pochodzę z rodziny szlacheckiej i bogatej, mój ród ma ponad tysiąc lat, a moja rodzina zajmowała się Handlem na wysoką skalę, bo sprowadzaliśmy towary z różnych, nawet tych mało zbadanych krain. Handlowaliśmy praktycznie wszystkim, aczkolwiek w trakcie wojen, naszymi priorytetami było wyposażenie dla armi, za co Król godziwie nam płacił. Byłem najstarszy z trojga rodzeństwa, miałem brata i siostrę. Bardzo szybko odkryto talent muzyczny u mojej siostry, i ekonomiczny u brata. Trzeba wspomnieć, że w naszym kraju wedle tradycji, kłaadono nacisk nie na to by dziedzictwo kontynuował najstarszy, tylko żeby dziedzictwo przetrwało, co sprawiało, że głową rodziny często zostawali młodsi, a czasami były to kobiety.

Ja jako jedyny z rodzeństwa byłem wysoki, umięśniony, i obdarzony wieloma fizycznymi zaletami, kosztem inteligencji i polotu. Widząc to moi rodzice wysłali mnie na nauke do pałacowego mistrza pradawnej sztuki miecza. Kiedy zacząłem naukę, miałem dokładnie 16 lat. Nauka była wyczerpująca fizycznie i psychicznie. Nauczyciel nie tylko Rzucał mnie na kilkukilometrowe biegi i walczył ze mną mieczem, ale również wysyłał mnie na poszukiwania złoczńców, których musiałem zabijać. Poddawał mnie też do patrzenia na tortury skazańców, a niekiedy sam musiałem je przeprowadzać. Dowiedziałem się od niego że sztuka której się uczyłem polegała nie tylko na perfekcyjnym władaniu mieczem, ale również na bezwzględności, i przewidywaniu ruchów przeciwnika. Kiedy byłem w trakcie trzeciego roku, Mistrz nauczył mnie jak pobierać esencje energii od przeciwników, używając do tego tylko miecza. Ze względu na to, że czas przesłaniały mi ból i cierpienie, nie zauważyłem jak moja nauka dobiegła końca.

Ostatniego dnia, mistrz polecił mi żebym robił jeszcze ćwiczenia do wieczora, a potem przyszedł do swojego domu. Zrobiłem tak jak mi przykazał, a wieczorem zawitałem do drzwi mojego domu.

Po otwarciu drzwi zamarłem. Oto cała moja rodzina leży wymordowana, a przy przeciwległej ścianie stoi mój Mistrz.

- To twój ostatni dzień nauki - powiedział - musi być wyjątkowy.

- Co ty zrobiłeś!? - wykrzyczałem - dlaczego!?

- Ponieważ widok zabitych czy umierających nieznanych ci ludzi, nigdy nie nauczy cie pełnej bezwzględności. - odrzekł

- Dlaczego? - powtórzyłem niemal płaczliwym tonem.

- To była twoja ostatnia nauka, a teraz czas na ostatni test. Zabij mnie!

Patrząc na Mistrza, ogarnęła mnie nagle potworna żądza zemsty. Z krzykiem rzuciłem się na niego. Używając wszystkich moich umiejętności zauważyłem że mój Mistrz staje się słabszy. Natychmiast to wykorzystałem, używając mojej energi uwolniłem falę, która rzuciła go na ziemię. Odrazu do niego przypadłem i wbiłem swój miecz w jego serce. Wtedy stło się coś dziwnego. Nagle otoczyła mnie czerwona mgła, a ja poczułem zaroty głowy. Z mgły wychynął stwór o czerwonych oczach. Rzucił się dokładnie na mnie...

Poczułem jak mój umysł blokuje niewidzialna siła. Złapałem się za głowę, i krzyknąłem z bólu. Nafle usłyszałem cichy głos szepczący wewnątrz mojej głowy.

- uspokój się. Właśnie staliśmy się braćmi.

- czym ty jesteś!? - przemówiłem nie otwierając ust.

- jestem twoim przeznaczeniem, jestem tobą - usłyszałem.

Od tego czasu ja i Ghamid jesteśmy jedną osobą, i choć nie wiem nadal kim on jest, to przez niego robię to co teraz. Ghamid ustala ( nie wiem jak ) położenie jakiegoś człowieka, a ja go odnajduje, zabijam i pobieram jego energie by wzmocnić nasz żywot.

 

" Człowiek ma dużo wspólnego ze Śmiercią - nie może mi nic zrobić " - Qouner i Ghamid

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania