Białe pergaminy

Mój jedyny,

 

zawsze myślałam, że jesteś czymś nieosiągalnym, marzeniem sennym, które zniknie, gdy otworzę oczy. Zawsze myślałam, że nigdy na mnie nie spojrzysz, a co dopiero się do mnie odezwiesz. Nawet dzisiaj, gdy za kilka dni kończę pięćdziesiąt pięć lat, pamiętam ten jesienny wieczór, gdy zabrałeś mnie nad jezioro i wyznałeś swoje uczucia. Może tego nie wiedziałeś, ale zawsze byłam w Ciebie wpatrzona. To wyznanie tylko wzmocniło moje zauroczenie Tobą. Dziękuję, że powiedziałeś mi te trzy słowa. Chociaż mam podstawy, by myśleć, że nie mówiłeś prawdy. Zawsze Cię kochałam i zawsze będę Cię kochać. Ale nie tego Ciebie, którym się stałeś, lecz tego, w którym się zauroczyłam. Tego, dla którego zerwałam kontakt z rodzicami i z całą rodziną. Tego, którego tak mocno kochałam, że wyszłam za niego za mąż w wieku dziewiętnastu lat.

 

Kochałeś mnie miłością prawdziwą; zawsze to wiedziałam. Jednak Twoje cele i ślepe ambicje okazały się ważniejsze ode mnie i... naszego dziecka. Pomyśl o tym, że Twój syn mógłby spotykać się z kimś, założyć rodzinę, zachować naszą linię. Przepraszam, że uciekłam bez słowa, ale nie wyobrażałam sobie dalszego życia z człowiekiem, którego zaślepiały własne ambicje, przez co stawał się nieobliczalny, rządny władzy i obojętny na ludzkie uczucia. Nie byłeś taki. Nie takiego Cię zapamiętałam.

 

Lucian okazał się wspaniałym mężem dla mnie i ojcem dla Clary. Jego likantropia, przez którą go odtrąciłeś i zachęciłeś do samobójstwa jest przez niego w stu procentach kontrolowana. On nie jest potworem, Valentine. Nigdy nim nie był.

 

Gdy śpimy razem, na jego ramieniu zauważam wyblakły znak parabatai, który nieustannie przypomina mi o Tobie.

 

Jace i Clary pobrali się. Wiem, że to przewidziałeś, jednak miło mi wspomnieć o tym, że nasza córka jest szczęśliwa. Mają dwójkę dzieci - chłopca i dziewczynkę. Mała Nefilim ma imię po mojej praprababce, Charlotte. Chłopiec odziedziczył imię po dziadku Johathana, Williamie. Te dzieci są rozkoszne. Will ma Twoje włosy i złote oczy ojca. Jace jest dla niego największym autorytetem.

 

Razem z Clary próbowałyśmy wpoić dzieciom, by mówiły do Luke'a "dziadku", jednak ten uparł się, że to Tobie należy się ten tytuł. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłeś, ale przystałam na propozycję mojego męża.

 

Kiedyś myślałam, że jesteś moim szczęściem. Dzisiaj jednak wiem, że się myliłam. Byłeś częścią drogi prowadzącej mnie do nowego życia. Bo gdyby nie Ty, nie siedziałabym w tym fotelu i nie bazgrała po pergaminie.

 

Dziękuję, że pokazałeś mi, gdzie mam iść.

 

Twoja Jocelyn.

 

Wysoka kobieta odłożyła pióro drżącą dłonią i odgarnęła rudy, poprzetykany siwizną kosmyk z czoła. Westchnęła głęboko a na słowo "Dziękuję" spadła srebrna łza.

 

Podbiegł do niej sześcioletni chłopiec, którego białe włosy błyszczały w słońcu.

 

- Babciu! - zakrzyknął rozradowany. Gdy podszedł do niej, uśmiech zniknął z jego ślicznej twarzyczki - Czy coś się stało?

 

Kobieta zmięła pergamin, na którym przed chwilą pisała i wrzuciła go do kominka.

 

- Nie, słońce - odparła delikatnie. - Wszystko w porządku - uśmiechnęła się do wnuka i przeczesała palcami jego srebrną czuprynę - Idź do mamusi. Nie jadłeś jeszcze śniadania.

 

Chłopiec pocałował kobietę w policzek i poszedł do kuchni.

 

Pomięty pergamin dalej płonął w blasku ognia. W pewnym momencie zaczął się z niego lać czarny płyn.

 

Jocelyn mogłaby przysiąc, że była to demoniczna krew.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • NataliaO 05.11.2016
    Miło się czytało. 5
  • KarolWes 14.11.2016
    Przyjemne opowiadanie. Uwielbiam Dary Anioła.
  • AndreaR 14.11.2016
    Obrazowe i plastyczne.;) 5
  • Lord_Of_Dark 15.11.2016
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania