BILET DO AUSTRALII

BILET DO AUSTRALII

 

Marcin szedł nadrzecznym bulwarem, wzdłuż pięknej o tej porze roku Odry. Z odległości około 200 metrów zobaczył przed głównym gmachem Uczelni kilka samochodów Straży Pożarnej z włączonymi sygnałami oraz karetkę pogotowia. Zaczepił przechodzącego obok niego młodego człowieka:

- Co się tam dzieje? – spytał z żywym zainteresowaniem, bowiem takie sytuacje zawsze podnosiły mu adrenalinę.

- Pewnie jakieś kolokwium i komuś pali się grunt pod nogami- z ironicznym uśmiechem w żartobliwym tonie odpowiedział w przelocie mijający go chłopak.

„Śmieszek” - pomyślał Marcin dochodząc pomału do dużego zbiegowiska ludzi. Ze skrawków zdań wśród otaczającego go tłumu mógł wywnioskować, że miała miejsce mała eksplozja na wydziale Chemii. Nikomu nic się poważnego nie stało, trochę szkód materialnych. Co prawda nie był studentem i nie szukał tutaj znajomych, ale sama sytuacja była dla niego bardzo ważna. Dotyczyła bezpośrednio jego profesji. Ponieważ właśnie tłumy, zbiegowiska oraz dużo roztargnionych ludzi było środowiskiem jego pracy. Marcin był bowiem złodziejem. Głównie kieszonkowym, ale nie gardził też innymi sytuacjami. Szybko zorientował się, że jego dzisiejszą zdobyczą może być dziewczyna koło 22-23 lat, pewnie studentka. Drogie ubrania, trochę biżuterii ,markowa torebka. Jego grupa docelowa. Ubogich nigdy nie okradał. Miał swoje zasady, godność i honor złodzieja.

Tutaj miał przykład córki bogatego tatusia, albo dziewczyny bogatego narzeczonego. Tak czy inaczej bułka z masłem. Wplątując się w tłum stanął zaraz za nią. Analiza sytuacji pozwoliła mu dostrzec, że portfela na pewno nie trzyma w spodniach. Te dolegały idealnie do ciała, pewnie dla podkreślenia figury. Całkiem niezłej zresztą i przyjemnej dla oka. Dostrzegł przez lekko rozsuniętą torebkę na prawym ramieniu cel swojej pracy. Portfel był włożony po lewej stronie, w środkowej przegródce. Dla jego właścicielki mógł się wydawać mocno schowany, ale jednocześnie w razie potrzeby był pod ręką. Dla Marcina aktualna sytuacja była jak strzał karnego przez piłkarza. Wiedział prawie na pewno jak zachowa się dziewczyna. Stojąc cały czas za nią, lekko trącił lewą ręką jej udo gdzieś mniej więcej kilkanaście centymetrów powyżej kolana. Szybko jednocześnie cofając rękę , pochylił się delikatnie do przodu wołając tak jakby do kogoś z tyłu :

- Możecie się tak nie pchać? – krzyknął lekko odwracając w prawo głowę z wyrazem dezaprobaty dla ludzi z tyłu. Jednocześnie kątem oka dostrzegł , że dziewczyna również przekrzywiła głowę do tyłu. I to był właśnie ten moment. Prawa ręka już zagłębiła się w czeluście brązowej, ślicznej , skórzanej torebki. Była tam co prawda tylko ułamek sekundy, ale opuściła ją ze swoją zdobyczą. Wszystko odbyło się w sposób niewyczuwalny dla przeciętnego człowieka. A co dopiero dla osoby roztargnionej, będącej w takim zbiegowisku oraz ewentualnie martwiącej się czy czasem gdzieś nie rozmazała się w tym tłumie. Sekundę później łup Marcina znajdował się w wewnętrznej kieszeni bluzy. Która zresztą chwilę wcześniej została specjalnie w tym celu rozsunięta do wysokości piersi. Udając oburzenie zachowaniem zgromadzonych ludzi pomału wycofywał się nie wzbudzając podejrzeń.

- Przepraszam, przepraszam, można przejść? – udając poirytowanego powtarzał ciągle opuszczając tłum. Kiedy był już poza zasięgiem kamer, które na pewno były w okolicach Uczelni, dokonał oględzin swego dzieła. Stanął na podwórzu jakiejś starej kamienicy tyłem do okien.

- Stówka, stówka, pięćdziesiąt, stówka, dwusetka – całkiem nieźle mruczał sam do siebie – Ooo, i jeszcze dwie dwudziestki i dyszka. Troszkę monet, trzy karty bankomatowe , na biedną chyba nie trafiło – cicho mamrotał sobie pod nosem i z uśmiechem na ustach kontynuował chowając wartościowe rzeczy.

Gotówkę oczywiście schował, portfel jako dość charakterystyczną rzecz wyrzucił do śmietnika. Z kolei karty kredytowo- bankomatowe wykorzystywał zwykle do drobnych zakupów, dopóki właściciel ich nie zablokuje. Korzystał oczywiście z metody bez wstukiwania kodu , jedynie zbliżeniowo. Wybierał te sklepy, które nie miały monitoringu, bowiem mógłby zdradzić swoją twarz posługując się taką skradzioną kartą. A to była ostatnia rzecz jaką oczekiwał od życia.

Pozostałe w portfelu rzeczy były dla niego bezużyteczne. To różnego rodzaju dokumenty, karty stałego klienta, wizytówki ,czasami trafiały się jakieś zdjęcia lub symbole szczęścia - zasuszona koniczyna lub łuska ryby. Ale ponieważ miał swoją złodziejską godność, zawsze takie rzeczy pakował do tzw. koszulki, czyli prostokątnej folii na dokumenty i wrzucał do najbliższej skrzynki pocztowej na ulicy. Na poczcie z kolei, po ustaleniu adresu, przesyłano po paru dniach taką przesyłkę do poszkodowanego. Nie trzeba dodawać, że Marcin cały czas pracował w cieniutkich, przezroczystych, lateksowych rękawiczkach. Także starał się zabezpieczać z każdej strony przed wpadką.

Czasami łapały go wyrzuty moralne. „A może okradam dobrych, przyzwoitych ludzi, którzy później nie mają za co kupić jedzenia lub lekarstw swoim dzieciom albo schorowanym rodzicom? ‘’- rozmyślał. Zwykle szybko takie myśli usuwał gdzieś w dal, a usprawiedliwiał się przed sobą samym tym, że jemu też szczęście życiowe nie sprzyjało.

Trzeba powiedzieć, że nie był on złym chłopakiem, który robił to wszystko z zamiłowania lub z lenistwa do uczciwej pracy. Teraz miał niecałe osiemnaście lat. Rodzice przedwcześnie zginęli w wypadku samochodowym niecałe 6 lat temu, a opiekę nad nim powierzono wówczas podupadającej na zdrowiu Babci. Starsza siostra wyemigrowała jeszcze przed śmiercią rodziców do dalekiej Australii i tam ułożyła sobie życie. Mieszkał więc z babcią ,w starej kamienicy, w mieszkaniu komunalnym przyznanym od miasta. Ciasna klitka aż prosiła się o remont. Kiedy stan zdrowia seniorki pogorszył się na tyle, że nie stać ją już było na lekarstwa i utrzymywanie wnuka , Marcin postanowił sam zadbać o siebie ucząc się kieszonkowego rzemiosła. Na nic innego nie mógł liczyć, bo kto miał zatrudnić małoletniego w dodatku na czarno… Czasami kłamiąc w żywe oczy, dawał babci kilkaset złotych mówiąc, że zarobił gdzieś dorywczo na budowie.

Początki miał różne. Raz wzloty, raz potknięcia. Próbował na początku na rówieśnikach wiedząc, że zostanie potraktowane to przez nich jak forma żartu. Mało śmiesznego, ale jednak tylko żartu. Bo też nigdy żadnego nie okradł. Chciał sobie wyrobić po prostu w ten sposób umiejętność dotyku. Sprawdzał również jak reagują przy szczypnięciach, szturchańcach i innych muśnięciach. Chodziło mu o to, w którą stronę odwracają głowę, jak układają ręce i inne części ciała. Przez długi okres obserwował i uczył się mowy ciała i jego zachowania przy różnych bodźcach. Później zaczął to samo robić z dorosłymi. Jak się okazało, ich zachowanie niewiele odbiegało od kolegów i rówieśników Marcina.

Kiedy już uznał, że wystarczająco dobrze poznał ludzkie odruchy, postanowił przekuć swą wiedzę w praktykę. Każdy złodziejaszek pamięta swój pierwszy raz. Zapada on w pamięć. Podobnie było i w tym przypadku. Na swoją ofiarę wybrał nasz bohater starszego pana. Widać było, że ów jegomość gdzieś świętował, bowiem szedł chwiejnym krokiem, lekko się zataczając. Kilkunastoletni chłopak nie chciał mocno ryzykować. Postanowił, iż najpierw skupi się na dokładnej obserwacji człowieka. Szedł wolno za nim w odstępie kilkunastu kroków. Wreszcie po prawie godzinie takiego spaceru wydarzyło się coś , co posunęło sprawę naprzód. Facet podszedł do pobliskiego kiosku. Na to czekał Marcin przyspieszając kroku. Zauważył, że po transakcji schował portfel do tylniej , prawej kieszeni. Jak zresztą robi większość mężczyzn. Kiedy pan człapiąc oddalił się na parę metrów od sklepiku, Marcin podbiegł do niego klepiąc go lewą ręką w ramię.

- Proszę pana, coś pan zgubił – piskliwym wówczas głosikiem, wzbudzającym zaufanie, patrzył w oczy pijanego mężczyzny.

– Wypadło przy kiosku – kontynuował Marcin trzymając w lewej ręce monetę 5-złotową – To chyba pana.

- Aaa, dziękuję smyku – bełkotał chwiejąc się i ruszając bezwładnie głową. Oczy jego były rozbiegane. Mrużąc je starał się przyjrzeć , co za miły młodzieniec zwrócił mu zgubę.

- Niech ci Bóg to wynagrodzi, dzięki chłopcze – wymamrotał w stronę Marcina odwracając się i chowając pięciozłotówkę do przedniej prawej kieszeni swych spodni.

„Już to zrobił” – śmiał się w duchu szybko odchodząc od faceta. W tym czasie kiedy klepał go w ramię, a on się odwracał w jego stronę , prawa ręka zaopiekowała się już jego portfelem, który sprytnie powędrował od razu w rękaw szeroko zakończonej w tym celu bluzy. Jak widać było, mężczyzna nic nie poczuł tracąc swą własność. Co oznaczało, że chłopak wszedł na właściwy poziom dotyku ciała. Z tego powodu był bardzo dumny, nawet zbytnio nie przywiązując uwagi do zawartości swego pierwszego łupu. Co prawda stan upojenia alkoholowego zrobił też swoje, ale najważniejsze było pierwsze udane wykonanie, bez jakiegokolwiek potknięcia. Jak się niedługo później przekonał nawet finansowo całkiem niezłe. Miał ponad 120 zł w gotówce. Oprócz tego zrobił dwa razy drobne zakupy w sklepikach osiedlowych w sumie na 85 zł. Oczywiście płacąc kartą bankomatową delikwenta. Tak zaczęła się jego kariera kieszonkowca i drobnego złodziejaszka.

Przez jakiś czas wprawiał swą technikę na podpitych panach wracających z pracy do wrzeszczących i ciągle niezadowolonych żon. Nie był to łatwy zarobek. Czasami trzeba było dużo się za takimi nałazić, a w zasadzie powłóczyć nogami. Często nie pojawiała się jakakolwiek okazja na bliższy kontakt. A jeśli się już pojawiała to najczęściej gra była niewarta ryzyka. Bowiem większość środków gotówkowych u takich jegomości szła na przelew. Szkoda tylko że nie bankowy, ale płynny. A kiedy pieniądze się kończyły, wtedy najczęściej dopiero wracali do domu. Jedynym tak naprawdę większym sukcesem przy nich było zdobycie doświadczenia.

Marcin, podobnie jak swój debiut, dobrze zapamiętał również pierwszą dotkliwą porażkę. Mało brakowało, a zakończyłaby ona jego „karierę” w tej branży. Trafił akurat na osobnika, który wydawał się mocno „wstawiony”. Jak się okazało niedługo później, to były tylko pozory. Facet po prostu miał bardzo słabą głowę i co prawda momentalnie się upijał, ale też jeszcze szybciej trzeźwiał. Więc kiedy Marcin rozpoczął podchody do niego, był on pod pewnym wpływem alkoholu, ale zanim przystąpił do właściwego działania, mężczyzna zdążył niestety lekko przetrzeźwieć. I tego się nasz bohater nie spodziewał. Postanowił, że ulży mu w dźwiganiu portfela z tylnej prawej kieszeni. Cała akcja miała zostać przeprowadzona w momencie, kiedy go wymijał. Wcześniej upewnił się, że nie ma osób postronnych na chodniku. Przyspieszył, praktycznie się z nim prawie zrównał. Już czuł wydychany przez niego odór alkoholowy. Był tuż za nim. Jeszcze chwila i trzymając końcówkami palców swą zdobycz pomaleńku ją wyciągał. Niestety, facet był czujny. Szybko się odwrócił czując niespodziewany ruch na tyle swoich spodni. Teraz cała akcja potoczyła się bardzo dynamicznie. Złapał Marcina za rękę wykrzykując :

- Co ty robisz ? Próbujesz mnie okraść dzieciaku? Znudziło Ci się oddychać prostym noskiem? – wrzeszcząc groził chłopakowi. Nie było po nim już prawie w ogóle widać jakiegoś stanu alkoholowego. Przy baczniejszym przyjrzeniu można było zauważyć, że mężczyzna ów miał około pięćdziesięciu lat, ale sylwetkę sportowca jak dwudziestokilkulatek. A z gróźb wobec bądź co bądź jeszcze dziecka, można było wywnioskować, że pochodził raczej ze środowiska obytego z przemocą i łamaniem prawa.

- I co teraz ? Chciałeś być taki cwany? – warczał cały czas. Trzymał rękę Marcina niczym w imadle nie pozwalając na żadne ruchy.

– Połamać ci te paluszki? Odechce Ci się tykania cudzej własności gówniarzu – bez opamiętania darł się na całą ulicę. Ze zdenerwowania wyszła mu na środku czoła pulsująca, wielka żyła.

W tym czasie Marcin usilnie próbował się oczywiście wyrwać, co nie było taką lekką sprawą. Chwyt był mocno i raczej pewny. Pomimo prób wykręcania się na każdą stronę uścisk był ciągle taki sam. Szamotanina trwała już dobre kilkadziesiąt sekund, a pomimo nawet znacznego przypływu adrenaliny, Marcin słabł z każdą chwilą. Pomału sytuacja stawała się dla niego beznadziejna. Wtem, niczym zbawcy, pojawili się po przeciwnej stronie chodnika dwaj mężczyźni z piwem w dłoniach i w charakterystycznych spodniach dresowych. Raczej nie wyglądali na stroniących od rozróby. W tym nasz bohater widział swoją szansę.

- Ratunku !!! Pedofil !!! Na pomoc !!! – krzyknął Marcin na cały głos, ile tyko jeszcze miał sił w płucach licząc na reakcję niespodziewanych świadków wydarzenia.

Przechodzący drugą stroną ulicy mężczyźni byli wyczuleni, jak można się było spodziewać, na pewne słowa. Z pobytu w więzieniu wynieśli pogardę dla osób, robiących krzywdę dzieciom. Więc słysząc głos młodego chłopaka szybko zareagowali. A byli raczej znani z tego, że najczęściej najpierw działali, a później zadawali ewentualnie pytania. Nie odpuszczali sobie okazji do spuszczenia innej osobie łomotu. Dosłownie w oka mgnieniu przeskoczyli przez ulicę i już byli w odległości kilku metrów. Widząc taki obrót sprawy, okradany mężczyzna na chwilę rozluźnił uścisk podnosząc drugą rękę w geście uspokojenia agresorów i próby wyjaśnienia sytuacji.

- To złodziej, chciał mnie okraść - próbował się jeszcze szybko wytłumaczyć zanim dwójka osiedlowych bandziorów rzuci się na niego. Oni tymczasem gotowi do ataku na moment przystanęli i mętnym wzrokiem oczekiwali niejako od Marcina wyjaśnień. Ten jednak korzystając na sekundę z odwrócenia uwagi od swojej osoby szybko wywinął się niczym piskorz i pognał ile miał sił w nogach nie oglądając się za siebie. Ani poszkodowany, ani tym bardziej dresiarze nie mieli najmniejszej ochoty ganiać za młodym chłopakiem po osiedlu, bo było to z góry skazane na porażkę. I tak oto Marcin zasmakował, jak to jest być złapanym na gorącym uczynku, co spowodowało dużą ostrożność w dalszej działalności.

****

Pewnego dnia Babcia zmarła. Od jakiegoś czasu Marcin wewnętrznie czuł , że coś takiego może się wydarzyć w niedalekiej przyszłości. W końcu mocno chorowała. Jego przeczucia okazały się niestety bardzo celne. Z pomocą jemu oraz z organizacją pogrzebu przyszli sąsiedzi i znajomi Babci. Całe szczęście, bo on do tego nie miał teraz głowy. Po wszystkim uświadomił sobie, że nagle został sam. Wszystko zostało na jego głowie. Innej rodziny nie miał. Na początku oczywiście, jak większość ludzi w takiej sytuacji, załamał się kompletnie. Nie wiedział co zrobić ze sobą, ani nie myślał o przyszłości . Całe szczęście dosyć szybko otrząsnął się z tego letargu. Mieszkanie komunalne na pewno straci, to tylko kwestia czasu. Musiał zastanowić się co dalej. I wymyślił, że postara się wyjechać do Australii. Oczywiście do swej siostry. Miał nadzieję, że przygarnie go i troszkę mu pomoże. Powstał cel, teraz wystarczyło go zrealizować.

Chciał tam znaleźć uczciwą pracę, za odpowiednie pieniądze, które pozwolą mu się utrzymać. W głębi ducha dziękował babci, że nie tak dawno złożyła w jego imieniu wniosek o paszport. Co prawda osiemnaste urodziny kończył za parę miesięcy, ale dokument był ważny 10 lat. To bardzo ułatwiało mu teraz realizację marzeń. Sytuację skomplikowały jednak kwestie finansowe. Nie miał oszczędności, a podróż kosztowała kupę pieniędzy. Z siostrą niestety nie miał żadnego kontaktu. Nie znał jej numeru telefonu, ani dokładnego adresu. Od babci dowiedział się jakiś czas temu, że miała do niej ogromy żal, za brak informacji o wypadku swoich rodziców. Nie mogła przez to uczestniczyć w ich pogrzebie. Bardzo ją to zabolało i zerwała wszelkie relacje z krajem i rodziną.

Babcia najzwyczajniej w świecie zgubiła numer telefonu, bowiem jako osoba jeszcze sprzed ery technologicznej wszystkie ważne rzeczy zapisywała na karteczkach albo w notesie. Przykrym trafem tak ważną rzecz, jaką był ten numer telefonu, po prostu gdzieś zapodziała. Jedyną rzeczą teraz , jaką Marcin wiedział o swojej siostrze było to, że mieszkała w niewielkim miasteczku na zachodnim wybrzeżu Australii. Nazywało się ono Rockingham i znajdowało się w pobliżu jednego z największych miast tego kraju - Perth. Była to niewielka, kilkunastotysięczna mieścina, w której pewnie wszyscy znają się przynajmniej z widzenia.

Młody chłopak bardzo chciał tam dotrzeć. Będąc już na miejscu na pewno trafiłby na ludzi, którzy mogliby pokierować go do siostry. Po pogrzebie myśl ta napędzała go życia i była motywacją do działania. Bywały godziny, że o niczym innym już nie myślał. Jak ostatecznie otrząsnął się z ostatnich wydarzeń poszedł do biura organizującego wyloty do Australii. Tam dowiedział się, że wszelkie formalności łącznie z wizą kosztowałyby niecałe 10 tysięcy. Strasznie dużo pieniędzy w jego przypadku. Nie załamał się jednak. Postanowił po prostu bardziej rozszerzyć swój złodziejaszkowy biznes.

Oprócz pijanych panów powracających z różnych libacji, z których pożytek najczęściej był mizerny, skupiał się teraz na ludziach chaotycznych i rozkojarzonych. A idealnym polem do takich popisów stawały się windy w biurowcach oraz pracownicy różnych korporacji. Często spóźnieni, z teczką w ręku lub stosem papierów, stanowili łatwy cel. Dodatkowo, często takie osoby miały jeszcze cały czas przed oczami karcący wyraz twarzy swego szefa i myślały o jego krytycznych uwagach pod swoim adresem. Na pewno z kolei nie podejrzewały o nic młodego chłopaczka, który pierwszy wchodził do środka windy i usadawiał się z tyłu przyszłej ofiary. Delikatnie i dyskretnie pozbawiał ich ciężaru tak ciężko zarabianych pieniędzy. Po jakimś czasie i kilkudziesięciu podobnych przypadkach musiał sobie jednak odpuścić ten temat, bowiem był już za bardzo rozpoznawalny przez portierów i służby ochrony. Dla niepoznaki nosił zawsze znalezioną na jakimś śmietniku torbę, w której dostarczano jedzenie. Przedstawiał się jako dostawca kebaba i w ten sposób zawsze był wpuszczany do środka. Jednak po kilkunastu zgłoszonych kradzieżach ochroniarze mogliby zacząć łączyć z nim te fakty. Wolał dlatego zmienić strategię.

Wtedy polubił puby i dyskoteki .Miał już prawie 18 lat, ale wyglądał poważniej. Gęsty zarost na twarzy dodawał mu kilka lat. Nigdy jednak będąc na robocie nie pozwalał sobie na spożywanie alkoholu. Mogło się to dla niego źle skończyć. Chwila nieuwagi lub zbytnia pewność siebie i wpadka murowana. Rozluźnienie spowodowane alkoholem nie było jego sprzymierzeńcem. Ale uwielbiał z kolei, jak inni byli ledwo co przytomni. Łatwym celem były młode, naiwne dziewczyny. Przychodziły po 2- 3, po czym po paru drinkach szły na parkiet, zostawiając wszystko przy stoliku bez opieki. Zdarzały się też sytuacje, gdzie Marcin za punkt honoru stawiał sobie zrobienie kogoś. Najczęściej byli to różnego rodzaju bandziory i zadymiarze. Nie lubił ich bardzo, bo zdawał sobie sprawę, ile krzywdy wyrządzają innym. Wiedział też, że mocniej ryzykuje niż przy zwykłym człowieczku, bo zemsta takiego osobnika byłaby na pewno bardzo dotkliwa. Ale czasami po prostu sami się o to prosili.

Nie inaczej było tamtego wieczoru. Był w znanym lokalu, gdzie często pojawiał się miejscowy element. Poszedł do baru zamówić swojego ulubionego energetyka. Przed nim stała jakaś para, składająca właśnie zamówienie w barze.

- Słucham? – spytał barman podchodząc do wysokiego, barczystego mężczyzny. Był on w towarzystwie młodej dziewczyny, wystylizowanej na lalkę Barbie z mocno wydętymi i wypełnionymi ogromem sylikonu ustami. Podobnie zresztą do warg wyglądał wyeksponowany maksymalnie dekolt.

- Dla mnie whisky z colą, a dla świni jakiegoś drinka- wydukał ciężko składając wyrazy osiedlowy rozrabiaka.

„Co za burak..A ona w sumie nie lepsza, będąc z takim marginesem”- pomyślał Marcin stojący tuż obok nich. Ale jednocześnie w głowie zaświeciła mu się lampka oznajmiająca, kto został nominowany do głównej roli dzisiejszego wieczoru. Wiedział już, że nie może sobie tego odpuścić. Zaczął obserwować dyskretnie parkę nie rzucając się w oczy. Ona miętoliła beznamiętnie gumę do żucia rozglądając się czy jest gwiazdą na tej imprezie czy jednak któraś śmiałaby z nią konkurować. On z kolei lustrował bacznie wszystkich typków, którzy zatrzymywali wzrok na jego partnerce dłużej niż pół sekundy. W końcu trafił na typka, który chyba nie zauważył go, tak bowiem wpatrzony był w Barbie.

- Jakiś problem koleś? Co się tak patrzysz? – burknął w jego stronę kark od lateksiary.

- Szukasz spiny? Ja nie szukam, ale jak już jest, to się nie cofam cwaniaku – twardo odpowiedział nieznajomy, bowiem może nie wyglądał na zabijakę, ale sztuki walki były mu bardzo bliskie. – Także zastanów się koleżko do kogo podbijasz !!! – mocno zakończył tą wymianę zdań.

- To pokaż na co cię stać frajerze !!! – wypalił dresiarz lecąc już z łapami do sportowca. Jak zwykle wiele się nie zastanawiał, a czyny zawsze wyprzedzały myśli. Zwłaszcza jak ktoś mu się nie podporządkowywał . Wtedy tracił rozum od razu. Barbie oczywiście zaangażowała się w przepychankę.

Dla naszego Marcina wydarzenia te były niczym ulewa podczas suszy. Czyli błogosławieństwo. Niewiele myśląc przystąpił do działania. Najpierw zajął się torebką blondynki, zwisającej na oparciu loży. To był moment. Banalne. Proste. Wręcz śmieszne. Teraz musiał jakoś dotrzeć do zawartości kieszeni dryblasa. Ale i tutaj mu się poszczęściło. Jak można było przypuszczać dresiarz zbierał właśnie srogie lanie, przy akompaniamencie wrzasku i pisku swojej wielbicielki. W pewnym momencie został tak uderzony, że poleciał bezwładnie w stronę Marcina. Prawie go przewrócił, ale ten przytrzymał go przed upadkiem łapiąc lecącego za łopatki. Podnosząc pomału poobijanego już rozrabiakę do pionu, delikatnie ześlizgnął ręce do wysokości jego pasa. Dryblas nie miał prawa poczuć straty portfela, bowiem pewnie już nie wiele czuł w ogóle. Poza tym pewnie później pomyśli, że mu wypadł w tym całym rozgardiaszu. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków Marcin pospiesznie opuścił ten przybytek.

Podsumował wieczór. Pięknie. Ponad 1000 zł. Dawno się już tak nie obłowił. A że musiał zbierać na wyjazd od Australii, bardzo się ucieszył z tak fartownego dnia. Szybko zrobił w głowie rachunek stanu posiadania. W skrytce w mieszkaniu posiadał jeszcze około 4 tysięcy, więc miał prawie połowę potrzebnej kwoty. Nie mógł się już doczekać postawienia stopy na suchej, spękanej, australijskiej ziemi i spotkaniu z siostrą. „Ale się zdziwi”- rozmyślał wesoło. - „Mam tylko nadzieję, że mnie nie potraktuje jak Babci. W końcu niewiele mogłem wtedy zrobić. Oby mnie też poznała. Bo to już w sumie prawie 9 lat jak się nie widzieliśmy. Byłem jeszcze małolatem, kiedy się widzieliśmy ostatnio” – cały czas myśli biegały mu po głowie.

Tymczasem w mieszkaniu czekała go niespodzianka. Niestety bardzo niemiła. Na drzwiach była przyklejona koperta z pieczątką Urzędu Miasta. Eksmisja i nakaz opuszczenia mieszkania do końca miesiąca. Jemu zaś przedstawiono obowiązek stawiennictwa w Domu Dziecka nr 3. Co prawda spodziewał się, że kiedyś będzie trzeba opuścić to mieszkanie. Liczył jednak, że przemieszka tu jeszcze zimę, a wiosną uda się w podróż swojego życia do siostry na drugi koniec świata. Tymczasem była połowa września, a tu taka przykra niespodzianka.

- „ Ale jak to, mam trafić do bidula ? ” - z przerażeniem przelatywały mu przez myśl najgorsze scenariusze. - „ A siostra ? A moja Australia?”- niedowierzająco kręcił z powątpiewaniem głową. Co prawda kończył 18 lat dopiero w kwietniu, ale myślał , że już nikt nie będzie się interesował jego osobą. Zmartwił się ogromnie i posmutniał. Postanowił, że mieszkanie opuści, ale do Domu Dziecka nie pójdzie. Za żadną cenę. Po pierwsze skomplikowałoby to jego zarobkowanie, po drugie mogło zaszkodzić wyjazdowi.

Postanowił zamieszkać na miejskich ogródkach działkowych. Zawsze się znajdzie na nich jakąś niezamieszkałą altankę, gdzie można się spokojnie przespać. Taką też znalazł, w miarę ciepłą i bez dużych szczelin. Także nie padało mu na głowę, ani wiatr nie hulał kiedy spał. Zdawał sobie sprawę, że w takiej sytuacji, musi przed zimą wyjechać, bowiem nie może tu zostać. W związku z tym zaczął bardziej angażować się w swój proceder, bowiem czas go mocno gonił. Zaczynał swoje harce zwykle już koło południa, kończył natomiast bardzo różnie. Czasami późnym popołudniem, a czasami nawet po północy. Ale było warto. Skrzyneczka, w której trzymał dobytek, szybko się zapełniała.

Nawet znośnie mu się pomieszkiwało w tej klitce. Nie był zbytnio wymagający. Poza tym uświadamiał sobie, ze już niedługo znajdzie się w normalnych, domowych warunkach. Więc na tak krótko jest w stanie się przemęczyć.

Był koniec września, miał odłożone ponad 9 tysięcy i planował po weekendzie udać się do biura załatwiać formalności związane z wyjazdem. Jedną nogą był już tam na miejscu. Jak wszystko dobrze pójdzie, za kilka- kilkanaście dni spotka siostrę. Wreszcie koniec tej udręki, koniec z kradzieżami, normalne rodzinne życie.

Tak sobie właśnie rozmyślał idąc szeroką alejką, kierując się do wyjścia z ogródków. Zauważył śliczną dziewczynkę. Mogła mieć 13, może maksymalnie 14 lat. Widział ją również wczoraj , jak i przedwczoraj. Ich wzrok na chwilę się spotykał, po czym ona spod swoich ciemnych okularów, udając że go nie widzi, szła dalej prosto w głąb ogródków . To wystarczyło, że Marcin polubił ją strasznie. Był ciekaw, dokąd się dalej udaje. Kolejnym razem, po podobnej mijance, nie poszedł ku wejściowej bramie, ale skręcił zaraz w lewo i z niewielkiej odległości przyglądał się jej. Kierowała się pomału w stronę jednego z niewielu murowanych domków na tym terenie. Na całym obiekcie były bowiem cztery murowane domy, z czego dwa stanowiły całoroczne mieszkania dla swoich lokatorów.

Następnego dnia Marcin dostrzegł dziewczynę w towarzystwie prawdopodobnie rodziców. Matka szła zapłakana, ojciec wyraźnie wzburzony trzymał pod rękę swoją córkę. Młoda dziewczyna miała na oczach czarną przepaskę i potykała się co jakiś czas na nierównościach terenu. Zaintrygowało to naszego zucha, więc dyskretnie poszedł za nimi. Nauczony cichego skradania i bezszelestnych ruchów zbliżył się w okolice ich domeczku. Był na tyle blisko, że mógł wyraźnie słyszeć ich rozmowę.

- I co teraz będzie? – szlochała matka. Jej chlipiący ton głosu i pełne napięcia mięśnie twarzy wskazywały na ogromne zdenerwowanie.

- Nie wiem – troszkę bezradnie i ściszonym głosem odpowiadał ojciec. – Może spróbujemy u innego lekarza? Może da się to jakoś odroczyć?

- Jak? U kogo? – dalej bardzo przybitym i roztrzęsionym głosem mówiła mama.

Dziewczynka tymczasem stała w milczeniu między nimi. Widać było po wyrazie jej twarzy, że musiało stać się coś strasznego. Z jej oczu spod czarnej przepaski popłynęły dwie wielkie łzy. Nie chciała może zabierać głosu, bo nie wiedziała też co w takiej sytuacji można powiedzieć.

Marcin przesunął się w niewidoczne dla rozmówców miejsce, zaaferowany do głębi tym, co słyszał. Z dalszej części rozmowy zrozumiał, że dziewczyna od dawna chorowała na schorzenie oczu, które w ostatnim okresie zaczęło przybierać na sile. Dzisiaj byli na dosyć inwazyjnym badaniu, które wykazało możliwość całkowitej utraty wzroku w bardzo krótkim czasie. Jedynym ratunkiem była tylko dosyć kosztowna operacja. Przewyższała ona zdolności rodziców, bowiem byli mocno ubogimi ludźmi.

Wzruszył się Marcin słysząc tą historię. Choroby nie wybierają i dotykają zarówno tych zamożniejszych, jak również uboższych. Tyle, że bogatsi zazwyczaj sobie radzą w takich sytuacjach.” Ech, niesprawiedliwe życie…”- westchnął pod nosem. Szykował się już pomału do wyjazdu. Planował dzisiaj zdobyć resztę niezbędnej sumy. Za parę dni być na drugim końcu świata. Wszystko w głowie miał już później poukładane. Skierował się do swej skrytki. Wziął jeszcze raz swoją skrzyneczkę- schowek. Przeliczył pieniądze. „Powinno wystarczyć”- pomyślał. Schował całość banknotów do małej reklamówki i dyskretnie udał się pod dom , gdzie mieszkała chora dziewczynka z rodzicami. Wszyscy byli właśnie na zewnątrz przy stole ogrodowym. Cichutko i bezszelestnie wślizgnął się do środka. Zostawił na środku stołu wcześniej przyszykowaną karteczkę .„Proszę ją wyleczyć !!! ” – głosił krótki komunikat. Obok leżała reklamówka z kwotą wystarczającą do tej trudnej operacji.

Parę dni później szedł nasz bohater ulicą przez centrum miasta w ten jesienny, deszczowy dzień. Pogwizdywał sobie pod nosem. „Australia musi poczekać, są sprawy ważne i ważniejsze”- myślał w duchu. Zastanawiał się teraz tylko jak przetrwa zimę . Troszkę go to martwiło. Jednak wewnętrzny uśmiech przelewał się przez jego ciało wiedząc, że słusznie postąpił.

KONIEC

WROCŁAW STYCZEŃ 2019 Ludwik Ostoja-Sieradzki

P.S. DEBIUT LITERACKI.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • stefanklakson 24.01.2019
    Komentuję, bo napisałeś mi tyle komentarzy przez czas mojej pobytności tutaj, że skomentować trzeba. Wiesz, to jest takie normalne ludzkie opowiadanie. Dało się wszystko przeczytać i doczytać. Niewątpliwie trzeba było włożyć spory wysiłek, żeby napisać ten tekst, bo... tekst jest długi. Jest trochę rzeczy do poprawienia. Tekst mógłby być też lepszy od strony technicznej, trzeba by po prostu nad nim więcej posiedzieć. Daję 5 na zachętę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania