Bitwa literacka "Kiedy patrzę przez różowe okulary" - Tak niewiele, a tak wiele

TAK NIEWIELE, A TAK WIELE

 

Szaruga dnia codziennego.

Kiedy życie człowieka ogarnie rutyna, bezbarwna, wyblakła monotonia nie przebijająca ni krztyny pozytywnego światła, przestaje on odróżniać kolejne dni, odmienne jedynie dzięki cyfrze na kalendarzu i pogodzie za oknem. Również ona zdaje się scalać, spajać w jedno; kiedy nasze życie spowiją ponure, popielate chmury takiej właśnie rutyny, słońce świecące na zewnątrz nie jest w stanie przebić się do naszych serc, jeśli sami go tam nie wpuścimy.

Skoro więc każdy dzień niczym nie różni się od poprzedniego, a życiowe wybory ograniczają się do garderoby i promocji w sklepach, nie ma sensu podawać konkretnej daty rozpoczęcia tej historii, bezcelowe jest nawet nazywanie dnia tygodnia. Dzień, jak co dzień. Nie przypomnę sobie jakichkolwiek szczegółów dotyczących tego dnia, ponieważ przestałem zwracać na nie uwagę.

Ciężko jest mi opisać stan, w jakim się znajdowałem, sądzę jednak, że jest on bliski każdemu z nas. Stan, kiedy wstajemy z łóżka nie tyle z chęci ani nawet konieczności, lecz robimy to automatycznie, odruchowo, tak jak zrobiliśmy to dzień wcześniej. Stan, kiedy przyzwyczajamy się do obecnej sytuacji do tego stopnia, że aż przestajemy się nad nią zastanawiać, przestajemy zadawać sobie pytanie, czy jesteśmy w stanie cokolwiek zmienić. Przestajemy wspominać, śnić i marzyć, w tym ostatnim aspekcie ograniczając się do wyboru wymarzonej potrawy na dziś, która koniec końców nie jest prawdziwym pragnieniem, a jedynie chwilową zachcianką.

Kiedy nastał poranek jednego z takich właśnie dni, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz spowodowany nagłym dzwonieniem budzika, zwlokłem się ciężko z łóżka ani szczęśliwy, ani smutny, ani spokojny, ani zaniepokojony. Byłem wyblakły, pusty; myślami krążyłem jedynie wokół zbliżających się lekcji, które przestały być nawet nudne, bo były częścią mojej szarej rutyny.

Był początek jesieni, chodziłem wtedy do liceum i to właśnie tam zaczniemy tę opowieść.

 

Interakcja z rówieśnikami pozwalała mi choćby na chwilę wyrwać się myślami z klosza mojej szarugi. Kiedy przysłuchiwałem się rozmowom na różne tematy, prowadzonym z przejęciem i pasją, zaczynałem wierzyć, że możliwym jest prowadzenie odmiennego trybu życia, że „gdzieś tam” istnieją osoby szczęśliwe, promieniujące radością i pozytywną energią. Wyobrażałem sobie, że gdzieś w równoległym świecie znajduje się nastolatek taki jak ja, wstający rano z uśmiechem na twarzy i podrygujący w rytm nuconej piosenki w drodze do szkoły.

A wtedy rozbrzmiewał szkolny dzwonek i wracałem do rzeczywistości.

Siedząc w ławce, jak zwykle błądziłem myślami wokół rzeczy przyziemnych i do bólu rzeczywistych. Zerkałem odruchowo na komórkę, docelowo by sprawdzić czas do końca lekcji, jednakże ta czynność również wbiła się w mą rutynę do tego stopnia, że tuż po przeczytaniu godziny zapominałem ją całkowicie. Myślałem o tym, co będę robił po powrocie ze szkoły i standardowo dochodziłem do wniosku, że to, co zwykle. A zwykle nie robiłem nic.

- Masz może szluga? – zapytał mnie kolega podczas jednej z przerw.

- Nie – odparłem z wątłym uśmiechem, który przywdziałem nie dlatego, że byłem szczęśliwy, ale dlatego, że jestem dobrze wychowany.

Podczas ostatniej lekcji nastąpiła pierwsza z porażek tego feralnego dnia. Nauczycielka języka polskiego postanowiła umilić nam dzień niezapowiedzianym testem, który oblałem jeszcze zanim do niego podszedłem. Oddałem kartkę opatrzoną własnym podpisem, który był jedynym śladem atramentu na owym teście. Kompletnie nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na którekolwiek pytanie, gdyż uczenie się rozszerzonego poziomu dwudziestolecia międzywojennego nie było, niestety, wpisane w mą burą rutynę.

- Jak zwykle to samo – fuknęła polonistka, wpatrując się we mnie zarówno ze zgrozą, jak i politowaniem – Matury nie zdasz na piękne oczy!

Ponownie się uśmiechnąłem i tak, jak poprzednio, nie zrobiłem tego z radości.

Zdawałem sobie oczywiście sprawę, że sam byłem sobie winien i bardzo szybko zapomniałem o całej sprawie, obiecując sobie w duchu, że to poprawię i przekonując samego siebie, iż nie stała się żadna tragedia. Nastał koniec lekcji, z którego bez wątpienia bym się cieszył, gdybym tylko był w stanie.

Wrzuciłem do mózgu trasę prowadzącą do domu i nakłoniłem swoje ciało, by nią podążyło. Wlokłem się bezwiednie uliczkami, mijając przeróżnych ludzi, jednych szczęśliwych, innych przygnębionych, jednych spieszących się w nieznanym mi celu, innych spacerujących u boku swych zwierzęcych towarzyszy. Kilkakrotnie powitałem kogoś zwykłym „dzień dobry”, lecz już po chwili nie pamiętałem, kto to właściwie był.

W miarę jak przybliżałem się do domu, zwalniałem kroku, by wreszcie zatrzymać się przed wejściem na klatkę schodową. Odkąd tylko pamiętam, robiłem tak każdego dnia. Odwracałem się wtedy i rzucałem ostatnie spojrzenie na ulicę, na tych wszystkich ludzi, na witryny sklepowe, na zaparkowane samochody, a w mej głowie jaśniała myśl: „Co by było, gdyby…”. Potem jednak przypominałem sobie, gdzie jestem i jaka jest następna czynność mojej rutyny. Wdrapywałem się na trzecie piętro, by znów się zatrzymać - tym razem przed drzwiami mieszkania, ponieważ wiedziałem, co mnie za nimi czeka.

 

Problem z pieniędzmi, a właściwie z ich brakiem, zaczął się kilka lat temu, kiedy rodzice stracili pracę. Nietrudno zgadnąć, że był to początek trudnego okresu, który owego dnia sięgał apogeum. Byliśmy biedni. Czy jednak sprawiedliwym jest nazywanie biednym kogoś, kto ma dach nad głową, codziennie ciepły obiad, telewizję, kochającą rodzinę, przyjaciół, a nawet sprawny, choć przestarzały komputer, podczas gdy istnieją rodziny ledwo wiążące koniec z końcem, dla których ciepły posiłek i sucha noc są wyznacznikami „dobrego dnia”? Niektórzy uznaliby z pewnością, że w porównaniu do takich ludzi ja byłem istnym bogaczem, i choć jest w tym trochę racji, nie jest to moje stanowisko w tej sprawie.

Osobiście uważam, że człowiek jest materialnie biedny wtedy, kiedy jego sytuacja jest gorsza niż kiedyś i mija się z jego własnymi oczekiwaniami. Tak samo jest więc biedny bezdomny, którego nie stać na obiad, jak nastolatek, którego nie stać na zafundowanie sobie poziomu życia jego rówieśników. I choć ten pierwszy jest w bez porównania gorszej sytuacji, to nie zadowala ona żadnego z nich; obydwaj są tak samo nieszczęśliwi, tak samo biedni.

Pieniądze szczęścia nie dają, ale ich brak bez wątpienia daje nieszczęście.

 

Otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazało się dobrze umeblowane, zadbane mieszkanie, którego wystrój musiał sporo kosztować. Spojrzawszy na lewo, można się było przeglądnąć w lustrze na ogromnej, przesuwanej szafie, na wprost znajdowały się drzwi do czystej, wyłożonej kafelkami łazience, zaś na prawo – mój pokoik, niewielki, acz przytulny. Wszystkie te rzeczy zakupione zostały ponad dziesięć lat temu i choć cieszyły kiedyś oko, teraz były obiektem mojej nienawiści.

Mieszkałem w dużym, pięknym lokalu i to było w tym wszystkim najgorsze. Każdego dnia musiałem znosić widok tych rzeczy, tych przeklętych reliktów przeszłości z czasów, kiedy jeszcze się nam powodziło. Wywoływały one lawinę wspomnień i konfrontowały mnie z okrutną rzeczywistością. Krzyczały: „Kiedyś miałeś wszystko, czego zapragnąłeś, ale to minęło i nigdy już nie powróci!”.

Matka mnie nie przywitała. Nigdy tego nie robiła. Prawdę mówiąc, nie dawała po sobie nawet poznać, że zauważyła mój powrót ze szkoły, bynajmniej nie z mojego powodu. Choć popełniłem w swoim krótkim życiu wiele błędów, nie byłem odpowiedzialny za naszą obecną sytuację. Ciężko nawet stwierdzić, by odpowiedzialni byli moi rodzice. Choć ojca wyrzucono z pracy zdecydowanie i bez wątpienia z jego winy, to matka niczym sobie nie zasłużyła na taki los, a tym bardziej ja. Kiedy mnie zapytano, czy wiem, co to jest depresja, odparłem, że to obecny stan zdrowia mojej mamy.

W kuchni znalazłem garnek pełen ziemniaczanych pyz ze skwarkami, które stanowiły jeden z głównych posiłków naszej diety od kilku już lat. Machinalnymi ruchami nałożyłem sobie kilka na talerz i zaniosłem do salonu. Żartowałem sobie w myślach, że jadam jak służba w pokoju gościnnym mego wyimaginowanego, arystokratycznego pana. Pyzy nie pasowały do tego salonu, tak jak nie pasowała do niego zawartość naszego portfela.

Spożywając swój posiłek zauważyłem, że matka ma przeszklone oczy, co mnie, oczywiście, nie zdziwiło. Nie musiałem nawet pytać, o co chodzi, w odpowiedzi bowiem usłyszałbym litanię naszych kłopotów. Jadłem więc w ciszy i spokoju, w towarzystwie matki oglądającej telewizję.

- Trzeci raz w tym miesiącu – powiedziała nagle.

Nie potrzebowałem dalszych wyjaśnień.

- Co napisali?

- To, co zwykle – pociągnęła nosem – Bla, bla, bla, zapłaćcie albo bla, bla, bla.

Listy ze skarbówki, sądu albo od komornika przychodziły coraz częściej. Nie byłem wtajemniczany w szczegóły, wiedziałem jednak, że lichy obiad jest niczym w porównaniu do ogólnej sumy naszych długów. Kiedy mieliśmy pieniądze, nie dopuszczaliśmy nawet do głowy myśli, że kiedyś może ich zabraknąć. Oczywiście skłamałbym, gdybym powiedział, że szastaliśmy nimi na lewo i prawo, muszę jednak przyznać, że gdybym aż tak nie przyzwyczajał się do dobrobytu, może lepiej zniósłbym obecną sytuację. Dziś wiem, że człowiek nigdy nie jest pewny tego, co stanie się jutro, wtedy jednak nie myślałem, albo raczej nie chciałem myśleć, że to wszystko może się kiedyś skończyć.

 

Po obiedzie otrzymałem od matki niewielką listę zakupów, na której figurowały jedynie nazwy warzyw i owoców. Przebrałem się, odświeżyłem, ogarnąłem i wyszedłem, zaopatrzony w materiałową torbę i dziesięć złotych.

Skierowałem się do najbliższej „Biedronki”, gdzie nigdy nie zdecydowałbym się na zakup warzyw i owoców, gdybym mógł znaleźć bardziej atrakcyjne ceny. Prawdę mówiąc, ich jakość nie była najgorsza, choć może jest to spowodowane tym, że od kilku lat nie zwykłem jadać warzyw i owoców z innego źródła. Droga do sklepu mijała jednak dworzec autobusowy, a na dodatek robiło się już ciemno.

Już z oddali spostrzegłem trzy znajome sylwetki, postaci moich byłych znajomych, którzy z prostych uczniów gimnazjum awansowali do rangi osiedlowych dresów. Niestety, oni również mnie zauważyli. Początkowo chciałem zboczyć z trasy, okrążyć dworzec, albo w ogóle zawrócić, ostatecznie jednak zdecydowałem się wyjść im na spotkanie, i, jeśli będzie trzeba, jakoś się obronić, czy to słownie, czy ręcznie.

- Kogo ja widzę – zawołał jeden z nich, którego imię i tak nie ma żadnego znaczenia.

- Fiu, fiu – dodał drugi.

- No proszę – skwitował trzeci.

Dla uściślenia muszę powiedzieć, że nic im nigdy nie zrobiłem. Czemu więc bałem się (i to nie bez powodu) przejść obok nich? Chodziłem z nimi do tej samej klasy, śmiałem się z nimi, wagarowałem, grałem w piłkę. Lecz tamte lata minęły i jakby nie patrzeć, los potraktował mnie bardziej szczodrze niż ich, ja bowiem byłem biedny materialnie, a oni byli biedni na duchu i umyśle. W pewnym sensie oni również wpadli w szarą rutynę, była ona jednak pełna przemocy i, przede wszystkim, głupoty.

Zrównałem się z nimi, nie reagując na zaczepki. Szedłem tak aż do momentu, kiedy drogę zagrodziło mi ramię pierwszego z nich.

- Spieszymy się dokądś?

- Porozmawiaj z kumplami!

- Co, już nas nie lubisz?

Nie odpowiedziałem.

 

Kilkanaście minut później wszedłem do wspomnianego już sklepu z krwotokiem z nosa, przekrzywioną bluzą i poplamionymi spodniami. Przechodzący obok zakupowicze rzucali na mnie ukradkowe spojrzenia, a wśród nich byli i tacy, których znałem i z którymi się witałem, nie oczekując nawet prostego zapytania, czy coś mi się stało. Szybko wróciłem do siebie, poprawiłem ubranie i wytarłem twarz w chusteczkę. Nadal byłem nieco rozdygotany i rozkojarzony, przez pierwsze kilka minut błądziłem wokół półek, nie bardzo pamiętając o zakupach, ostatecznie jednak stanąłem przy kasie z całą listą w koszyku.

Do dziś nie wiem, czego oni ode mnie chcieli. Najsmutniejsze jest jednak to, że oni również tego nie wiedzieli.

Gdy wreszcie uporałem się z dokonaniem zakupu, stanąłem przed drzwiami „Biedronki” i z rozpaczą stwierdziłem, że w ciągu tych kilkunastu minut mojego pobytu w sklepie pogoda zmieniła się diametralnie. Nad miastem rozlała się ściana deszczu zacinającego z pasją o bruk.

Zakląłem pod nosem, westchnąłem i ruszyłem przez ulewę, będąc przemoczonym już po sekundzie. Po przejściu kilku kroków skorzystałem z zadaszenia na dworcu, by chwilę odsapnąć i przygotować się do kolejnej batalii z deszczem. Po moich starych znajomych nie było już śladu. Przystanąłem, wziąłem kilka oddechów, uniosłem siatki (moja materiałowa torba jednak nie wystarczyła) z kilkoma kilogramami owoców i warzyw i ruszyłem dalej, jednak również i tym razem nie uszedłem zbyt daleko.

Przed przejściem przez jezdnię jedna z reklamówek rozdarła się, mnie zaś dobiegł przerażający dźwięk jabłek toczących się po chodniku. Zamarłem, bynajmniej nie ze strachu, a z narastającej wściekłości. Nie ruszyłem się przez dobre kilka minut, kumulując w sobie wszechogarniający gniew. Gniew z powodu lichej jakości siatek, do którego bardzo szybko dołączyły pozostałe, o wiele gorsze rodzaje tej negatywnej emocji. Stanęło mi przed oczami wszystko to, co napawało mnie furią – obolały nos, poplamione ubranie, jabłka roztoczone po bruku, liche stopnie w szkole, matka na granicy rozpaczy, pyzy na obiad, przechwalający się koledzy, dyskutujący o rzeczach, na które mnie nie było stać. Nie wiem, jak to się stało, lecz bardzo prędko na chodniku znalazły się pozostałe zakupy, tym razem jednak nie zawiniły reklamówki, a moja ręka, która cisnęła nimi o chodnik.

Opadłem bez sił na pobliską ławkę, dygocąc z wściekłości, podczas gdy obok przechodzili ludzie skryci pod parasolami, skrzętnie omijając rozrzucone przeze mnie zakupy. Siedziałem tak, pozwalając kroplom deszczu obmywać sobie twarz, gdy nagle usłyszałem głos, bardzo delikatny, uprzejmy głos, mówiący:

- Przepraszam, czy coś się stało?

Drgnąłem mimowolnie, rozejrzałem się i zobaczyłem młodą kobietę z parasolem w dłoni. Była w ciąży, co w końcu nie trudno zauważyć. Nie czekając na moją odpowiedź, pochyliła się, zbierając ubłocone, mokre jabłka i inne moje zakupy. Sprawiało jej to wiele trudu, wzdychała i oddychała ciężko, ja zaś nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Obserwowałem kobietę narażającą noszone przez siebie dziecko, która z wielkim wysiłkiem zbierała owoce rozrzucone w promieniu kilku metrów przez nastolatka, siedzącego teraz z wyjątkowo głupim wyrazem twarzy na ławce i nawet nie kwapiącego się jej pomóc. Byłem w szoku.

Kobieta zapakowała to wszystko w siatki i torby, które z pewnością zabrała z myślą o własnych zakupach. Gdy wreszcie wstrząśnięcie zelżało na tyle, że zdołałem się poruszyć, czym prędzej wstałem i dozbierałem resztę, jąkając się w podziękowaniach i zapewnieniach, że sobie poradzę. Kiedy już trzymałem z powrotem swój ekwipunek, zmierzyłem ciężarną kobietę wzrokiem. Była cała przemoczona, gdyż pomagając mi, musiała zrezygnować z ochrony parasolem. Staliśmy tak przez chwilę, a ona uśmiechała się promiennie, czekając na mój ruch. Był to szczery, pogodny, radosny uśmiech, rozświetlający ciemną, szaroburą okolice niby słońce rozjaśniające mroki kosmosu.

- Ja…

- Poradzi pan sobie już? – zapytała.

Nie zwróciłem nawet uwagi, jak mnie nazwała.

- T-tak, dzie-dziękuję bardzo… - wyjąkałem.

Złożyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała ciszej:

- Niech pan się nie martwi, będzie dobrze.

I zostawiła mnie tak, ponownie wznosząc parasol i kierując się w stronę sklepu. Zamrugałem kilkakrotnie, potrząsnąłem głową, myślami błądząc gdzieś w bliżej mi nieznanych kierunkach. Do rzeczywistości przywołał mnie chłód, który musiałem w końcu poczuć, stojąc od kilkudziesięciu minut w pełnym deszczu. Był to jednak chłód powierzchowny, nagle bowiem poczułem, że chociaż jest mi zimno, to coś rozpala mnie od środka, jakaś tajemnicza iskra zaczęła się żarzyć w moim ciele, w moim umyśle, w moim sercu.

Wróciłem do domu o wiele później, niż powinienem, nie dziwne więc, iż zastałem w progu zaniepokojoną matkę. Obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem i zawołała:

- Jak ty wyglądasz!

Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, a wyglądałem rzeczywiście żałośnie. Matka spojrzała na mnie, oczekując wyjaśnień, i bardzo zaskoczyła ją moja reakcja, podobnie jak i mnie. Uśmiechnąłem się bowiem od ucha do ucha, czując, jak pozytywny rumieniec zalewa moją twarz, i pocałowałem ją w policzek, by następnie zabrać się do rozpakowania zakupów.

- Co się stało? Gdzieś ty był? Rozbieraj się, musisz się wysuszyć! Czemu krew leci ci z nosa? – ten potok słów z ust matki towarzyszył mi jeszcze przez dobre kilka minut.

Kiedy wreszcie przebrałem się, wysuszyłem, starannie wytarłem twarz z zaschniętej krwi i włożyłem owoce do półmisków, usiadłem w salonie, nieustannie się uśmiechając i nie kwapiąc się do wyjaśnienia, co mnie spotkało. Bo niby co miałem powiedzieć? O bójce na dworcu? O rozrzuconych zakupach? Wszystko to zamartwiłoby tylko mamę. O pomocy ze strony owej ciężarnej kobiety, ucieleśnienia dobroci? Nie jestem pewien, jak by na to zareagowała. Nie byłem też w stanie opisać tego, co właśnie odczuwałem.

- Spotkałem anioła – powiedziałem nagle, nie bardzo świadom tych słów – Dał mi różowe okulary.

- O czym ty mówisz? – zdziwiła się matka, zapewne podejrzewając, że po drodze coś wypiłem.

Odpowiedziałem coś zdawkowo, prosząc ją, by się nie przejmowała i zapewniając, że wszystko jest w porządku. Potrwało to chwilę, zanim się uspokoiła i wróciła do swoich zajęć, to jest do przeglądania rachunków, liczenia pieniędzy i zamartwiania się tym wszystkim. Ja zaś nadal siedziałem, wpatrując się w przeciwległą ścianę wsłuchany w jej szepty, a wewnętrzny płomień coraz bardziej otulał moje ciało.

- Matko Boska, ja zwariuję, nie damy rady, wywalą nas… - szeptała nieustannie matka.

Spojrzałem za okno. Ulewa ustawała, chmury rzedły a wiatr cichł. Wszystko się uspokajało, zarówno w mojej duszy, jak i w pogodzie na zewnątrz. Po chwili ciemny, bezlitosny monsun znikł całkowicie z nieboskłonu, na którym rozpaliło się na powrót słońce, rozlewające wokół ostatnie, wieczorne promienie tego niezwykłego dnia. Patrzyłem na nie, z zachwytem podziwiając gamę ciepłych barw, a kiedy niebo przecięła różnokolorowa, wyrazista tęcza, zdałem sobie sprawę, że oczy mam pełne łez.

 

Co się zmieniło od tamtego czasu? Piszę właśnie te słowa na nowym laptopie, wsłuchując się w nuty ulubionej piosenki docierającej do mnie z oryginalnych słuchawek. Siedzę w tym samym pokoiku, w którym przed laty przeżywałem swoją mroczną rutynę, oczekując powrotu ojca z pracy. Matce, niestety, nie udało się jej znaleźć, muszę jednak przyznać, że od owego pamiętnego dnia wiele się zmieniło, zarówno w sferze materialnej, jak i rodzinnej. Przysłowiowe ciepło domowego ogniska zapłonęło na nowo. Nie będę nikogo oszukiwał – nie spotkał mnie żaden cud. Nadal mam swoje problemy, tak jak każdy z nas borykając się z trudną codziennością w małym, polskim miasteczku. Odżyliśmy jednak na nowo, i choć poprawienie jakości naszego życia zajęło nam sporo czasu, to jednak efekty zaskakują nawet mnie.

Co takiego zrobiłem, natchniony pozytywną energią otrzymaną od owej kobiety? Przekazałem ją dalej. Szczery, pozytywny uśmiech jest darem, który nic nie kosztuje, a który możemy ofiarować innym zawsze i wszędzie. Kroczenie przez życie z radością w sercu jest zauważalne dla innych i zostało spostrzeżone przez członków mojej rodziny.

Bardzo jestem rad, mogąc się tym z kimś podzielić, nawet jeśli nie znam swoich czytelników. Różnie toczą się nasze losy, chodzimy różnymi drogami i niejednokrotnie natrafiamy na rzeczy sprawiające nam zarówno radość, jak i smutek. Choć od dawien dawna wiadomo, że po nocy zawsze następuje świt, a pozytywna energia jest zaraźliwa i znacznie pomaga w uzyskaniu życiowego szczęścia, to jednak sądzę, że trzeba o tym przypominać. Wstając z łóżka tamtego dnia byłem tego wszystkiego świadom, a jednak potrzebowałem odrobiny dobroci, by tę świadomość przywołać. Nie od razu wprowadziła ona ciepło do mej rodziny, nie zaraziła natychmiastowo nadzieją, nie wyczarowała pieniędzy, nie dokonała niczego cudownego. Zamiast tego, pomogła mi zrobić to wszystko samemu.

A wszystko dzięki owej kobiecie, która zrobiła dla mnie tak niewiele, a tak wiele.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Anonim 27.09.2015
    Ciekawe. Fabuła mnie trochę wynudziła, ale widzę, że opowiadanie skupia się raczej na profilu mentalnym bohatera, a te jego przygody, jak dresy, zerwanie siatki czy jedynka w szkole, to tylko zmienne, które na bieżąco ingerują w jego psychikę. Co prawda dość naiwnie mi zabrzmiała ta przemiana, ale niech i tak będzie. Sam pomysł jakoś super kreatywny nie był, dość standardowy scenariusz, ale technika/styl zdecydowanie na plus. Nie wyniuchałem żadnego błędu i to też świadczy na Twoją korzyść. Ogólnie to nawet mi się podobało, zabrakło tylko nieco kreatywności i bardziej zaawansowanej fabuły. Za całość 7/10. (nie biorę udziału w bitwie, moja ocena się nie wlicza)
  • Anonim 27.09.2015
    Błędy 10/10 - nic nie zauważyłam
    Pomysł 9/10 - brakło mi takiej iskierki, dłuższej rozmowy z ciężarną kobietą. Jared już napisał: troszkę naiwna przemiana
    Całokształt 10/10 - nawet jeśli była naiwna i brak tej iskierki, opowiadanie czyta się wspaniale, szczególnie dotarła do mnie początkowa psychika bohatera, a dwa pierwsze akapity wywołały uśmiech na mojej twarzy - nie z powodu humoru, po prostu spodobały mi się najbardziej

    Całość 29/30
    Ogromne gratulacje! Masz świetny styl :)
  • Amy 27.09.2015
    Masz świetny styl! Naprawdę, dawno nie czytałam na Opowi czegoś tak dobrego pod względem technicznym. Zauważyłam tylko, że stawiasz przecinek przed "czy", co jest błędem, chyba że "czy" występuje w zdaniu kolejny raz. Przed "lub" też nie stawiamy przecinka, ale nie jestem pewna czy to u Ciebie zauważyłam ten błąd. Przed "jak" stawiamy przecinek tylko wtedy, gdy w dalszej części zdania występuje orzeczenie. To tyle jeśli chodzi o niedociągnięcia czysto techniczne. Masz świetny styl, który doskonale mi się czytało. Były wyrazy, które zastąpiłabym innymi, ale to tylko dlatego, że ja po prostu lubię się czepiać. ;) Tekst jest bardzo dobry!

    A teraz trochę o fabule: mnie również brakowało jakiejś iskierki, czegoś, co narzuciłoby tępo akcji. Wiem, że takim elementem miało być spotkanie z tą ciężarną kobietą, ale mimo wszystko czegoś mi brakowało. Mam też zastrzeżenia co do tych kilku minut, które bohater spędził, patrząc na porozrzucane zakupy. Właśnie, trochę za często używasz słowa "zakupy". :) Czy wiesz, ile to jest kilka minut? Ludziom nie chce się zwykle tyle stać. Mógłby usiąść wcześniej na tej ławce albo stwierdzić, że musi jednak pozbierać te owoce i warzywa, ponieważ tego wymaga rutyna, tyle że opowiadanie straciłoby wówczas sens. Wydaje mi się jednak, że skoro był tak zmęczony bezbarwnym życiem, powinien usiąść, choćby na ulicy, żeby trochę odpocząć.

    Nie przypadło mi też do gustu zakończenie. Za różowo, mimo iż taki był właśnie temat. Wolałabym, gdyby mimo braku pieniędzy, bohater był szczęśliwy. No ale to tylko moje widzimisię. Całokształt oceniam na 8 pkt. I jeszcze raz gratuluję stylu!
  • Amy 27.09.2015
    Ps. Moja ocena i tak nie jest brana pod uwagę. :)
  • Numizmat 28.09.2015
    Generalnie moja opinia niemal w całości pokrywa się ze zdaniem Jareda, więc nie będę jej tu powtarzał. Opowiadanie technicznie napisane jest bez zarzutu, a Twój styl jest więcej niż dobry. Ze względu jednak na specyfikę tematu tekstu fabuła nie porywa i czyta się ją raczej monotonnie. Dodam jeszcze, że punkt kulminacyjny całej akcji to takie trochę deus ex machina, czyli że wszystko rozwiązało się praktycznie samo.
    Ode mnie masz jednak wielką nalepkę z napisem: "WORDS OF WISDOM". Zawarłeś wiele bardzo mądrych zdań i obserwacji, które naprawdę przypadły mi do gustu. Według mnie to chyba najlepszy punkt Twojego opowiadania. Najbardziej rozśmieszył mnie fragment: "jakby nie patrzeć, los potraktował mnie bardziej szczodrze niż ich, ja bowiem byłem biedny materialnie, a oni byli biedni na duchu i umyśle." Mistrzostwo świata :)
    Co do błędów, to również się postarałeś. Mogę przyczepić się tylko do tych częstych przecinków przed albo po 'i'. Przecinki przed 'i' generalnie stawia się wtedy, gdy występują one po raz wtóry w jednym zdaniu.

    Błędy: 9/10
    Pomysł: 8/10
    Całokształt: 8/10
    Łącznie: 25/30
  • Anonim 28.09.2015
    Najpierw błędy, chociaż przeczytałam dzisiaj swój tekst jeszcze raz i znalazłam tyle makabrycznych i żenujących błędów, że już doprawdy powinnam się zamknąć i nic nikomu nie radzić.
    Tu się chyba nie będę mylić, w każdym razie sądzę (nie mam sto procent pewności) iż:

    ''zwlokłem się ciężko z łóżka ani szczęśliwy, ani smutny, ani spokojny, ani zaniepokojony.''
    - po łóżka to ja bym przecinek. ja bym wgl tak: zwlokłem się ciężko z łóżka, ani szczęśliwy ani smutny, ani spokojny ani zaniepokojony.

    ''Zerkałem odruchowo na komórkę, docelowo by sprawdzić czas do końca lekcji,'' - coś mi tu nie bardzo z szykiem zdania.

    ''jednych spieszących się w nieznanym mi celu, innych spacerujących '' - generalnie jak ktoś gdzieś lezie, to spieszy w tym kierunku, a nie spieszy się w tym kierunku. Ja bym bez ''się''.

    ''Prawdę mówiąc, nie dawała po sobie nawet poznać, że zauważyła mój powrót ze szkoły, bynajmniej nie z mojego powodu.'' - tu też mi szyk zdania na nie, zatraca się sens, na przykład: bynajmniej nie we mnie leżała przyczyna jej postawy. Czy coś.

    ''Ciężko nawet stwierdzić, by odpowiedzialni byli moi rodzice. Choć ojca wyrzucono z pracy zdecydowanie i bez wątpienia z jego winy'' - czyli ojciec jednak w moim rozumowaniu w chuj odpowiedzialny za pogorszenie finansowej sytuacji.

    ''kwapiącego się jej pomóc'' - ja bym: kwapiącego się by jej pomóc.

    Dostrzegam też błędy interpunkcyjne, ale to już naprawdę powinnam zmilczeć. Podałam ten jeden, żeby całe zdanie ładniej zagrało.

    Tak. To teraz o tekście samym w sobie: piszesz bardzo ładnie, zdarza ci się budować naprawdę wyględne zdania, masz tę rzadką zdolność, bardzo cenną, pisania o rzeczach małych, codziennych. Tzn. nie masz skłonności do słabej dramy (ja np mam xd) potrafisz drobiazgowo opisywać rzeczywistość szarą, małe zdarzenia u ciebie punktami zwrotnymi.

    Powiem szczerze, że zupełnie nie leży mi pomysł, bo mentalność głównego bohatera jest mi obca całkowicie, on niby widzi tę monotonię, rutynę, przyziemność, ale sam jest cholernie przyziemny ze swymi problemami.

    '' odparłem z wątłym uśmiechem, który przywdziałem nie dlatego, że byłem szczęśliwy'' - bardzo podobające mi się i ''Ponownie się uśmiechnąłem i tak, jak poprzednio, nie zrobiłem tego z radości.'', masz momentami przebłyski ładnie i krótko rzucone, dlaczego ty zamykasz się w takim stereotypowym, naiwnym szkielecie tego tekstu, dlaczego ty piszesz to a nie co innego??, takie mi się myśli kołatały, gdy czytałam.

    Możesz napisać coś więcej. Tak uważam. Zamykasz się w czymś, w czym się wgl nie mieścisz, i ci czasem, jakby przypadkiem wylatuje coś tam cennego, bo już się nie upchnęło w tym stereotypie obranym.

    ''Tak samo jest więc biedny bezdomny, którego nie stać na obiad, jak nastolatek, którego nie stać na zafundowanie sobie poziomu życia jego rówieśników. I choć ten pierwszy jest w bez porównania gorszej sytuacji, to nie zadowala ona żadnego z nich; obydwaj są tak samo nieszczęśliwi, tak samo biedni.'' - zamykasz ludzi bezdomnych w błędnym odbiorze. Bezdomność jest najczęściej wyborem własnym. Coraz więcej mamy młodych bezdomnych, którzy do swej bezdomności doczepiają masy ideologii. Bezdomność jest często zgodna z tożsamością, a bezdomni wcale nie są nieszczęśliwi. Bardzo często postrzegają się jako szczęśliwszych i bardziej spełnionych niż ci z domami, co więcej żyją, tu już w błędnym być może, założeniu, że ich żywot jest czystszy, nieskażony stylem istnienia, którym gardzą i w którym się nie odnajdują, dlatego od niego odchodzą.

    Bezdomność bywa wspaniałą zabawą i wiele razy spotykam się z opinią, że sama w sobie rodzajem uzależnienia, ciężko od niej odejść. W każdym razie zimą można być, owszem, niekontent. Oraz gdy leje deszcz.

    Wiem, że bohater twój ma inny pogląd, ale tak bardzo się nie zgadzam z tym, że musiałam wjebać swoje : D. Wybacz, wybacz. On wgl na początku mi się widzi, ładnie tam o tej rutynie jęczy, ale potem tych pieniędzy uczepiony jako bolączki swej największej i co rusz włażący w jakiś stereotyp do obalenia w minutę, już mnie swym sposobem myślenia irytuje, i tymi pierdołami, które są dla niego wyznacznikiem.

    Może to tylko ja, po prostu pragnienie jakościowo lepszych warzyw nie z Biedronki nie jest na czele mej listy życzeń, zupełnie nie potrafię wejść w jego skórę i się w tym odszukać, męczy mnie to, ja nawet nie zauważam i nie wiem jak ocenić jakość warzyw.

    Bardzo podoba mi się scena z kobietą w ciąży, piękna, symboliczna, rzeczywiście jako dobro można ją poczytać. Dialog na moje w sam raz, króciutki, ładnie rozrysowana scena.

    I potem wszystko się jebie, zakończenia jest już kwintesencją naiwności i niedojrzałości jakiejś, morał przez ciebie nasuwany jest mi zbyt wprost, na chama wpychany do rąk, niesubtelnie, ''masz i tak rób''. Wszelkiego moralizowania w taki sposób - nie lubię. Moralizowania, złe słowo. Podawania puenty jak kotleta na talerzu. Odgrzewany ten kotlet jest miliardy razy. Jakbyś to inaczej przemycił - kontent. Ale tak: nie.

    ''- Spotkałem anioła – powiedziałem nagle, nie bardzo świadom tych słów – Dał mi różowe okulary.
    - O czym ty mówisz? – zdziwiła się matka, zapewne podejrzewając, że po drodze coś wypiłem.'' : )))))) piękne, taki humor tak.

    ''Przed przejściem przez jezdnię jedna z reklamówek rozdarła się, mnie zaś dobiegł przerażający dźwięk jabłek toczących się po chodniku. '' - piękne!!!!!!!!!!, gdybyś tego nie zniszczył kolejnym zdaniem!!!!!!, zrób kiedyś dla mnie bohatera, dla którego dźwięk jabłek toczących się po chodniku będzie naprawdę przerażający, powieszę go sobie na ścianie i pogadam z nim.

    Także: nie zamykaj się więcej w oklepanych pomysłach, bo i tak z nich wyłazisz chwilami, a chwilami nie wiem co ty robisz, bo twój potencjał tkwi w tym JAK piszesz, ale nie rozumiem dlaczego ty wybrałeś sobie pisać coś TAKIEGO, bo z taką konstrukcją zdań ty napisz coś lepszego.

    Błędy: 9/10
    Pomysł: 5/10
    Całokształt: 6.5/10 (mogę taaaak xddd?????) ja tak chcę!
  • KarolaKorman 29.09.2015
    Nie wiem co pisali poprzednicy, przeczytam później :)
    Błędy 9-10/ Przed ,,aż'' stawiamy przecinek/
    Pomysł 7-10/Zabrakło mi emocji w końcówce tekstu, zwłaszcza po powrocie ze sklepu/
    Całokształt 8-10/Czytało się płynnie, jednak brakowało mi pazurka w Twoim tekście/
    Ocena końcowa 24-30
  • Macie wszyscy rację, mogłem wymyślić coś bardziej oryginalnego. Tak czy siak miało być optymistycznie! Przemiana nie jest naiwna, bo oparta na faktach, napisałem też że nie ma w tym żadnego cudu i ta "przemiana" rozgrywała się na przestrzeni kilku miesięcy pod wpływem lawiny wywołanej tamtego dnia, że tak powiem.
    Dziękuję za oceny i pozdrawiam!
  • Anonim 29.09.2015
    A więc to autentyk? Lubię autentyki. :p

    @Niemampojęcia, można dawać połówki w ocenie, już wiele razy stosowano ten proceder. :p
  • Jared Tak, ubarwiony, podkolorowany, ale autentyk.
  • Slugalegionu 30.09.2015
    Ponieważ według mnie ocenianie bitew przez każdego uczestnika to debilizm, buntuję się. Patrząc na moje komy pewnie wiecie, że jestem beznadziejny w np. interpunkcji. Pewnie mnóstwo z tych, które bym napisał byłyby popawne, a przy okazji przegapiłbym setki innych. Tak więc:
    Błedy 0/10
    Temat: 0/10
    Całokształt: 0/10

    Całość: 0/30

    I ten kom zostawiam wszystkim. Sorry za zera, ale że sam siebie ocenić nie mogę, to muszę je dać, aby zachować obiektywność wobec mnie: p
  • Szczerzę mówiąc mam podobne odczucia, w niektórych ocenach zauważyłem zbyt wiele osobistych, prywatnych pobudek, ciężko jest obiektywnie cokolwiek ocenić, jeśli również bierzę się udział w bitwie
  • Slugalegionu 30.09.2015
    Uwaga: Uświadomiłem sobie, że ja mam tylu sędziów, ilu będzie uczestników - ja, a wy to samo, ale również bez was, dlatego zmieniam oceny. Macie odemnie same dychy, więc całość to 30.
  • Slugalegionu 03.10.2015
    Do trzech razy sztuka. Głupie błędy odchaczone, zniszczenie dobrej pracy odchaczone, jak myślisz, co będzie u ciebie?

    1) że tuż po przeczytaniu godziny zapominałem ją całkowicie. ~ jej.
    2) odparłem z wątłym uśmiechem, który przywdziałem nie dlatego, że byłem szczęśliwy, ale dlatego, że jestem dobrze wychowany. ~ Mieszasz czasy.
    3) w porównaniu do takich ludzi ja byłem istnym bogaczem, i choć jest w tym trochę racji ~ bez przecinka.
    4) Pyzy nie pasowały do tego salonu, ~ Masz coś przeciw pyzom? (Tak, to jest jedynie żart, a nie prawdziwy błąd)
    5) Spożywając swój posiłek zauważyłem ~ Bez swój. Jedzenie z reguły jest takie.
    6) tedy jednak nie myślałem, albo raczej nie chciałem myśleć ~ Bez przecinka.
    7) okrążyć dworzec, albo w ogóle zawrócić ~ Bez przecinka.
    8) zdecydowałem się wyjść im na spotkanie, i, jeśli będzie trzeba ~ Bez obu przecinków.
    9) Czemu więc bałem się (i to nie bez powodu) przejść obok nich? ~ Nawiasy to zło. Ja z kolei nigdy nic nie zrobiłem terrorystom, więc może się z nimi zaprzyjaźnię? W końcu to nie jest tak, że tacy ludzie czasem atakują dla samego ataku.
    10) Lecz tamte lata minęły i jakby nie patrzeć ~ Nie zaczynamy zdania od "lecz"
    11) nie oczekując nawet prostego zapytania, czy coś mi się stało. ~ raczej: co mi się stało.
    12) że w ciągu tych kilkunastu minut mojego pobytu w sklepie pogoda zmieniła się diametralnie. Nad miastem rozlała się ściana deszczu zacinającego z pasją o bruk. ~ Kilkanaście minut robił zakupy za dychę? Albo naprawdę pożądnie dostał, albo kupował to na zasadzie jedno ziarnko maku, zawracamy, jedno ziarnko maku...
    13) (moja materiałowa torba jednak nie wystarczyła) ~ Z nawiasami do pokoju numer dwieście trzydzieści dwa (piwo dla ciebie, jak załapiesz o co chodzi)
    14) Mamy mój pierwszy grzeszek! Ślepota! Dialogów nie zaczynamy od dywizonów, a od myślników! —
    15) - Jak ty wyglądasz!
    Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ~ Masło maślane. Brak pytajnika mówi o tym, że to nie pytanie.
    16) oczekując wyjaśnień, i bardzo zaskoczyła ją moja reakcja ~ Bez przecinka.
    17) jak pozytywny rumieniec zalewa moją twarz, i pocałowałem ją w policzek ~ Bez przecinka.
    18) Odżyliśmy jednak na nowo, i choć poprawienie ~ Bez przecinka.

    No i w kategori błędów to byłoby tyle. Sporo przecinków, a to nie jest takie ważne.
    8/10

    Całokształt. Kompletne przeciwieństwo Niemampojęcie. Ledwo zmieściłeś się w dolnym limicie, co dla mnie jest plusem. Mimo to, bez urazy, ale to truizmy. Ponieważ jednak wyjaśniłeś w opku, że o to chodzi, to:
    8/10

    Pomysł: Mówiąc szczerze, tego się spodziewałem po temacie. Trywialna klisza, ale co z tego?
    7/10

    Razem: 23/30
    Strata: 7
  • Ronja 02.10.2015
    Błędy 9,5/10 - znalazłam "nie przebijająca", przecinki zagubione: "Spożywając swój posiłek zauważyłem", "chmury rzedły a wiatr cichł", " Wstając z łóżka tamtego dnia byłem tego wszystkiego świadom,". Prawie idealnie. Podziwiam.
    Pomysł 6/10 - Nic oryginalnego, dość standardowo poprowadzone, ale ładnie i zgrabnie. Trochę mnie denerwował główny bohater i jego biadolenie o pieniądzach, ale rozumiem, że stanowiły one tylko element w całej puli jego problemów. Jest nastolatkiem, a więc tym bardziej zrozumiałe jest identyfikowanie poczucia niższości materialnej z niższością społeczną. Ogólnie pomysł ciekawy, ale nie porywający :).
    Całokształt 7,5/10 - Bardzo dobrze napisany tekst, czytało się naprawdę przyjemnie. Gratuluję warsztatu. Ładne, delikatne wstawki humorystyczne. Mimo wszystko nie polubiłam głównego bohatera, zabrakło mi opisu szerszej przemiany, a nie tylko nowy laptop, oryginalne słuchawki. Momentami drażnił także moralizatorski ton opowiadania, ale to wyłącznie moje odczucie.

    W sumie : 23/30 :)
  • Majeczuunia 03.10.2015
    Błędy: 9.5/10
    Drobne błędy przecinkowe i tak dalej, ale bez żadnych większych
    Pomysł: 8/10
    Podobał mi się bohater, taki jego nieco ironiczny pogląd na świat. Ale jego przemiana była taka trochę... Ni to z pupy, ni to z dupy. Gdyby dłużej rozmawiał z tą babką w ciąży, to już bym rozumiała. A tu tak po prostu nagle znalazł różowe okulary. Dobrze, ale nie dobrze.
    Całokształt: 8.5/10
    Jednak finałowy outcome był fajny. Były jedynie drobne zgrzyty, które przeszkadzały mi w końcowym odbiorze. Kiepskawa przemiana bohatera. Jednak plusik za głównego gościa, bo go uwielbiam XD
    Suma: 26/10

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania