Bitwa literacka nr. 12 - Najtrwalszymi zasadami wszechświata są przypadek i błąd.

Czasem dzień staje się bardzo ciemny i mimo słonecznego południa, niemożliwym jest dostrzeżenie czegokolwiek, oprócz ciemnej strony wszystkiego, co znajduje się w człowieku. Czasem nachodzą mnie myśli, że chyba lepiej byłoby, gdyby moje życie obrało inny tor. Czasem myśli przychodzą same, te o które nigdy nie prosiłam, kroczą za mną nie dając ani chwili wytchnienia. Przetrwałam, wiem, że aby utrzymać się w tym świecie nie wystarczy tak po prostu żyć. Jeśli nie walczysz o swoje, zostaniesz zgnieciony, a ja mimo wszystko nie chcę tak skończyć.

– Zaja, pośpiesz się! – Drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna.

– Wiem, wiem. Już idę – westchnęłam i wstałam z krzesła. Kolejna misja, która niosła ze sobą szansę na zakończenie tej całej szopki. – Masz wszystko, czego potrzebujemy?

– A jak myślisz? – Uśmiechnął się, sprawiając, że przeszły mnie ciarki. Znaliśmy się od tylu lat, a ja jak dotąd nie mogłam przyzwyczaić się do jego parszywej natury. Gdybym nie była mu potrzebna, lub stanęła na drodze do osiągnięcia jakiegoś celu, pewnie już dawno pozbyłby się mnie.

Podeszłam to wyjścia i chwyciłam dużą, czarną torbę, którą przyniósł ze sobą. Dobrze wiedziałam, co znajduje się w środku.

Jak tak o tym myślę, to już dawno powinnam się do tego przyzwyczaić, przecież tak wyglądało nasze życie od najmłodszych lat. Szkolona do tego typu zadań, przywykłam do realiów świata. Pozostało mi więc założyć swoją drugą skórę i ruszyć do przodu.

 

Dochodziła północ, gdy znaleźliśmy się przed małym, jednorodzinnym domkiem na obrzeżach miasta. Zastanawiałam się, czy i tym razem nam się uda. W sumie za każdym razem dopadały mnie wątpliwości i mimo że nasze misje kończyły się zawsze sukcesem, jakaś część mnie pragnęła porażki.

– Zaczynamy – powiedział i uchylił niewielką bramkę na podworzec.

Nie była zamknięta, właścicielom pewnie nigdy nie przeszło przez myśl, że ktoś mógłby próbować się włamać do ich przeciętnego domu. Sądząc, że nie posiadają nic wartościowego i są odporni na jakiekolwiek próby kradzieży, po prostu zostawiali furtkę otwartą. Szczęście jednak im nie dopisało, popełnili błąd, który musiał zostać nagrodzony.

Przekręciłam głowę, przygotowując się do tego, co miało się za chwilę wydarzyć. Wzięłam głęboki wdech i starałam się skupić. Wyostrzając wszystkie zmysły usiadłam na trawie. Natychmiast poczułam pod dłońmi przyjemną wilgoć.

To nie czas na relaks, upomniałam się i otworzyłam oczy. Spojrzałam w stronę drzwi frontowych. Zdążył już je otworzyć, nieźle, przecież minęła dopiero chwila. W sumie nie było się czemu dziwić, należeliśmy przecież to tej niewielkiej grupki ludzi zwanych "profesjonalistami".

Nadeszła moja kolej, podeszłam do okna, starając się zobaczyć, co znajduje się w środku. Wydawało się spokojnie, ale to w końcu tylko jedno pomieszczenie. Czasem zdarzały się jakieś komplikacje, domownicy obudziwszy się zaalarmowani może podejrzanym dźwiękiem, a może zwykłym przeczuciem, postanowili sprawdzić, co się dzieje. W takich wypadkach wkraczałam ja, dlatego i tym razem musiałam być czujna. Trening, który odbyłam przez ostatnie dziewięć lat, pozwolił mi opanować sztukę zabijania wręcz do perfekcji. A oni zazwyczaj się nie bronili, nie potrafili. Nie mogłam wyobrazić sobie prostszego zadania, niż pozbycie się nieumiejętnych ludzi.

Czasem łapałam się na takich myślach, w sumie coraz rzadziej, przestawałam już zauważać, byłam coraz bardziej okrutna. Zmieniałam się, choć to w sumie lepiej, stawałam się coraz bardziej odporna. Żal mi przychodził na myśl, że kiedyś i ja byłam tą słabą osóbką w ciemnym domu. Wraz z matką i chorym bratem żyliśmy ledwo wiążąc koniec z końcem. Nie przelewało się, w końcu utrzymywała nas tylko matka, dodatkowo lekarstwa dla Alka były strasznie drogie, za drogie. A pewnej nocy on się zjawił. Człowiek ubranych na czarno wkroczył do mojego domu i zmienił wszystko.

 

Pamiętam tę noc, jakby to było wczoraj. Obudzona krzykiem mojego młodszego braciszka, wstałam i pobiegłam w stronę jego pokoju. Przez drzwi otwarte na oścież zobaczyłam jakiś cień przemykający przez pomieszczenie. Serce dudniło w mojej piersi, jakby miało wyskoczyć, ale chodziło przecież o mojego braciszka. Obiecałam to rodzicom, że jako starsza siostra będę się o niego troszczyć najlepiej, jak potrafię. Nie mogłam więc zachować się jak zwykły tchórz, w końcu byłam już całkiem duża.

Z wahaniem ruszyłam do przodu. Ręce, które zaczęły się niemiłosiernie trząść, włożyłam do kieszeni cienkiej koszuli nocnej.

To tylko przeciąg, powtarzałam sobie przekraczając próg pokoju. Nawet w czasie zimy okno było często uchylane, by braciszkowi dobrze się oddychało. Tej nocy mama musiała zapomnieć je zamknąć, a w pokoju zrobiło się strasznie zimno. Musiała być naprawdę zmęczona, by o tym zapomnieć, ale w sumie nie było się czemu dziwić. Pracując na kilka zmian, po powrocie do domu zajmowała się dwójką dzieci i obowiązkami domowymi.

Podeszłam do okna i stanęłam na palcach starając się dostać wystarczająco wysoko, by je zamknąć. Mimo że skończyłam już dwanaście lat, mój wzrost nie przekraczał metra czterdzieści centymetrów. Gdy w końcu udało mi się je domknąć, odwróciłam się w stronę łóżeczka Alka. Podeszłam najciszej jak mogłam, by go nie obudzić i odkryłam lekko kołderkę, by upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Przez wpadające do pomieszczenia światło księżyca, byłam w stanie zobaczyć czerwoną, lepką maź, która znajdowała się na większej powierzchni łóżka. Substancja właściwie nie była czerwona, kolor który mienił się przed moimi oczami odzwierciedlał jedną barwę - czerń.

Zasłoniłam dłonią usta i upadłam na podłogę. Przecierałam oczy, aż zaczęły coraz bardziej piec. Popatrzyłam na dłonie, które również przybrały ten paskudny kolor. Zaczęłam nerwowo wycierać je o wykładzinę, a do moich oczu powoli napłynęły łzy.

– To musi być zły sen, zły sen... Tak, to na pewno zły sen – powtarzałam, jakbym sama chciała w to uwierzyć. - Jutro obudzimy się i będzie wszystko jak zawsze. Zjemy razem śniadanie... – To nie dzieje się naprawdę, dopowiedziałam sobie w myślach.

Nagle usłyszałam jakiś dźwięk za sobą. Cofnęłam się do tyłu i spojrzałam w ciemność. Nie wiedziałam, z której strony pochodził, co napawało mnie jeszcze większym strachem.

– Jeeestt ttu ktt-oś? – Starałam się powstrzymać jąkanie, ale nie potrafiłam.

– Hej, malutka, nie bój się – odezwał się ktoś za mną.

Nie odwróciłam się w obawie, kogo tam mogę zobaczyć. Mama wiele razy opowiadała bajeczki o potworach karzących niegrzeczne dzieci, ale ja przecież byłam już duża, nie wierzyłam w głupie bajki. W tamtym momencie jednak moja wyobraźnia wybrała własną drogę, podsyłając mi co chwilę to gorsze obrazy.

Skulona obok łóżeczka, nie mogłam nic zrobić. Ucieczka nie miała sensu, zresztą za bardzo bałam się uciekać. Nagle jakaś dłoń dotknęła mojego ramienia.

– Spokojnie, nic ci nie zrobię. – Nie przekonały mnie te słowa, przecież przed chwilą widziałam mojego kochanego braciszka, on nie oddychał... nie oddychał. – Uspokój się troszkę.

Jak ten ktoś mógł w ogóle tak mówić?! Podniosłam głowę i napotkałam zimne spojrzenie. Było tak lodowate, że w ciągu jednej chwili wszystkie emocje zniknęły na rzecz pustki i niewyobrażalnego chłodu. Dlaczego ten człowiek skrzywdził moją rodzinę? Dlaczego się ujawnił, zamiast po prostu uciec lub po prostu mnie zabić? Przełknęłam nerwowo ślinę, starając się odwrócić wzrok od oczu, które napełniały mnie tak wielkim przerażeniem. Pod pewnym względem czułam, jakby wszystko straciło na znaczeniu, ta cała tragedia, która wydarzyła się chwilę temu... wszystko rozmyło się w tym zimnie. I wtedy padło jedno pytanie, które miało zaważyć na całym moim życiu.

– Chcesz żyć?

 

Obudziłam się w miękkiej pościeli, otulona przyjemnym ciepłem. Otworzyłam oczy i starałam się przeanalizować tamtą sytuację. Czyżby to był tylko sen?

Moje nadzieje szybko zostały rozwiane, kiedy odkryłam, że nie znajduję się w swoim domu. Białe ściany niczym nie przypominały przytulnej, choć może odrobinę przyciasnej sypialni.

– Jesteś w szpitalu – odezwał się żeński głos.

Wysoka blondynka w średnim wieku stała w drzwiach równie białych, jak całe pomieszczenie. Po kitlu, który miała na sobie, wywnioskowałam, że była lekarzem. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Próbowałam jeszcze kilka razy, aż w końcu zrozumiałam – nie mogłam mówić.

Spojrzałam wyczekująco na blondynę, na której twarzy pojawił się smutny uśmiech.

– Nie martw się, to tylko chwilowe. – Po tych słowach zapadło milczenie. W mojej głowie pojawiało się coraz więcej pytań, a co gorsza, nie byłam w stanie o nic zapytać. Kobieta jakby czytając w moich myślach, zaczęła ponownie mówić. – Twoja mama i brat nie żyją. W nocy dokonano napadu, niestety nie udało nam się ich uratować.

Nikt nie wiedział, że wtedy spotkałam morderce. Nigdy nie zdradziłam tej tajemnicy, choć to by mogło ułatwić śledztwo. Czułam, że nie powinnam, że nadejdzie jeszcze odpowiedni czas, by do tego wszystkiego wrócić. Na pytania dotyczące posiadacza lodowatego spojrzenia i tak nikt nie mógł mi odpowiedzieć. Wiadomo było tylko, że w podobnym czasie dokonano kilka podobnych przestępstw. Podejrzewano, że na tle rabunkowym, no właśnie, podejrzewano... Nikt tak do końca nie był pewny, dlaczego ten człowiek to wszystko robił.

 

Tydzień później przyszedł do mnie stary mężczyzna. Nie znałam go, zresztą jakie powiązania miałabym mieć z tym facetem? Siadając na brzegu łóżka, położył swoją dłoń na mojej.

– Jutro wychodzisz ze szpitala. Mogę się tobą zająć, już nigdy nie będziesz cierpieć. Nie poznasz, co to strata kogoś bliskiego, chcesz? – Tymi słowami skusił mnie, zaproponował coś, czego tak bardzo pragnęłam – uwolnienie się od cierpienia.

 

Myślę, że nie bez powodu zjawił się tamtego dnia. Wiedział, kim jestem, wiedział, co powiedzieć, bym poszła za nim. Wtedy nie rozumiałam zasad rządzących tym światem, jednak nie chciałam przegrać, pragnęłam żyć. Silni wygrywają, słabi giną. Zjedz, albo zostań zjedzonym - odwieczne prawo, które nigdy nie ulegnie zmianie. Ten niepozorny staruszek przekonał mnie, że tak właśnie powinno być. Byłam mu naprawdę wdzięczna, to że wtedy przyjęłam jego pomocną dłoń, stanowiło najlepszą decyzję w całym moim życiu. Bez niego trafiłabym do jakiegoś domu dziecka, dorastała z poczuciem winy, że nie potrafiłam pomóc mojej rodzinie, a tak byłam panią własnego losu. Tworzyłam swoją przyszłość, jaka była, taka była, ale nic nie działo się przypadkowo, a to dawało mi podstawy stabilności.

Zyskałam sens, powód do życia i choć nigdy nie byłam w stanie do końca zrozumieć, dlaczego właściwie zabijaliśmy tych ludzi, nie zaprzątało to zbytnio mojej głowy.

Nie wiedziałam, jak właściwie się to zaczęło. Nigdy nie pragnęłam niczyjej śmierci, przerażała mnie myśl, że mogłabym się choćby przyczynić do zranienia kogoś. W miarę upływającego czasu, wśród samych morderców zaczęłam rozumieć ich idee. Oszczędzaliśmy cierpienia, zarówno zdrowym, jak i chorym.

– Świat musi być silny – powiedział kiedyś dziadek na jednym z cotygodniowych obiadów. – Pogódźcie się z faktem, że aby przetrwać, musimy walczyć. Nie zostawmy tego świata tak bezsensownym, zróbmy wszystko, by z podniesioną głową iść na przód. Nie potrzebujemy słabych ogniw, zróbmy z ludzi naród gigantów!

 

Kiedyś nawet próbowałam uciekać, naprawdę. To chyba było zaraz po tym, jak dowiedziałam się, o co w tym wszystkim chodzi. Biegnąc co sił w nogach, starałam się zostawić to wszystko za sobą, zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie zdołałam jednak uciec, po zaledwie kilku minutach po opuszczeniu budynku, w którym mieszkała cała nasza "rodzina", zostałam złapana.

– On był taki jak wy, prawda?! – krzyczałam, kiedy jeden z nich mnie spoliczkował i próbował zaciągnąć za rękaw z powrotem do domu. – Ten, który ich zabił, my nie mieliśmy niczego, a mój brat był chory...

Zbyt wiele faktów do siebie pasowało, oprócz jednego – nigdzie nie potrafiłam znaleźć osoby o tym spojrzeniu, choć przecież wszyscy mieszkaliśmy razem.

– Nie wiem, o czym mówisz – powiedział spokojnym tonem, jakby mój wybuch był czymś jak najbardziej normalnym.

Jeszcze w szpitalu podjęłam decyzję o zemście, o tym, że pomszczę ich zabijając tego potwora. Wiedziałam jednak, że byłam za słaba. Własnymi, gołymi rękami tylko cud mógłby mi pomóc w pokonaniu go. Musiałam zdobyć doświadczenie, siłę, dzięki której byłabym w stanie dopiąć swego.

Wiedziałam, że mama nie chciałaby, abym zniszczyła sobie całe życie, ale ja nie potrafiłam inaczej... a później stało się to moją rutyną, jedyną rzeczą, na której się znałam, a wtedy już było za późno na zmiany.

 

– Halo, Zaja, tu ziemia – ostry, męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Zwijamy się.

– Już wstaję – westchnęłam i podniosłam się na równe nogi.

– Miałaś mi pomagać, a nie odpływać nie wiadomo gdzie – powiedział wkurzony. - Ostatnio zachowujesz się jak naćpana. Ogarnij się w końcu, co jakby się obudzili?

– Przecież ty nigdy nie popełniasz błędów – odparłam zgryźliwie. Wiedziałam, że nie zrobił mi nic złego, ale musiałam jakoś odreagować.

– Skończ, musimy już iść. – Podał mi torbę i odszedł dwa kroki. – Idziesz, czy nie?

W tamtym momencie przyszło mi do głowy, że zachowywał się zupełnie jak robot. Bez uczuć wykonujący swoją pracę idealnie, tak, robot to idealne określenie.

Nie zrobiliśmy więcej niż dwadzieścia kroków, kiedy do naszych uszów doszedł dźwięk ostrego, męskiego głosu.

– Stójcie rabusie!

Zaskoczeni odwróciliśmy się w stronę domu. W drzwiach stał mężczyzna w średnim wieku, niby niepozorny, a jednak coś w jego wyglądzie nie dawało mi spokoju. Starałam się prześledzić spojrzeniem możliwie jak najszybciej jego postać, ale nie miałam na tyle czasu. Mężczyzna trzymając w dłoniach strzelbę, zaczął celować raz w moją, raz w Rob'a głowę.

– Przecież załatwiłeś wszystko! – Oczekiwałam od mojego towarzysza wyjaśnień, jednocześnie starając się obmyślić plan działania, dzięki któremu bylibyśmy wstanie uciec.

– Tak myślałem... – powiedział jakby nieswoim głosem. Zabrakło w nim tej charakterystycznej dla niego pewności siebie. W tamtym momencie był zbyt zszokowany, by przyjąć odpowiednią postawę. – W papierach nic o nim nie wspomniano.

– Cholera – przeklęłam. Wyglądało na to, że to ja musiałam się wszystkim zająć, bo mój drogi towarzysz nie prędko dojdzie do siebie. Powinien być przygotowany na taką ewentualność! – Ogarnij się, głupku! – Starałam się przemówić mu do rozumu, jednak on nadal tępo wpatrywał się w celującego w niego człowieka.

Minęła dosłownie kilka sekund, kiedy usłyszałam strzał. A jednak nie trafił we mnie, ani w Rob'a. Kula przeleciała kilka centymetrów nad jego głową, a on się nawet nie ruszył.

– Dobra – szepnęłam cicho, próbując się uspokoić.

Kolejny strzał. Runęłam na ziemi.

Niebo w tamtym momencie wydawało się być nadzwyczaj piękne. Gwiazdy w idealny sposób kontrastowały z intensywnie świecącym księżycem w pełni. Jak dla mnie, świat mógłby się zatrzymać właśnie w tamtej chwili, to chyba stanowiłoby najlepsze rozwiązanie. Gdyby tylko wtedy się dla mnie zatrzymał...

Mężczyzna wystrzelił ponownie, usłyszałam gdzieś w oddali dźwięk upadającego ciała. Musiał trafić w mojego kompana, biedy Rob... Następnym dźwiękiem, który wyłapałam, był odgłos kroków. Ktoś się do mnie zbliżał, zapewne mężczyzna ze strzelbą, by sprawdzić, czy żyję.

Zamknęłam oczy i czekałam, aż znajdzie się w zasięgu mojej ręki. Wiedziałam, że moje posunięcie nie należało do najbezpieczniejszych, jednakże stanowiło jedyną szansę na przeżycie. A przecież chciałam żyć, prawda? Gdy poczułam ciepły oddech na swojej twarzy, wiedziałam już, że to ten moment, innego nie będzie. Korzystając z faktu, że jeden z noży zawsze przywiązywałam sobie w okolicach uda, tak na wszelki wypadek, zręcznym ruchem wyciągnęłam ostrze i przystawiłam to szyi klęczącej nade mną postaci. Powoli otworzyłam oczy. Tak, jak oczekiwałam, mężczyzna z wrażenia upuścił broń i wpatrywał się we mnie z przerażoną miną. Musiałam działać szybko.

Kopiąc go między nogami, sprawiłam, że tym razem on leżał na ziemi. Odrzuciłam broń na tyle, by nie mógł do niej dostać, następnie trochę się przepychając, doszliśmy do miejsca, gdzie to ja klęczałam nad nim z nożem przy jego szyi.

Zdawałam sobie sprawę, że jedynym rozwiązaniem było zabicie go. Mimo że nie miał z tym nic wspólnego... kolejna niewinna ofiara. Nikt nie zlecił nam tego zabójstwa, a jednak musiał umrzeć. Gdyby tylko nie wyszedł wtedy z domu...

– Proszę, nie... – zaczął błagalnym tonem, a do jego oczu napłynęły łzy. – Ja tylko chciałem pomóc, tylko pomóc.

– Tchórz – stwierdziłam przyciskając ostrze tak, że nadcięło skórę. Zdawałam sobie sprawę, że pewnie zachowałabym się podobnie, gdybym była na jego miejscu, jednak denerwowała mnie ta nagła zmiana z nieustraszonego pogromcy rabusiów w zwykłego tchórza.

– Ja nnaprawd-ę, nic nie powiem. Mnie tu nnawe-t nie miało być, nnic nie powie-m, tylko... ddaj mi mi mi żyć – zakończył coraz bardziej łkając.

Westchnęłam ciężko i zaczęłam przyglądać się jego twarzy, zastanawiając się, czy jednak pozwolić mu żyć. No tak, jednak żadna ze mnie profesjonalistka. Może w innych okolicznościach, ale czułam, że ten człowiek miał w sobie coś, a ja chciałam odkryć, co to było.

Długo nie musiałam szukać, gdy tylko uważnie mu się przyjrzałam, od razu zrozumiałam, o co chodziło. Że też wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Zimno emanujące z tych szarych oczów, to, przez które przelałam tak dużo ludzkiej krwi. Twarzy nie pamiętałam, zresztą trudno się dziwić po tylu latach, jednak te oczy... ich się nie dało zapomnieć.

– To ty? – Nie wiem, czy to było bardziej pytanie, czy raczej stwierdzenie, ale moja ofiara nic na to nie odpowiedziała.

Wszystko co miałam przed sobą, całą jego twarz pokrytą tyloma emocjami i te oczy – lodowate. Zmroziło mnie tak, jak wtedy, jak w dzień, kiedy to wszystko się zaczęło. Co ten człowiek tam robił?

– Co ty tu robisz? – zapytałam. Skoro już doszłam do rozwiązania mojego celu życiowego, chciałam chociaż poznać kilka szczegółów, wszystko na spokojnie przetrawić. No dobrze, może "na spokojnie" nie stanowiło adekwatnego określenia biorąc pod uwagę sytuację, ale jednak, mimo wszystko chciałam poskładać układankę w pozorną całość. – To ty ich zabiłeś, prawda? To musiałeś być ty.

W oczach mężczyzny pojawiło się jeszcze większe przerażenie. Nie odpowiedział, a jedynie wskazał prawie niewidocznym ruchem głowy, na tyle, na ile pozwolił mu nóż przystawiony do szyi, że nie ma pojęcia, o co chodzi.

Odsunęłam odrobinę ostrzę, aby dać mu trochę swobody, by mógł mówić, jednak on się nie odzywał.

– Mów – nakazałam trochę zbyt ostrym tonem, bo po jego ciele przeszedł dreszcz.

– Nic niee w-iem, nic, napra-wddę nic. – Mimo obecności łez, które wylewały się z oczu, jego spojrzenie nadal pozostawało nieprawdopodobnie chłodne.

Czy on to mówi na serio? - pytanie samo się nasuwało. Przeciw jego słowom przeczyły własne oczy, tak dobrze mi znane. A jednak próbował kłamać, czemu nie mógł się tak po prostu przyznać?

– P-roszę...

Może powinnam... nie! Nie popełnię największego błędu w swoim życiu, tak długo czekałam na tę chwilę, nie mogę tak po prostu odpuścić przez chwilę słabości. Potem będę tego żałować, nie chcę żałować. – Coraz więcej myśli kłębiło się w mojej głowie, mieszając i doprowadzając do wątpliwości odnośnie najważniejszej decyzji w moim życiu.

Podjęłam decyzję. Z powrotem przystawiłam nóż do szyi mężczyzny i szepnęłam cicho.

– Przykro mi. – Przecięłam tętnice, a moje ręce w mgnieniu oka przybrały taką samą barwę, jak krew ofiary.

Podniosłam ręce do góry, odwracając i uważnie się im przyglądając. Ich barwa była prawie że czarna, tak jak wtedy krew mojego brata, nie czerwona, czarna. To musiało być to, ostateczny znak, że w końcu udało mi się to wszystko zakończyć.

– Żegnaj – powiedziałam i ruszyłam w kierunku, gdzie spodziewałam się zastać rannego Rob'a.

Rzeczywiście tam był. Leżał na trawie przytrzymując lewą stronę brzucha. Oczy lekko zmrużone tylko potęgowały grymas bólu na jego twarzy. Prawie się nie ruszał, ale oddychał. Jego klatka, choć nierównomiernie, podnosiła się i opadała – żył.

– Rob, poczekaj tu chwilę, zaraz przyjedzie pomoc.

Moje słowa, jakby włączyły w jego głowie czerwoną lampkę, bo zaczął nerwowo kręcić głową na znak, abym tego nie robiła.

– Nie martw się, oni ci pomogą – mówiąc to ruszyłam przed siebie. Mężczyzna jeszcze próbował złapać mnie za nogę, jednak był zbyt słaby, by móc mnie zatrzymać.

Gdy znalazłam się około pół kilometra od tamtego domu, zadzwoniłam na policję i zawiadomiłam ich, używając danych właścicielki domu, o zaistniałej sytuacji. Oczywiście pomijając moją rolę w tym wszystkim.

W ostateczności wyszło na to, że to ja opuściłam Rob'a... kto by się tego spodziewał.

Gdy skończyłam rozmawiać, wyszłam z budki telefonicznej i skierowałam się do oddalonego o kilka kroków kiosku.

– Poproszę jeden bilet. – Uśmiechnęłam się do sprzedawczyni, która, sądząc po wrogim spojrzeniu, najwidoczniej nie miała dobrego dnia.

– Normalny?

– Tak.

– Dwa złote, osiemdziesiąt groszy.

Wyjęłam z kieszeni jakieś drobne i podałam kobiecie. W tamtym momencie mogłam w duchu przyznać, że to moje wieczne przygotowywanie się na wszelkie okazje opłaciło się.

– Dziękuję – dodałam i skierowałam się w stronę nadjeżdżającego autobusu.

Siedząc przy szybie przyglądałam się ludziom idącym chodnikiem. Każdy z nich miał jakiś grymas na twarzy wyrażający indywidualne uczucia. Jedno mieli jednak wspólne, wszyscy zdawali się gdzieś biec, a może raczej uciekać? Ja chyba też uciekałam, ale w końcu mogłam przestać. Zacząć życie na nowo, uwolnić się od tego całego bałaganu i w końcu żyć po swojemu, znaleźć nowe cele, ułożyć wszystko inaczej.

Nagle coś przykuło moją uwagę. Wśród tego całego tłumu błąkała się mała dziewczynka. Rozpoznałam w niej coś znajomego, to zagubienie w oczach, zmartwiona twarz i dezorientacja. Tak, bardzo dobrze to znałam.

Gdy tylko autobus zatrzymał się, wysiadłam i ruszyłam w kierunku, gdzie błąkała się dziewczynka.

Podeszłam do niej i zapytałam cicho:

– Hej, zgubiłaś się?

– Ja nie mam gdzie pójść – powiedziało dziecko, a w jego oczach pojawiła się nagle nadzieja.

Tak bardzo podobna do mnie – pomyślałam.

– Chodź, pewnie jesteś głodna. – Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę w jej stronę. – Jak masz na imię?

– Zara.

 

***

 

Siedziałyśmy w jakiejś restauracji. Czułam się taka zagubiona, choć przecież byłam już dorosła, podjęłam decyzję już dawno. Wiedziałam, że jeszcze dużo czasu minie, zanim zdołam się uwolnić od tego, co towarzyszyło mi przez te wszystkie lata, od mojej "rodziny", ale było już za późno, aby się wycofać.

– Jedz, bo wystygnie.

Dziewczynka lekko się uśmiechnęła i wzięła do ust kolejny kawałek naleśnika.

W tle słychać było urywki najnowszych wiadomości: "W okolicach drugiej nad ranem znaleziono ciała na obrzeżach miasta xxx, czwórka ludzi została zabita w domu, natomiast dwie osoby znajdowały się przed domem. Domniemany przestępca jest w stanie krytycznym i aktualnie przebywa w szpitalu. Robert M., który prawdopodobnie próbował zatrzymać włamywacza, został zabity na miejscu. Nie ma żadnych świadków. O więcej informacji poprosimy jednego z naszych reporterów

– Witam, znajduję się właśnie na miejscu morderstwa. Policja nie pozwala nam podejść wystarczająco blisko, ale jak na razie wiemy, że znaleziono pięć martwych ciał i jedną osobę w stanie krytycznym. Dodatkowo istnieje prawdopodobieństwo, że Robert M., który przebywał w domu ofiar i używał nielegalnej broni, był bratem złapanego dwie godziny wcześniej, oskarżonego o liczne morderstwa na tle rabunkowym, Olgierda M. (...)"

Widelec wypadł z mojej dłoni i z głośno upadł na podłogę.

– To nie miało być tak – szepnęłam i spojrzałam przerażona na moją towarzyszkę.

Gdy wróciłam pamięciom do tamtej nocy, to rzeczywiście, odcień oczu wydał mi się jakoś ciemniejszy, a wszystkie przekonania dotyczące jego winy coraz bardziej bladły.

– To nie był on?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • NataliaO 01.09.2016
    W opowiadaniu użyłaś bardzo fajne zdania, przytoczę jedno :"– Jutro wychodzisz ze szpitala. Mogę się tobą zająć, już nigdy nie będziesz cierpieć. Nie poznasz, co to strata kogoś bliskiego, chcesz."

    Cala historia przypadła mi do gustu. Zaczęłaś prosto, a potem coraz bardziej wciągało, ciekawie potoczyła się historia. Losy bohaterki dobrze opisane, subtelne emocje kłębiące się w postaci były ładnie ukazane. I ta niespodzianka na końcu - To nie był on? - Podobała mi się historia. 5:)
  • little girl 01.09.2016
    Dziękuję :)
  • KarolaKorman 02.09.2016
    Przeczytałam z przyjemnością i zostawiłam piąteczkę :)
  • little girl 02.09.2016
    Dziękuję bardzo :)
  • ausek 19.09.2016
    Również przeczytałam z przyjemnością. Stworzyłaś naprawdę wciągającą historię i aż korci mnie, by poznać dalsze losy bohaterki... 5
  • little girl 20.09.2016
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania