Poprzednie częściBitwa literacka 16
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Bitwa Literacka Składu Oceniającego #2 - Dom Strachu

- Pospiesz się, bo ci zamkną ten twój ukochany Dom Strachu! - powiedziała uszczypliwie Wendy do swojej siostry, robiąc złośliwą minę. Jej siostra, Sammy, kuśtykała lekko po niefortunnym lądowaniu sprzed kilku minut. Wypadek przy pracy, powiedziałyby gdyby ktoś spytał. Musiały przeskoczyć przez płot, by się dostać na teren wesołego miasteczka - dzieci wpuszczano tylko pod opieką rodziców, a rodzice dziewczynek nigdy by się nie zgodzili na przyjście.

Na szczęście w obrębie miasteczka nikt nie sprawdzał ponownie biletów, więc spokojnie mogły poruszać się po całym jego obrębie niezatrzymywane i niesprawdzane przez nikogo. Wokoło wszędzie biegało mnóstwo niepilnowanych przez rodziców dzieciaków, więc dwie dodatkowe dziewczynki nie robiły nikomu różnicy.

- Pospiesz się, Sam! - poganiała siostrę Wendy, przyspieszając w stronę Domu Strachu. Była to zbita z tanich płyt budowlanych pociągniętych granatową farbą konstrukcja przytulona do wielkiej przyczepy, na której świeciło się mnóstwo światełek. Front wymalowany był w najprzeróżniejsze duchy w kajdanach, wyszczerzone, okrwawione, zębate wampiry, rozwijające się mumie, włochate pająki, księżyce i mnóstwo innych, strasznych rzeczy rodem z koszmarów i opowieści z dreszczykiem.

Sam podbiegała krótkimi susami do siostry, zaciskając zęby z bólu. Bolało coraz mniej, gdy się myślało o czymś innym. Stanęły obie przed kotarą z koralików. Stały tak blisko, że gołym okiem w półmroku mogły zobaczyć ich kształt: koraliki na sznurkach były koloru kości słoniowej i przypomniały małe czaszki.

- Wiesz, Sam, tak sobie myślę, że jednak nie zamkną za prędko. Wątpię, czy w ogóle już jest otwarte... - popatrzyła na siostrę Wendy. Miała siedemnaście lat, o cztery więcej niż Sam, co naturalnie czyniło ją prowodyrką wszystkich głupot, które robiły. Nawet jeśli to Sammy wychodziła z pomysłem na psoty, jak było i tym razem, gdy postanowiły wkraść się na teren miasteczka. Stały tak i patrzyły na wejście, za którym widać było dym i przyćmione kolorowe światła, błyskające... Nie dość diabolicznie. Spojrzały na siebie, jakby zachęcając siebie nawzajem do zrobienia pierwszego kroku, a potem jak gdyby nigdy nic spojrzały dookoła. Pusto.

W tym zakątku wesołego miasteczka nie było nikogo, nawet wszędobylsko przebiegających co chwilę goniących się klaunów, którym gacie z obręczami w pasie majtały się przekomicznie.

- Chodźmy porzucać ciastami w klaunów! - zarządziła Wendy, przełamując moment stagnacji i łapiąc młodszą siostrę za rękę. Sammy podążyła posłusznie, oglądając się za ramię w stronę wymalowanych przerażających wampirów i wstrętnych potworów. Dookoła z wolna zapadał zmrok i personel miasteczka zapalał lampiony, żarówki i świece.

- Popcorn! - wydarł się niemal do ucha Sammy facet w pomalowanej na biało twarzy, w zbyt wielkim cylindrze na głowie, kręcąc korbą przy maszynce do prażonej kukurydzy.

- Wata cukrowa! Waata cukrooowa! - zachęcała obfita, mocno opalona kobieta z twarzą otuloną czarnymi sprężynkami włosów, prezentując wielkie kłęby różowej waty na długich patyczkach. Oboje, to jest ona i sprzedawca prażonej kukurydzy, co chwilę rzucali w siebie nawzajem kulkami zmiętego papieru, co dodawało do oferty coś na kształt mini-widowiska.

Wszędzie dookoła było pełno ludzi, którzy śmiali się, krzyczeli do siebie, rozmawiali... Głównie śmiali się. Od czasu do czasu przez gawiedź przebiegali klauni, goniąc się z wiadrami farby, która okazywała się koglem-moglem, tackami bitej śmietany lub garściami gniecionych truskawek, którymi rzucali w siebie lub w okolicznych ludzi w polu rażenia. Wszyscy się śmiali.

Wendy wzięła patyczki z watą, po jednym dla siebie i siostry. Obejrzała się na Sammy, którą już wcześniej musiała puścić, by odebrać watę - mała miała już dwa rożki z popcornem. Wymieniły się - jeden za jeden - ze śmiechem. Powoli poszły alejką, płynąc z prądem zmierzających w stronę dużego zbiorowiska ludzi. Z niedaleka było słychać dźwięki bębenka, fałszujących fanfar i okrzyków "Ooch!" i "Aaach!" zarówno tych wzmocnionych tubą, jak i tych zwykłych, wydobywających się z ust publiczności. Na beczce stał konferansjer, który walił w bęben i zapowiadał niesłychane widowisko, ale przez hałas i śmiechy dziewczynki nie dowiedziały się zbyt wiele o tematyce przedsięwzięcia. Stały jednak i patrzyły jak zahipnotyzowane, jak osiłek z łysą głową podnosi nad głowę sztangę, której żaden siłacz z widowni nie był w stanie nawet ruszyć. Jak wysoki, bardzo szarmancki dla dam mężczyzna rozpina płaszcz i w kłębach dymu dematerializuje się, a spod pustego płaszcza wypada trzech karłów, z garściami pełnymi zegarków i biżuterii, które podczas występu "zgubiono i nie zauważono". Owacjom nie było końca.

Jednak wśród połykaczy mieczy, żonglerów i tancerzy z ogniem dziewczynki nie czuły się najlepiej. To nie było to, po co tu przyszły; tu nie było strasznie. Siostrom zwyczajnie zaczęło się nudzić i zaczęły się rozglądać w poszukiwaniu...

- Chodź! - krzyknęła siostrze do ucha Sammy, która by taki zabieg wykonać, musiała stanąć na palcach. Wendy dała się pociągnąć za rękę i po chwili były już poza zbiorowiskiem.

Tu, z boku, było ciszej. Nieliczne grupki rodziców i dzieci przechodziły wciąż tu i ówdzie między opustoszałymi strzelnicami, stanowiskami z prażoną kukurydzą i orzeszkami, mijane przez pracowników obsługi w białych koszulach i czarnych cylindrach, z pomalowanymi na biało twarzami, którzy z tyłu na kamizelkach mieli wyhaftowane przezwiska. Można było gdzieniegdzie zobaczyć, jak jakiś ojciec rodziny wołał "Ej, Świecznik! możesz mi wskazać, gdzie są kible?" albo "Bobby!" wołał klaun, który zaczepił fryzurą o korbę do jakiegoś urządzenia i potrzebował pomocy.

- Watson, gdzie jest Dom Strachu? - zapytała przechodzącego nieopodal mężczyznę w cylindrze Wendy.

Mężczyzna odwrócił się do dziewczynek. Był chudy, a na białej jak prześcieradło twarzy miał namalowane czarne brwi, wąsy i bródkę. Wyglądał dosyć zabawnie, oceniły dziewczynki. Watson pochylił się i oparł dłonie na kolanach.

- Chciałybyście dowiedzieć się, gdzie znajdują się najstraszniejsze, najokropniejsze dziwy naszego miasteczka? - zaczął bardzo teatralnie, przesadnie gestykulując i zwracając tym uwagę nielicznych gości kręcących się po okolicy.

- No... Tak? - ni to zapytała, ni potwierdziła Wendy. Facet gadał dziwnie, ale przecież po to się przychodzi do wesołego miasteczka: Zaznać dziwności i nowości. Trudno, pomyślała.

- Zapraszam za mną, wy! I może... ty? Albo ty? Chodźcie! - zapytał kogoś za ich plecami i wskazał go ruchem tak nagłym, że Sam prawie podskoczyła w miejscu i mimowolnie odwróciła głowę. Faktycznie, kilkanaście kroków za nimi stało kilka osób, wszyscy jak jeden okrąglutcy jak rodzina cukierników. Dziewczynka odwróciła się z powrotem. Watson szedł już niespiesznym krokiem w stronę, jak sądziła, Domu Strachu, machając rękami i nawołując kolejne zabłąkane w okolicy osoby, by dołączyły. I ludzie dołączali. Dziewczynki pospieszyły za nim.

Gdy grupka dotarła już do pod koralikową zasłonę Domu Strachu, widać było zmianę: zmrok całkowicie przeobraził budyneczek w jeszcze straszniejszy. Namalowane wampiry wyglądały jak najprawdziwsze, trójwymiarowe wypijające krew potworzyska, duchy wydawały się poruszać i pobrzękiwać najprawdziwszymi łańcuchami, a ze środka wydobywał się prawdziwy dym.

- Zapraszam, zapraszam do środka! Zapraszam wszystkich! Miejsca w środku wystarczy dla każdego! Chodźcie! Chodźcie wszyscy! - zachęcająco nawoływał Watson, który w międzyczasie dorobił się laseczki z trupią główką i melonika z czaszką.

- Te dziewczynki wchodzą pierwsze, dopiero potem reszta gości! - Zawołał do gawiedzi. Oparł znowu dłonie na kolanach, nachylając się lekko do nich. - No, na co czekacie? - Spytał z dobrotliwym uśmiechem.

Dziewczynki popatrzyły na niego z otwartymi ustami, potem na siebie... I prawie wbiegły do środka.

Po przekroczeniu kotary z koralików-czaszek, usłyszały za plecami trzask. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą były sznury białych kuleczek, było wielkie lustro. Odbijały się w czerwono-niebieskim świetle. Za nimi zaś majaczył ogromny kształt z rogami, kopytami i...

- Łaa! - krzyknął ludzko, grubym głosem, by nastraszyć dziewczynki.

- Aaa! - wrzasnęła Wendy, gdy Diabeł zrobił krok naprzód w jej kierunku, dysząc i rycząc. Śmierdział strasznie siarką i popiołem.

- Sammy! - krzyknęła jeszcze raz, gdy młodsza siostra odskoczyła od niej w stronę obrysu, który mógł być tylko drzwiami, za którymi było dużo światła.

- Sammy! - odepchnęła diabła Wendy i pobiegła za nią, nie patrząc nawet, czy diabeł nie podąża za nimi. Gdy przebiegła na drugą stronę drzwi, pomieszczenie zdawało się nie mieć granic: było jakby wnętrzem białej sfery. Stały tam we dwie i patrzyły w pustkę.

- Sammy? - zagadnęła siostrę Wendy. - Coś jest chyba nie tak z tym Domem Strachu, wcale się nie boję, za to jest... Dziwnie.

Młodsza z sióstr nie reagowała.

- Hej, Sammy, słyszysz? Mówiłam, że dziwnie. Chodź, idziemy stąd. - powiedziała i szturchnęła siostrę lekko w ramię, zachęcając ją do podjęcia kroków w celu wydostania się z pomieszczenia.

Sammy stała tylko i patrzyła w pustkę. Z kłębów białej mgły przed nimi wyłoniły się dwie postaci: tandetny diabeł i facet w cylindrze.

- Uhuhu! - zrobił ten w przebraniu diabła, jakby na próbę.

- Uhuhu! - powtórzył ten drugi. Jak się okazało, Watson. Wendy patrzyła, nie rozumiejąc.

- Panowie, to jakaś żenada, w ogóle nie jest strasznie. Co to za Dom Strachu? Nawet ta maska jest niewiarygodna! - Złapała za róg diabła i pociągnęła. Gumowa, pusta w środku maska poddała się i spadła z twarzy przebierańca.

Pod spodem jednak nie było człowieka, tylko jakieś przepotworne czarne oblicze z mnóstwem zębów, wyłupiastymi jak u szczura oczami i ogromnym językiem. Wendy odskoczyła przerażona i spojrzała na drugiego, który wzruszył ramionami i zdarł z siebie twarz i kapelusz Watsona. Plasnęły głucho o podłogę. Oblicza obu postaci były uderzająco podobne i naprawdę straszne.

- Oooo, teraz się boję! Naprawdę się boję! Sammy! Sammy! - rozejrzała się. Sammy nie było w zasięgu wzroku. - Sammy? - spytała jeszcze raz. Jeden z wstrętnych stworów kiwnął głową, jakby zobaczył coś za jej plecami.

Wendy usłyszała cichutki świst. Odwróciła się.

- Uff, Sammy! - odetchnęła z ulgą, widząc swoją młodszą siostrę. W której, jednak, można było zauważyć pewną zmianę. Między innymi: przed chwilą nie miała jeszcze w ręce rozgrzanego do czerwoności, długiego noża.

- Sammy? - spytała znowu. Sammy spojrzała na nią białymi, pustymi oczami bez źrenic. Mrugnęła.

Dwa stwory za jej plecami schwyciły jej kończyny i unieruchomiły w żelaznym uścisku. Zaczęła krzyczeć, wić się i wyrywać. Wendy po raz pierwszy tego dnia bała się jak cholera, ale naprawdę nie mogła zrobić nic, gdy Sammy zwróciła na nią spojrzenie tych pustych, białych oczu.

Mogła tylko patrzeć, jak jej siostra używa gorącego ostrza do oderżnięcia jej obu rąk i obu nóg. Po każdym odcięciu odrzucała niepotrzebną, zakrwawioną kończynę za siebie. Wendy wrzeszczała jak dzika. Nie bolało ani trochę, ale wszystko wydawało jej się takie prawdziwe! Straszne, okropne, prawdziwe!

Nie czuła bólu w oderżniętych i skauteryzowanych od gorąca kończynach, nie czuła bólu z przypalania - a jednak czuła ściekającą krew i swąd palonej skóry i ubrań.

- Sammy? O, nie, Sammy, nie, Sam! Sam! Sam! Saaam! - to były jej ostatnie słowa na ziemskim padole, gdy Sammy zbliżyła się do korpusu siostry i zaczęła odpiłowywać jej głowę. Gdy skończyła, odwróciła się i odeszła, rozpłynęła w bieli jak we mgle.

Dwa stwory spojrzały na bałagan, po czym zamknęły oczy i schowały łapy za plecami. Odliczyły do trzech i wyciągnęły ręce przed siebie. Jeden miał zaciśniętą pięść, drugi pokazywał dwa szpony. Wzruszyli ramionami.

Zaczęli zagarniać kończyny niedawno zmarłej tragicznie Wendy i przystąpili do obgryzania kości ramion i ud, według jakiegoś sobie tylko znanego porządku. Na samym końcu jeden z nich sięgnął po głowę, a drugi po korpus.

- Zawsze dostaję gorzki koniec lizaka. - powiedział z wyrzutem ten przyssany do głowy Wendy, gdy trzymając ją za włosy wpychał kolczasty język do jej nosa i mrużył ogromne, wyłupiaste oczy.

- Przegrałeś w uczciwej rozgrywce, Klaus. - odparł ten drugi i znowu obaj wzruszyli ramionami. Przez chwilę nie było słychać nic, poza dźwiękami rozszarpywanego ciała.

- Ale gorzkie, ja pierdolę. - Potrząsając głową wzdrygnął się potwór wysysający zawartość czaszki. Splunął na podłogę.

- Nie twoja wina, że młodzież dzisiaj ma dosłownie gówno w głowach. - Odparł drugi między kęsami. Wzruszyli ramionami i przeżuwali dalej w absolutnej ciszy.

Średnia ocena: 3.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Felicjanna 28.10.2017
    albo mam nie po kolei, albo to było śmieszne
  • Felicjanna 28.10.2017
    A na poważnie, to za dużo nijakich bzdetów w tym miasteczku. Nie oddana atmosfera, chyba wypełniałeś treść dla ilości znaków. I co wy macie z tymi imionami? Niedobrze się robi, jakby Marysiek i Zosiek nie było.
  • Okropny 28.10.2017
    O Ameryce nie słyszałaś? ;)
  • Felicjanna 28.10.2017
    Okropny No, dobra... Przyznaję, że coś się o uszy obiło...-:)
  • Canulas 28.10.2017
    " Siostrom zwyczajnie zaczęło się nudzić i zaczęły się rozglądać w poszukiwaniu..." - nie leży mi to zdanie.
    "Gdy grupka dotarła już do pod koralikową zasłonę Domu Strachu," - nie kojarzę, jaką rolę spełnia "do"
    "- Sammy! - odepchnęła diabła Wendy" - odepchnęła nie odnosi się bezpośrenio do dialogu. Z wielkiej.
    "- Oooo, teraz się boję! Naprawdę się boję! Sammy! Sammy! - rozejrzała się." - i tu.

    No i tyle z bubli.

    Fajne, pastiszowe, makabryczne, lekkie. Końcówka mi się bardzo widzi. Zwłąszcza dialog potworków.
    W chuj razy użyłeś słowa "Sammy". O ile w dialogu nie razi, o tylenarracyjnie można się było przyłożyć do szerszego użycia synonimów.
    Nie mam nic za to do tego, że dziewczynki nie nazywają się Zosia i Marysia. Spolszczanie na chama nie jest potrzebne.
    Taki American horror Story - Freaks.
    Krótkie, sprawne, w miarę zacne. Pod czwóreczkę.
  • Okropny 28.10.2017
    Cztery buble, nieźle, jak na coś napisanego tak szybko. Dzięki, man
  • KarolaKorman 28.10.2017
    No, końcówka świetna :)
    ,,że młodzież dzisiaj ma dosłownie gówno w głowach. '' - zanim to przeczytałam, coś w podobnym stylu wyrwało mi się na głos, a gdy już dotarłam tu, skomentowałam: dokładnie :)
    Iście w Okropnym stylu :)
    Biedna Wendy. A w Piotrusiu Panie miała tak zacną rolę :)
    Cieszę się, że mogłam przeczytać twoje opowiadanie na temat rzucany przeze mnie. Cieszę się, że już nie musisz odliczać: Kiedy wrzucić :) Teraz pozostało ci czekać na oceny Składu :)
    Życzę powodzenia w rywalizacji. Pozdrawiam :)
  • Okropny 28.10.2017
    Dzięki za komentarz, Karola ;)
  • AniazKalisza 28.10.2017
    Jak by to nie brzmiało- dobry poprawiacz humoru :)
  • Okropny 28.10.2017
    AniazKalisza! :)
  • AniazKalisza 28.10.2017
    Okropny poprawili mi :)
  • Okropny 28.10.2017
    AniazKalisza grande maestro král Petr velký narychtował.
  • Adam T 28.10.2017
    Melduję, że przeczytałem. Od opinii i oceny, jako uczestnik bitwy, powstrzymam się. Pozdrawiam ;))
  • Okropny 28.10.2017
    Ach, ty wredniaku!
  • Katra 04.11.2017
    Nie spodziewałam się takiej końcówki, ale to chyba dobrze ;) Opowiadanie całkiem przyjemne, choć nie jestem fanką odcinania kończyn :P
  • Okropny 04.11.2017
    Całkiem przyjemne? ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania