Black Dunes - Rozdział 1

Minęli właśnie kolejny skręt w lewo, tym razem ostrzejszy niż poprzedni i Maia musiała mocniej chwycić się uchwytu nad oknem. Źle znosiła długie podróże samochodem, a tym bardziej jeśli musiała przy tym mijać te wszystkie zakręty i wzniesienia. Uwielbiała ocean, więc droga wzdłuż wybrzeża zapowiadała się całkiem nieźle. Niestety okazało się, że podróż odbyła się z dala od Pacyfiku. Jedynie teraz przez gęste drzewa przedzierało się trochę stalowoszarej tafli, co chociaż trochę ją pocieszało.

Pan Thomson, kierowca auta, skręcił w wąską uliczkę ukrytą między zaroślami. Oczom Maii ukazał się piękny, drewniany dom w stylu wiktoriańskim, a jego krwisty, czerwony dach wyróżniał się z otoczenia. Dom stał na skraju wysokiego klifu, z którego rozciągał się widok na Ocean Spokojny. Maia niemal po omacku wysiadła z auta zapatrzona na ten nieziemski widok. Nie zauważyła nawet, że na ganku pojawiła się kobieta, która musiała jej wyczekiwać.

 

- Niezły widok, co? - Powiedziała do Maii i ruszyła w jej kierunku.

Dziewczyna dopiero teraz otrząsnęła się z szoku jaki wywołał pejzaż i niepewnie spojrzała w jej kierunku.

- Tak, nawet bardzo - odpowiedziała słabo. - Teraz rozumiem dlaczego tata mówił o tym miejscu z taką tęsknotą.

- Tak, bardzo kochał to miejsce - odpowiedziała z lekką chrypką w głosie. - No, ale powspominamy później. Teraz chodź do środka, na pewno chcesz się rozejrzeć.

 

Razem weszły po skrzypiących schodach na werandę, a pan Thomson za nimi niosąc kilka walizek, w których Maia upchała swój cały życiowy dorobek. W środku dom eksplodował feerią barw. Wnętrze było dość nowoczesne, ale ozdabiało je mnóstwo dziwacznych obrazów. Wszędzie gdzie tylko mogły, stały świece. Niektóre z nich nawet się tliły ciepłym, złotawym płomieniem, rozprowadzając mieszankę bardzo wonnych olejków. Kobieta poprowadziła Maię do przestronnej kuchni, w której królował okrągły, dębowy stół. Usiadły przy nim, zerkając na siebie nieśmiało. Pan Thomson musiał bez słowa opuścić dom, bo Maia usłyszała tylko skrzypnięcie schodów werandy i trzaśnięcie drzwi frontowych.

 

- Twój ojciec mówił mi, że jesteś śliczna - przerwała napiętą ciszę kobieta. - Jednak na szczęście urodę odziedziczyłaś po matce. Urodziwość rodu Woodley'ów pozostawia wiele do życzenia - powiedziała z jakimś ledwie dostrzegalnym żalem.

- Och, myślę, że nie powinna pani...

- Możesz mi mówić ciociu - przerwała jej. - Wiem, że nigdy nie miałyśmy okazji się poznać, ponieważ twój ojciec wyjechał stąd zaraz po ślubie z Finą. Jednak wysyłał mi listy i twoje zdjęcia bym mogła widzieć jak dorastasz.

- Właściwie dlaczego on wyjechał, wie pa... ciocia?

- To dłuższa historia, pewnego dnia ci ją na pewno opowiem. Na razie jednak, chciałabym ci powiedzieć, że cieszę się, że tutaj jesteś. Ten cały wypadek dla mnie też był szokiem, ale naprawdę ucieszyłam się, kiedy się ze mną skontaktowałaś. Jak widzisz, ten dom jest dla mnie za duży - wzruszyła lekko ramionami - i miłą odmianą będzie dla mnie móc go z kimś dzielić.

 

Maia kiwnęła jedynie głową, nie znajdując odpowiednich słów by móc jej odpowiedzieć. Dostrzegła w ciotce pewną melancholię, którą odznaczał się też jej ojciec. Może to kwestia genów? Pomyślała. Wymieniły się jeszcze kilkoma mało znaczącymi frazesami i poszły na górę, by obejrzeć sypialnię, którą miała zająć Maia. Pokój okazał się niezwykle przestronny, pomalowany w ciepłym, beżowym odcieniu. Po prawej stronie stało spore, dwuosobowe łóżko z chyba tuzinem poduszek. W kąciku stał fotel z ciemnym obiciem, a nad nim pochylała się stojąca lampa. Idealny, czytelniczy kącik. Przez głowę Maii przeleciała krótka myśl. Po lewej stronie ustawiono nowe biurko i regał na książki. Jednak uwagę dziewczyny zwróciło wielkie, wykuszowe okno, przy którym urządzono siedzisko z miękkim obiciem.

- Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze - ciotka Maii szepnęła. - Tu jest wejście do twojej własnej łazienki, a tam - wskazała miejsce na przeciwko okna - jest mała garderoba, w której powinnaś wszystko pomieścić.

- Dziękuję. Na pewno się ze wszystkim zmieszczę.

- Dobrze, a teraz cię już zostawię. Pewnie chcesz odpocząć.

- Dziękuję - znów odpowiedziała Maia, nieco zła na swój mały zasób słownictwa.

 

Kiedy drzwi się zamknęły i dziewczyna została sama w sypialni, poczuła coś bardzo ciężkiego wewnątrz ciała. Jakby w jej żołądku pojawił się nagle jakiś bardzo duży kamień. Spodziewała się, że może być jej trudno. Poszukiwanie ciotki było celem, które pozwoliło przytłumić rozpacz po śmierci jej rodziców. Teraz kiedy cel osiągnęła, pustka jaką wcześniej czuła, powróciła. Maia zerknęła w stronę plaży, którą wyraźnie widziała z siedziska przy oknie. Zauważyła kilka ciemnych plamek. Poruszały się. Byli to spacerujący ludzie. Zapatrzyła się na nich wyobrażając sobie, że jest między nimi i jej policzki smaga chłodny, październikowy wiatr. Minęło już pięć miesięcy. Jednak dalej, gdzieś w środku, czuła słabość i lęk. Jednak w końcu była tu, udało się jej odnaleźć jedyną żyjącą krewną, ciotkę Meg. Może w końcu teraz będzie w stanie jakoś zebrać resztkę swojego życia w jakąś sensowną całość, a zwłaszcza dowiedzieć się co tak naprawdę stało się tamtej nocy, kiedy zginęli jej rodzice?

 

 

Musiała przysnąć, bo obudziło ją delikatne stukanie. Kiedy otworzyła oczy nie potrafiła rozpoznać miejsca, w którym się znajduje. Dopiero po chwili dotarło do niej gdzie jest. Jej nowa sypialnia, dom ciotki Meg w Black Dunes. Stukanie znów rozbrzmiało w panującej ciszy. Maia zrozumiała, że to nie stukanie, tylko pukanie do drzwi. Podniosła się powoli, by nie ryzykować zawrotów głowy i powiedziała cicho: proszę.

Drzwi uchyliły się delikatnie i pojawiła się w ich miejscu głowa Meg.

- Mam nadzieję, że odpoczęłaś trochę - szepnęła. - Zrobiłam kolację, więc zejdź za chwilę na dół do kuchni. - Gdy tylko to powiedziała zamknęła z powrotem drzwi i tylko stukot obcasów na schodach utrzymywał Maię w przekonaniu, że jej się to nie przyśniło. Westchnęła głęboko i już chciała opaść na poduszkę, kiedy jednak naszła ją myśl, że jeszcze nie powinna nadużywać uprzejmości ciotki. Badanie granic jej cierpliwości może się przydać na inną okazję. Wstała więc z łóżka i przeczesała palcami swoje krótkie, blond włosy. Większość siedemnastolatek była dumnymi posiadaczkami włosów do pasa. Maia jednak zawsze robiła wszystko na opak i dwa lata wcześniej ścięła je i dbała o to by za bardzo nie odrosły. Zeszła na dół kiedy uznała, że wygląda wystarczająco przyzwoicie. Drzemka spowodowała, że czuła się po prostu wymiętolona. Dres może nie był ostatnim szykiem mody, ale w końcu miała czuć się jak u siebie. Z kuchni docierał do jej nosa oszałamiający zapach kiełbasek i smażonego sera. Dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo jest głodna. Nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio jadła coś, co opływałoby taką ilością tłuszczu, ale ślina sama jej napływała do ust. Kiedy Meg ją zobaczyła, uśmiechnęła się do niej i poprosiła by zajęła miejsce przy stole. Posłuchała i usiadła na tym samym miejscu co wcześniej. Kolację jadły w lekko krępującej ciszy, natomiast w głowie Maii wciąż krążyło wiele pytań dręczących ją od czasu śmierci rodziców. Czuła palącą jak ogień potrzebę uzyskania odpowiedzi. Nie przywykła, że na zaspokojenie swojej ciekawości musi czekać tak długo. Zwykle wystarczyło, że powiedziała czego chce, a to dostawała. Wielkim plusem było pochodzić z bogatej rodziny, która ma wpływy. Nie chciała jednak naciskać na ciotkę, bo ta dała jej wyraźnie odczuć przy pierwszej rozmowie, że nie chce na razie mówić o przeszłości jej rodziców.

 

- Od poniedziałku pójdziesz do Akademii Black Dunes, mają bardzo dobry program sztuk pięknych. Na wizycie z pedagogiem ustalisz indywidualne zajęcia i kierunek. - Wszystko to mówiła szybko i z przejęciem. Jednak za chwilę, widząc niepewną minę bratanicy, spokojniej już dodała. - Nie przejmuj się. Od twojego ojca wiem, że robisz bardzo dużo zdjęć - uśmiechnęła się - a mają tam kierunek fotografiki. Myślę, że mogłoby to ciebie zainteresować i kto wie... może z czasem ci się tu spodoba.

- Naprawdę tak mówił? - Powiedziała udając jednak, że informacja ta jej nie poruszyła nawet trochę. Normalna nastolatka z jej zainteresowaniami, pewnie by zwariowała ze szczęścia słysząc, że pójdzie do elitarnej szkoły, w której ma opanować tajemne techniki fotografii analogowej i cyfrowej. Nie, Maia na pewno nie należała do osób, których reakcje dałoby się przewidzieć.

- O tak. Drake bardzo dużo mi o tobie pisał. - Powiedziała Meg lekko wilgotnym tonem. - Był bardzo dumny z twoich zdolności i pasji do twórczego wyrażania siebie.

Maia uśmiechnęła się gdy to usłyszała, jednak radość zagłuszyło uczucie pustki, której nie potrafiła niczym wypełnić. Za każdym razem gdy uświadamiała sobie, że ani ojciec ani matka nie wrócą miała wrażenie, że śni koszmar, z którego zaraz ktoś ją obudzi.

- Wiesz - Meg dodała - teraz wszystko może wydawać ci się trudniejsze. Straciłaś bliskich. Przeniosłaś się tutaj i jesteś zależna od kobiety, którą dopiero co poznałaś. - Powiedziała uśmiechem maskując poruszenie. Westchnęła i chwyciła dłoń dziewczyny. - Może mnie nie znasz, ale ja czuję, że znam cię bardzo dobrze. Chcę żebyś wiedziała, że cokolwiek będzie się działo, jestem po twojej stronie. - Uśmiechnęła się ciepło.

 

Maia nie była przekonana co do tego wszystkiego, ale sama przed sobą musiała przyznać, że nie jest bezstronna. Perspektywa ułożenia swojego życia na nowo była jej potrzebna, wiedziała, że ciotka ma rację. Jednak wciąż coś ciągnęło ją w przeszłość, coś jak niewyraźne wspomnienia, których nie była w stanie poskładać w logiczną całość. A mimo wszystko wydawało się to konieczne do zrozumienia czegoś o wiele większego od niej samej. Miała w sercu też żal o wszystko co ją spotkało. Postanowiła jednak póki co nie sprzeczać się z niewypowiedzianą prośbą ciotki. Tak... dołoży wszelkich starań by na nowo zacząć budować swoje życie.

 

Weekend minął szybko, a Maia nie zwiedziła jeszcze okolicy, choć tęsknie spoglądała na fale rozmywające piach na plaży. Cały wolny czas poświęciła na rozpakowanie się i znalezienie miejsca dla wszystkiego. Pokój, który jej przydzielono był bardzo przytulny, dziewczyna czuła, że będzie jej tu naprawdę dobrze. Cały czas jednak nie opuszczało jej jakieś niepokojące uczucie, które ściskało żołądek. Kręciła się po pokoju, od garderoby do walizek, od walizek do półek, robiąc jeszcze więcej bałaganu niż się jej wydawało. Kiedy opadła z sił, co wydawało się jej nawet zabawne, odczuła lekki wstyd za swoją nieporadność. Zmartwiła się, że w nowej szkole może odstawać bardziej od rówieśników niż kiedykolwiek. Na myśl o szkole, jej żołądek ścisnął się jeszcze bardziej. Tak, to to ją tak martwiło. Maia była świetną uczennicą, więc wiedziała, że będzie świetną studentką, zwłaszcza, że mogła studiować to co kocha. Jednak nie edukacja ją martwiła, a sama świadomość nowego środowiska, w którym będzie przebywać. To co czuła, było podręcznikowym przykładem tremy.

 

W poniedziałek rano, wstała na długo przed świtem. Wzięła prysznic i jeszcze z mokrymi włosami zeszła do kuchni by coś zjeść. Umiała zrobić jedynie tosty i usmażyć jajecznicę. Poratowała ją Meg, która jak się okazało, równie mocno przeżywała pierwszy dzień jaki Maia miała spędzić w akademii. Zjadły razem śniadanie i miło gawędziły, starając się nie myśleć o nieuniknionym. Niedługi czas potem pojawił się pan Thomson, który miał zawieźć Maię do szkoły.

 

- Nie jest tak daleko, po zajęciach będziesz w stanie wrócić pieszo - powiedziała Meg żegnając się z bratanicą na schodach werandy. Wiatr od oceanu niósł lekko słonawy smak, który zbierał się na wargach. Mgła spowijająca klify, zaczęła się cofać wgłąb Pacyfiku odsłaniając piękne oblicze posiadłości Woodley'ów.

 

Droga przebyta autem zajęła około ułamka sekundy. Tak się przynajmniej wydawało Maii. W rzeczywistości akademia zajmowała pokaźny kawałek terenu, na wschód od wybrzeża, jakieś półtora mili od domu. Wiodła do niej wąska jednopasmowa droga otulona strzelistymi drzewami, których dziewczyna nie rozpoznała. Pan Thomson, pokazał jej palcem lekkie wzniesienie po prawej stronie drogi. Maia dostrzegła drewniany płot, który ciągnął się między niższymi drzewkami i paprociami. Miała być tam leśna ścieżka, którą prosto do domu będzie mogła wrócić po zajęciach. W kościach czuła jednak, że samotny powrót niczego dobrego jej nie wróży. Jednak po chwili rozmyślania nad hipotetycznym zbłądzeniem w mglistym lesie, skończyły się, gdy Maia dostrzegła ciężką, żelazną bramę, po której piął się bluszcz. Wyglądało to tak, jakby droga kończyła się właśnie dokładne przed nią. Czyżby zbudowano ją tylko na potrzeby akademii? Pan Thomson zwolnił i zatrzymał się. Poczekał aż dziewczyna wygrzebie się z auta i zniknie za bramą. Maia nie wiedziała na czym skupić swoje oczy, tyle było do zobaczenia. Dziewczyna znajdowała się na wielkim dziedzińcu z dużą fontanną, na jej środku stała kapłanka trzymająca nad głową róg obfitości. To z niego powolnym strumieniem płynęła woda, otulając kamienną szatę kobiety. Dalej rozciągał się szary mur budynku, jakby wtopiony w gęsty las zieleni. Całą harmonię tego miejsca zaburzała jedynie strzelista wieża umiejscowiona z lewej strony gmachu. No, całkiem zwyczajna szkoła. Pomyślała kąśliwie Maia. Już teraz czuła zapach kurzu unoszący się ze starych dywanów i drewnianych paneli, które będą skrzypieć przy każdym stawianym kroku. Niewyobrażalnego szoku doznała, gdy udało jej się pchnąć wielkie i ciężkie dębowe drzwi, za którymi wcale nie kryła się zatęchła, ciemna nora. Jej oczom ukazał się przestronny hol, z jasnymi ścianami i hebanowymi podłogami, które lśniły od lakieru. Z prawej strony stały wygodne, skórzane fotele, w których siedziało już kilku rówieśników Maii. Niektórzy ledwie zaszczycili ją spojrzeniem, inni wnikliwie - zdaniem dziewczyny niemal krytycznie, przyglądali się jak stawia niepewnie kroki wgłąb pomieszczenia. W jej głowie zapanowała panika. No i co teraz?! Nawet nie wiesz gdzie iść! Na ratunek przyszła jej jednak, nieco wyższa i tęższa od niej, rudowłosa dziewczyna.

 

- Maia Woodley, tak? - Śpiewnym głosem zapytała, nie przejmując się tym, że jej otwartość może ją speszyć.

-Em.... t..tak. - Maia szepnęła skonsternowana. Czy wszyscy już wiedzieli, że przyjechała? Niczego gorszego się nie spodziewała. Pamiętała kiedy zmieniała liceum i była newsem całej szkoły przez pierwsze kilka tygodni. Osobiście uważała to za rodzaj horroru, który może przeżyć samotna nastolatka.

- Ruth Knightley - rudowłosa wyciągnęła do niej dłoń i czekała na odwzajemnienie gestu.

 

Maia czując się bardzo speszona uścisnęła dłoń dziewczyny i miała nadzieję, że wyraz jej twarzy nie odzwierciedla takiego przerażenia, jakie właśnie odczuwała. Lepiej żeby znajomości zaczynały się tak, jakby za chwilę miało się okazać, że to tylko zwykła, wredna, ruda małpa. Jeśli Maia miała jakiekolwiek złudzenia co do anonimowości swojego statusu w tej szkole, została ich pozbawiona chwilę później. Nowa koleżanka zaoferowała się zaprowadzić ją do sekretariatu, gdzie już czekała na nią mała grupka gapiów. Przekraczając drzwi gabinetu pedagoga czuła niemal ulgę i wdzięczność za to, że mogła się tu schować przed tym tłumem. Rozmowa przebiegła sprawie i dzięki temu dziewczyna wróciła na zwykły tor normalności. Świetnie odnajdywała się w relacjach z dorosłymi, młodzież natomiast... przyprawiała ją o kołatanie serca. Po rozplanowaniu zajęć dla Maii, pedagog zwolnił ją i polecił udać się na pierwsze dwie godziny języka angielskiego. Nie wiedziała czy ma szczęście czy nie, ale tak się złożyło, że na zajęciach mogła usiąść z Ruth, która wydawała się być tym faktem jeszcze bardziej uszczęśliwiona od niej. Po zajęciach razem udały się na tył budynku, w którym znajdował się dobudowany, oszklony pawilon, w którym mieściła się szkolna stołówka. W sali ustawiono około dziesięciu okrągłych stołów. Część z nich była już zajęta, ale Ruth pociągnęła ją do stolika pod oknem. Maia wstrzymała oddech, bo to co zobaczyła za oknem mogło pozbawić tchu chyba każdego. Pod oknami rosły krzaki różane, za nimi ciągnął się intensywnie zielony trawnik, tworzący pokaźne błonia, które wznosiły się lekko ku górze i nagle urywały się zderzając się z równą ścianą lasu. Las był tak gęsty, że Maia nie mogła dostrzec co kryje się za pierwszą linią drzew. Dopiero kiedy pierwszy szok minął, Maia usiadła na wolnym miejscu, lekko pociągana za rękaw przez Ruth.

 

- To jest Tom i Dean - przedstawiła dwóch podobnych do siebie chłopców, których dopiero teraz Maia zauważyła. - Zwykle razem jadamy lunch.

- Tomas Wright - chłopiec siedzący po lewej stronie Maii uśmiechnął się szeroko.

- Dean Wright - drugi chłopiec również się uśmiechnął.

- Bracia, hę? - Zagadnęła Maia, starając się wykazać zainteresowanie.

- Nie da się ukryć, jest zbyt podobny do mnie, bym mógł zaprzeczać. No i jeszcze nazwisko... - ze sztucznym grymasem rzekł pierwszy chłopiec, który wydawał się wieść pierwsze skrzypce w rodzinnym duecie.

- Nie tylko ty wydajesz się unieszczęśliwiony tym faktem - mruknął obrażony na niby drugi chłopiec.

Instynktownie Maia polubiła obu chłopców, a ich udawana niechęć do siebie, sprawiła, że sympatia ta była jeszcze większa. Chęć sprawienia, żeby czuła się przy nich komfortowo, dodała jej otuchy.

- Zatem jak pierwsze wrażenie? - Tom zagadnął, choć zainteresowanie wydawało się dziewczynie szczere.

 

Maia zastanowiła się chwilę, jak ubrać w słowa mętlik jaki spowodował pierwszy poranek spędzony w akademii. W tym samym momencie przez drzwi pawilonu, które wychodziły z błoni, weszła grupka uczniów. Maia od razu zwróciła na nich uwagę, ponieważ znacznie odróżniali się od reszty. Wszyscy ubrani byli na czarno, a wchodząc w ogóle się do siebie nie odzywali i nie patrzyli na innych. Zajęli jeden z ostatnich wolnych stolików, po drugiej stronie sali. Dean śledził uważnie wzrok Maii.

- Taaa... krucze szpony - powiedział nieco sarkastycznie.

- Krucze, co? - Szepnęła Maia.

- Krucze szpony - powtórzyła Ruth. - To taka szkolna paczka. Trzymają się razem i mają jakiś pozalekcyjny klub, do którego nikogo nie przyjmują i nikt nie wie co tam robią.

- Bo prawie z nikim nie gadają - wszedł jej w słowo Tomas.

- Och, no i dobrze - rzekła Ruth. - Jak chcą zgrywać snobów, no to niech się kiszą w swoim towarzystwie.

 

Maia w dalszym ciągu patrzyła w stronę tych obcych uczniów. Było w nich coś przerażającego, ale jednocześnie pociągającego. Dziewczyna zauważyła, że w skład grupy wchodzi jedna dziewczyna o kasztanowych, długich włosach oraz trzech chłopców. Dwóch, tak jak Dean i Tomas, było bardzo do siebie podobnych. Maia przypuszczała, że muszą być ze sobą blisko spokrewnieni. Trzeci chłopak był dość wysoki i szczupły. Nie widziała go dobrze, bo siedział do niej tyłem. Miał dłuższe, bardzo ciemne włosy, które zakrywały w całości kołnierzyk jego czarnej koszuli. Maia zapatrzyła się w niego, zastanawiając się jak wygląda jego twarz. I niemal dokładnie w tym samym momencie odwrócił się w stronę ich stolika. Zrobił to tak nagle, jakby ktoś go zawołał, ale Maia by przecież coś usłyszała. Spojrzał w jej kierunku jakby od początku wiedział, że ktoś go obserwuje. Intensywność jego spojrzenia nie pozostawiała śladu wątpliwości, Maia wiedziała, że patrzy na nią. Speszyła się faktem zaistniałej sytuacji. Budziło to w niej niepokój, którego źródła nie potrafiła określić. Szybko odwróciła wzrok, ale po minach swoich współtowarzyszy, zorientowała się, że nie tylko ona spostrzegła dziwaczność sytuacji, która właśnie miała miejsce. O co tu, do cholery, chodzi?

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Mirai 08.06.2017
    Hm, ciężko mieć jakiekolwiek zarzuty. Start dość spokojny, wolny nawet, co wcale nie jest złą oznaką, chociaż trochę sztampowy. Ta ostatnia scena była opisana trochę w zbyt dramatyczny sposób jak dla mnie. Generalnie przecież nic tam się nie stało(aż takiego dziwnego), no ale może to tylko ja.
    Osobiście trochę razi w oczy sposób w jaki odmieniasz Maia, tj. Maii. Znaczy się, to twoja rzecz, może tak ma być, ale trochę mnie to razi w oczy. Jest jeszcze na przykład ten fragment.
    Może to kwestia genów? Pomyślała.
    A może by tak?
    Może to kwestia genów? – Pomyślała.
    To rzecz jasna taka luźna sugestia.

    Bardzo lekko się to czyta. Czekam na więcej.
  • Ruta 12.06.2017
    Dziękuję bardzo za uwagi i sugestie - są cenne.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania