4. Błysk i Grzmot – Część I – GRUZ // Rozdział I
– Lilianno! Szybciej, bo się spóźnimy! – Kobiecy głos po raz kolejny docierał do bolących już uszu. To mama ponownie popędzała swoją jedyną latorośl z podwórza. Znowu użyła mojego pełnego imienia. Nigdy go nie lubiłam, ale w życiu bym się do tego jej nie przyznała. Nie chciałabym zranić matczynych uczuć. Dobrze wiem, że za samo wytrzymywanie z taką upartą córeczką, powinna otrzymać medal.
Wzięłam głęboki wdech i zerknęłam na swoje odbicie w lustrze. „Okropieństwo” – tylko to określenie przychodziło mi do głowy. Nienawidziłam się stroić. Nie cierpiałam swojej szkoły. Ogólnie, to gardziłam całym czwartym Przedmieściem. Na całe szczęście moje męczarnie miały niebawem się skończyć. Za dwa miesiące wyjeżdżałam na stypendium do Stolicy i wreszcie otrzymałam szansę, by odciąć się od tych wszystkich beznadziejnych ludzi, którzy tutaj mieszkają. „Może tam ktoś mnie w końcu zrozumie? Polubi? Nie, no nie musi jakoś tak bardzo, no, ale chociaż troszeczkę…”
„Ach, te marzenia” – jedyny miły akcent, na jaki mogłam sobie pozwolić w tym dniu pełnym sztuczności.
Wiedziałam, co się dzisiaj wydarzy i już na samą myśl robiło się słabo – rozdanie dyplomów, zdjęcia, uściski i pożegnania przyjaciółek, co to są przecież „na całe życie”: „och, uwielbiam cię najdroższa”, „jak ja sobie bez ciebie poradzę?”, „przecież umrę tam z tęsknoty za tobą”, i inne tym podobne bzdury. Nadszedł czas spojrzeć prawdzie w oczy: ja nie miałam przyjaciół. I chociaż na co dzień mnie to martwiło, dzisiaj chwaliłam niebiosa za ten wyjątkowy przywilej. Przynajmniej nie musiałam słuchać tych wszystkich idiotyzmów...
– Lilianno, skarbie, pospiesz się proszę. Tata czeka już w samochodzie.
Nie zauważyłam, kiedy mama stanęła w drzwiach, badawczo przyglądając się mojej minie.
– Och, kochanie – westchnęła i podeszła, by pogładzić moje policzki. – Zdaję sobie sprawę, że nie lubisz takich dni, ale nic nie poradzę, iż mnie one uszczęśliwiają. W końcu będę mogła zobaczyć, jak moja córeczka otrzymuje dyplom ukończenia szkoły średniej. Jestem taka podekscytowana! I cóż to będzie za dyplom?! Założę się, że wszystkie dziewczyny z klasy, zielenieją z zazdrości na widok twoich stopni. No już, rozchmurz buzię... jeśli nie robisz tego dla siebie, zrób to chociaż dla mnie i taty.
Wygięłam usta do góry, ale jakoś bez przekonania. Ramię w ramię podążyłyśmy w kierunku drzwi wejściowych. Samochód stał już na chodniku przed domem. Usiadłam na tylnym siedzeniu naszego auta i obserwowałam otoczenie. Mama paplała jak najęta, a tata cierpliwie odpowiadał na wszystkie jej „ochy” i „achy”. Zaczęłam rozmyślać. Rodzice – tak, oni na pewno stanowili dobry powód do radości. Zawsze trwali przy moim boku i dodawali otuchy. Kochałam ich bezgranicznie. Może dlatego, że byłam jedynaczką, a może przez to, iż nigdy nie próbowali na siłę przekonywać mnie do ludzi czy zabaw i szanowali, że wolę książki od uganiania się za chłopakami.
Prychnęłam pod nosem na samą myśl. Może i nie byłam brzydka, ale w moim przypadku nie miało to najmniejszego znaczenia. Odstraszałam facetów na kilometr. Zupełnie nie wiedziałam, jak się przy nich zachować. To całe trzymanie się za ręce i całowanie po krzakach. Te ich uśmieszki, głupie gadki i upijanie na umór – to zupełnie nie był mój świat. Tak samo sport. Nie miałam bladego pojęcia, na czym polegała ta czy inna dyscyplina. A książki? Mogłabym o nich opowiadać godzinami, jednak połowa kolesi, która już odważyła się do mnie podejść, nie przeczytała nawet lektur szkolnych. Co najwyżej mogliśmy porozmawiać o grach komputerowych, ale jeśli żaden nie znał tych, które mnie interesowały, to naprawdę nie sposób było znaleźć wspólnego tematu.
Z tego samego powodu nie miałam koleżanek. Mój ubiór stanowiły w głównej mierze bluzy sportowe, jeansy i adidasy. Nie lubiłam tych wszystkich sukieneczek, tuniczek, wstążeczek i tym podobnych babskich fatałaszków. Dlatego właśnie czułam się dzisiaj jak kompletna idiotka – oliwkowa spódnica do kolan, cieliste rajstopy, kremowa bluzka koszulowa i pasujące do niej pantofle na obcasie. Długie i pokręcone ciemnorude włosy, wymodelowane i rozpuszczone. No i ten makijaż w wykonaniu mamy – choć i tak część od razu starłam, kiedy tylko się odwróciła. Nie powiem, pewnie większość dziewczyn będzie myślała, że po raz pierwszy wyglądam ładnie i kobieco, ale ja każdą cząstką ciała wykrzykuję: „Pomocy, zdejmijcie to ze mnie!”. Tak, wiem – jestem odludkiem. Dziwnym, innym, niezrozumiałym, upartym, stanowczym, szczerym ponad wszystko i zrzędzącym. „Oj zrzędziłam. To fakt”. – Uśmiechnęłam się do siebie, poprawiając w ten sposób humor. Nie uszło to uwadze mamy i taty:
– I jak, córeczko? Gotowa na wielki dzień? – Ojciec puścił oczko we wstecznym lusterku.
– Tato, proszę, nie przypominaj. Na samą myśl o tym, że muszę wyjść na podwyższenie, czuję się, jakbym zaraz miała zwymiotować.
– Nie będzie tak źle, skarbie. – Mama odwróciła się i złapała mnie za kolano. – Wyjdziesz tam tak, jak wszyscy inni, odbierzesz dyplom, uściśniesz dłonie pani dyrektor i wychowawczyni, po czym staniesz w szeregu z resztą absolwentów. A my – wyjęła aparat i cyknęła mi lampą błyskową po oczach – zrobimy ci pamiątkowe zdjęcie. Ot, cała filozofia. Rozluźnij się, proszę, oddychaj, a wszystko będzie dobrze.
– Łatwo ci mówić – mruknęłam pod nosem. – A będzie na mnie patrzeć tylko jakieś… hmm... niech zgadnę... tysiąc trzysta osób!
– Dasz sobie radę, Lilu. – Tata był pełen entuzjazmu. – Zawsze dajesz radę. Jesteś twarda i brniesz do celu. Pomyśl, że to kolejne zadanie na klasówce i od tego zależy twoja ocena końcowa. I jak?
– Uniósł brwi i uśmiechnął się zawadiacko. – Przecież jesteś moją perfekcyjną córeczką. Nie motywuje cię to?
– No wiesz – cmoknęłam, chcąc stłumić śmiech. – Żaden ze mnie ideał, ale faktycznie takie słowa jakoś bardziej do mnie przemawiają…
Niewiele minut później zaparkowaliśmy na podjeździe. Otworzyłam drzwi i wyszłam na powietrze.
– Trzymajcie za mnie kciuki! – rzuciłam dziarsko przez ramię, chociaż w głębi duszy wyłam z rozpaczy. Przełykając głośno ślinę ruszyłam chodnikiem w kierunku auli, gdzie słychać było już rozmowy poubieranych odświętnie absolwentów. Stanęłam razem z osobami z mojej klasy i ustawiliśmy się w kolejności alfabetycznej. „Dasz radę, Lilu, dasz radę, to dla ciebie pestka” – powtarzałam sobie w duchu, głośno oddychając. I tak czekałam, aż w końcu wyczytano moje imię i nazwisko:
– Zapraszamy do nas pannę Liliannę Błysk!
Instynktownie wyprostowałam się i poprawiłam spódnicę. Ruszyłam przed siebie w skupieniu, nie rozglądając się na boki. I choć słyszałam, że jest nienaturalnie cicho, uparcie starałam się tym nie przejmować. Robiłam wszystko tak, jak mówiła mi mama – bez zastanowienia. Jak automat. Weszłam po schodkach i delikatnie ścisnęłam dłonie obu pań. Odebrałam dyplom i lekko się uśmiechnęłam. Wiedziałam, że moje policzki zdradzają zdenerwowanie, ale nie mogłam nic na to poradzić. Słyszałam, jak w ogólnie panującej ciszy mama zrobiła mi pamiątkowe zdjęcie. Zdawałam sobie sprawę, że wszyscy na mnie patrzą. Domyślałam się, w jakim byli szoku: „to ona?”, „jak to możliwe?”, „przecież ona nie jest taka ładna”. Albo coś w stylu: „że też wcześniej tego nie zauważyłem”.
Stanęłam koło chłopaka z mojej klasy, który również przyglądał mi się z niedowierzaniem. Bóg mi świadkiem, naprawdę próbowałam nie zwracać na niego uwagi, ale patrzył na mnie tak nachalnie, iż zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. „Och, mamo” – jęczałam w myślach, zaciskając zęby. „Dlaczego namówiłaś mnie na ten strój? Po jakie licho umalowałaś? Wiedziałam, że tak będzie”.
Przez dobre dwie minuty zagłębiałam się w wewnętrzne rozważania na temat: „czy ze wstydu można się spalić?”. Z góry założyłam, że tak, jednak ciekawiło mnie, co działo się potem. Należało zadać sobie pytanie: jak człowiek właściwie się spala? Czy na węgiel? A co, jeśli jednak na popiół? Albo jak skwarka? Czy możliwe jest aż tak się zawstydzić, by zaczerwienić się, rozżarzyć, spłonąć i zniknąć? Żywiłam głęboką nadzieję, iż mój obecny stan jest ostatnim stadium tego procesu. Daję słowo, że zrobiłabym wszystko, byleby tylko zapaść się pod ziemię...
Po dłuższej chwili podjęto jednak bestialsko zaniechane wyczytywanie osób i zainteresowanie mną stopniowo malało. Nareszcie udało mi się rozluźnić. Rozejrzałam się dyskretnie po sali i odszukałam wzrokiem rodziców. Jak się domyślałam pękali z dumy. To było do przewidzenia. Ich córeczka w końcu wyszła z cienia i lśniła, tak, jak według nich od zawsze powinna. Nie mogłam ich za to winić. Zasługiwali na tę chwilę bardziej niż ja. W końcu byłam z rodziny państwa Błysk. No i dzisiaj dla nich „błyszczałam”. Tyle im mogłam dać i wiem, że jeśli byłoby trzeba, zniosłabym jeszcze więcej. No... może bez zbytniej przesady.
Ceremonia dłużyła się w nieskończoność. Miałam wrażenie, że moje nogi za chwilę odpadną. Buty były niewygodne, spódnica wbijała się w talię, a koszula przyklejała do pleców. Potem oczywiście nastąpiły uściski i gratulacje, pytania o studia i kierunki. Paru chłopaków chciało zaprosić mnie na piwo, ale grzecznie odmówiłam. A o grzeczność naprawdę nie było tego dnia u mnie łatwo. Od razu wyobraziłam sobie te pseudo rozmowy. Tego bym już dzisiaj nie zniosła. Oni pewnie także. Skierowałam się, więc do drzwi, gdy tylko spuszczono mnie z oczu. Miałam gdzieś, czy ludzie odbiorą to za ucieczkę. Definitywnie zakończyłam ten etap życia.
Wyszłam na dwór i głośno odetchnęłam. Pozwoliłam, by promienie słońca rozlały się po mojej twarzy. Rodzice czekali już w samochodzie. Wsiadłam i pokazałam im dyplom. Dla takiej chwili warto było się pomęczyć te kilka godzin. Dawno nie widziałam ich tak szczęśliwych.
Niecałe trzydzieści minut później weszłam do swojego pokoju. Rodzice udali się na górę, żeby znaleźć ramkę na dyplom. Gdy tylko przekroczyłam próg, od razu zaczęłam ściągać ubranie. Powiesiłam je na wieszakach w szafie i w samej bieliźnie skierowałam kroki do łazienki. Zmyłam, a wręcz zdarłam z twarzy cały makijaż i zawiązałam włosy w pokręcony koński ogon. „Och, tak” – czułam się o wiele lepiej.
Dochodziła godzina osiemnasta, więc założyłam ulubioną bluzę i spodnie dresowe, po czym
popędziłam na górę, by pomóc mamie przygotować kolację. Dzisiaj była odświętna, chociaż obowiązywały stroje domowe. Zapach pieczonego schabu ze śliwką rozchodził się po całym piętrze. Musiałam przyznać, że bardzo lubiłam gotować. Niesamowicie mnie to odprężało. Mogłam zająć czymś ręce, a to, co nimi robiłam odrywało od czarnych myśli. Uciekałam więc od problemów, odreagowywałam stres lub się po prostu wyciszałam. Łączyłam zatem przyjemne z pożytecznym. Szczerze mówiąc, gdybym miała drugie życie i mogłabym dokonać innych wyborów, to zamiast ruszyć ścieżką literatury i poezji, skierowałabym swoje kroki właśnie ku doskonaleniu technik kulinarnych.
Uwielbiałam te dni, gdy z rodzicami siadaliśmy razem przy stole i jedliśmy moje potrawy. Ich smak sprawiał, że polepszał nam się humor. Nasze oczy błyszczały od śmiechu, a rozmowy były pełne radości. Tak działo się niestety tylko w domu. Nigdzie indziej
nie czułam się tak bezpiecznie i swobodnie. Jedynie w naszych czterech ścianach nikt mnie nie oceniał. No chyba, że coś przypaliłam...
Kolacja przebiegała w atmosferze podniecenia. Mama nie mogła nachwalić mnie, jak pięknie wyglądałam i jakie przecudne zdjęcie będzie mogła postawić w salonie. Tata przybierał miny chłopców, którzy mi się przyglądali. Śmieliśmy się od ucha do ucha i przedrzeźnialiśmy ich. Około dwudziestej emocje jednak opadły i zachciało mi się zwyczajnie spać. Wiedziałam, że jeszcze przez kilka najbliższych dni zakończenie szkoły będzie tematem numer jeden w naszym domu. Nic nie mogło mnie ominąć, zatem życzyłam rodzicom dobrej nocy i zostawiłam ich w salonie pochłoniętych rozmową.
Zbiegłam na dół, położyłam się na łóżku i rozmyślałam. Szczerze powiedziawszy nigdy nie lubiłam być w centrum zainteresowania, ale zrobiło mi się miło na myśl, że komuś mogłam się dzisiaj spodobać. Choć nic to nie znaczyło, bo przecież i tak widzieli tylko to, co było,
że tak powiem „podrasowane”. Mój charakter, moja osobowość się nie liczyły. Fakt, wcale nie zabiegałam o niczyje względy, niemniej przykra była świadomość bycia osiemnastolatką, której nigdy żaden facet ani trochę nie zaintrygował. Wiedziałam, że kurczowo chwytam tej myśli, ale miałam nadzieję, że w nowym miejscu, z nowymi ludźmi, coś się w końcu zmieni. Może będę mieć przyjaciółkę i się przed nią otworzę? Może zdobędę nowe zainteresowania i moje życie w końcu będzie ciekawsze? Może to, może tamto. „Ech, nie ma sensu dalej gdybać. Nadszedł czas, by się umyć i w końcu iść spać”.
Wzięłam prysznic i zmyłam z siebie ciężar całego dnia. Przebrałam się w koszulkę nocną, którą dostałam od rodziców rano z okazji, jak to tata powiedział: „stania się dorosłą kobietą”. Chciało mi się śmiać na myśl, że według rodziców zakończenie szkoły średniej to był jakiś
wyznacznik. Dla mnie osobiście, nic a nic się nie zmieniło. Byłam tą samą Lilą, co wczoraj wieczorem.
Koszulka od razu mnie zaciekawiła. Ze względu na swoją niebanalność. Miała kolor ciemnej zieleni z dodatkiem czarnych paseczków. Na obramowaniach ozdobiono ją dodatkowo czarną koronką. Chcąc nie chcąc, podkreślała kolor włosów i nie opinała się tam, gdzie nie powinna – czyli była lekko rozkloszowana na biodrach, za to uwydatniała moje jakże „wybujałe” piersi w rozmiarze B. Ogólnie prezentowałam się w niej całkiem nieźle, a co najważniejsze – miała długość do kolan i do tego było w niej ciepło. Ktoś dobrze pomyślał i podszył ciuszek delikatnym meszkiem. Choć zwykle nie interesowały mnie takie fatałaszki, polubiłam ją od pierwszego wejrzenia… albo raczej dotknięcia. A może jednak założenia? Nieistotne. Sama jednak nie odważyłabym się na taki zakup.
Na ramiona zarzuciłam gruby i długi czarny szlafrok frotte. Psuł nieco efekt, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Sen wołał mnie do łóżka. Ziewnęłam i przeciągnęłam się, a następnie wskoczyłam pod kołdrę. „To był ciężki dzień” – powiedziałam sama do siebie. Patrzyłam na ciemny sufit i nasłuchiwałam. Rodzice chyba też już poszli do sypialni, bo w uszach dzwoniła jedynie cisza. Zamknęłam oczy i powoli zapadłam w sen. Ostatnim, co zarejestrował mój mózg, był fakt, że spałam w szlafroku, ale byłam zbyt zmęczona, by go zdjąć.
Dałam radę jedynie położyć dłonie na pasku, po czym odpłynęłam w niebyt.
Komentarze (17)
Bardzo przyjemnie (nie chciałam napisać fajnie, bo nie lubię tego słowa) piszesz. Super rys postaci, od razu nawiązałam więź z Lilą. Dobre pisanie!
Uwielbiam taki właśnie efekt, czy to książki czy gry, gdy akcja jest bardzo powolna, ale daje wielką satysfakcję z czytania
5! Przede mną długa przygoda z BIG - iem :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania