6. Błysk i Grzmot – Część I – GRUZ // Rozdział III

Moje marzenie się nie spełniło. Obudziłam się i zostałam zmuszona do tego, by żyć dalej. Wszystkich nas ocalałych, przewieziono do Stolicy i ulokowano w zbudowanych naprędce, blaszanych halach. Spaliśmy łóżko obok łóżka. Kobiety i mężczyźni, oddzieleni od siebie jedynie skromnym, składanym przepierzeniem. Sanitariusze doglądali nas i przynosili jedzenie. Wielu ludzi nic nie mówiło, tak jak ja, ale z czasem zaczęło wychodzić z tak zwanego „szoku pourazowego”. Ktoś odnalazł przyjaciela, ktoś dalekiego krewnego, a ktoś inny nawet własnego psa, którego strażacy uratowali spod gruzowiska. Niestety, ja nie mogłam na to liczyć. Nie miałam nikogo poza rodzicami. Byłam jedynaczką, tak jak mama i tata. Wszyscy dziadkowie już nie żyli. Nie posiadałam przyjaciół, ani zwierzaka. Chociaż wokół mnie było około trzystu osób, nigdy nie czułam się tak bardzo samotna.

O ogromie katastrofy dowiedziałam się z wiadomości, nadawanych na sprowadzanych z zagranicy telewizorach. Nasze, były dostępne tylko w pojedynczych egzemplarzach, ponieważ większość fabryk i magazynów uległa całkowitemu zniszczeniu. Tak samo stacje telefonii komórkowej. Przyzwyczajeni niegdyś do smartfonów, korzystania z internetu i gier online, cofnęliśmy się o kilkanaście lat wstecz i musieliśmy nauczyć się żyć tak, jakby nigdy ich wcześniej nie było. Tym samym, zostaliśmy całkowicie odcięci od reszty świata. Władze zapowiadały odbudowę sieci, ale zaznaczały, że nie będzie to proces, przeprowadzony zbyt szybko. Mieli w końcu na głowie inne, bardziej istotne zagadnienia. Telefonia, internet czy telewizja, nie stanowiły priorytetu, gdyż w pierwszej kolejności trzeba było zadbać, o pozostałych przy życiu obywateli.

Niestety, nie było nas zbyt wielu. Jak przekazano w wiadomościach, wstrząs tektoniczny tak silnie oddziaływał na nasz kraj, że populacja zmniejszyła się o sześćdziesiąt siedem procent. Ocalała głównie młodzież i dorośli do około trzydziestu kilku lat. Była jednak garstka osieroconych dzieci, które wraz z rodzinami z własnymi pociechami zajmowały odrębne hale. Przy rodzinach, sieroty i niemowlęta miały nie tylko lepszą opiekę sanitariuszek, ale też niekiedy dostęp do naturalnego pokarmu innych matek. Poza tym była również nieliczna grupa osób starszych, mieszkająca w zwykłych halach, ale pod stałym nadzorem lekarskim.

Pozostali, czyli ja i mieszkańcy mojej oraz reszty hal, stanowiliśmy większość ocalałych. Służby medyczne, strażnicy i ratownicy tłumaczyli nam, że tak niewielka liczba uratowanych, wynikała ze słabego budownictwa. My młodsi, byliśmy szybsi i silniejsi, dlatego łatwiej było nam uciec, spod walących się budynków. W efekcie cały nasz naród zmieścił się na powierzchni Stolicy. Tysiące blaszanych hal i polowych łóżek. Ludzi, którzy stracili wszystko.

Około tygodnia po katastrofie rozpoczęły się pogrzeby. Nie wiem jak długo trwały, ale codziennie wiadomości ukazywały kolejne trumny i kolejne miejsca pochówku. Ceremonie pogrzebowe za ceremoniami. Okaleczone twarze odratowanych dzieci i dorosłych, opłakujących swoich bliskich. Raz, na ekranie ujrzałam pewną staruszkę i na jej widok serce mi zamarło. Stała nad trumnami swoich dzieci, wnucząt i prawnucząt. Nie muszę chyba opisywać jak wyglądała. Nie da się opowiedzieć jak ogromny ból zobaczyłam w jej oczach.

Pogrzeby były masowe, umarłych z każdego przedmieścia zwożono do głównego miasta i tam grzebano ze zmarłymi z innych przedmieści. Któregoś dnia wezwano i mnie. W naszym przedmieściu ocalałam ja i jedynie czterdzieści dwie inne osoby. Zawieźli więc nas do naszego miasta głównego, na cmentarz stworzony na parkingu mojej szkoły średniej. Nie pozwolili nikomu obejrzeć ciał. Trumny były zabite gwoździami. Mogliśmy tylko bezradnie opłakiwać naszych bliskich i patrzeć jak ich trumny spoczywają w dołach, które zasypują małe koparki. Stałam tam i z niedowierzaniem patrzyłam na powalone domy i częściowo zniszczony budynek szkoły. W dzień, to wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Budziło tragiczne wspomnienia.

Nie mogliśmy również zostać zawiezieni, by zobaczyć nasze działki, ponieważ władze oszczędzały paliwo i nie chciały byśmy popadli w ponowne otępienie. Pozostało mi więc tylko stać i przyglądać się trumnom oraz ocalałym ludziom. Okropnie czuje się człowiek, który w takiej chwili nie ma nikogo, kto mógłby go przytulić i pocieszyć.

Rodziców pożegnałam w głębi swojego serca. Chciałam pamiętać ich żywych i cieszyłam się, że trumny zamknięto na głucho. Wystarczająco bolesna była konieczność powiedzenia strażnikom formułki: „W moim domu, pod numerem pięćdziesiąt sześć, na ulicy dwunastej Czwartego Przedmieścia, miasta Ósmego, mieszkała Lilianna Błysk wraz z rodzicami Małgorzatą i Tomaszem, którzy oboje zginęli na skutek trzęsienia ziemi”. Bez tego, nie zidentyfikowali by ciał. Jednak samo przyznanie się przed sobą, że straciło się rodziców, działało jak sól sypana na ledwie zasklepioną ranę.

Dopiero w drodze powrotnej z pogrzebu, zaczęłam uważniej przyglądać się współtowarzyszom. Wszyscy byli starsi i poza mną oraz dziewczyną o imieniu Paulina, młodszą ode mnie o rok, nie dostrzegłam żadnego nastolatka. Nie znałam jej, chociaż widziałam ją kilka razy w szkole. Również straciła wszystkich bliskich. Była jednak „zdrowsza” niż ja. Szybciej się otrząsnęła. Już po kilku tygodniach postanowiła podjąć pracę, do której namawiały nas władze. Chcieli jak najszybciej odbudować nasz kraj, bali się ataków z zewnątrz i utraty odrębności. Co jakiś czas ponawiały się lekkie wstrząsy sejsmiczne, zatem nie sądziłam, by ktokolwiek zechciał nas najechać w trosce o własne życie, ale rozumiałam ich obawy. Nie po to nasi dziadkowie walczyli o autonomię. Wiedziałam, że nie będą mi już długo pozwalali przesiadywać na łóżku i patrzeć tępo przed siebie.

Wtedy w drodze powrotnej, Paulina zaczęła mnie zagadywać. Nie byłam dobrym kompanem do rozmowy, ale się nie zniechęcała. Słuchałam jak opowiadała o swojej pracy w kuchni, jak zachwycała się niesieniem pomocy i nagle… zapragnęłam tego wszystkiego o czym mówiła. Chciałam być jak ona. Silna, dobra, a nie tylko twarda i brnąca do celu. Chciałam pomagać. W końcu zapomnieć o sobie i zrobić coś dla innych.

Z czasem udało się jej wyciągnąć ode mnie informację, że całkiem nieźle radzę sobie w kuchni. Przez całą drogę opowiadałyśmy sobie o potrawach jakie lubimy oraz zastanawiałyśmy się, czy w dobie kryzysu, gdzie prawie wszystko sprowadza się z zagranicy, można by było je przygotować. Paulina ze smutkiem potwierdziła, że różnorodność potraw była niezwykle ograniczona, niemniej czasem pozwalali jej upiec ciasteczka. Pamiętam, że strasznie mnie to wtedy ucieszyło i powiedziałam tylko:

– Może jednak nie wszystko jest stracone, może uda się nam znowu normalnie żyć.

Spojrzała prosto w moje oczy i uśmiechnęła się delikatnie:

– A może chciałabyś pracować ze mną w kuchni? – zapytała bez zbędnych ceregieli. – Każda hala ma taką i w każdej potrzeba rąk do pracy. W naszej jest tylko dwanaście osób. A w hali około trzystu. Każdy z nich powoli otrząsa się ze straty. Zaczynają pracować w różnych miejscach, jedni budują, inni sadzą, jeszcze inni pielęgnują chorych. Wszyscy potrzebują pożywienia, a gotowanie dla takiej liczby ludzi, jest nie lada wyzwaniem. Wiem, że nadal jest ci bardzo ciężko, że nie umiesz jeszcze normalnie funkcjonować, ale uwierz mi, to naprawdę pomaga. Ja też bałam się odejść od łóżka, ale teraz mam świadomość, że gdybym się czymś nie zajęła, to chyba bym zwariowała.

– Lubię gotować – odpowiedziałam jej. – Masz rację. Dzięki temu powinnam jakoś zapomnieć o swoich troskach. Miło z twojej strony, że chcesz mi pomóc. – Uśmiechnęłam się, ściskając jej dłoń. Decyzja została już podjęta. – Jeśli nikt nie będzie miał nic przeciwko temu, to z chęcią będę pracować z tobą w kuchni...

Od tej pory wszystko się zmieniło. Zaczęłam mówić. Skończyłam z wpatrywaniem się w jeden punkt. Słyszałam dźwięki i odczuwałam zapachy, a obrazy przed oczami przestały wyglądać jak pokaz slajdów. Paula bardzo mi pomogła. Stała się moją pierwszą w życiu bratnią duszą. Przyjaciółką. Wiem, że rodzice bardzo by się z tego ucieszyli. Ja też się cieszę. To dzięki niej, jestem teraz w stanie opowiedzieć sobie samej o katastrofie i przyjąć do świadomości fakty takie jakimi są. Chociażby w myślach:

– Nazywam się Lilianna Błysk. Mam dziewiętnaście lat. Nie mam domu, ani rodziny. Mieszkam w hali piętnastej wraz z trzystoma innymi osobami. Pracuję jako kucharka. Codziennie budzę się rano, tylko po to, by nakarmić głodnych towarzyszy. Po trzęsieniu ziemi z całego naszego narodu ocalała jedynie garstka. Powinnam czuć się szczęściarą. Nadal mam dar ofiarowany mi przez rodziców. Żyję...

Otarłam łzy rękawem szlafroka. Nie był mój. Został mi tylko udostępniony. Jak większość rzeczy, które trzymałam w zamykanej szafce pod łóżkiem. Mało kto miał tutaj coś swojego. Ja jednak, należałam do tych nielicznych wyjątków. Została mi przecież pamiątka po mamie i tacie. Koszulka skrywana pod poduszką przypominała mi o domu. Miałam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Że wspólnymi siłami uda się nam odbudować nasz kraj. Że damy sobie jakoś radę.

Niemniej nie tylko z nadziei czerpałam swoją siłę. To bliskość drugiej osoby dodawała mi otuchy. Pomimo, że nadal skryta i nieśmiała w kontaktach z innymi ludźmi, nie brałam udziału w większości rozmów współmieszkańców, coś się we mnie jednak zmieniło. Miałam przy sobie tę jedną, wyjątkową osobę, przed którą w końcu się otworzyłam. Upragnioną przyjaciółkę. Dziewczynę, która mnie wspierała, która mnie rozbawiała i która cieszyła się na mój widok. To dzięki Paulinie potrafiłam znowu się uśmiechać. Uwielbiałam ją za to, że przy mnie była. Za to, że dała mi siłę, której sama nie potrafiłabym z siebie wykrzesać.

– Właśnie tak. – Pogodziłam się z moimi myślami. Trochę czasu zajęło mi dojście do tego etapu, ale w końcu do niego dotarłam. A naprawdę długo ze sobą walczyłam. Ktoś mógłby powiedzieć, że to i tak nastąpiło dość szybko. Nie umiem tego należycie ocenić. W końcu, każdy z nas inaczej zareagował na traumatyczne wydarzenia. Otrząśnięcie się zajęło mi cały poprzedni rok i kilka mrocznych miesięcy. Czy to było długo, czy krótko? Nie wiem. Wiem jednak, że muszę doliczyć do tego połowę tej gwieździstej nocy. Nocy, w której postanowiłam, że na dobre powrócę do świata ludzi żywych. Nocy, pełnej moich łez i cudzych snów. Nocy, wypełnionej pochrapywaniem...

Rozejrzałam się dookoła zdziwiona, że dopiero teraz to do mnie dotarło. Większość osób twardo już spała. Raz na jakiś czas mignęła mi tylko sylwetka strażnika, pilnującego porządku w naszej hali. Kątem oka spostrzegłam, jak kilka rzędów dalej, Paula przekręca się na prawy bok. Spała jak przysłowiowy suseł. Wiedziałam, że powinnam teraz robić to samo. Rano trzeba będzie przecież wstać i ugotować owsiankę dla tych wszystkich głodomorów. „Może tym razem będzie można dodać jakiś inny owoc niż jabłka?” – Rozmyślałam, kierując się z parapetu w stronę łóżka. Jak byłam mała, mama robiła mi owsiankę z brzoskwiniami. Była pyszna. Jedyna w swoim rodzaju. Wyjątkowa. Tak samo jak moja matka…

Wsunęłam się pod kołdrę i zasnęłam ze wspomnieniem smaku tamtych poranków. Teraz już miałam po co budzić się każdego dnia.

Zyskałam w końcu jakiś cel i niesamowicie mnie to cieszyło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (20)

  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Długi rozdział, ale ciekawie napisany. Ciężki. Gryzie mi się (dość poważnie) jedynie fakt, że Lila, jeszcze prawie dziecko, do tego oszołomione świadomością utraty jakiejkolwiek rodziny i widokiem gruzowiska pozostałego z jej rodzinnego miasta, tak sprawnie sypie precyzyjnymi, suchymi danymi odnośnie strat i fachowymi sformułowaniami, niczym rządowy spec ds. bezpieczeństwa. Zaskakujące, że w ogóle dotarły do jej świadomości tak konkretne dane i sformułowania, mimo że miała z nimi szczątkową styczność i to w warunkach szczątkowej pracy umysłu.
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    Trzeba wziąć pod uwagę, że opowiada historię po ponad roku, z pewnością przez ten czas zdążyła sobie wiele przypomnieć. Były wydarzenia z domu, które pamięta dokładnie, potem gruz, przewożenie i hale -jak przez mgłę. Następnie upłynęło nieco czasu zanim był pogrzeb, ale na pewno nie było to zbyt szybko. Dalej praca w kuchni i powolne dojrzewanie do pogodzenia się z prawdą. Nie był to krótki proces skoro po roku i trzech miesiącach dopiero umiała o tym opowiedzieć.
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    No i jeszcze wiadomości, które nadawano w telewizji pozwalały jej uzyskać lepszy obraz sytuacji.
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    No właśnie o tych wiadomościach mówię. Nie miała zbyt dużo czasu, żeby się otrząsnąć, do tego tylko jakieś pojedyncze telewizory nieznanej czytelnikowi jakości sprowadzone z zagranicy do obozu między ruinami... Nie za bardzo miała jak przyswoić takie fachowe informacje. A jeśli wtedy nie miała jak ich przyswoić to jak po prawie 1,5 roku je sobie przypomniała? Nawet tyle czasu to i tak mało, żeby się w ogóle otrząsnąć po takiej tragedii.
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    Myślę, że "prawda" przekazywana była z ust do ust. Lilianna może na początku się odcięła, ale z pewnością później chłonęła wszystko jak gąbka. Przy takiej grupie osób, nie sposób nic nie usłyszeć. Paulina jest mega ciekawska więc i jej wpływ na bohaterkę na pewno miał tutaj znaczenie.
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Kocwiaczek możliwe, ale jednak ze stresu pourazowego (tzn. z zespołu stresu pourazowego) nie wychodzi się tak łatwo. Zwłaszcza jeśli wciąż tkwi się po uszy we wszystkim, co przypomina o tragedii, która doprowadziła człowieka do takiego stanu. Na pewno zdążyłaś spotkać się ze śmiercią kogoś bliskiego w rodzinie. Sam po śmierci dziadka dochodziłem do siebie w pełni... ze 3 lata jak tak teraz myślę. Wiadomo, że chodziłem do szkoły i przyswajałem wiedzę, ale było znacznie gorzej niż wcześniej, nie chwytałem wszystkiego w lot i nie szastałem precyzyjnymi danymi i naukowymi wyrażeniami. Po pojedynczej śmierci, z którą teoretycznie mogłem się wcześniej oswoić, przygotować na nią, bo powodem była choroba. A jeśli nagle w trzęsieniu ziemi wali się na łeb całe miasto, z mieszkania w kilka minut zostaje sterta cegieł, a rodzice giną pod gruzami na oczach dziecka to wcale nie jest łatwiej, zwłaszcza jeśli dalej się te ruiny widzi. Ale to tylko moje subiektywne przemyślenia i sugestie, mimo tego uważam rozdział za naprawdę dobry, jak najbardziej warty 5 :)
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    AtamanRozhovorny sugerujesz, że być może powinnam dać jej dłuższy odcinek czasu? Hmm... muszę to przemyśleć. Obawiam się, że wtedy może mi się nieco posypać historia, niemniej zapiszę tę uwagę do późniejszego rozważenia. Wszystkie wasze opinie są bardzo cenne i mam nadzieję pomogą mi ulepszyć powieść. Cieszę się, że rozdział ci się podoba i żywię nadzieję, że nie będzie on ostatnim tak wysoko przez ciebie ocenionym :) Dziękuję, za twoją obecność i zapraszam do przeczytania całości - chociaż długa i nieco zawiła ;).
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Kocwiaczek oczywiście z przyjemnością przeczytam dalsze rozdziały :) co do sugestii jak tu sobie poradzić z sytuacją Lilianny – można faktycznie wydłużyć okres, ale trzeba mieć wtedy na uwadze, że informacje będą się zacierać. Można zostawić taki okres jaki jest, ale uprościć docierające do niej i przekazywane przez nią czytelnikowi informacje. Ograniczyć je. Darować sobie te 67% czy inne konkretne wielkości, a użyć w to miejsce jakichś mocnych zdań, dających intensywne obrazy prostymi określeniami. Tak samo "wstrząs tektoniczny" bym ograniczył poprostu do wstrząsu, równie zrozumiałe, a brzmi naturalniej wg mnie. Ale to już tylko podpowiedzi do rozważenia przez Ciebie :)
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    AtamanRozhovorny Dziękuję, zapisane w notesie z poprawkami. Miło mi, że po tylu latach odkrywam tę historię na nowo i uczę się dzięki wam :)
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Kocwiaczek a ja cieszę się, że mogę jakoś pomóc :) można np. napisać "wstrząs był tak silny, że liczba ludności zmniejszyła się o ponad połowę/dwie trzecie" albo "z całej ludności została ledwie jedna trzecia"; zdanie z 42 osobami – "z mojego przedmieścia ocalałam ja i około czterdziestu innych osób, może nieznacznie więcej". To oczywiście tylko propozycje, przykłady jak sam bym napisał. Nie musisz ich stosować, ale wg mnie w ten sposób Lila przekaże właściwie to samo, a bardziej wiarygodnie :)
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    AtamanRozhovorny - dopisałam uwagę w notesie typu: bardziej ogólnikowe stwierdzenia :) - patrz opowi, komentarz Ataman :D dziękuję raz jeszcze.
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Kocwiaczek nie ma za co :) przy okazji zapraszam do siebie.
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    AtamanRozhovorny zajrzę na pewno, chociaż żaden ze mnie krytyk :) ale może zauważę, coś co i tobie pomoże udoskonalić twoją twórczość.
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    Na marginesie, dużo osób jak widzi kategorię o miłości to ucieka - chociaż Tjeri skapnęła się po ponad stu stronach, że to ta kategoria. Mam nadzieję zatem, że nie zasłodzę, a uda mi się cię zaciekawić i kolokwialnie mówiąc "wkręcisz się w czytanie".
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Kocwiaczek co dwie głowy to nie jedna, na pewno znajdzie się jakaś celna uwaga :) czekam w takim razie na Twoją wizytę :)
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Kocwiaczek póki co wkręcam się jak w dobry thriller, a kategorię zauważyłem :) w końcu miłość nie musi oznaczać schematycznego (czy jakiegokolwiek) romansu, równie dobrze może być to miłość typu dziecko/rodzice ;)
  • Kocwiaczek 13.02.2020
    AtamanRozhovorny znajdziesz tutaj wiele rodzajów "miłości". Wrócę do domu to zasiądę do czytania twojego dzieła. Dam znać co uda mi się dostrzec u ciebie.
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Kocwiaczek hah, na nazwanie moich pisarskich zmagań dziełem chyba jeszcze za wcześnie. W każdym razie dziękuję za zainteresowanie i czekam z niecierpliwością na odzew :D a co do miłości bardzo mnie cieszy ta informacja, z czasem i u mnie przewiną się wątki w tej tematyce ;)
  • Raven18 14.02.2020
    Tyle ludzi zginęło ... ale mi jest i tak wesoło po tym fragmencie z psem! :D
    Świetna robota, brawo!
  • Kocwiaczek 14.02.2020
    Mała iskierka nadziei ten psiak:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania