Wizyta Boba

Rynek błyszczał z czystości. Nigdy nie było takiego porządku w miasteczku. Burmistrz zaprosił pewnego Amerykanina. Bob Pearson był ważną szychą na jakieś wiosce w Texasie. Radni rokowali wielkie nadzieje z jego przyjazdem. Zajechał taksówką pod ratusz. Niewielki tłum, wiwatował na jego cześć. Dwie licealistki wyszły z poczęstunkiem. Trzymały na tacach chleb i sól.

Bob stąpił prawą nogą a później lewą po ziemi naszego miasta. Tłum wiwatował „Bob!!!” Dziewczyny uśmiechały się w stronę gościa. Na twarzy Boba, pojawił się grymas. Zamiast przywitać się z dziewczynami, to ten okręcił się stronę taksówki i wdał się w scysje z kierowcą.

- Ty głąbie! Oszukałeś mnie!

- No na pewno!

- Sto dolarów z Warszawy na Podlasie. Szkoda, że kretynie nie wytargałeś tysiaka z mych kieszeni Fukin palant z pana.

Kierowca wystawił prawą rękę w stronę Boba i pokazał mu środkowy palec. Bob trzasną po chamsku drzwiami w taxi. Ludzie ucichli. Zażenowany tłum oglądał ambaras taksówkarza z Amerykaninem.

Bob nie miał zamiaru już dalej szarpać się z taksówkarzem. Poprawił marynarkę. Dziewczyny poczęstowały go chlebem i solą

- Dzenkuje. Kocham was Dzewczyny!

Licealistki nie wiedziały, dlaczego Amerykanin skierował miłe słowa w ich stronę, skoro twarz miał wykrzywioną. Po chwili się zorientowały, że Bob zjadł całą sól z miseczki. Pewnie myślał, że trzeba zjeść wszystko. Na ratuszowym dziedzińcu, stał nasz burmistrz. Miał obok siebie rozłożony stolik a na nim stały kieliszki i wódka. Bob popędził w jego stronę. Uścisnęli sobie dłonie. Napili się po kieliszku wódki. Później nadszedł czas na przemówienia. Do mikrofonu doszedł Bob Pearson

- Witam Państwa. Piękne jest wasze miasto. Kocham was! Trochę będziecie musieli zapłacić za nowe odżywki na sałatę i ogórki. Myślę, że się dogadamy! Jesteście wspaniali!

Po przemówieniach był bankiet. Częstowali hot dogami i burgerami. Muzycy brzękali na gitarach, największe przeboje muzyki country. Wizyta przebiegała planowo. Wszystko zmieniło się po potańcówce. Bob zalecał się do pani Marysi. Pan Mielnicki był zazdrosny i przywalił z pięści Amerykaninowi. Zaczęła się zadyma! Jedni byli za Amerykaninem a drudzy za Mielnickim. W ruch poszły butelki i twarde pięści. Bob wyszedł z tego, prawie że cało. Miał sine oko. Sam opowiadał się pozytywnie o zadymie.

- Bardzo dobzie! Many Andriu Golota hier living.

Ostanie godziny w naszym miasteczku, spędził na spacerze po lasku. Nazbierał kosz grzybów. Mówił, że jeszcze takich kurek i podgrzybków to nie jadł. Grzybki zabierze z sobą za ocean.

Miał jechać autobusem do Warszawy. Wieczorem był zaplanowany lot z Okęcia do Chicago. Nie chciał już zamawiać taksówki do stolicy. Chciał bliżej poznać nasz kraj a podróże samochodem mu tego nie umożliwiały. Sęk w tym, że wsiadł w autobus do Rzeszowa.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania