Brighton - nie tylko naturyzm

Wstęp

Przez prawie cały czerwiec pracowałem na imprezie cyklicznej w pałacu Hampton Court. Obejrzałem co nieco fajnych koncertów, przede wszystkim Lionela Richie (od tamtego czasu ‘All Night Long’ i ‘Say You Say Me’ gram na okrągło) czy Toma Jonesa (z jego macho-pozerskim kawałkiem ‘If I Only Knew’ i nieco-Cohenowskim, starczym ‘Tower Of Song’). Pogadałem sobie z wieloma ciekawymi ludźmi. Udało mi się zwiedzić bardzo drogie pałacowe muzeum za darmo. No ale jednak: wieczór w wieczór musiałem rowerować do pracy. Obowiązek. Gdy 23giego się to wszystko skończyło poczułem wielką ulgę jak gwiazda po tournee i uznałem, że trzeba sobie będzie to jakoś wynagrodzić.

 

Postanowiłem po raz kolejny wybrać się do mojego ulubionego miejsca w UK czyli do Brighton. Po raz pierwszy nie pociągiem, ale własnym rowerem. Wiedziałem o maratonach rowerowych z Londynu. Ja jednak nie chce brać udziału w jakimś masowym spędzie, bo lubię zwiedzać po swojemu i jeździć też takimi trasami, którymi ja mam ochotę jeździć a nie tymi co ‘wszyscy’.

 

Wyprawa rowerowa w to magiczne miejsce, po raz pierwszy dotarcie tam wyłącznie o własnych siłach to wspaniała nagroda za pierwsze półrocze pracy. W tym nadmorskim mieście byłem już niejeden raz, więc tym razem nie chodziło mi koniecznie o bezpłatne zwiedzenie nieznanego miejsca, ale raczej jak to było pokazane w filmie ‘Czas Apokalipsy’ o samą podroż do celu. Nie ważny jest cel, ale dążenie do niego czy coś w tym rodzaju.

 

Prowiant przygotowany – pyszne chipsy o smaku octowych krewetek, batony, picie. Rower jeszcze dość nowy, więc nie powinien mi się zepsuć. Ale w razie czego wziąłem łatki na opony i narzędzia. Około 23ciej wychodzę z domu.

 

Kingston i wyjazd z Londynu

Bez specjalnych problemów udało mi się dotrzeć z domu do ostatniego londyńskiego przystanku przed wyjazdem poza granice miasta, czyli do Kingston. Nie tego w Jamajce, ale urokliwego ‘historycznego’ miejsca z bardzo ładną częścią ‘staromiejską’ i całkiem sympatycznie wyglądającym rynkiem. Kingston londyńskie słynie też z instalacji artystycznej przedstawiającej przewrócone czerwone budki telefoniczne. No ale dziś nie o tym.

 

Jadę w bok, mijam rzekę Tamizę i następnie zbaczam na Surbiton. W Surbiton trwa właśnie nocne klubowanie. Jakieś głupki żyjące swoim nudnym, weekendowym, pustym życiem drą się coś do mnie. Olewam ich i wyjeżdżam z Londynu po trasie autobusów 418 (Epsom) – 71 (Chessington World of Adventures) a przede wszystkim 465 (z pętlą aż w Dorking).

 

Nocne rowerowanie poza miastem

Pełnia Księżyca. Im dalej wyjeżdżam poza miasto tym większa pustka naokoło mnie. W głowie chodzi mi zarówno ‘Never Let Me Down Again’ Depeche Mode z bujającymi się łanami zboża jak i utwór który napisałem z moim perskim kolegą Majidem ‘Dark Roads’. Jak już wspomniałem w tekście o wyprawie do Pułtuska (https://markdmowski.wordpress.com/2018/10/09/pultusk-120-km-rowerkiem/#more-1543) jadąc w nocy człowieka nawiedzają różne nie zawsze przyjemne myśli. Momentami już ma się dosyć bycia tym samotnym, nieustraszonym, chce się o jakiejś bezpiecznej przystani. Będąc daleko poza domem, w środku nocy czlowiek docenia fakt, że ma gdzie wracać, gdzie mieszkać. I że czasem, fajnie jest się po prostu przejechać do najbliższego sklepu i wrócić do domu zamulać, na telewizję. Patrzy się na światła w czyichś domach i zazdrości im tego domatorstwa. Ale ja przecież mam do czego wracać. Po prostu dziś chce się sprawdzić.

 

Jednocześnie jestem trochę z innej planety. Nie pasuje do ludzi, nie cierpię ich rozrywek, hałasu, nachalnego towarzystwa, marnowania pieniędzy i pustego blichtru. Z jednej strony czasem mnie uwiera ta moja samotność a z drugiej strony miałem super życie. Gdy pomyślę o moich kolegach – praca, dom, dzieciaki. Koszmar. Więcej mojej psychoanalizy na ten temat w artykule – https://markdmowski.wordpress.com/2018/10/16/samotnosc-moj-sposob-na-zycie/.

 

Docieram do Dorking. Trochę jakimiś większymi drogami, częściowo przez zupełną ciemność. Niespecjalnie czuje strach, że mnie samochód walnie. Niewiele osób obchodziłby mój los. No ale może mnie nie walnie. Dobrze, że lampki wymieniłem i baterie całkiem mocne jeszcze. Z samymi odblaskami na takiej jezdni przez las bez żadnych latarni to prawie pewna śmierć. Co pewien czas dodatkowo podświetlają mnie przejeżdżające obok samochody.

 

Za Dorking błądzę przez wsie, wiele z nich nie ma lamp ulicznych. Zjednoczone Królestwo i takie standardy?! Chwilami tracę orientacje, bo zupełnie nic nie widzę. Życie ocalają mi sfotografowane mapki z Google Map, podświetlane fleszem z aparatu przystanki autobusowe i drogowskazy wskazujące kolejne miejscowości. Mijam Strood Green, Newdigate, Charlwood. W okolicach Russ Hill mało nie wypadłem z drogi. Nie zauważyłem ostrego skrętu. Rany, byle dotrzeć do Gatwick.

 

Gatwick

Po błądzeniu po wiochach docieram w końcu do Ifield. Ifield wg mapki z aparatu jest zaraz obok Gatwick. W Gatwick mijam ‘normali’, którzy idą do pracy o 5tej nad ranem. Nie chciałbym żyć tak jak oni. Nienawidzę wstawać z samego rana i robić dzień w dzień to samo. O tak kosmicznej porze to na pewno nie do biur, ale gdzieś do sprzątania czy do magazynów. I tak do końca życia. Lepiej nigdy więcej się nie urodzić.

 

Gatwick to nie jest jakieś historyczne miejsce, ale głównie nowoczesne, niskie biurowce, fabryki, meczet udający centrum kulturalne, no i oczywiście wielkie lotnisko. Paskudne, depresyjne miejsce. Nieco eksploruje okolice. Jadę jakąś przelotówką do zabudowań lotniskowych. Pomimo wczesnej pory mija mnie dość sporo samochodów i autobusów.

 

Kamerka rowerowa na hełmie w moim przypadku jednak nie zdaje egzaminu. Cały czas się boje, że mi spadnie z tego przylepca, a gdy odwracam głowę obraz się trzęsie i nie są to jakieś super ujęcia. Na torsie, wysoko jest najlepiej. I tego się trzymam.

 

Morze już blisko. Wielkie mewy latają. Rozmiarowo jak koty. Są takie duże, bo pożerają wszystko że śmietników koło plaż. Zupełnie nie boją się ludzi. Wypasione na tych frytach, majonezach i innej chemii, całym tym śmieciowym jedzeniu.

 

Crawley

Właściwie nie ma czegoś takiego jak miejscowość Gatwick. Wszystko to Crawley. Rozróżniam to sobie dla własnej wygody. Wszystko co znajduje się koło lotniska, nowoczesne i sterylne określam jako Gatwick. Natomiast Crawley ‘właściwe’ to typowe angielskie miasteczko z własną High Street, pubami i życiem ‘lokalnym przede wszystkim’. To moja druga wizyta w ‘pełzakowie’ – mieście, w którym mieszkał i zaczynał karierę Robert Smith z The Cure. Za pierwszym razem razem z moim kolegą z zespołu Ajitem Menonem obleciałem tu wszystkie atrakcje związane ze Smithem, jego pierwszą szkołą, miejscami gdzie chodził i występował itd. Crawley to takie miejsce pośrodku niczego. Daleko zarówno od morza jak i od Londynu. Dlatego pewnie tak szybko ludzie się stąd wynoszą. Jeśli tylko ich na to stać i nie lubią małomiasteczkowej atmosfery.

 

Jednak w porównaniu ze sterylnymi okolicami lotniska jest tu całkiem przyjemnie. Zwiedzam historyczną High Street, na której końcu znajduje się znany wszystkim fanom The Cure pub ‘The Railway’. ‘The Railway’ jak sama nazwa wskazuje położony jest w wyjątkowo paskudnej lokalizacji, zaraz obok torów. Już zrobił się dzień. Zauważyłem, że Słońce poprawia mi nastrój. 6:23 opuszczam Crawley i jadę obok M23 do Brighton!

 

National Cycle Road

Przed moją wyprawą kolega z pracy przysłał mi mapkę trasy, którą on sam pokonał i mówił, że korzystał miedzy innymi z czegoś co nazywa się ‘National Cycle Road 20’. Brzmi górnolotnie. Myślałem, że to będzie taka autostrada rowerowa, ‘superhighway’ jak to czasem widuje w Londynie. Niestety przy okazji wyprawy do Brighton bardzo się zawiodłem. Nazwa ładna, oznaczenia nawet są, ale poza tym asfalt często krzywy, często też po prostu trzeba się domyślać drogi i zjeżdżać na jezdnie. Sporo też podjazdów w górę i w dół.

 

Przez chwile jechałem kawałek autostradą. Niby jest ten pas awaryjny, ale momentami się zwęża. Poza tym zaraz obok na pełnej prędkości mijało mnie sporo ciężarówek. Niektórzy na mnie trąbili. Więc gdy tylko miałem okazje, szybko zjechałem w jakieś cichsze rejony.

 

Hurstpierpoint – czyli dużo dzieci

Będąc już niedaleko Brighton przejeżdżam przez miasto-wieś. Niby nic wyróżniającego poza faktem, że jest etnicznie bardzo biała i naokoło mnóstwo matek z dziećmi w różnym wieku. W wózkach albo prowadzą je do szkoły. Pewno mają bogatych mężów, którzy muszą na to pracować. Z atrakcji kulturalnych dostępny jest klub filmowy, którego reklamuje wielki plakat z filmu ‘Szczęki’. Ludzie mają rozrywkę chociaż.

 

10ta. Brighton

Lekko niepewnie błądzę w okolicach jakiegoś klubu sportowego. Jak się później okazało minąłem ikoniczne Devil’s Dyke. No ale w końcu udaje mi się dotrzeć na przedmieścia…Brighton. Cel osiągnięty. Jestem z siebie naprawdę dumny. Piękne Słońce, jestem zmęczony, ale szczęśliwy. Czas nacieszyć się pięknym miastem i morzem. Witają mnie tablice powitalne, kwietniki oraz Old London Road ze studnią ku czci Królowej Wiktorii.

 

Preston Park

Jak już wspomniałem byłem w Brighton nie raz i nie dwa razy, więc zwiedzę sobie miejsca mniej oczywiste jak na przykład Preston Park. Park dość zwyczajny. Niedaleko niego znajduje się Preston Manor, czyli mały dworek oraz budują jakieś nowe osiedla mieszkaniowe. Jeden budynek jest pomalowany w dość ciekawy sposób przez grafficiarzy. W ogóle pewnym niepisanym symbolem tego miejsca są malunki w różnych punktach miasta.

 

Łuki kolejowe

Zawsze przyjeżdżałem tu pociągiem z Londynu, więc w sumie nigdy nie miałem okazji zobaczyć tego co znajduje się pod torami. Pociąg do miasta jedzie po bardzo wysokim moście z przepięknymi lukami. A pod nimi nakićkane sklepów i ‘open’, ale zadaszony market.

 

McDonalds i kawa własna

Wstępuje do McDonaldsa po gorącą wodę, żeby zalać moją ulubioną kawę nowojorską (wyprodukowaną w Polsce) przywiezioną z domu. Dostaje jedynie ciepłą wodę. Trudno. Mijam okolice żółtego pubu ‘The Gladstone’, gdzie z moim zespołem Higher Love zagrałem jeden ze swoich ostatnich koncertów z okazji Halloween 2011. Co nieco zwiedzam tyły głównej stacji kolejowej, mini-campus uniwersytecki. Oczywiście wszędzie jak to tutaj natykam się na reklamy ‘samarytan’ – organizacji usiłującej zapobiegać samobójstwom.

 

Plaża naturystów – marzenie spełnione

Brighton to taki mini-Londyn, tyle że nad morzem. Bardzo wyluzowany, swobodny, imprezowy. Byłem tyle razy w tym mieście, ale nigdy nie miałem odwagi zrobić jednego. Zawsze marzyłem, żeby tam pójść. I dziś udało mi się to zrobić po raz pierwszy w życiu. Otóż wybrałem się na plażę naturystów, czy tam nudystów. Kocham kontakt z naturą, nienawidzę chodzić okutany w nadmiar ubrań.

 

Oczywiście jeśli ‘naga plaża’ to trzeba przestrzegać regulaminu. I to również w kwestii stroju a właściwie jego braku. Jak się rozebrać, przemóc lekki wstyd? Jak to jak? Najprościej jak się da. Po prostu: zdejmujesz, koszulkę, szorty, majtki i się kładziesz na kamieniach z siusiakiem na wierzchu. Fajnie jest się opalać na golasa. Człowiek czuje się trochę jak dziecko natury. Zupełnie inne odczucia niż w ‘kostiumie’ czy kąpielówkach. Co za głupota opalać się i moczyć w tekstyliach. Inne odczucie wejść do wody zupełnie nago, wymoczyć się, kąpać i nie martwic się tym, że zapomniałeś stroju plażowego. Poza tym mając kostium musisz tachać do domu przemoczone ubrania. A tu minimalizm. Wyleżałem się, potem wymoczyłem, wyschłem, ubrałem ponownie, żadnych problemów.

 

W takim miejscu trzeba tylko przestrzegać niepisanych dwóch zasad – nie podglądać ludzi i nie ulegać przesadnemu podnieceniu. Znaczy nie było za bardzo kogo oglądać, bo kobiet akurat chyba nie było wcale na tej plaży, a nie zamierzam się porównywać do innych facetów. Wszystko ze mną ok, więc się po prostu cieszyłem ciepłą bryzą, Słoneczkiem i morzem.

 

Ciekawostką jest to, że brytyjskie prawo teoretycznie pozwala na łażenie nago, ale zabrania obsceniczności. Czytałem kiedyś jak to na ‘Naked Bike Day’, nagim maratonie rowerowym była taka sytuacja, że jeden facet za bardzo się ‘cieszył’ u dołu, że będzie jechać nago przez Londyn. Policja wtedy kazała mu się ubrać i nawet zatrzymali go na krotko, żeby ‘ochłonął’. (LINK – http://www.bbc.co.uk/newsbeat/article/33092812/this-is-where-you-can-be-naked-in-public-in-the-uk)

 

Wracając do tematu plaży. Nie wiem jak to jest w Polsce, ale angielska dyskrecja i kultura obowiązuje również i w tym miejscu. Można sobie oceniać wygląd drugiej osoby, ale co najwyżej w myślach. Każdy ma prawo pojawić się na plaży bez względu na to czy jest bardziej czy mniej ładny.

 

Nadmorska ryba z frytkami

Po opalaniu się, zdecydowałem się coś zjeść nad samym morzem. W Brighton jest bardzo dobry lokal ‘fish and chips’ w okolicach Saltdean. Ale jestem tak obolały od odległości, którą przejechałem z Londynu, że nie mam ochoty tam jechać.

 

Obchodzę promenadę. Wiadomo jak to nad morzem ceny złodziejskie, ale udaje mi się znaleźć w miarę sensowną ofertę ‘fish and chips with mashed peas’ (czyli ryba z frytkami z rozgniecionym zielonym groszkiem) za £6. Nawet w tańszych dzielnicach Londynu £6 jest normalną ceną za takie danie. Herbata do tego darmowa, bo miałem saszetki wzięte z domu i poprosiłem o gorącą wodę.

 

Sprzedawczyni, młoda dziewczyna za wszelką cenę chciała ze mną nawiązać kontakt wzrokowy mówiąc chyba do mnie z 10 razy ‘thank you’. Aż się skapnąłem. Chce zjeść a nie patrzeć się komuś w oczy a na pewno nie mam chęci flirtować.

 

Promenada i rowerowe wyścigi

W Brighton generalnie już wszędzie byłem przy poprzednich wizytach, więc trochę zwalniam tempo i po prostu się relaksuje. Trochę posiedziałem na ławce, a potem połaziłem bez celu w okolicach głównych ulic, zerknąłem na ten słynny miejscowy Taj Mahal czyli Royal Pavilion. Czuje się jak 90-latek. Nie tyle nogi mnie bolą czy tyłek, ale ogólnie jestem obolały. Przede wszystkim mam olbrzymie problemy z wsiadaniem na rower. Boli mnie wszystko po trochu. Usiąść na rower i ruszyć to największy wysiłek. Odpoczynkiem dla mnie jest nawet chodzenie piechotą. Byle nie pedałować. Mimo zmęczenia fajny jest taki ‘chill out’.

 

Nie poczuje jednak w 100%, że udało mi się dziś ‘podbić’ to nadmorskie miasto i mój dzień nie będzie spełniony bez przejażdżki rowerowej wzdłuż promenady. Robię parę rundek. Łatwiej jedzie się od strony Mariny do granic Hove. Nawet udaje mi się prześcignąć paru maruderów.

 

Dwie dziewuchy wypytują mnie gdzie mogą wynająć rowery. Powiedziałem im coś orientacyjnie, ale one jeszcze mnie wypytują ze szczegółami. A dajcie mi spokój. Informacja turystyczna jest płatna.

 

Powrót do domu

Jest po 18tej. Jestem wyczerpany i nie mam chęci znów się tłuc rowerem po tych wiochach, a już po nocy w ogóle nie mam na to ochoty. Idę na stację wypytać się czy można wrócić pociągiem zabierając rower do wagonu. Okazało się, że można, ale muszę poczekać do 19tej, kiedy skończy się ‘peak’. Nie ma sprawy. Skorzystałem z okazji i zdrzemnąłem się trochę na stacji. Bilet jednostronny z Brighton do Victoria to £18.10. W obie strony jest tylko 10 p droższy. Czyli wycieczka mi się nie opłaciła. No ale przynajmniej sobie pozwiedzałem to co było po drodze i udowodniłem sobie, że dałem rade. A teraz byle dojechać do Londynu. Tam to sobie już nawet o 3ciej w nocy jakoś dojadę. Śpię w pociągu obok roweru. Sen mi pomógł i ostatnie 20 km bezproblemowo przejechałem z London Victoria na rowerze.

 

Podsumowanie

Łącznie przejechałem dziś na rowerze 115km. Nie udało się zaoszczędzić pieniędzy na tej całej wyprawie, ale i tak warto było. Sprawdziłem swoje możliwości, granice wytrzymałości mojego własnego organizmu. Wiem gdzie są moje limity. 100-120 km to maksymalna odległość jaką jestem w stanie pokonać bez dłuższego odpoczynku. Poza tym, na przyszłość jeśli akceptują rowery w pociągach (bez dodatkowej opłaty) to mogę sobie tak jechać choćby do Liverpoolu i potem na miejscu zrobić ze 30 km. Czy jechać znów do Brighton, dojechać np. do Littlehampton czy jeszcze gdzieś indziej i złapać pociąg powrotny z innego miejsca. Jest wiele fajnych opcji. A jakie są wasze przeżycia z wypraw rowerowych? Ciekawy jestem waszych komentarzy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • TrzeciaRano 15.11.2018
    Żadnego komentarza? A szkoda!
  • Enchanteuse 16.11.2018
    Czytałam, w sumie fajnje na opowi spotkać tekst, który odnosi się do czegoś namacalnego, a nie tylko wymyślonego (choć kocham zmyślone historie).
    Wprawdzie nie zgadzam się z punktem widzenia kilkukrotnie wspomnianym przez autora. Nie uważam, że taką katastrofą byłoby zalpżenie rodziny, skoro można dzielić życie z kilkoma istotami, które są albo z naszej krwi, albo wybrane przez nas na dzielenie się wszystkim na dobre i na złe.
    Ale to jakby oddzielna kwestia.

    Bardziej uderzyło mnie spojrzenie autora na tych ludzi, którzy rano, o nieludzkiej porze, spieszą do pracy,
    n a j p r a w d o p o d o b n i e j. sprzątania.
    I komentarz Autora, że to koszmar tak pracować.
    Wiesz, ja na to patrzę inaczej - ktoś musi posprzątać te ulice. Na co dzień nie zauważamy pracy sprzątaczy, ale oni wykonują jej ogrom - tak naprawdę to dzięki nim nie toniemy w brudzie.

    Co do natomiast Twojej wycieczki - fajna sprawa, trzeba tylko uważać na siebie, jak się jedzie nocą. Ale to wiadomo.
    Wyprawy rowerowe są super, aczkolwiek ja nigdy nie wybrałam się dalej, niż do pobliskiej od mojego miasta wsi.
    Po prostu nie lubię robić takich rzeczy sama. A kogoś ze znajomych ciężko wyciągnąć.
    I nie to, że tak nie robię - miewam tendecję do samotnych spacerów po jakichś parkach, lasach, ale samemu to żadna przyjemność.
    Wydawalo mi się kiedyś, że jestem typem samotniczki.
    Cóż, okazuje się, że to Ty tutaj jesteś prawdziwym samotnym wilkiem.
    I mimo że nie potrafię się zgodzić z niektórymi poglądami przedstawionymi w tekście, szanuję je.

    Pozdrawiam cieplo :)
  • MarkD 16.11.2018
    Ja postrzegam rodzinę jako coś co wyłącznie by ode mnie zabierało: moją wolność, pieniądze, samorozwój. Widzę po moich sąsiadach jak żyją - mąż, żona i wiecznie rozwrzeszczane, irytujące, absorbujące, ekstrawertyczne dziecko. Oni są szczęśliwi ale mnie by szlag trafiał. Fajnie, mam dom, rodzinę, ale jestem więźniem. Facet potrzebuje czasem adrenaliny, tego pierwotnego uczucia ekscytacji polowania na zwierzynę. Nie chce mieć dzieci, nie lubię ich i nie chce się zmieniać w debila, żeby zrozumieć ich "uroczy", dziecięcy świat. Mądra osoba obok wystarczy. Coś jak Kondratiuk i Cembrzyńska. Tak sobie wyobrażam szczęście.

    Ranne wyjścia do pracy i sprzątacze. Nie, to nie chodzi, że ja nimi tu gardzę. Za wyjątkiem sytuacji gdyby próbowali mnie ściągać w dół. Po prostu mnie przeraża fakt, gdybym był na ich miejscu. Nie jest niczym fajnym włazić do płonącego domu, a szanuje strażaków. Sprzątanie, sprzątaniem. Najgorsze jest to wstawanie rano i to jeszcze w tak paskudnym, odhumanizowanym miejscu jakim jest okolica lotniska Gatwick. Kiedyś zdarzało się, że w ramach pracy latałem za śmieciarką, pracowałem w magazynie na rannej zmianie. Słowo klucz - ranna. Z dwojga złego wole pracować wieczorem albo w nocy.

    Co do wycieczki. A czego mam się bać, jadąc nocą przez 'białe' wioski zamieszkałe przez zamożnych Anglików? Wilków, lwów i węży nie ma w okolicznych lasach. Partyzantka nie grasuje. Co najwyżej, że człowieka potrąci samochód albo po prostu własnej wyobraźni, bo gdy jedzie się w zupełnej ciemności to miłe uczucie nie jest.

    Widzisz jacy są ludzie. Uwiązani w swoich małych światach. Nawet na spacer nie chcą z tobą iść. A gdy już pójdą z tobą to szczególnie gdy są w większej grupie ograniczają cie i ciągną w miejsca nudne i banalne jak kluby i inne tego rodzaju pierdoły. Albo, żeby posiedziec 5 godzin na dachu, gdy okolica czeka, żeby ją zwiedzać. E tam, samemu też może być fajnie.

    Pozdrawiam ciepło również.
  • Enchanteuse 17.11.2018
    MarkD uwierz mi, że to nie zawsze tak wygląda.
    I przykro, że masz takich,, a nie inmych znajomych , ale to nie znaczy, że to jedyny istniejący schemat.
    Jest mnóstwo tzw. "madek", są nadopiekuńczy tatusiowie, itd itd.
    I są wreszcie różne dzieci.
    Nie każde zachowuje się tak samo.
    Może gówniana ze mnie specjalistka, bo sama dzieci nie mam, ale z obserwacji innych wyciągnęłam to i owo.

    W porządku, w końcu to subiektywny tekst. Masz więc prawo do takiej oceny.
    Ok, fakt, mnie też to deko przeraża. Ale zaczynając pracę za granicą często zaczyna się od zera. Myślę, że warto miec to na uwadze.

    Nie wiem, Mark, jestem kobietą :)
    My mamy swoje inne strachy, które czasem ogramiczają nam wolność, ale bywa, że ratują życie. Fatalna płeć, rzekłbyś.

    Niestety, większość z nich jest raczej taka - schematyczna do bólu, oklepana. Ale są wyjątki - i to ich należy sie trzymać.
  • MarkD 18.11.2018
    Cenie sobie czasem zamulanie w domu, ale też chce jeszcze trochę zwiedzić świata. I to takiego ekstremalnego - jak Afryka chociażby, Iran, może śmierdzące Indie, Bangladesz czy Nepal, no i Rosję oraz USA. Z żoną i dzieciakami to by nie wyszło. A ze znajomymi to zdecydowanie na pewno nie. Mnie nie interesuje chlanie i bradziażenie się.

    Ja lubię domatorstwo, ale potrzebuje też trochę adrenaliny i nie wiem czy mi to z wiekiem w ogóle przejdzie.

    No ale jak właściwie jest u Ciebie? Ty sama narzekasz, że nie masz z kim iść na spacer? No to jak z twoimi znajomymi? Albo ludzie to głupole. Albo tylko praca, dom, rodzina. Świat poznaje się najlepiej albo samemu albo we dwoje. Większe grupy to na krótko, ale na dłuższą metę, zdecydowane NIE.

    To nie chodzi o zaczynanie od zera. Ja sam nie miałem i nie mam łatwo. Chodzi o to, że ludzie się poddają i na dodatek ściągają w dół innych, którzy chcą wyjść z tego bagna.

    Fatalna płeć? Nie, nie sądzę. Kobiety muszą wychowywać dzieci. Facet po zapłodnieniu jak zginie to nic takiego wielkiego się nie stanie. Nie zrozumiecie nas. Strach broni przed przeginaniem w niektórych sytuacjach, ale w nadmiarze odbiera radość z życia. I powiem ci jedno, gdy się go przełamie i coś osiągnie jest to super uczucie.
  • Enchanteuse 27.11.2018
    Teraz zauwazylam odpowiedz.
    Troche nie mam sily na dyskusje, ostatnio chodze wyczerpana, bo mialam dluga, emocjonalną jazdę. Więc przepraszam.

    Też chciałabym trochę pozwiedzać i mnie tez ciagna rzeczy na wpol bezpieczne.
    Jednak cos w tym jest, ze parkiem najlepiej spaceruje sie po zmroku, a las najpiękniej wygląda w świetle księżyca.
    I w tym kontekście posiadanie znajomych wagabundów byłoby boskie.

    Ja sobie znajomych dobieram, dlatego ich praktycznie nie mam. Ograniczam się do pojedynczych sztuk, bo wi€kszosc ani sie mna nie interesuje, ani ja nimi.
    Tez trzeba wziac pod uwage, ze kazdy ma inne preferencje. Ciexko znalezc partnera do rozmowy o poezji, filozofii i literaturze, ktory jedniczesnie fascynowal by sie jak ja, psychologia w kontaktach z ludzmi i ich pobudkami, i lubil te spacery.

    Dlatego trzeba nie być zbyt wymagającym i wymagać od siebie. Tak myślę.

    Ściągają na dno - bo to się tycxy glownie rodxin patologicznych, nawet par, bo mozna Mark, nie majac dzieci sciagac siebie w dol.nawzajem.
    Ale obcy ludzie, koledzy nawet, czy przyjacoele - nie sciagna cie na dol, jesli masz swoje zdanie. Koniev i kropka. Kwestia podatnosci na wplywy i asertywnosci.

    Kobiety musza wychowywac dzieci...
    Boze, wybacz, ale jakie to ograniczone. Bo przeciez kobieta to jest stworzona do siedzenia w domu i cale zycie o tym marxy.
    Tp ze mamy jakies instynkty macierzyńskie, nie zmaczy, że wszystkie jesteśmy domatorkami.
    Nienawidzę takich generalizacji.
    A z ostatnim zdaniem się zgadzam całkowicie.
  • MarkD 27.11.2018
    Patrz jaka telepatia. O tym samym dziś myślałem. Może to zabrzmi trochę śmiesznie, ale oglądam ostatnie odcinki 'Przez Świat na Fazie' i mimo, że gościa nie znam, ale trochę mnie dobiło jaki z niego 'ojciec' się zrobił ostatnio. Ale co naprawdę nie masz nikogo 'dorywczo', żeby sobie gdzieś pochodzić w ciekawe miejsca? I nie mowie tu od razu o strefie wojny. Ciężko mi ci coś doradzić po tym względem. Ja po prostu zwiedzam sam.

    Wydaje mi się, że jesteś interesującą osobą, ale interesującym ludziom żyje się czasem ciężej a czasem po prostu inaczej.
    Ściąganie w dół. Jest tak, że dostajesz ultimatum od ludzi. Albo żyjesz jak my albo spadaj.

    Ja tam lubię i domatorstwo, ale nie chce też za bardzo znormalnieć. Patrze na moich sąsiadów, cały dzień z tym upierdliwym dzieckiem, cały dzień go zabawiają, bo on nie umie się sam bawić, tylko wszystkim d... zawraca, nawet mnie.

    Pewno, że w tej kwestii generalizuje, bo większość ludzi tak żyje. Ale dobrze, że są też takie chlubne wyjątki jak Ty. Pozdrawiam życzę pozytywnego rozwiązania problemów życiowych.
  • Enchanteuse 27.11.2018
    Dziękuję Ci bardzo za rozmowę. Mimo, że nadajemy na trochę innych falach, innych poziomach, z innego punktu w czasoprzestrzeni - są pewne punkty styczne.
    Oboje nie chcielibyśmy być pochłonięci. Ale ja staram się chodzić wciąż na kompromisy, ja wciąż naiwnie, z upartością dziecka wierzę, że istnieje równowaga między tymi, co nas w dół ściągają, i tymi, którzy nas uniosą na wyżyny, których byśmy się nie spodziewali.

    Wiesz, w kwestii problemów życiowych... moim największym jest wrażliwość. Jest troszkę jak takie niechciane dziecko - nienawidzisz go, bo widzisz w nim swoje błędy i kochasz za to, że jest twoje.

    Proszę, dwa razy metafora dziecka w bliskim sąsiedztwie. Nieunikniony instynkt macierzyński ;)

    Ja również i Tobie życzę wszystkiego dobrego. A w szczególności... byś znalazł swój chlubny wyjątek, który pozwoli Ci odnaleźć nadzieję, że jest ich więcej.
    Pozdrawiam ciepło i szczerze :)
  • MarkD 27.11.2018
    Instynkt macierzyński. Nie ma ucieczki. Musisz urodzić ;)

    Właśnie chodzi o pochłoniecie. Błąd w byciu wrażliwym? Ale wrażliwość jest fajna nie tylko, że jest twoja, ale że widzi się życie w inny sposób, bogatszy.

    Wyjątki na pewno są i może jak się jeszcze trochę zestarzeje i nie będę musiał wychowywać i tyrać na durnych dzieciorów to go poznam i będziemy się prowadzić pod rączkę. Nie jestem wymagający, bliska przyjaźń, letnia miłość mi wystarczy.
  • Enchanteuse 27.11.2018
    Wiesz, to nie tak, że mi to przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Uważam, że to cudowne, mieć możliwość bycia w ciąży, posiadania takiej szczególnej więzi z własnym dzieckiem.
    Tak półżartem rzuciłam ;)

    Niby fajna, ale pół na pół. Często działa na zasadzie sinusoidy. Potrafisz przepłakać problem świata, odrywając się od obowiązków, a inni tylko się dziwią - czemu i czym tak się przejmujesz ;)
    A potem, bez ostrzeżenia wpaść pod koła euforii, żeby znowu powrócić trupem.

    Ech, smutno mi czytać, ale w sumie zdecydowana większość znajomych też nie lubi dzieci, więc powiedzmy, że przymykam oko. Nie będę się kłócić :)
    PS: (Nie wszystkie dzieci są durne ;) ). Pamiętaj, że jak je wychowasz, takie poniekąd masz. Głupi rodzic, to i dziecko durne.
    Podobno miłość odwraca wszystko do góry nogami, więc to na pewno zmieniłoby Twoje postrzeganie świata chociaż o te pare stopni, czego Ci życzę :)
  • MarkD 27.11.2018
    Enchanteuse Was kręci macierzyństwo, mniej lub bardziej ale jednak. U facetów nie ma czegoś takiego.

    Wychowywanie dzieci to straszna strata czasu. Poza tym ja nie lubię się przepracowywać i zbyt mocno integrować w różnych pracach. Wydatki na nieroba by mnie ściągnęły jak pętla w dół.

    Myślenie życzeniowe, gwiazdko spadnij z nieba. Miłe, ale się nie sprawdza. Życzmy sobie szczęścia cokolwiek ono oznacza dla każdego z nas.
  • Enchanteuse 28.11.2018
    MarkD

    MarkD strasznie to egosistyczne, z tym wychowaniem dzieci, ale szanuję punkt widzenia. Masz do tego prawo.

    Facetów kręci rodzicielswo, ojcostwo, czyli coś podobnego do macierzyństwa - musi, bo inaczej na świecie byłyby same samotne matki.
    Wiadomo, więź między ojcem a dziećmi jest inna, niz miedzy matką, ale reguły nie ma. Ja na przykład zawsze to z nim lepiej się dogadywałam, bo jesteśmy do siebie podobni.
    I to tez jest trochę tak, że między matką i córką jest większe napięcie - ona widzi w niej trochę siebie, i będzie ją doskonalić na siłę, aż do jej bólu i łez, i udawać czasem że tych łez nie widzi.

    Racja. Życzmy sobie nawzajem szczęścia.
  • MarkD 28.11.2018
    Pewno, że egoistyczne, ale staram się poprzez to nikomu nie zaszkodzić. Tak wiem, głupi rodzice, głupie dzieci. Dzieci generalnie są głupie i bardziej wnerwiające od małych piesków czy kotków. W dzisiejszych czasach trzeba je doglądać, izolować, trzymać pod kloszem, bo je zboczeniec złapie, bo je coś zeżre, bo wpadnie pod samochód, bo to bo tamto. Nie można zostawić nawet na chwile samopas. A przecież kiedyś też byli źli ludzie i jeździły samochody.

    Mnie matka i tak za długo trzymała pod kloszem, ale jak miałem z 6 lat to już bylem na tyle rozumny, że można było mnie zostawić samego w mieszkaniu, że na podwórku nie wlatywałem pod samochody i jakoś uniknąłem też innych problemów. W innych kulturach nadal jest jak w Polsce było za komuny. Dziecko samo latało bez sensu, napiło się surowej wody, zagryzło ciastkiem i żyło. A teraz?!

    A teraz widzę tego małego, upierdliwego durnia moich sąsiadów to mnie szlag trafia. Drzwi zamykają, bo naciśnie klamkę, wyjdzie i umrze. Głupi, ale otworzyć drzwi umie?! Szczotkę od kibla chowają, bo ono lubi się nią bawić. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek w życiu interesowało mnie coś takiego jak szczotka od kibla?! Ten dziecior drze mordę o wszystko a jego rodzice go jeszcze przepraszają.

    Jak ktoś tak strasznie kocha dzieci to niech je sobie wychowuje. Ja ich nie cierpię i unikam. Są faceci, których kręci udupienie w ramach rodzinki, wyprawy rodzinnym samochodem do Aqua Parku, granie z niedojdą w piłkę, gadanie do niego. Mnie to nie kręci. Jest bardzo wiele samotnych albo pół-samotnych matek i paru facetów, którzy lubią taką codzienną nudę. Nie zazdroszczę im ich życia. Oni żyją po swojemu, ja po swojemu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania