Cała prawda całą dobę
(ze wspomnień młodego dziennikarza)
Naczelny wezwał mnie do siebie znienacka i nakazał odczytanie przed kamerami ważnego oświadczenia. O mało nie parsknąłem śmiechem. Stało tam, że od zarania dziejów jesteśmy najuczciwszym narodem na świecie, i że przez dwadzieścia cztery godziny na dobę nie robimy nic innego, tylko nawijamy w kółko prawdę i tylko prawdę.
Z tekstu wynikało też czarno na białym, że uczciwością, obiektywnością i rzetelnością możemy konkurować jedynie z samym świętym Salezym, patronem dziennikarzy. I że robimy to wszystko społecznie z wrodzonego umiłowania dobra. To ostanie zdanie najbardziej mnie rozbawiło, bo każdy wiedział, że nasze zarobki są koszmarnie wysokie, i nic nie robimy za darmo. Kłapanie paszczą na wrogów społecznego postępu przecież kosztuje.
Stary powiedział mi też, że wiarygodność całej naszej stacji zawisła na umiejętnościach aktorskich jednego człowieka, czyli moich, a od tego jak poradzę sobie z tekstem i czy widzowie mi uwierzą zależy nasze istnienie.
Oczywiście wiedziałem że to nieprawda, bo nawet i we mnie, zwykłej ludzkiej kanalii i zakłamanej świni, kołatały się jakieś resztki czegoś co dawniej nazywano sumieniem. Ale w końcu nadszedł moment wejścia na wizję.
Poszło mi nawet nieźle, nie spociłem się. Znalazło się całkiem szerokie grono tubylców, którzy uwierzyli w moje słowa i zareagowali entuzjastyczną feerią oklasków, choć większość na tłiterze kpiła z mojego tekstu niemiłosiernie.
Jak to mówią, głupich nie sieją, a w tym narodzie, na którym obecnie żerujemy, jest ich szczególnie wielu. Nasi dziadowie zadbali, żeby pozbyć się elit, dlatego z dzikim upodobaniem zrywali im paznokcie i miażdżyli jądra. To ostatnie było ulubioną czynnością mojego dziadka. Pozostawiono samych prostaków, i pozwolono im się rozmnażać, chociaż bez przesady. Dlatego jednym z celów naszej firmy jest promocja aborcji. Nie możemy pozwolić, żeby nadmiernie urośli w siłę. Bo nawet oni mogą stać się nieobliczalni.
Prawda była bowiem całkiem inna, niż w oświadczeniu które odczytałem.
Każdy kto nie miał w swoim civi co najmniej dwóch przodków w NKWD lub w UB nie miał prawa brać udziału w rekrutacji na dziennikarza, reportera, czy nawet operatora kamery w naszej stacji.
Charakteryzatorzy, choreografowie, reżyserzy musieli legitymować się co najmniej jednym takim przodkiem, a konserwatorki powierzchni płaskich i cały personel lichszego sortu wywodził się zazwyczaj z rodzin tajnych współpracowników.
Te metody rekrutacji zapewniały naszej firmie ciągłość pokoleniową, konkurencyjność na rynku, zwartość i gotowość, której nie powstydziłyby się zielone ludziki z Krymu.
Cd nastąpi.
Komentarze (5)
Serdecznie:)
Pozdrawiam serdecznie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania