CBC 1.2. [METEORYT] Nowi sąsiedzi.

Chorobliwy Brak Chłopa(ka)

1.2. [METEORYT] Nowi sąsiedzi.

 

Obudziłam się, jak na moje zdolności, bardzo wcześnie. Tego poranka nie włączyłam ani telewizora, ani radia. Poprzedniego dnia zostawiłam telefon w pracy i już nie chciało mi się po niego wracać. Sierpniowe słońce chowało się i po chwili wychodziło zza chmur, lekki wietrzyk poruszał liśćmi drzew. Od wielu dni obiecywałam sobie, że od jutra zaczynam biegać. To mógł być pierwszy dzień zmiany. Nie odkładając na później, zamieniłam piżamę na sportowy outfit i w mgnieniu oka znalazłam się na ścieżce. Żeby się tylko nie rozmyślić. Puste jeszcze chodniki i ulice sprawiały wrażenie lekko zaspanych. Minęłam zamknięty kiosk z prasą i osiedlowe sklepiki spożywcze, gratulując sobie determinacji. Po chwili jednak poczułam, że nie jestem jedynym sportowcem w tej okolicy.

Chłopak biegł za mną dłuższą chwilę, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że się na mnie gapi. Prawdopodobnie tego nie robił, ale ja czułam jego spojrzenie na plecach i prawie słyszałam krytyczne myśli. Skupiona nie na tym co trzeba, nie zauważyłam wystającej płyty chodnika, potknęłam się i poleciałam jak długa na ziemię. Ominął mnie, rzucił tylko "ej, uważaj" i pobiegł dalej. Podniosłam się i dokuśtykałam do ławki. Przez chwilę jego sylwetka wydawała mi się znajoma.

No cóż, pomyślałam w duchu, siedząc i łapiąc oddech. Taka sytuacja mogła zdarzyć się tylko mnie. Każda inna dziewczyna uzyskałaby pomoc dżentelmena, zimny okład na stłuczenia i drinka z lodem. Nie jestem typem łamagi przewracającej się o własne nogi i uważam, że wystarczająco mocno stąpam po ziemi. Poprawiłam koronę, która opadła mi na oczy, rozmasowałam bolący tyłek i spokojnym już krokiem udałam się w stronę domu.

— Ale i tak nie odpuszczę sobie porannego biegania — postanowiłam.

Wejście do klatki schodowej blokowała taksówka, a jacyś ludzie wyjmowali z samochodu walizki. Nowi sąsiedzi? Przemknęło mi przez myśl, gdy para obładowana bagażem, razem z nastolatkiem pchali się do wejścia. Uśmiechnięty i strasznie piegowaty dzieciak przytrzymał drzwi rodzicom, a mi zatrzasnął przed nosem. Ewidentnie skarcony przez kobietę, wrócił i otworzył je ponownie, zachwycony swoim dowcipem.

— Kuba! Powiedz pani „dzień dobry" i chodź już do góry. Ciocia na nas czeka! — upomniała synka mama.

Gdy dotarłam zziajana na trzecie piętro, moja wścibska siostra czekała już w drzwiach i udawała, że nie podsłuchuje.

— Kowalska jedzie do sanatorium, a jej siostra z rodziną będzie pilnowała mieszkania — wypaliła jednym tchem. — Jutro ma jeszcze dojechać ich starszy syn. Kowalska go zachwala pod niebiosa, jaki mądry i przystojny. Może zwróci na ciebie uwagę, jeśli się postarasz.

Nie wiem czemu, ale nie byłam skora do kłótni z Jolką, a poza tym nie zdążyłam jej jeszcze odpłacić za incydent z niejakim Grześkiem. Siostrzeniec Kowalskiej interesował mnie jak zeszłoroczny śnieg, więc niezwłocznie udałam się pod prysznic i z lekko jeszcze obolałym od upadku tyłkiem, poszłam do pracy. Wychodząc, kopnęłam nierozpakowaną od dwóch dni walizkę Jolki.

Zdradzić wam sekret? Jolka, moja jedyna siostra, tak dbająca o mój stan cywilny, sama była wtedy jeszcze panną na wydaniu. Jej domniemany narzeczony, niejaki Michał, oświadczył się w tajemnicy, a potem wypłynął w rejs i tyle go widzieli. Ponoć dostał angaż na stanowisku mechanika łodzi podwodnej w Marynarce Wojennej. Jolka mówiła, że pisują do siebie SMS-y i e-maile. Ale to wszystko wielka ściema, to znaczy chciałam napisać tajemnica. Więc ciiiii....... Wprawdzie widziałam pierścionek, ale równie dobrze mogła go kupić na jarmarku. Skoro nie było oficjalnych zaręczyn przy całej rodzinie, to tak, jakby nie było ich wcale.

Mieszkanie w blokowisku ma pewne plusy. Każdy zna każdego, chociaż z widzenia. Dzieciaki znają się z podwórka, młodzież ze szkoły, emeryci z kolejki w "Stonce". Dzięki takim znajomościom i przy pomocy plotkary Jolki znalazłam szybko pracę na pół etatu, w Centrum Handlowym, a konkretnie w księgarni. Byłam z siebie bardzo dumna, otwierając codziennie niewielki pawilon. W środku pachniało nowymi książkami, niektóre roztaczały aurę tajemniczości i przygód, a inne doradzały i prawiły morały.

Mój telefon leżał dokładnie tam, gdzie go zostawiłam i czekał na mnie grzecznie. Stał się niewidzialny dla ludzkich oczu, na tle czarnego blatu. Jeden alert RCB z ostrzeżeniem o silnym wietrze. Jeden SMS od Grześka, o treści: "Jolka, Jolka, pamiętasz?". Uruchomiłam komputer i kasę fiskalną, a zanim pojawili się pierwsi klienci, zdążyłam zrobić sobie kawę.

Nie miałam ochoty zastanawiać się, co odpisać Grześkowi i czy w ogóle reagować. Czy faktycznie myślał, że pisze SMS-y do Jolki, czy się tylko ze mną droczył? Nie wiedziałam, co mu nagadała moja nienormalna siostra i to również prawdopodobnie miało zostać niewiadomą. Moje palce powędrowały jednak na klawisze telefonu i wystukały w okienku odpowiedzi: „Marta, a nie Jolka". Nie lubiłam niejasnych sytuacji, nawet koleżeńskich. Co prawda bez wąsów Grzesiek wyglądał młodziej, ale miał co najmniej dwadzieścia pięć lat. Nie potrafiłam oszacować jego wieku, nie patrząc przy tym na PESEL w dowodzie osobistym, a Jolka by powiedziała, że nie znam się na ludziach. Nie czekając na odpowiedź, wrzuciłam telefon do szuflady, skupiając całą swoją uwagę na obowiązkach.

Rozpakowywałam właśnie karton z nowościami wydawniczymi, gdy otworzyły się drzwi i usłyszałam szczebiot Kowalskiej, naszej sąsiadki. Najwidoczniej przed wyjazdem postanowiła oprowadzić rodzinę po okolicy. Młodszy z siostrzeńców, Kuba najwyraźniej zgubił gdzieś uśmiech i stanął nadąsany, z rękami po łokcie w kieszeniach spodni.

— Ciocia, ja mam wakacje, nie będę czytał książek — powiedział Kuba. Kowalska zdziwiona reakcją chłopca, wybałuszyła oczy jak żaba, na którą ktoś nadepnął.

— Kubusiu, to jest Marta, córka sąsiadów, znajdzie coś, co ci się spodoba — tłumaczyła dzieciakowi lekko zdezorientowana.

Młody, gdy tylko mnie rozpoznał, dodał: — Nie zmusicie mnie do czytania. Nic z tego. Psze Pani, Pani coś powie cioci. Jej się pomyliło, to Bartek lubi książki, ja nie.

— Na pewno masz już dość lektur. Czytałeś przecież cały rok w szkole. Rozumiem, że musisz odpocząć — przytaknęłam. — Ale wiesz, zdradzę ci pewien sekret. To jest księgarnia, a ja jestem czarownicą i nie wypuszczę cię, jeśli sobie czegoś nie wybierzesz — oddałam grubym głosem. Dzieciak spojrzał na mnie karcącym wzrokiem.

— No, do końca to ty normalna nie jesteś. Ale dobra, zaproponuj mi coś — i stanął z założonymi rękoma.

— Wyglądasz mi na fana Harrego Pottera, czytałeś już? — Kuba skrzywił się, jakby połknął cytrynę i pokręcił przecząco głową.

— Muminki? Kubuś Puchatek? Gwiezdne wojny? — patrzyłam w jego wielkie niebieskie oczy, oczekując iskierki zainteresowania. — Koszykówka? Deskorolka? Piłka nożna? Dopiero gdy przypatrzyłam się jego koszulce, trybiki w głowie niebezpiecznie zatrzeszczały.

— Naruto? — powiedziałam prawie szeptem, mrużąc oczy. Chłopak aż pojaśniał na twarzy. — Mamy kilka komiksów z mangą, ale są po angielsku.

— Ja się uczę angielskiego w szkole. Ciocia, mogę? — spojrzał błagalnie na Kowalską.

— Pewnie kosztują fortunę. No i to są przecież komiksy! — stwierdziła Kowalska.

— Ciociu, mama odda ci kasę, albo ja uzbieram z kieszonkowego... — kombinował młody.

— Trzydzieści pięć złotych i przyjemne z pożytecznym...... — rzuciłam w stronę trochę naburmuszonej sąsiadki. — Mamy też w przecenie coś o latających kucykach i jednorożcach.

— To dla dziewczyn. Proszę... –— czułam, że jego głos niebezpiecznie się łamie, a pracowałam w księgarni wystarczająco długo, aby rozróżnić zwykłego wyłudzacza prezentów od prawdziwego fana Naruto.

— No niech ci będzie — jęknęła Kowalska, szukając portfela w przepastnej torebce. Syknęła, jakby właśnie ugryzł ją wąż.

Jeśli się zastanawiacie, co z tym drugim siostrzeńcem Kowalskiej, to mogę napisać od razu, żebyście nie czekali w nieskończoność, obgryzając niecierpliwie paznokcie. Co prawda nie buduje to odpowiedniego napięcia, ale nie mogę zostawić Was takich ... bezpodstawnie marzących, że to ten jeden jedyny przeznaczony mi osobnik. A nawet jeśli, to przecież tak od razu tego nie widać?! Chyba że się wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, bo ja wierzę.

^^

Następnego dnia, tuż po otwarciu księgarni, zobaczyłam machającego mi przez szybę Kubę. Najwyraźniej był już w cukierni po lody, bo w jednej ręce ściskał cieknącego rożka, a drugą pukał w witrynę i wskazywał paluchem na wchodzącego do księgarni chłopaka. Starszy wyglądał kropka w kropkę jak brat, piegowaty, niebieskooki i uśmiechnięty, niewiele wyższy i może trochę bardziej pucołowaty na twarzy.

— Dzień dobry! — przywitał się. — Kuba, nie wchodź z lodami! — upomniał młodego. — Ja już swoje zjadłem — dodał, po czym zlustrował półki wzrokiem znawcy.

— Oj psze pani, ja to już wszystko czytałem — stwierdził trochę zawiedziony, spoglądając na półkę z nowościami. — Brat mówił, że jest pani czarownicą, więc miałem dość wysokie oczekiwania.

— Wasza ciocia, pewnie również mówiła, że zjadam niegrzeczne dzieci na obiad, bo już szykowałam kociołek na twojego brata. Musisz mi powiedzieć, ile masz lat, to może cię oszczędzę.

Chłopak się obruszył, że zwracałam się do niego jak do dzieciaka i odgarnął włosy z czoła.

— Może nie wyglądam, ale mam osiemnaście lat — stwierdził poważnie.

— Tak, od tygodnia — dodał Kuba, który skończył lody i bezszelestnie wślizgnął się do księgarni. Wytarł lepkie ręce w jasne bermudy i ruszył w stronę komiksów.

— Ja mam na imię Marta, jestem o rok starsza. Może nie wyglądam, ale tak naprawdę nie jestem czarownicą. Niestety musisz mi powiedzieć, co cię interesuje i co byś chciał przeczytać.

Przyglądałam się Bartkowi uważnie. Był ubrany w czarny T-shirt, takie same jasne bermudy jak brat i czarne trampki, a na nadgarstku przewiązany rzemyk. Wyglądał na starszego od Kuby o maksymalnie dwa lub trzy lata. To się Jola zdziwi, jak jej powiem, z kim usiłowała mnie swatać.

— Chłopcy, chodźcie już! — przez uchylone drzwi zaglądała kobieta, łudząco podobna do Kowalskiej.

Wyszli w pospiechu, ale ja i tak wiedziałam, że będą u mnie częstymi gośćmi. W końcu księgarnia była w najbardziej uczęszczanym szlaku handlowym, pomiędzy cukiernią a drogerią.

Telefon w szufladzie brzęknął, wyrywając mnie z zamyślenia. Kolejny alert?

Alert RCB: "Uwaga, dziś (04.08) w godzinach wieczornych gwałtowne burze i silny wiatr. Możliwe przerwy w dostawie prądu. Zabezpiecz rzeczy, które może porwać wiatr."

Jasne. Ale mogliby napisać:

Alert CBC: „Uwaga, beznadziejnie naiwna Marta, jednak czeka na odpowiedź od Grzegorza. Możliwe wahania nastroju."

O czternastej skończyłam pracę i w księgarni nastąpiła zmiana warty.

Kiedy wam opowiadałam, że Jolka pomogła mi załatwić to, jakże intratne zajęcie, chyba nie wspomniałam, że właścicielka tego przybytku była Jolki przyszłą teściową, a moim zmiennikiem - jej syn. To znaczy drugi syn, nie Michał, bo on niby pływał na łodzi podwodnej, tylko taki inny.

To jednak skomplikowana historia, więc się skupcie. Michał chodził do podstawówki z Jolką, a w mojej klasie uczył się jego brat Darek. Może uczył, to za dużo powiedziane, bo zbyt bystry to on nie był, w przeciwieństwie do mnie oczywiście, za to nieziemsko grał w koszykówkę. Mam na myśli, że nieziemsko był przystojny.... jak grał. Michał był przystojny i mądry, a Darek tylko przystojny i to nie zawsze, bo znaliśmy się od dziecka. Michał skończył Akademię Morską, a Darek tak jak ja, niedawno zdał maturę.

Niechętnie przychodził na popołudnie, pewnie letnia praca w księgarni nie była jego marzeniem, za to on był marzeniem wielu dziewczyn, które u nas szukały książek kucharskich i poradników. Napisałam Darkowi kartkę „wieczorem zwiń markizę, ma wiać", położyłam ją na ladzie, żeby nie zapomniał i szybko wyszłam, zanim rozdziawił dziób, ale się nie udało.

— Marta, proszę cię, zostań chwilę i wytłumacz mi to! — Darek złapał mnie za rękaw, wymachując karteczką.

Zniecierpliwiona wyrwałam rękę.

— Weź się naucz czytać, wszystko masz napisane jak wół. A może mam ci obrazki rysować, jak przedszkolakom.

— Marta, ja tego nie rozumiem. Nie zostawiaj mi tych karteczek.

— To może niech ci mama kupi okulary — wycedziłam.

Stałam w drzwiach spakowana i gotowa do wyjścia. Jedną nogę już właściwie miałam za progiem i wcale nie miałam ochoty się wracać. Co mnie podkusiło? Chyba moje dobre serce i weszłam jednak z powrotem do księgarni.

— Marta, nigdy nikomu tego nie mówiłem. Mam dysleksję i dysgrafię. Mam wielkie problemy, żeby cię rozczytać, szczególnie że strasznie gryzmolisz — zaczął się tłumaczyć.

— Przecież ja bardzo ładnie piszę, wręcz kaligrafuję. — Trzeba było mówić wcześniej, Darek. Tyle lat pożyczałam mu zeszyty, to słowem się nie odezwał.

— Żadne okulary mi nie pomogą. To tak nie działa.

— Ale na telefonie klikasz, piszesz — zauważyłam.

— Jak nie patrzysz, to dyktuję przez Asystenta. — Ups!

— No dobra, tylko spokojnie. To jeszcze raz: jak będziesz zamykał, to zwiń markizę — patrzyłam mu w oczy czy coś dociera.

— A co to jest markiza? Jakieś ciastka, tak? Nie patrz tak na mnie! — wysapał, przewracając patrzałami.

— Boże.. Markiza! To nad oknem co daje cień, jak świeci słońce! — wyjaśniłam.

— Rozumiem, nie musisz na mnie mówić „boże", choć wiem, że mi niewiele brakuje — żartował, skubaniec.

— Mózgu ci brakuje — rzuciłam w jego stronę już zza drzwi księgarni. Boże, jaka byłam wredna.

Podżerając zakupione po drodze kabanosy wracałam do domu i przeglądałam się w sklepowych witrynach. Wyglądałam całkowicie nijak, aż cud, że rozpoznałam swoje odbicie. Średnio wysoki wzrost, średnia budowa ciała, średniej długości jasne włosy, zielone oczy, na pewno nie wyróżniałam się w tłumie. Nie dbałam przesadnie o wygląd ani o strój, więc w sumie nic dziwnego.

Jolka dzwoniła do mnie, żebym zrobiła po drodze zakupy. Byłam już strasznie głodna, a nie chciałam się z nią kłócić na czczo.

— Straszny upał! — siorka przywitała mnie i zabrała siatkę do kuchni.

— Jolka, nie chowaj się, tylko powiedz mi co z twoim policjantem Grzegorzem — rzuciłam w stronę drzwi kuchennych. — Wiem wszystko, bo kolega pomógł mi odzyskać skasowane SMS-y z telefonu.

Nastąpiła wymowna chwila ciszy.

— Który kolega? — spytała Jolka, zamiast od razu wyznać swoje grzechy.

— Darek.... — powiedziałam bez zastanowienia, bo jednak nie miałam innych znajomych. Od razu wiedziałam, że nic z tego nie będzie.

— On nie potrafi nawet włączyć komputera. Nic nie wiesz — skarciła mnie wzrokiem. — I nic się nie dowiesz. Lepiej zacznij obierać ziemniaki na obiad. Gdzie są ziemniaki?

— Ziemniaki kupił Grzegorz, jak był u nas w piątek — wskazałam siatkę kartofli leżącą pod zlewem. — A Darek umie akurat włączyć kompa — stanęłam w jego obronie. Nie był hakerem, no ale nie przesadzajmy.

— Wiesz, że nieładnie kłamać starszym — zwróciła mi uwagę siostra. — I nie dotykałam twojego telefonu – dodała, już mniej przekonującym głosem. Nie uwierzyłam jej, nic a nic!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Skorpionka 3 miesiące temu
    Podoba mi się. Dobrze napisane i jest nawet odrobina humoru i dystansu Marty do samej siebie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania