Central Park

— …Kobieta, lat osiemnaście, rana postrzałowa…

 

Huk!

 

I znowu nic nie słyszę, topię się w otaczającej mnie czerni.

 

— …Została zaatakowana w Central Parku…

 

Huk!

 

Kto to mówi? Gdzie jestem? Co się dzieje…

 

Palący ból w okolicach szyi i ramienia znika, zamiast tego już nic nie czuję. Zaczynam robić się senna, powoli odpływam…

 

Nie. Nie zasypiaj.

 

Coś, lub ktoś podpowiada mi te słowa, raz za razem szepcze mi je do ucha. Gorączkowo więc trzymam się tej ciemności, nie puszczam.

 

— Na blok, szybko, wezwij dokto…

 

Zamiast skupiać się na głosach, trzymam się. Nie mogę puścić, za nic nie mogę puścić.

 

Ale po jakimś czasie dochodzi do mnie odgłos… Czego? Pikanie, gdzieś już to słyszałam…

 

Nie skupiam się na odgłosie, boję się, że nie dam rady, że puszczę, ześlizgnę się.

 

Co się wtedy stanie? Gdzie spadnę? A może jest pode mną podłoże i trzymam się na darmo?

 

Nie, nie puszczaj. Za nic. Będziesz wiedzieć, kiedy puścić, ale na razie nie możesz tam spaść. Nie wiesz, jakie poczucie winy to będzie za tobą ciągnąć — szepcze ten głos. Jest miły, łagodny. Nie wiem skąd dochodzi, ale przeczucie każe mi się go słuchać.

 

Huk!

 

— Przerwanie tętnicy szyjnej!

 

Huk!

 

Tracę poczucie czasu. Ile to już trwa? Godzinę, dziesięć, dwadzieścia? A może parę minut?

 

Ten głos nie przestaje szeptać. Strasznie się uparł.

 

Powoli zaczynam zsuwać się z krawędzi…

 

Pikanie zamienia się w przeciągły dźwięk.

 

— Reanimujcie! — słyszę krzyk. — JUŻ, SZYBKO!

 

Ale nie spadam, udaje mi się utrzymać.

 

Odgłos znowu staje się przerywany.

 

Dobra robota! — szepcze ten głos.

 

Czuję się mała.

 

To uczucie, jakbym miała paraliż.

 

— Pocisk przebił…

 

Nie słyszę dalej.

 

Jaki pocisk? Co się dzieje…

 

Trzymaj się tej cholernej krawędzi! Masz się jej trzymać choćby nie wiem co się miało wydarzyć! — Motywuje mnie ten głos.

 

— Shit! — Słysze z oddali.

 

— Wykrwawi się, musimy coś zrobić! Teraz.

 

Nagle, jakby ktoś włączył światło, przede mną pojawia się obraz. Sala operacyjna, tak wnioskuję po aparaturze dookoła. Na środku stół, ktoś na nim leży, ale nie wiem kto. Dookoła chirurdzy próbujący zatamować krwawienie gdzieś przy szyi pacjenta. Krew jest wszędzie. Na podłodze, aparaturze, kitlach lekarskich. Przebita tętnica… No tak…Obraz raz staje się wyraźny, a raz się rozmywa.

 

I znowu czerń. Ale tym razem niczego się nie trzymam. Jest spokojnie. Nie spadam, nie jest mi ciężko. Po prostu jestem. Nie mam kształtu, koloru. Nic nie widzę prócz pustki… Nie wiem ile mija czasu, ale czuję się spokojnie, miło.

 

HUK!

 

Głośniejszy niż zwykle…

 

— Obudziła się.

 

— Mia?

 

Kto to?

 

— Mia? — Rozpoznaję głos siostry.

 

— Jesteśmy tu. — A to ktoś inny… Reed? To Reed mówi?

 

— Hmm…? — udaje mi się z siebie wydobyć. Wszystko mnie boli, głowa pulsuje i jest mi niedobrze. Próbuje otworzyć oczy, ale zaraz je zamykam, bo razi mnie światło.

 

— Zgaście światło — mówi Reed. Czyta mi w myślach, zawsze mnie rozszyfrowuje.

 

Teraz bez problemu dostrzegam sylwetki siostry i przyjaciela. W prawdzie wszystko jest rozmazane…

 

— Hej — chrypię.

 

— Cześć, siostrzyczko.

 

— Witaj, Mia.

 

— Co się stało? — Próbuję z nich wyciągnąć. Widzę, że patrzą niepewnie na siebie, ale w końcu Reed mówi:

 

— Zostałaś postrzelona w Central Parku. Ktoś anonimowy wezwał karetkę, ale nie wiemy kto ci to zrobił. — Wskazuje na moją szyję i ramię. Dopiero teraz zauważam, że są zabandażowane.

 

— Ale już wszystko dobrze. — Uspokaja mnie starsza siostra.

 

Teraz wszystko sobie przypominam. Szłam, wracałam z kawiarni. W Central Parku zza drzewa wyskoczył mężczyzna… Zamaskowany. Miał w ręce pistolet. Z zaskoczenia nie mogłam krzyknąć ani się ruszyć.

 

I strzelił.

 

Pamiętam, że zamarłam. Czas się zatrzymał, a wszystko straciło wartość. Wszystko poza czernią, która ukazała się wtedy. To obraz przez oczami się w nią zmienił.

 

Ten głos, szept, który kazał mi się trzymać i… Ból. Okropny, palący ból w okolicy ramienia. On nie znikł przez długi czas wydający się wiecznością.

 

Następnie już tylko czyiś pisk i krzyk. Syreny karetki i głosy obcych ludzi.

 

A jednak tu jestem. Nie puściłam. Dałam radę, jestem silna. Udało mi się.

 

— Już pamiętam co się stało… On był zamaskowany, a później…

 

— Ćśśś… — Evie kładzie sobie palec na usta, podchodzi do mnie i delikatnie całuje mnie w czoło.

 

— Najważniejsze, że żyjesz.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Megartist123 9 miesięcy temu
    Naprawdę smutna i wzruszająca opowieść. Już pod ten koniec tak łzy aż płynął. Nie wiem, czy ze szczęścia, że Mia przeżyła, czy ze smutku, że tak źle z jej stanem zdrowia było. Prawie zginęła! Miała ogromne szczęście, że ten anonimowany człowiek zadzwonił po karetkę. Tylko nie rozumiem jednej rzeczy. To trzymanie się krawędzi budynku, ten głos "trzymaj się tej krawędzi" to sen, czy to z zewnątrz te odgłosy.
  • Sandra 9 miesięcy temu
    To był taki wewnętrzny głos... Taki mój wymysł wyobraźni, być może to był głos serca.

    Nie powinnam się cieszyć, że płakałaś ale dla mnie do sukces...

    Dziękuje
  • Megartist123 9 miesięcy temu
    Sandra Nie no, płakałam, bo tak miało być. Ciesz się, oczywiście, bo nie każdy umie pisać tak wzruszające sceny, a mnie trudno wzruszyć.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania