Charlotte & Oliver
Uczęszczali do najbardziej prestiżowego liceum w mieście. Charlotte była studentką na roku jedenastym. Widywała Olivera codziennie, chociaż chodził do innej klasy i w tym roku kończył szkołę. W kronikach wyczytała, że jako kapitan zespołu krykieta dwukrotnie doprowadził szkolną drużynę do mistrzostwa stanu. Każdy rok kończył z wyróżnieniem, jednak najbardziej zwrócił jej uwagę podczas szkolnej akademii, gdy grał na gitarze basowej. Charlotte uważano za najładniejszą dziewczynę na roku. Otaczało ją grono adoratorów, mogła w nich przebierać jak w katalogu mody, lecz pomimo tak uprzywilejowanej pozycji, brakowało jej odwagi wykonać pierwszy krok. Tego dnia wysłała mu krótki tekst ze swoim zdjęciem: „Chcę się z tobą spotkać po lekcjach, na kortach tenisowych. Char”. Korty znajdowały się na tyłach szkoły i o tej porze świeciły pustką, bo kto ma ochotę ganiać z rakietką o drugiej po południu. Celowo wybrała miejsce gdzie nikt im nie będzie przeszkadzać. Zanim tam weszła, ukryła się za kafeterią, skąd mogła obserwować go siedzącego na ławce. Słońce grzało wystarczająco mocno, żeby sweter wrzucić do szafy i chodzić w koszuli na krótki rękaw. U większości chłopaków była to obsmarowana brudem, pozbawiona koloru, wygnieciona szmata, ale jego koszula zachowała głęboki błękit od nowości, znała co to żelazko, nie wyłaziła na wszystkie strony, tylko starannie wpuszczona w szare spodnie tkwiła za czarnym paskiem. Nieco węższym niż luźno zawiązany krawat w złoto-zielone pasy. Na jej widok Oliver wstał i dopiero wtedy zauważyła, że jest wyższy niż jej się zdawało. Przynajmniej sześć stóp. Patrzył na nią inaczej niż jej rówieśnicy. Sprawiało jej to przyjemność, zarazem czuła się dziwnie onieśmielona.
— Hej, Char. Jak leci?
— Nie najgorzej, a tobie?
Sposób w jaki odpowiedziała nie zdradzał, żeby była z nim umówiona, a on również się zachowywał jakby zajrzał tam przez przypadek. Zwlekała chwilę zanim się zdobyła na najważniejsze pytanie, czy zechciałby odprowadzić ją do domu. Nie prosiła o wiele, ponieważ obydwoje mieszkali w pobliżu, piechotą niecałe pół godziny; jednocześnie była to prośba wyjątkowa w tym sensie, że normalnie nie składała jej nikomu, bo każdy tylko się palił, żeby ją spełnić w podskokach.
— Niestety, teraz nie mogę. Może innym razem?
Nie była pewna, czy rzeczywiście nie może, czy tylko mówi tak na odczepkę, bo w ogóle nie ma ochoty z nią się spotykać. Trochę ją to zmroziło, lecz nie dała po sobie poznać. Zupełnie nie pojmując jakim cudem ten afront puszcza mu płazem, zaproponowała umówić się na jutro. Ku jej satysfakcji, przystał na to z ochotą. Wyglądał jak poprzedniego dnia, tylko zmienił krawat na turkusowy, ten co zakładał do marynarki. Chodził po korcie i zbierał porzucone piłki, których nikomu nie chciało się podnieść. „Widocznie wczoraj naprawdę był czymś zajęty” — pomyślała uspokojona. Niespiesznie szli w kierunku jej domu. Znowu miała wrażenie, że zwraca się do niej inaczej niż jej koledzy. Nie irytował jej, nie robił głupich aluzji, traktował ją serio, lecz rozmawiał w sposób lekki i zabawny. „Z nim nigdy nie byłoby mi nudno” — ucieszyła się i na głos dodała:
— Nikt w szkole nie ma tak wyprasowanej koszuli i spodni. Wyglądasz na dyrektora banku.
— Ja? Takiego piernika? — zareagował śmiechem, jakby usłyszał dobry dowcip, a ona mu zawtórowała.
Mieszkała w piętrowym domu z czerwonej cegły, położonym na skarpie ze spektakularnym widokiem na wschód słońca nad miastem. Na dole znajdował się podwójny garaż, wyżej, po prawej stronie, głęboka weranda w stylu al fresco ze schodami prowadzącymi do wejścia. Jej rodzice pracowali w centrum, obiad jedli na mieście, do domu wracali późnym wieczorem. Do tego czasu kilka godzin mogli być sami. Weszła na schody, lecz Olivera coś zatrzymało, jakby zamierzał się pożegnać.
— Chodź do środka — zapraszała zachęcającym głosem. — Będzie ze trzydzieści stopni. Zaczekaj przynajmniej do zachodu słońca.
— Dziękuję, muszę już wracać. Gdybyś mogła przynieść mi szklankę kranówki. Tylko odczekaj chwilę zanim nalejesz.
Zniknęła za drzwiami, a po chwili wróciła, niosąc przezroczysty dzban pełen wody i kostek lodu. Zdążyła do niego wrzucić kilka plasterków limony oraz szczyptę mięty rosnących w ogrodzie. Podała mu do ręki szklankę.
— To jest najlepsze na upał — powiedziała nalewając ostrożnie, żeby lód nie wyleciał z dzbanka.
Oparta o poręcz z nieskrywaną przyjemnością patrzyła jak gasi pragnienie. Ubrana była w białą bluzkę i kraciastą spódnicę, odkrywającą kolana. Na stopach miała białe podkolanówki i czarne trzewiki na płaskim obcasie. W jej spojrzeniu uchwycił coś z ciepła dojrzałej kobiety, jakiś zwiastun szczerego uczucia, czyniący ją jeszcze bardziej pociągającą. Wypił następną szklankę, powoli, żeby mogli wymieniać intrygujące spojrzenia odrobinę dłużej.
— Naprawdę musisz już iść? Zostań chwilę to pokażę ci jak mieszkamy. Z mojej sypialni widać port i zatokę, a z pokoju dziennego Góry Błękitne.
— Mam nadzieję, że do tego będzie jeszcze niejedna okazja.
Podziękował jej i odszedł. Zupełnie inaczej planowała to spotkanie i teraz było jej smutno. „Czemu nie został?” — łamała sobie głowę. „Pewnie ma kogoś”. Jednak już nazajutrz odebrała od niego zaproszenie na bal maturalny, mający się odbyć za dwa tygodnie. Bal zamierzała spędzić z kimś innym, lecz bez namysłu odwołała wcześniejsze zaprosiny. Przyszło jej to z łatwością, ponieważ nie miała wątpliwości w czyim towarzystwie chce się bawić. Była wniebowzięta i z radością zaczęła się przygotowywać do tej uroczystości.
Kilka dni przed balem, drużyna rugby z jej szkoły miała rozegrać mecz z zespołem reprezentującym prywatne liceum w sąsiedniej dzielnicy. Była to elitarna szkoła wyłącznie dla chłopców. Charlotte znała kilku z nich, ale żadnego nie lubiła, bo szprycowali się peptydami i względem niej zachowywali arogancko, jakby należeli do lepszego świata. W meczu miał brać udział Oliver, dlatego Charlotte nie mogła przegapić takiej okazji. Gdy rodzice przywieźli ją na stadion, czekały tam tłumy ludzi. Rugby cieszyło się olbrzymim prestiżem, popularnością ustępowało jedynie krykietowi, a stawką był tytuł mistrza szkół regionu. Oliver grał na lewym skrzydle z numerem pięć. Jego drużyna nosiła zielone koszulki i spodenki, kontrastujące z żółtym kolorem kołnierzyków i getrów. Z boiska pomachał jej ręką i tym gestem czuła się wyróżniona spośród wielu dziewcząt siedzących na trybunie. Mecz rozpoczął przeciwnik wykopując piłkę z centrum pola. Charlotte doskonale znała reguły gry, bo jak większość dziewczyn, od dziecka chodziła na mecze z rodzicami i koleżankami. Tym razem po raz pierwszy nie miała problemu komu kibicować. Oliver należał do najwyższych zawodników, ale nie była pewna czy poradzi sobie w grze, gdzie o powodzeniu decyduje bezpośredni kontakt i masywność ciała. Śledziła jego ruchy w napięciu. Był lżejszy i zrywniejszy niż grający w środku oraz z tyłu. Złapawszy piłkę pędził bokiem, zmuszając przeciwnika do cofnięcia się na białą linię trzydziestu metrów. W jego kierunku rzuciło się kilku krzepkich chłopaków. Udając zamiar podania, zamachnął się do tyłu i wykorzystując zdezorientowanie, gnał dalej. Wyminął dwóch ostatnich obrońców, skoczył do przodu i nie wypuszczając z rąk piłki, za końcową linią mocno przycisnął ją do murawy. Odpowiedziała mu wrzawa na widowni. Cztery punkty. Podobny manewr próbował wykonać po przerwie, lecz tym razem drogę zagrodził mu zawodnik potężnie zbudowany, o twarzy buldoga. Charlotte zdawało się, że zna tę twarz. Wyciągniętą ręką uderzył biegnącego w szyję, tak mocno, że Oliver upadł na trawę, jakby ścięty kosą. „Wstań, błagam cię!” — krzyczała w myślach, zaciskając dłonie w piąstki. Coś z tych błagań poskutkowało, ponieważ lekko utykając podniósł się na nogi. Ocenił odległość do bramki. Postawił piłkę na ziemi, zamachnął się i kopnął z całej siły. Piłka poszybowała nad poprzeczką, mijając lewy słupek po wewnętrznej stronie.
— Heeeaaaavvveee! Dwa punkty! — wykrzyknęła z radością, ale jej głos utonął w zgiełku nad stadionem.
Do końca meczu przeciwnikowi nie udało się odrobić tej straty, a Oliver został bohaterem spotkania. Pobiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona. Był poobijany, na prawym policzku miał rozciętą skórę. Chciała go pocałować, ale wstydziła się na oczach tylu ludzi.
Na bal mieli jechać wspólnie z jego kolegami, lecz w ostatniej chwili Oliver zmienił zdanie. Przyjęcie zaczynało się o szóstej. Pół godziny wcześniej limuzyną zajechał pod jej dom. Przywitał go jej ojciec. Poprosił, żeby zaczekał w salonie sąsiadującym z jadalnią. Ledwie Oliver zdążył się oswoić z gustownym wystrojem wnętrza, na schodach prowadzących z sypialni ukazała się Charlotte. Miała na sobie seledynową suknię z dekoltem, bez ramiączek, podkreśloną w talii srebrzystym akcentem z cekinów i zakończoną spódnicą z tiulu, długą, zakrywającą stopy. Zaczesane na prawą stronę, jasne włosy opadały falami na dekolt. Gdy schodziła, zauważył na jej stopach szpileczki perłowego koloru. W tej kreacji zupełnie nie przypominała uczennicy w podkolanówkach. Podał jej ramię i rzekł:
— Cokolwiek się stanie w moim życiu, nigdy nie zapomnę tej chwili.
Poprowadził ją na ulicę, do miejsca gdzie stał samochód. Skłoniwszy się z gracją, szofer szeroko otworzył drzwi i usiedli w skórzanych siedzeniach. Bal zorganizowano w hotelu niedaleko szkoły, dokąd jazda zabrała kilka minut. Kierowca wykonał rundę honorową po placu, po czym piętnastoosobowy H2 Stretch Hummer zatrzymał się przed wejściem, na oczach zebranych gości. Wysiedli i stąpając po czerwonym dywanie, przeszli do obszernego holu. Ceremonię rozpoczynał obiad z kilku dań, po którym zespół zaaranżował okolicznościową piosenkę:
Moon river, wider than a mile
I’m crossing you in style some day
Oh, dream maker, you heart breaker
Wherever you’re going, I’m going your way
Przetańczyli kilka godzin, a gdy bal dobiegł końca, pojechali do jej domu. Poprosiła, żeby usiadł obok i przytuliła się do niego.
— Wiesz, z nikim dotąd nie było mi tak dobrze... — urwała, bo dalsze słowa przychodziły z coraz większym trudem, chociaż on nie zdawał sobie z tego sprawy. — Dostaniesz stypendium w Oxfordzie lub Princeton, wyjedziesz daleko stąd, poznasz jakąś dziewczynę. Czy kiedyś jeszcze cię zobaczę?
Milczał, bo nie chciał jej zwodzić, a tym bardziej oszukiwać. Wiedział, że jej przypuszczenia nie są bezpodstawne. Takie życie sobie zaplanował i nie było w nim miejsca na nic innego.
— Chcesz, żebym oblał egzaminy i do końca życia naprawiał samochody, jak mój ojciec?
Dotknęła jego policzka w miejscu, gdzie miał świeżo zagojoną ranę i odpowiedziała:
— Nie, chcę żebyś robił to w co wierzysz. Chcę, żebyś był szczęśliwy, ze mną, czy bez.
Pocałował ją kilka razy, a ona nie miała siły powiedzieć mu „dobranoc”. Chciała, żeby został na noc, ale jej rodzice nie pozwoliliby na to. Poprosiła, żeby pocałował ją jeszcze raz i tym ostatnim pocałunkiem się pożegnali.
Odtąd spotykali się rzadziej. Oliver przygotowywał się do egzaminów. Charlotte miała na to cały rok, ale również zależało jej na znakomitych wynikach. Chociaż ich szkoła była szkołą selektywną dla najlepszych z najlepszych, nie liczyła na stypendium z renomowanej uczelni. Tym uporczywiej fantazja niosła ją tam, dokąd nie miał odwagi podążać jej rozsądek. Pojedzie do niego i będą studiować razem. Może nawet zamieszkają wspólnie, w małej wiejskiej chacie, gdzieś nad rzeczką… Dwa dni przed pierwszym egzaminem zadzwonił zapytać, czy nie chciałaby się wybrać na przejażdżkę.
— A egzaminy?
— Wystarczy już zakuwania. Teraz potrzebuję spędzić kilka chwil w miłym towarzystwie.
— Dokąd chcesz jechać?
— Zobaczysz.
Przyjechał po nią Mustangiem Shelby, przy którym od kilku miesięcy w wolnych chwilach grzebał się w warsztacie ojca. Położył czerwony lakier, siedzenia obił skórą, w bagażniku zainstalował cztery olbrzymie głośniki, zabierające nieomal całą przestrzeń. Spodziewała się karkołomnej jazdy, ale prowadził płynnie i z wyczuciem. Pomknęli krętą drogą przez góry, do miejsca gdzie płynęła rzeka. Po drugiej stronie wznosiła się stroma skała, uniemożliwiająca połączenie brzegów mostem. Jedynym środkiem przeprawy był obracający raz na kilkanaście minut prom. Z jego pokładu roztaczał się widok na gładką jak lustro powierzchnię rzeki, lecz ona wolała patrzeć w jego zamyśloną twarz, odcinającą się subtelnie pomiędzy oliwkową zielenią łagodnych wzgórz. Po przepłynięciu na drugą stronę, trzymali się blisko brzegu, wąskim zakolem omijając górskie zręby, pionowo wyrastające wzdłuż drogi. Dudniąc kołami po drewnianym mostku przejechali nad mętnym strumieniem, szczelnie przykrytym ścianą wysokich krzewów, dalej asfaltową nawierzchnię zastąpił ubity żwir, na którym wzbijali tumany kurzu. Zatrzymali się przed stylową karczmą z ciosanego piaskowca, zbudowaną jeszcze przez skazańców, prawie dwieście lat temu. W każdy weekend miejsce to było oblegane przez wielu gości, zwłaszcza motocyklowe gangi, terroryzujące podróżnych ogłuszającym rykiem silników, a jeszcze bardziej wyglądem czarnych, skórzanych kurtek z trupimi czaszkami i swastykami. Na widok Charlotte, żłopiący piwo, brodaci Bandidos, rozstąpili się jak potulne baranki, robiąc nieco miejsca przy stole. Nie zważając na ich kozie mordy, ani natrętne spojrzenia, Oliver kupił soczysty, wołowy filet z frytkami, sobie to samo, tylko mocniej upieczone mięso. Bawiło ją, że tak o nią dba i pilnuje, żeby niczego nie zostawiła na talerzu. Po posiłku siedzieli chwilę w cieniu rozłożystych, kwitnących na różowo makadamii. W marcu zrywać z nich będą pierwsze orzechy. Obiecali sobie wtedy przyjechać tu znowu, a tymczasem w sali na piętrze przystąpili do partii snookera. Od pierwszego zagrania panowała nad białą bilą. Kapką na koniuszku kija uderzała nawet ze zniechęcających pozycji, nie zostawiając mu łatwych okazji, a gdy przychodziła jej kolej, wykorzystywała każdą szansę. Krążąc dookoła stołu, niczym para lampartów, wymieniali chłodne spojrzenia, ukrywające wewnętrzne podekscytowanie oraz chęć zwycięstwa. Kiedy już wzajemnie poznali styl gry, ruszyli w dalszą drogę. Na skraju lasu zjechali w wąską, wyboistą dróżkę, wijącą się wśród chaszczy. Na jej końcu kauczukowy las przerzedzał się w polanę z trzech stron otoczoną skałą, ledwie widoczną spod poszycia wysokich paproci, a szczególnie kolczastej lantany, w pogoni za światłem wdzierającej się w każdy zakamarek. Nie było tam żywej duszy. Rozłożyli siedzenia i przysunęli się blisko. Czekała na coś więcej, lecz on skończył na pocałunkach. Znużona drogą i upałem, przymknęła oczy, wsłuchana w szum drzew, oddała się rozmyślaniom o niezwykłości tej chwili. Znają się krótko, a przecież tyle dla niej znaczył, nie wyobrażała sobie jednego wieczora, bez nadziei, że następnego dnia nie ujrzy go ponownie. Z medytacji wyrwał ją jazgot piły łańcuchowej. Zaniepokojona wybiegła z samochodu, lecz prędko się uspokoiła, widząc go na brzegu polany, jak obcina gałęzie z wyschniętego wiatrołomu. Z miejsca, w którym stała, mogła podziwiać panoramę na dolinę wyżłobioną biegiem rzeki. W jej tafli odbijały się promienie zachodzącego słońca, coraz słabiej, dopóki czerwona tarcza nie dotknęła górskiej krawędzi. Z bagażnika wyciągnął dwa rozkładane krzesła, koc i śpiwór. Był początek października, powietrze rozgrzane jak latem, lecz ziemia wciąż wyziębiona, noce długie i chłodne. Rozpalił ognisko. Po kilku minutach płomienie strawiły niedużą stertę gałęzi i poczuli bijące ciepło. Usiadła bliżej ognia. On wziął do ręki gitarę, stroił, uderzył kilka akordów, czekał aż ostatni przebrzmi w ciszy, zakłócanej jedynie trzaskami iskier, wtedy zaczął grać. „Rytm fal, mała łódź, to miał na myśli ten, kto to skomponował” — wyobrażała sobie słuchając melodii. Grał bardzo czysto. Palec unosił prostopadle do struny, żeby uniknąć nieprzyjemnych pisków. Po krótkim temacie, nastąpiło przetworzenie. Kilka nut powtarzanych jedna za drugą, niemal obsesyjnie, nadawało całej frazie wyraz niewypowiedzianej tęsknoty.
— To cudowne — powiedziała, kiedy skończył. — Czyje to jest?
W odpowiedzi sięgnął do tylnej kieszeni i podał jej wymiętą kartkę papieru. Na niej zobaczyła odręcznie narysowaną pięciolinię z kluczem wiolinowym i taktem barkaroli na sześć ósmych. Zapisu nutowego uczyła się jeszcze w podstawówce i szybko rozpoznała ten sam utwór, tylko nie przypuszczała, że można go zagrać tak pięknie. Nad pięciolinią widniała dedykacja:
‘Inspired by and written for Charlotte Huxley. O.S.’
— Sam to napisałeś, dla mnie? — Nie mogła uwierzyć.
W odpowiedzi tylko mrugnął okiem.
— Masz kopię?
Przecząco pokręcił głową. Zaczęła rozprostowywać zagięcia na kartce.
— Wiesz co, takie arcydzieło trzymać na świstku papieru! Trzeba to koniecznie przeskanować.
Zapadał zmrok, na niebie zabłysły gwiazdy, z buszu dochodziły nawoływania nocnych stworzeń. Czerwonych kangurów, wścibskich oposów, uroczych lotopałanek. Obydwoje byli tu urodzeni i odgłosy te nie robiły na nich większego wrażenia. Usiadł na kocu, ona położyła mu głowę na kolanach.
— Zostańmy tutaj na noc — szepnęła. — Mamy wszystko czego nam potrzeba. Do szczęścia wystarczy tak niewiele, prawda?
Zamiast odpowiedzi poczuła jak delikatnie dotknął jej włosów.
— Po co nam dom, szkoła, całe to miasto, skoro mamy siebie?
Nie przytaknął jej, chociaż czuł to samo.
— Posiedzimy tu z godzinę i zbieramy się z powrotem. Przyrzekłem twojemu ojcu, że wrócisz na noc.
— Ale którędy, za nami rzeka...
— Prom kursuje całą noc, tylko trochę rzadziej.
„Jedną godzinę” — powtórzyła w myśli i zamknęła oczy.
Pierwszy egzamin, z angielskiego, Oliver pisał 14 października, ostatni z geografii, 7 listopada. Na rezultaty trzeba było czekać aż do 19 grudnia. Tego dnia Charlotte wstała wcześnie i w tym w czym spała, wybiegła przed dom. Z trawnika podniosła zwinięte w rulon wydanie Heralda. Nerwowo rozwijała folię, zajrzała do środka, skąd wypadł dodatek zatytułowany ‘Higher School Certificate Results’. Drukowano w nim listę studentów, którzy na egzaminie uzyskali rezultat 90 procent albo lepszy. Nazwisk było wiele, czcionka mikroskopijna. Wpierw odnalazła nazwę szkoły, później jego nazwisko. „P,R,S... Jest!” Stracił cztery punkty, ale i tak uplasował się na pierwszym miejscu, ex aequo z innym studentem, którego przezywano „Chiński Mur”, ponieważ wkuwając katorżniczo, przez cztery lata nie wychodził z domu. Oliver miał czas również dla niej, dlatego uznała go za niekwestionowanego zwycięzcę. Stypendium murowane. W mgnieniu oka się przebrała i pojechała do niego, żeby jak najprędzej celebrować ten sukces. Oliver mieszkał z rodzicami i starszą o dwa lata siostrą w parterowym domu, mniejszym i skromniejszym niż ten Charlotte. Położonym również na łagodnym pagórku, jak większość domów w tym mieście, lecz bez szczególnego widoku. Weranda była węższa i przylegała do kuchni, od strony ogrodu. Funkcję garażu pełniło zadaszenie nad wyjazdem na ulicę. Tam go znalazła. Robił coś przy samochodzie, spod podwozia wystawały jego nogi, odziane w znoszone dżinsy, ze śladami tłustych plam po oleju.
— Hejka, co tam majstrujesz?
Wysunął głowę spod auta, wciąż leżąc na plecach. Miała na sobie krótką spódniczkę, więc instynktownie się cofnęła, żeby nie pokazać za dużo.
— Cześć, zmieniam filtr oleju. Usiądź na werandzie, zaraz skończę.
Po chwili podszedł do niej, poprosił, żeby poczekała jeden moment dłużej, zanim się umyje. Ze środka dochodziły głosy rozmowy, co ją trochę zdziwiło, gdyż się spodziewała wszystkich zastać razem. Kiedy usiedli, położyła przed nim gazetę.
— Gratuluję, uzyskałeś niemożliwy rezultat. Przyszłym absolwentom trudno będzie go pobić.
Oliver nawet nie zerknął na szpaltę, tylko w milczeniu popijał wodę.
— Będziesz miał swoją tabliczkę na ścianie sławy — ciągnęła prędko, jakby pod tą nagłą wylewnością chciała ukryć jakieś wewnętrzne obawy.
On również się czuł inaczej niż zwykle. Rozpoczynał nowy rozdział, ona odchodziła w przeszłość, chociaż ta prosta prawda nie zdążyła jeszcze dotrzeć do ich świadomości.
Udając dystyngowaną minę, próbowała przedrzeźniać pompatyczny głos pani gubernator, w imieniu Jej Królewskiej Mości składającej powinszowanie:
— Oliver Skouneski… Skonecki — poprawiła się wymawiając obcojęzyczne nazwisko — najlepszy student roku...
— Char, przestań.
— Czemu? Ilekroć będę przechodzić koło tej ściany, będę myśleć o tobie — jej głos załamał się nagle. — Kiedy ciebie już nie będzie — dokończyła cicho.
Nie powinna tego mówić, ale uczucie niepewności co do najbliższych miesięcy było ponad jej siły. Żeby coś powiedział, lecz on zamienił się w głaz, jakby nic go nie obchodziło, czym wprawiał ją w tym większe rozgoryczenie. Dopiero na widok kilku papużek figlujących wesoło w pióropuszu rosnącej obok palmy, zdołała przyjść do siebie.
— Kiedy zamierzasz wystąpić o stypendium? — zapytała już normalnym głosem.
— Nie wiem. Może zrezygnuję.
Sądziła, że się przesłyszała. A kiedy to powtórzył, nie mogła wierzyć jego słowom.
— Jak to? Pomyśl o swoim ojcu. Chcesz sprawić mu ogromny zawód?
Milczał, a po chwili zaczął mówić zagadkowo nieswoim głosem:
— Kiedyś ojciec opowiadał mi o zamku w kraju, w którym się urodził. Ten zamek ma ponad siedemset lat, a w jego podziemiach, na jednym z sarkofagów wyryty jest napis: „Tam skarb twój, gdzie serce twoje”. Moje serce nigdy nie będzie w Oxfordzie, ani w Bostonie.
Na jej twarzy pojawiło się zdumienie. Jego słowa były pozbawione sensu. Nie miała pojęcia, co przez to chce powiedzieć.
— Jeśli nie na zagranicznej uczelni, gdzie będziesz studiować?
— Nie myślałem o tym jeszcze. Może na tutejszym uniwersytecie.
Dopiero teraz uświadomiła sobie dewastacyjne skutki jego decyzji. W światowym rankingu Oxford był piąty, Princeton dziewiąty, ale lokalny uniwersytet dopiero na trzydziestym dziewiątym miejscu. Katastrofalny upadek! Gdyby starał się o stypendium, drzwi każdej firmy stałyby przed nim otworem. W wieku trzydziestu lat byłby ustawiony na resztę życia. Przy jego elokwencji i dobrym wyglądzie, nie byłoby na tym świecie rzeczy, której nie mógłby osiągnąć, ani kobiety, co zdołałaby się mu oprzeć. Któż byłby wart takiego poświęcenia? „Gdzie się podział jego rozsądek? Czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji?” — gubiła się w domysłach, aż w końcu uznała, że to jego sprawa. Irytowało ją jedynie, że miało być uroczyście, a wyszło tak jakoś nieklawo.
— W każdym razie, zasłużyłeś na porządny wypoczynek — zmieniła temat, obserwując jak jedna rozella zawisła nóżkami do góry z dziobem zanurzonym w żółtym nektarze owoców palmy.
Na te słowa ocknął się, jakby wyrwany z głębokiego snu. Widocznie myślami wciąż błądził w podziemiach tego tajemniczego zamku. Patrzył na nią w skupieniu, usiłując sobie przypomnieć, o czym rozmawiali. „Uśmiechnij się do mnie” — dawał znaki jej prosty, nieduży, lekko zadarty nosek, na co rozpogodzony rzucił propozycję:
— Dobrze, że o tym wspomniałaś. Masz jakieś plany?
Planów nie miała, bo od wielu dni marzyły się jej wakacje tylko z jednym chłopakiem, ale umyślnie się nie zdradzała. Niech nie myśli, że tak szybko zgadza się na wszystko. On jednak tego nie zauważył.
— Moi rodzice wykupili własność wakacyjną i chcą mi z tego zrobić prezent. Dwa tygodnie na Słonecznym Wybrzeżu, w Noosa. Byłaś tam może?
— Byłam, ze starymi, jak miałam trzynaście lat. Strasznie się wtedy wynudziłam, ale na szczęście niewiele z tego pamiętam. Z tobą chyba będzie ciekawiej, nie uważasz?
Odpowiedział jej w języku swoich rodziców, którego nie rozumiała. Był tak ciężki dla ucha, że nigdy nie udało się jej zapamiętać jednego słowa, cóż dopiero zapisać i przetłumaczyć na translatorze Google. Ale ucieszyła się, bo cokolwiek mogło to znaczyć, mówił tak za każdym razem gdy był w wyśmienitym nastroju. „Tym razem przypilnuję, żeby nauczył mnie kilku słów” — przyrzekła sobie. Po krótkiej naradzie, nie bez odrobiny nieszkodliwych sprzeczek i obrażonych min, dodających figlarności jej twarzy, zgodzili się pojechać zaraz po Nowym Roku.
W dniu wyjazdu o świcie spakowana czekała w przedpokoju w dżinsowych szortach i białej koszulce bez rękawów. Na odgłos szumu z ulicy wyszła przed dom, ale to przejeżdżał nie jego samochód. W powietrzu unosił się intensywny zapach jaśminu i gardenii. Zaskakująco nie odurzał jej radością. Niebo rozjaśnił słoneczny blask, lecz wciąż nie nadjeżdżał. Sięgnęła po telefon, wysłała mu wiadomość, nie odpowiadał. Zaniepokojona zadzwoniła do jego ojca.
— Czy mogę rozmawiać z Ollie? — spytała uprzejmym głosem, kryjąc lekkie zdenerwowanie.
— Oliver wczoraj wyjechał do Londynu — odpowiedział jej ojciec.
— Jak to? Niemożliwe! — wykrzyknęła zrozpaczona. — Mieliśmy jechać na wakacje. Obiecał mnie podebrać godzinę temu — wyjaśniła nie mogąc uwierzyć, co powiedział jego ojciec. A on nie był w stanie w niczym jej pomóc.
— Char, to ty? Tak mi przykro. Skarbie, proszę nie bierz sobie tego do serca — starał się ją pocieszyć.
Przerwała rozmowę. Ściskając spód iphona, długo patrzyła na jego zdjęcie, bez cienia wyrazu na twarzy, nawet nie dostrzegła słońca szybko wschodzącego nad miastem. Nagle zrobiło się jej strasznie zimno pomimo, że promienie grzały coraz mocniej i choć ptaki żwawo skakały po gałęziach, nie słyszała ćwierkania. Chwycił ją przejmujący ból od zdrętwiałych ust aż w głąb brzucha. Z trudnością mogła to miejsce dotknąć ręką, oddychała ciężko, jakby głowę miała szczelnie owiniętą plastikową torebką. Zdziwiona czemu wciąż stoi na ulicy, próbowała się poruszyć, lecz jakaś siła przyciskała ją ku ziemi. W stanie beznadziejnej martwicy, bez odrobiny własnej woli, krok po kroku, nogi same zawlokły ją drogą, którą przemierzali tyle razy, za opustoszały budynek szkoły, na kort tenisowy, po którym niewyczuwalny wiatr zwiewał zeschnięte liście eukaliptusów. Tam zaniosła swój żal i nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją przygniecioną nieszczęściem, okaleczoną, cierpiącą. Bezradna, nic nie rozumiejącymi oczami rozglądała się dookoła. Z postrzępionej darni podniosła żółtą piłeczkę, ścierała z niej ziarenka piasku, z bliska przyglądała się złocistym kryształom, dotykała ich koniuszkiem palca, czegoś tam wyszukiwała.
Komentarze (45)
Nie miały najmniejszego
„Moi rodzice wykupili własność wakacyjną”
Co to jest własność wakacyjna? ? Albo to słowotwórstwo (ale średnio udane) albo tłumaczenie wprost z języka obcego – brzmi bardzo dziwnie.
Wygląda to na jakiś rodzaj perwersyjnej zemsty Oliviera na Charlotte. Po co ją tak wystawił? Czym się kierował? Za co tak?
A jeśli to nie zemsta, to wykazał się tak skrajnym tchórzostwem, że aż wykrzywia na samą myśl. Nawet nie miał odwagi jej powiadomić. Jak dziecko, które myśli, że gdy zamknie oczy, to go nie widać.
„Własność wakacyjna” to potoczny odpowiednik określenia 'timeshare'. Tutaj więcej na ten temat: https://pl.wikipedia.org/wiki/Timeshare.
Bohater, jak słusznie zauważyłeś, to jeszcze dziecko, dajmy mu czas dorosnąć. Dziękuję za cenne uwagi.
Napisałeś świetnie, tak autentyczne, jakby to była Twoja historia, jednak zabrakło w niej odniesienia do Oliviera. Wiemy co myśli Charlott, Olivier natomiast jest zagadką i to od samego początku.
Będzie ''Historia Oliviera'' jak ciąg dalszy? Nie mów, że nie, bo mogę się zdenerwować...
Pierwsza wersja miała szczęśliwe zakończenie, które wydawało mi się przesłodzone, dlatego zmieniłem. Do całej historii zainspirował mnie wpis jednej dziewczyny, zamieszczony na blogu siedem lat temu. Ale u niej było to zupełnie inaczej. Miło mi, że przeczytałaś.
Nie chodzi mi również o szczęśliwe zakończenie, bo takich nie lubię. Interesuje mnie natomiast ''Historia Oliviera'', bo nietuzinkowa postać. Charakterna.
To dobry temat, moim zdaniem.
Oczywiście myślałem o dalszym ciągu, nawet go naszkicowałem. W skrócie wygląda to tak:
Oliver podejmuje studia w Oxfordzie, wstępuje do drużyny bokserskiej, czym zdobywa sobie mir tamtejszego bractwa. Przyciąga uwagę dziewczyny, której ojciec stoi na czele jakiejś niedawno założonej korporacji robiącej miliardy (rzecz jasna z przekrętów na globalną skalę). Kulminacyjny moment to sparring między Oliverem, a jakimś czarnoskórym studentem reprezentującym konkurencyjny uniwersytet w Cambridge. Dochodzi do masakry, leje się krew, obydwaj bokserzy padają na deski, ale Oliverowi udaje się podnieść na nogi i zostaje zwycięzcą. Dziewczyna zaprasza go do swojej rezydencji, jej ojciec nie posiada się z radości, bo w duchu jest rasistą i czuje satysfakcję, że czarnuch oberwał tęgie lanie. W Oliverze widzi idealnego męża dla swojej córki oraz partnera do biznesu. Tymczasem to huczne przyjęcie przypomina Oliverowi jego wcześniejszą znajomość z Charlotte, dlatego powściągliwie reaguje na przejawy sympatii nowej dziewczyny.
Co dalej nie wiem. Jeśli masz jakieś sugestie to z chęcią bym się dowiedział, chociaż pisanie w duecie to raczej nie mój styl. Ale wspólne puszczanie wodzy fantazji może być niezłą zabawą :)
Absolutnie nie miałem zamiaru z Tobą się porównywać, bo komponujesz piękne wiersze, czego ja zupełnie nie potrafię. Chodziło mi o to, że pisania we dwójkę to trochę jak trzymanie kierownicy przez dwie osoby — znakomita recepta na katastrofę :)
Właśnie o to mi chodziło, tylko żeby to nie wyglądało na rewanż, ale takie ''zrządzenie losu'', czyli trochę jak w życiu...
Napiszesz, prawda? Ja będę grzecznie czekała...
Początkowo chciałem przybliżyć czytelnikowi jak wygląda bal maturalny w James Ruse Agricultural High School, jednej z najlepszych szkół w Sydney, lecz prędko dałem się ponieść fantazji i odbiegłem od tematu.
Co do dziwnych zwrotów — podaj, które masz na myśli, a postaram się wyjaśnić. Końcowe zdanie z Twojego komentarza to najlepsza nagroda :)
„Kogo/czyje to jest” — skrót myślowy, ponieważ oczywiście pytała, kto to napisał. Polski to trudny język nawet dla Polaka, w tym sensie, że zostawia zbyt wiele swobody, ale właśnie wolność chyba bardziej cenimy niż inne narody. Cieszy mnie, że wychwyciłeś ten szczegół.
Mnie się głównie ten zwrot kojarzy z dziećmi w piaskownicy "kogo to grabki?". :))
"Zapisu nutowego uczyła się jeszcze w podstawówce i szybko rozpoznała ten sam utwór, tylko nie przypuszczała, że można go zagrać tak pięknie. Nad pięciolinią widniała dedykacja:
‘Inspired by and written for Charlotte Huxley. O.S.’
— Sam to napisałeś, dla mnie? — Nie mogła uwierzyć.
W odpowiedzi tylko mrugnął okiem".
Gra mogła jeszcze trwać, przynosząc obojgu przyjemność, lecz Oliver zastosował "mocne ścięcie górnej piłki na pole przeciwnika", wykonał tzw. smecz...
Pięknie poprowadzona opowieść. I nie taka znowu jednoznaczna.
No cóż, nie będę ukrywał, że ze wszystkich tematów najbardziej fascynuje mnie relacja damsko-męska, w każdym wieku. Wszystko do niej zmierza, wokół niej świat się kręci. Reszta jest już tylko następstwem. Bez tego wirowania nie byłoby nas, żadnych refleksji nad życiem, ani wierszy. Gramy, czasem wygrywamy, w końcu wszystko tracimy, po nas zostaje wspomnienie samej gry i może to jedynie się liczy?
Czuję się niezmiernie zaszczycony opinią tak popularnej oraz cenionej autorki :)
Jak napisała w komentarzu TC opowieść nie do końca jednoznaczna. Jeśli jestem przy komencie TC – nie przyszło mi do głowy żadne podejrzenie przy utworze granym/skomponowanym dla dziewczyny. Teraz czytam raz jeszcze i sama nie wiem :)).
Czy chłopak planował takie zakończenie od początku? Czy może "wszedł w rolę", ale ocknął się przed finałem? A może chciał zostać, ale stchórzył (tudzież poszedł po rozum do głowy). Nie wiem. Być może kluczem jest ten moment? "Odpowiedział jej w języku swoich rodziców, którego nie rozumiała."
Nie wiemy co powiedział, choć Char odebrała jego nastrój jako radosny...
Czy ma znaczenie fakt pochodzenia Olivera? Czy chłopak miał coś do udowodnienia? Czy czuł presję (potomka) emigranta na dorobku?
A może lubił "fotki" pamięci?
"— Cokolwiek się stanie w moim życiu, nigdy nie zapomnę tej chwili."
"Pocykał" dla siebie i zadbał o to, by być tym niezapomnianym, niespełnionym dla Char? Sporo pytań jak na "romansową obyczajówkę" . Dla mnie w każdym razie treść tego tekstu jest drugorzędna. Delektowałam się sposobem prowadzenia narracji, świetnymi opisami, idealną proporcją ogółu do szczegółu. Mistrzowskie pióro.
Z ciekawością przeczytałem wszystkie Twoje uwagi. Mam wrażenie, że potrafisz czytać w mojej głowie, bo nie każdą myśl udaje się zapisać, a Ty i tak wiesz o co mi chodziło.
Skoro zahaczyłaś o temat emigracji, nadmienię, że w Sydney dzieci polskich emigrantów uzyskiwały najlepsze wyniki w nauce, obok Chińczyków. W czasie największego napływu, zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, Polski Klub w Ashfield robił prawdziwą furorę, ściągał ludzi różnego pochodzenia, z rozmaitych ścieżek życia, po wejściówkę trzeba było wystawać w długiej kolejce. Wystarczy stworzyć odpowiednie warunki, a błyszczymy na tle innych narodów.
Pod każdym opowiadaniem zostawiasz tyle superlatyw, że wypada mi milczeć. Gdyby nie Twoje opinie już dawno przestałbym pisać.
A dziewczynie powinien ktoś tak powiedzieć - na pewno pojawi się ktoś, dla kogo będzie ważna, bo dla Olivera nie była.
Córce mojej znajomej taki ktoś się trafił, piekielnie zdolny, postawił na karierę, wychodząc z założenia, że dziewczyn przecież w bród, a życiowej szansy nie wolno zmarnować. Czy to naganne? Nie bardzo, bo wbrew ględzeniu o ideałach i tak najważniejsze są pieniądze a miłość, jak to miłość znów przyjdzie:
Pytasz, czy kogoś kochałam przed tobą?
Nie wiem - być może, że tak
Czy to jest ważne? Pójdź, usiądź tu, obok
Wczuj się w tę chwilę, w jej smak
Niepowtarzalna jest każda minuta
Każdy skurcz serca i oddech, i gest
Przeszłość odeszła i nie ma jej tutaj
Jest tylko to, co jest
Każda miłość jest pierwsza
Najgorętsza, najszczersza
Wszystkie dawne usuwa w cień
Każda miłość jest siłą
Która burzy, co było
Zanim nastał dzisiejszy dzień
Zostaje jeden cel
Zostaje jeden sens
I ta myśl, jedna myśl
Że się życie zaczyna od dziś
https://www.youtube.com/watch?v=UAf2q7-EiyE
Santor
Tak mi to wykalkulował mój kumpel podczas ostatniej wizyty w Warszawie: „Co się będziesz rozglądał za romantyczną znajomością. Kawiarnia, wyjście do kina, później wieczór w operze, obiad w restauracji, razy nie wiadomo ile takich wyjść, ile takich wieczorów, zanim ci pozwoli się dotknąć. Zamiast tego taniej możesz mieć super profesjonalny serwis, po którym z trudnością będziesz siadać na krześle”.
A tak na serio — podziwiam Twoją wytrwałość w czytaniu długich tekstów. Ja już po dziesięciu linijkach dostaję oczopląsu i mdłości :)
Widywała Oliwiera codziennie, chodził do innej klasy i w tym roku kończył naukę w tej szkole.
Zamieszczam ponownie, tym razem we właściwym miejscu.
Tak, mowa jest o grzecznej młodzieży, choć ta „grzeczność” często jest pozorna i różnie można ją interpretować. Dzieci z tak zwanych „dobrych domów” też miewają problemy, tym trudniejsze, że nie można ich rozwiązać poprawą sytuacji materialnej. Życie jest mozolną i trudną grą, nie zawsze ten co ma szczęście na starcie, pierwszy dochodzi do mety.
Ja również nie przepadam za długimi opowiadaniami (za długie uważam cokolwiek powyżej 500 słów), ale w pisaniu, tak samo co w jedzeniu, lubię sobie pofolgować. Tym bardziej doceniam Twój wysiłek włożony w czytanie oraz najwyższą ocenę.
Pozdrawiam piąteczką
Tak, mowa jest o grzecznej młodzieży, choć ta „grzeczność” często jest pozorna i różnie można ją interpretować. Dzieci z tak zwanych „dobrych domów” też miewają problemy, tym trudniejsze, że nie można ich rozwiązać poprawą sytuacji materialnej. Życie jest mozolną i trudną grą, nie zawsze ten co ma szczęście na starcie, pierwszy dochodzi do mety.
Ja również nie przepadam za długimi opowiadaniami (za długie uważam cokolwiek powyżej 500 słów), ale w pisaniu, tak samo co w jedzeniu, lubię sobie pofolgować. Tym bardziej doceniam Twój wysiłek włożony w czytanie oraz najwyższą ocenę.
Śmiało mogę powiedzieć to samo — też chciałbym pisać równie pięknie co Ty. Poruszasz szeroką tematykę — opowiadania, wiersze, fantastyka, wspomnienia, publicystyka — w różnorodnej formie, ciekawym językiem, to raczej ja powinienem uczyć się od Ciebie.
Gdyby historia nie miała zaskakującego zakończenia, byłaby moim zdaniem zbyt konwencjonalna. Oczywiście różnie się można na to zapatrywać.
Dziękuję za wielce pochlebny komentarz i również pozdrawiam :)
No cóż, jestem w 100% po stronie Oliviera. Nie znoszę narzucających się "bab", nawet najładniejszych w środowisku. Bohater okazał takt, nie wykorzystał, zostawił znaczące wspomnienie.
Może jednak w przyszłości niechby schludny Oli nie podnosił wszystkich piłeczek z kortu? :D
Narrator - spec klasycznej narracji, szacun.
Brawo!
Cieszy mnie Twój pozytywny stosunek do Olivera, bo takim właśnie chciałem go przedstawić. Dziękuje za komentarz, a szczególnie słowo „klasycznej”.
"- Gdybyś mogła przynieść mi szklankę kranówki. Tylko odczekaj chwilę zanim nalejesz.
Zniknęła za drzwiami, a po chwili wróciła, niosąc przezroczysty dzban pełen wody i kostek lodu. Zdążyła do niego wrzucić kilka plasterków limony oraz szczyptę mięty rosnących w ogrodzie. Podała mu do ręki szklankę".
Czym się różni szklanka kranówki od dzbana pełnego wody, z kostkami lodu, plasterkami limony i szczypta mięty z ogrodu? Różni się czymś? :)
Ta gra między dwojgiem, jak taniec godowy u ptaków, pokazuje, że nie zawsze samiczka docenia puszenie się i głośny śpiew. Czasem właśnie skromność, urok osobisty i cichą melodię.
Oliver zrozumiał, że Charlotte oczekiwała od mężczyzny tego, co on właśnie miał do zaoferowania. I to był jego dramat - wiedział, że może stać się "więźniem miłości", a czekał na niego ŚWIAT...
Wspomnienie pierwszej miłości to taki fundament, który "nie rdzewieje", dla naszych kolejnych uczuć. Im piękniejsza pierwsza miłość, tym piękniejsze kolejne "budowle".
:)
Najgorzej, jak autorzy sprowadzają na manowce niechcący:)
Ona… Charlotte uważano za najładniejszą dziewczynę na roku. Otaczało ją grono adoratorów, mogła w nich przebierać jak w katalogu mody, lecz pomimo tak uprzywilejowanej pozycji, brakowało jej odwagi wykonać pierwszy krok… a jednak w niej toczyła się walka, pomiędzy wnętrzem i zewnętrzem.
Mogła mieć, ale jej uczucia płynęły do Olivera… kapitan zespołu krykieta, basista, do tego… Każdy rok kończył z wyróżnieniem… i pedant doskonałości… jego koszula zachowała głęboki błękit od nowości, znała co to żelazko… poukładany stąd, dotąd. Aż niepojęte. Bo chociaż był prymusem, to nie był kujonem. Nie siedział bez przerwy nad książkami. Miał swoje pasje i miejsca w których czuł się dobrze. Miał marzenia jak każdy dorastający chłopiec. Można powiedzieć, że nieskazitelny. A jednak rożnił się diametralnie od swoich rówieśników.
… Patrzył na nią inaczej niż jej rówieśnicy. Sprawiało jej to przyjemność, zarazem czuła się dziwnie onieśmielona… oczarowanie i blokada jej zmysłów. Dziewczęce inaczej funkcjonują. Rozczarowanie i odrzucenie jej prośby szybko rekompensuje jej spotkanie w dniu następnym. .. Nie irytował jej, nie robił głupich aluzji, traktował ją serio, lecz rozmawiał w sposób lekki i zabawny… czy aby na pewno? Hormony w takim wieku buzują i są czystą fizjologią. U niego powściągliwość i spojrzenie na świat jest dojrzałe i na wyrost. Czasem chłopcy nigdy nie wyrastają z krótkich spodenek. będąc dziewczyną, pomyślałabym sobie o wielu rzeczach; choroba, inna orientacja czy brak zainteresowania. To ona pierwsza przyjęła inicjatywę spotykania się.
I znowu rekompensata, zaproszenie na bal maturalny. Wcześniej mecz i on gwiazdą, i gest w jej stronę… „Wstań, błagam cię!” — krzyczała w myślach, zaciskając dłonie w piąstki… w ciszy błaganie. Czy wstyd? Czy lęk?… Chciała go pocałować, ale wstydziła się na oczach tylu ludzi… niestabilność w ich związku budzi takie odczucia. To ona rysuje plany dla niego. Z nią lub bez niej.
Przepiękna wycieczka i okazja na coś bardziej zmysłowego… Przyrzekłem twojemu ojcu, że wrócisz na noc… Czy znał swoje plany, i nie chciał tego burzyć? Nie chciał ją, aż tak zranić?
Nie wiemy do końca czy pomiędzy nimi doszło do zbliżenia. Znowu ojciec i syn. Brak matki. Czy ma to znaczenie jego stosunku do kobiet?
… Żeby coś powiedział, lecz on zamienił się w głaz, jakby nic go nie obchodziło, czym wprawiał ją w tym większe rozgoryczenie… Rozdarty pomiędzy dwoma miejscami, nie potrafił się określić, gdzie i co chciałby robić.
… „Tam skarb twój, gdzie serce twoje”. Moje serce nigdy nie będzie w Oxfordzie, ani w Bostonie… marzył o Europie, o kraju jego przodków. Lecz nie potrafił tego powiedzieć otwarcie. Nie potrafił, dlatego uciekł na drugi kontynent. Londyn był dla niego chyba odskocznią dla zorganizowanego życia. Czy był szczęśliwy?
… Ściskając spód iphona, długo patrzyła na jego zdjęcie, bez cienia wyrazu na twarzy, nawet nie dostrzegła słońca szybko wschodzącego nad miastem… poszukiwała odpowiedzi w jego spojrzeniu i po jego śladach szukała odpowiedzi. Czy się spotkali? Tego nie wiemy.
Ostatnio oglądałam piękny film „Pamiętnik” o trudnej miłości. W tym filmie kochankowie potrafili pokonać schody i byli razem do ostatniej chwili. Czasem warto słuchać serca.
Bardzo poburzony świat dwojga nastolatków. Spokojnie prowadzisz narrację, a jednak boleśnie kaleczysz uczucia.
Pozdrawiam!
Znowu zaszczyciłaś mnie długim komentarzem pełnym wielu ciekawych uwag. Czytanie tego komentarza sprawiło mi taką samą przyjemność co napisanie opowiadania. Wszystkie Twoje spostrzeżenia są trafne, pozwól, że odniosę się do kilku:
>>>>Bardzo życiowa i jak na wiek bohaterów dojrzała opowieść.
Może to wypróbowany szablon, powielany w wielu książkach dla młodzieży? Na przykład bohaterowie „Chłopców z Placu Broni”, Boka i Nemeczek są emocjonalnie dojrzalsi niż chłopcy w ich wieku.
>>>>będąc dziewczyną, pomyślałabym sobie o wielu rzeczach; choroba, inna orientacja czy brak zainteresowania. To ona pierwsza przyjęła inicjatywę spotykania się.
To prawda, dziewczyna może czymś zwrócić uwagę, ale w decydującym momencie czeka na jego ruch. Tylko, że czasy się zmieniają, mamy coraz więcej biernych chłopców, aktywnych dziewcząt, tradycyjne role się zacierają. Oczywiście Oliver nie jest bierny, raczej docenia zalety jej towarzystwa, nie żąda od niej tego, co większość chłopaków uważałoby za ostateczną nagrodę.
>>>>Bardzo poburzony świat dwojga nastolatków.
A czy taki nie jest? Czy nasze doświadczenia tego nie potwierdzają?
To twoje opowiadanie? Bo brzmi jak przetłumaczone z translate.google.pl, jest w nim trochę błędów tobie niepodobnych. Czytałeś to wogle przed publikacją?
...
Oliver zachował się, jak burak, ale myślę, że sam był pogubiony. A Charlotte, well, zakochała się i to ją zgubiło...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania