Ckliwa historyjka o zakochanej gówniarze

Cholera... Ile ja miałam wtedy lat? Jakieś 14? Może ewentualnie 15? Wiem, że byłam wtedy w gimnazjum.

Gimnazjum... Kolejne piekło, bo tak to wtedy u mnie było. Od trzech lat, od wyjazdu mojej najlepszej przyjaciółki, byłam prawie sama. "Prawie", bo przyjaźniłam się z Michaliną. Ale z drugiej strony, co to była za przyjaźń, skoro ona czasem miała swoje kaprysy? Traktowała mnie wtedy z góry, tak jak wszyscy inni. A ja znosiłam to wszystko cierpliwie, bo tak bardzo nie chciałam, by dosłownie wszyscy byli przeciwko mnie. Do tej pory nie rozumiem, co takiego im we mnie nie pasowało. Nie byłam wcale biedniejsza, miałam oboje rodziców i to wcale nie po rozwodzie, zawsze byłam dla wszystkich uprzejma i koleżeńska (a jakże inaczej, skoro na każdym kroku starałam się zaskarbić sobie odrobinę przyjaźni innych). Ale oni mimo wszystko się ze mnie nabijali... Straciłam wszelką wiarę w siebie. Moje lustrzane odbicie zmieniło się dla mnie ze zwyczajnej dziewczynki w beznadziejną postać pełną wad i kompleksów. Dlatego już w 5 klasie podstawówki zaczęłam uciekać od swojego życia. Najlepszą drogą okazał się dla mnie Internet.

Blogi grupowe. Tak, to było to. To był mój świat. Świat, w którym nikt nie wiedział jak wyglądam. Liczyło się tylko to, co wychodziło spod moich palców. W opowiadaniach, które pisałam, zawierałam swój wymarzony świat. Tworzyłam postać na podstawie cech, które sama chciałabym posiadać. I to było cudowne. Mogłam wcielić się w kogoś, kim nie byłam, przeżywać drugie życie, ustawić je w kierunku, w którym najbardziej mi się podobało. Pamiętam doskonale, jakie były moje postacie: piękne, wysokie dziewczyny, które nie narzekały na brak zainteresowania ze strony innych. Zabawne, rozrywkowe. Zawsze potrafiły powiedzieć coś stosownego do sytuacji. Nie dawały sobie włazić na głowę. Jednak najbardziej podobało mi się to, że przeżywały miłość jak z jakiegoś filmu. Wiecie, taką jedyną i prawdziwą, która nawet po śmierci nie gaśnie. Co do słowa, to właśnie spotkało postać na blogu, który najbardziej lubiłam (tam znalazłam coś w rodzaju drugiej rodziny). Poznała przystojnego chłopaka i nawet w Zaświatach byli razem. Właśnie dzięki tej miłości w ogóle nie żałowałam, że ją "zabiłam". Stworzyłam kolejną postać. Dziewczyna o czarnych jak noc włosach i magnetycznych, niebieskich oczach. Tak, ta to dopiero potrafiła zrobić sajgon (jeśli chcecie wiedzieć, to właśnie zaśmiałam się na to wspomnienie). Była roztrzepana, szalona, ale wcale niepozbawiona wdzięku. Zaskarbiła sobie przyjaźń innej postaci. Postaci, która należała do genialnej pisarki-amatorki, z którą w końcu ja sama się zaprzyjaźniłam. Ciężko było się dziwić, że nastąpiło to tak błyskawicznie, skoro Aśka była bardzo otwartą osobą. Zawsze pogodna, gotowa do pomocy, charyzmatyczna i tysiąc innych pozytywnych określeń. Uwierzcie mi na słowo, była idealna. Mimo, że byłam od niej dwa lata młodsza, nasza przyjaźń z bloga przeniosła się na Gadu-Gadu (chociaż tutaj miałam też innych członków mojej „rodziny”), a potem także na Facebook’a (jasna cholera, nie dość, że z charakteru była cudowna, to jeszcze z wyglądu biła wszystkich na głowę). Dosłownie wszyscy ją uwielbialiśmy. Pamiętam, jak dzień przed jej urodzinami Tomek poprosił mnie, żebym napisała życzenia dla Aśki. Szykowali dla niej wielką niespodziankę. Każdego członka naszej małej rodzinki poprosili o to samo, co mnie. To było urocze z ich strony. Robili sporo takich rzeczy. Jedna z nich odłamała mi kawałek serca. Któregoś dnia Tomek (no, bo któż inny, to on koordynował te akcje) napisał do mnie z prośbą: „napisz, proszę, w trzech zdaniach, za co lubisz Asię”. Spełniłam prośbę nieco niepewna, co mam o tym myśleć. W końcu jednak zapytałam go, do czego mu to potrzebne. Powiedział mi, że Aśka ma „doła”. Straciła wiarę w siebie, stwierdziła, że jest beznadziejna. Starała się komuś pomóc, a w zamian dostała tylko nieprzyjemności z tego tytułu. Z jednej strony nie chciałam, żeby się smuciła. Ale jak to w życiu bywa, była też druga strona. Zabolało mnie to. To, co dla niej robili. Zabolało, bo uświadomiłam sobie, że znowu nic nie znaczę dla innych. Tak jak w prawdziwym życiu. Też wiele razy opowiadałam im o swoich troskach, ale za każdym razem w odpowiedzi otrzymywałam ten sam tekst „przykro mi, ale nie wiem jak ci pomóc”. Zabawne, co? Taka powalona ironia, jak to zawsze bywa. Mnie udawało się ich jakoś pocieszyć w każdej sprawie, nawet w tej cholernie trudniej dwoiłam się i troiłam, żeby nie czuli się źle, bo z własnego doświadczenia wiedziałam, że do kompletne dno. A oni mimo wszystko nie potrafili zrobić nic.

Zrobiło się już ckliwie? Oby, bo w końcu tekst musi być adekwatny do tytułu. To teraz wróćmy do akapitu pierwszego. A zatem byłam gdzieś w gimnazjum. Nadal należałam do społeczności blogerów, bo czemu nie? W końcu tam, przy pomocy moich opowiadań, mogłam być, kim tylko chciałam. W prawdziwym życiu zamknęłam się do reszty. Mam wrażenie, że w ogóle przestałam płakać. Zrobiłam się chyba nieco oschła. Dusiłam w sobie wszystkie swoje uczucia. Przyklejałam uśmiech do twarzy (która z wiekiem coraz bardziej mnie dobijała) i szłam dalej przez mój mały, zamknięty do granic miasta w którym mieszkałam, światek. Któregoś dnia, gdy po powrocie ze szkoły jak zwykle weszłam na bloga, zauważyłam na stronie głównej notkę (bo tak tam nazywaliśmy nasze posty) od nowego autora. „Kurczę, ale ma fajną postać” pomyślałam, czytając o niegrzecznym blondynie. Bo w końcu grzeczne dziewczynki lubią złych chłopców. „Nasze postacie by się polubiły” stwierdziłam kończąc lekturę. Przejrzałam komentarze, których zdążyło się już kilka uzbierać. Z nich dowiedziałam się, że to Aśka go ściągnęła. Natychmiast napisałam mu komentarz: powitałam nowego i dodałam, że bardzo chętnie napiszę z nim wspólną notkę, jeśli tylko się zgodzi. Nie wiem, po jakim czasie, ale odpowiedział mi. Stwierdził, że chciałby (wstawił nawet uśmieszek) i powiedział, że numer jego GG mogę dostać od Aśki. No to ja z wyszczerzem na twarzy, że napiszemy coś nowego (bo wtedy jeszcze najważniejszy był tekst) „pognałam” się zalogować. Boże, jakie to było szczęście, że Asia akurat była na „dostępnym”. Dała mi jego numer i już dwie minuty potem napisałam mu pierwszą wiadomość. Przedstawiłam się z imienia, z postaci. On też powiedział jak ma na imię: Kacper. Zaczęliśmy rozmawiać. Był naprawdę sympatyczny. Napisałam, że nasze postacie pewnie by się dogadały ze względu na podobne charaktery. Opisałam z grubsza moją, a on stwierdził, że wie, ponieważ czytał opis na blogu (każda postać miała tam wstawiony swój identyfikator z imieniem, nazwiskiem, wiekiem, a do tego dodawaliśmy krótki opis charakteru i wyglądu). Było miło, że przejrzał nasze bazgrołki. To dobrze o nim świadczyło… Chyba. Tak właśnie zaczęła się nasza znajomość.

Mijał czas, a my poznawaliśmy się coraz lepiej. Pisaliśmy wspólne notki, notki grupowe z innymi autorami, gadaliśmy ze sobą. Zaprzyjaźniliśmy się. Rany, jak ja go lubiłam. Poznawałam go coraz lepiej, a on mnie. Opowiadałam mu o sobie, o tym jak mijał mi dzień i takie tam. Miał tyle zalet: zabawny, inteligentny, tak dobrze pisał (mam na myśli opowiadania, dla jasności). Może to dziwne, ale za jego zaletę uznawałam to, że znał pojęcie sarkazmu i biegle potrafił się nim posługiwać. Mój mistrz. Z jego opowieści wywnioskowałam, że jednak jest takim bad boy’em. Wiecie, co jeszcze mi się w nim podobało? To, że był starszy o cztery lata, a traktował mnie jak kogoś równego. No i to, że mówił do mnie „śliczna”. Wiedział jak wyglądam, widział moje zdjęcie, a ja jego, a mimo to tak do mnie pisał. Poprawiał mi tym humor każdego dnia, choć pewnie wielu z was myśli w tej chwili, że to były tylko słowa, wcale nie musiały być prawdziwe. Może i tak. Sama na to wpadłam. Ale mało mnie to obchodziło. Za bardzo lubiłam jego i jego słowa, żeby się tym przejmować. Przejmowałam się za to nim samym. To zdanie może nie mieć sensu, ale tak było. Że tak powiem, wciągał mnie coraz bardziej. Dzień bez rozmowy z nim stał się dla mnie dniem straconym. Byłam nim zauroczona. Jego charakterem, tym, jaki był bezpośredni. Brakowało mu nieco wyczucia, co dało o sobie znać pewnego dnia. Rozmawiałam z nim i wyszło na jaw, że Tomek i Michał (o Tomku wspominałam, Michał to jego najlepsiejszy przyjaciel na naszym blogu) serdecznie go nienawidzą i tępią na każdym kroku. No to ja oczywiście wkroczyłam do akcji z moimi „mocami” (tak mi się wydawało, że potrafiłam rozwiązywać konflikty). Rozeznałam się w sytuacji. Kacper doprowadził Aśkę do płaczu. Dobitnie powiedział jej, że nie powinna być taka dobra dla wszystkich dookoła, bo oni i tak będą mieć to w przysłowiowej dupie. Czy jakoś tak. Teraz już nie pamiętam dokładnie. Ale pamiętam, że broniłam go jak samej siebie. Tylko ja rozumiałam, albo raczej tylko ja chciałam zrozumieć, co tak naprawdę miał na myśli. Zrozumiałam też wtedy, że go kocham. Tomek i Michał mieli na uwadze jedynie łzy Asi i to, by jak najbardziej odsunąć od niej Kacpra. Ja wiedziałam jednak, że on nie miał złych intencji. Po prostu nie potrafił inaczej ubrać tego w słowa. Brakowało mu subtelności. Z resztą nie dziwię mu się. Patrząc na to jak żył, było wiadomo, że nie mógł się zachowywać inaczej. Wiele stracił. Naprawdę wiele.

Jakiś czas po tym wydarzeniu stracił jeszcze więcej. Zniknął na jakiś miesiąc. Nie odzywał się. Nie dawał znaku życia. O całej sytuacji dowiedziałam się od Aśki, która rozmawiała z jego jedynym, najlepszym przyjacielem. Kacper znowu kogoś stracił. To było straszne. Mimo, że nie znałam tej osoby, wiedziałam, że on strasznie cierpi. Był do niej bardzo przywiązany. Tego dnia, gdy dowiedziałam się o wszystkim płakałam pierwszy raz od bardzo dawna. Bałam się o niego. Bałam się, że po tym ciosie nie wytrzyma i w końcu zrobi sobie krzywdę. Na szczęście się myliłam. Wrócił. Rozmawialiśmy. Odciągałam jego myśli od ostatniej tragedii. I znowu mogłam uśmiechać się do monitora, kiedy mi odpisywał.

I tak sobie mijał czas. Po drodze dowiedziałam się, że Kacper jest po uszy zakochany w Aśce. Fajnie, co? Taki sobie zrobiliśmy trójkącik. Powstała pewna zależność. Kochałam Kacpra, tak jak on kochał Aśkę. Ale Aśka nie kochała jego, tak jak on nie kochał mnie. Było cudownie! Zwłaszcza, kiedy opowiadał mi, jak to się starał podbić serce panny Joanny. Nie znosiłam jej, gdy o niej opowiadał. Ale potem docierało do mnie, że to przecież nie jej wina. To niczyja wina. Dusiło mnie to wszystko. Dlatego przypadkiem zdradziłam się ze swoimi uczuciami przed Asią. I wiecie co? Ona się z nich cieszyła. Szkoda, że ja nie. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo Kacper jest w niej zakochany. Myślałam sobie, że skoro ona tego nie dostrzega, to może nie jest to aż tak wielkie uczucie, jak Kacprowi, albo mnie się wydaje. Ale, kiedy po raz kolejny rozmawiałyśmy o nim z Asią, napomknęła, że widziała go na żywo. Zamarłam. Zapytałam jak do tego doszło, a ona, tak beztrosko rzuciła, że jakiś czas temu przyjechał do niej. Rozumiecie to? Z drugiego końca Polski. Po prostu wsiadł w pociąg i pojechał w ciemno, bo chciał ją zobaczyć. Zrozumiałam wtedy, że to nie jest tylko głupie zauroczenie.

Któregoś dnia, kiedy rozmawiałam z nim wieczorem, nie wytrzymałam. Powiedziałam mu, co czuję. Dopiero wtedy zrozumiał, że kiedy kilka dni wcześniej opowiadałam mu o chłopaku, który mi się podoba, ale nie zwraca na mnie uwagi, chodziło o niego. Był w szoku. Ale tylko przez chwilę. Potem przeprosił mnie za to, że nic nie zauważył i za to, że tyle przy mnie mówił o Asi. To jak się przejął wręcz rozpuściło mi serce, więc oczywiście mu wybaczyłam. Powiedział mi, że gdyby poznał mnie przed Joasią to z pewnością to do mnie czułby to, co czuje do niej. Co za bzdura. Przecież nie mógł tego wiedzieć. Skoro nie kochał mnie, kiedy mu to powiedziałam, to nie pokochałby gdyby poznał mnie pierwszą. Doskonale rozumiałam, że po prostu było mu mnie żal. Dlatego poprosiłam go, żeby o tym wszystkim zapomniał, żebyśmy nadal mogli być przyjaciółmi tak jak do tej pory. I byliśmy.

Wiecie, jaka jest mentalność wielu dziewczyn, prawda? Kiedy jakiś chłopak im się podoba, zaczynają sobie wyobrażać, jak by to było, gdyby byli razem, gdyby się spotkali i takie tam. Ja też sobie to wyobrażałam. Było świetnie. Aż do momentu, w którym ktoś przywoływał mnie do rzeczywistości. Bolało. Cholera, naprawdę bolało, bo jeszcze chyba nigdy nikogo nie darzyłam takim uczuciem. Na nikim mi tak nie zależało. Na nikogo nie czekałam każdego popołudnia tak, jak na niego. O nikogo również się tak nie martwiłam. Sama nie sądziłam nawet, że mogę się tak o kogoś bać. Pamiętam, kiedy któregoś dnia dowiedziałam się (od Asi oczywiście), że Kacper wylądował w szpitalu (jego przyjaciel był niezawodnym źródłem informacji). Został pobity przez bandę jakichś idiotów (oczywiście, znając jego, prawdopodobnym było, że czymś im podpadł). Przez chwilę myślałam, że serce mi stanęło. Przeszył mnie straszliwy ból. On leżał w szpitalu, a ja nawet nie wiedziałam, w jakim jest stanie. Z resztą, nawet gdybym wiedziała, to i tak nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam do niego pojechać, nie mogłam zadzwonić. Umierałam ze strachu. A on kilka dni potem napisał do mnie swoje zwyczajowe „hej, śliczna : )”. Wyobrażacie sobie, jaki miałam wtedy wyraz twarzy? Odpisałam mu dopiero po dobrych dwóch minutach bezmyślnego gapienia się na ekran. Zaczęłam go wypytywać jak się czuje i tak dalej. Chyba przez pół godziny uspokajał mnie i zapewniał, że wszystko jest w porządku. Kiedy już mu uwierzyłam, opowiedział mi, że inny pacjent, z którym leży na sali, pożyczył mu swój laptop, dzięki czemu mógł do mnie napisać (wielbię cię kolesiu od laptopa). Gadaliśmy dosyć długo. Potem on musiał kończyć. Obiecał, że jeszcze napisze. Tak bardzo mi ulżyło, że wszystko u niego w porządku. Jednak to uczucie trwało tylko do następnego dnia. Aśka przyniosła kolejne wieści. Kacpra czeka operacja. Odniósł poważne obrażenia organów wewnętrznych. Cudownie! Po prostu pięknie! Z tego, co pamiętam to tamtej nocy chyba niewiele spałam. W szkole byłam w stanie skupić się jedynie na pięć minut. Przeżywałam to, jakbym sama była na jego miejscu. A może nawet bardziej. Dlatego po wszystkim strasznie go opierdzieliłam. Bronił się mówiąc, że nie chciał mnie martwić. Ale, cholera, doskonale wiedział, że jeśli nie od niego, to dowiedziałabym się od kogoś innego (jego przyjaciel miał naprawdę długi jęzor, opowiadał Aśce wszystko, o co go zapytała i przyznam bez bicia, że kilka razy prosiłam ją, żeby zadała mu pytania ode mnie). Obiecał mi, że to już nigdy się nie powtórzy, że będzie ze mną szczery. Możliwe, że oczekując tego od niego popełniłam błąd.

To był chyba najbardziej bolesny moment mojego życia (chociaż co takie dziecko mogło wiedzieć o życiu). Zalogowałam się na GG. Kacper był na „dostępnym”, więc napisałam do niego. Zaczęliśmy rozmawiać. Kurczę, miał taki dobry humor. „To najlepszy dzień mojego życia” pisał. Udzielił mi się jego pozytywny nastrój. Dawno nie był taki szczęśliwy. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nawet nie wiem, o co chodzi. Zapytałam więc, co się stało. Wtedy padły słowa, które złamały mi kolejny kawałek i tak już nieco wyszczerbionego serca. „Asia dała mi szansę”. Wpatrywałam się w te cztery słowa, a po mojej twarzy spływały gorące łzy. W uszach słyszałam tylko mocne bicie własnego serca. Klatka piersiowa zacisnęła się wokół moich płuc, uniemożliwiając mi zaczerpnięcie głębszego oddechu, zupełnie jakby ktoś z całej siły obwiązał mnie bandażem. Uniosłam drżące ręce nad klawiaturę i wystukałam powoli trzy słowa: „tak się cieszę”.

Płakałam przez jakąś godzinę, czytając wiadomości od Kacpra. Opowiadał mi dokładniej, na czym polegała jego szansa. Dostał pewien okres czasu… Nie pamiętam już czy był to tydzień, czy może miesiąc… Miał jej wtedy udowodnić, że ich związek ma sens. Wiedziałam, że Asia zrobiła to dlatego, że Kacper naprawdę długo… Przystawiał się do niej? Nie wiem, jak inaczej to określić. W każdym razie, wiecie, co zrobiłam? Otworzyłam okienko rozmowy z Asią i poprosiłam ją, żeby nie skreślała Kacpra na starcie. Poprosiłam, by choć przez chwilę dopuściła do siebie myśl, że może im się udać.

Nie udało im się. Najwyraźniej nie było im to pisane. Kacper znalazł sobie inną (nie wiem czemu, ale do tej pory mam wrażenie, że była to cycata blondynka z mocnym makijażem). Zaczął się ode mnie odwracać. Najpierw nie odzywał się przez tydzień, potem przez miesiąc, dwa, trzy… Wpadłam na niego raz na chacie internetowym. Nie był już tym Kacprem, którego znałam. Potraktował mnie jakbym wcale nie była jego przyjaciółką. Może faktycznie nigdy nią nie byłam. Możliwe, że tylko udawał. Potraktował mnie, jakbym była tylko głupim dzieckiem, które nie zasługuje by potraktować je poważnie. Może faktycznie byłam…

Opuściłam chat i nigdy więcej nie zamieniłam z nim słowa. Ale czy ktoś powiedział, że się z niego wyleczyłam…?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • EmilyTodd 16.07.2015
    Cały tekst czytało się łatwo, nie przeszkadzały mi powtórzenia. Czuć w nim wiele emocji. Daję 5 :)
  • rude198 16.07.2015
    Dziękuję bardzo : ) niektóre powtórzenia były celowe, ale mogłam to nieumiejętnie poukładać, bo dzisiaj pisałam z nastawieniem "błagam, byle do końca" ^ ^''
  • EmilyTodd 16.07.2015
    Historię napisałaś, jakbyś opowiadała ją przyjacielowi, więc powtórzenia aż tak mnie nie bolą. Następnym razem musisz pisać z lepszym nastawianiem, będzie Ci się przyjemniej pracowało ;)
  • R_ystie 16.07.2015
    To naprawdę przepiękna historia, która przypomniała mi moją... rozkleiłam się

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania