Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Corrida zintegrowanych totalitaryzmów (2/2)

Popielate barachło wydawało z siebie spazmatyczne burknięcia, translokując jego korpus. Posiadanie komórki z funkcją SMS pod koniec lat dziewięćdziesiątych przez dwunastoletniego chłopca, zamieszkującego okoliczne fawele, klasyfikowało się jako zjawisko podobne do paranormalnego. Rezonująca Nokia 2210 na stole, wyprodukowanym własnoręcznie przez wąsatego wujka Lucio, reaktywowała moją świadomość ponownie. Uruchomiłem ekrano-czołgową gablotę, aby odczytać wiadomość.

Spuściłem wzrok z krępego ciała Clarissy, zaabsorbowanej niefunkcjonalną, meblościenną kuchnią z fragmentarycznym niedoborem białej farby na powierzchniach jej blatu.

Czarne litery i jaksrawy błękit w tle, oprawiony ramą z ikoną koperty, obok daty i godziny, nazwa kontaktu. Isbel.

 

14.05

„Czemu gapisz się na dupe swojej siostry typie"

 

Kwerendowałem zmieszanym wzrokiem rozkoszne, kredowe zęby, którymi jasnością obnosiła się ich właścicielka. Siedziała naprzeciwko, zahaczając zewnętrzną częścią stopy o podłóżną, metalową bryłę, jedno ze szczudeł stołu. Sprawnymi nogami, wsparta o patyczkowy taboret, unosiła dwuznacznie korpulentne brwi. Do niej pasowały. Koordynowały nieustępliwy charakter z drobnym ciałem, łagodnymi rysami kości policzkowych i już wyblakłą czeredą piegów. Chaszcze wyzwolonych włosów rozczesywała wolną dłonią, drugą zajmowała niespotykany wynalazek.

Szczerzyła się rubasznie, urokiem przysłaniając moje sieroctwo.

 

14.06

„Nie gapie sie na niczyjom dupe ??"

 

14.08

„Bo jest wienksza od sprenzarki przemysłowej"

 

— Tutaj jest raj, dżdżowniczko. — Odchyliła główkę, konstruując z potylicy i karku promień ostry. Dłonie wspierała o spiczaste kolana zaplecione w błękitną, firankową tkaninę do kostek. Prześwitującą, ale subtelnie, całkowicie niewszetecznie. Dwa palce spętane dłonią demonstrowały blade śródręcze.

To była łączka u zboczy boskiego Olimpu. Albo już asfodelowe Elizjum. Marnotrawiłem czas na wpatrywanie się w spójne kręgi szyjne. Letnie ciepło doglądało równowagi ducha, a czerwony koc z wełny czesankowej miał być asekurantem przed późniejszą burzą.

— Wszechmogąca i niestrudzona Lilith, ukochaj smutną duszę wujka Lucio i dopilnuj, aby w miejscu do którego dotarł były wszystkie klucze francuskie, śruby zamkowe i trapezowe i jeszcze drewno. — Wyprostowała się nieznacznie, a zamknięte oczy i usta otwarte skąpo, skierowała ku niebu.

— Dlaczego modlisz się do niej, a nie do prawdziwego Boga?

— Bo we mnie ona jest prawdziwsza od dobrotliwego Boga.

— Bzdury.

— Gąsieniczko, nie znajdziesz salwadorskiej kobiety bez Lilith w środku. — Oswobodziła nogi, aby galantersko wyprostować ciało i zaatakować plecami miękką narzutę. — Twoja mama też miała w sobie Lilith.

— Bzdury.

— Miała. Z zimną krwią zabiła tamtego, co poderżnął gardło dla twojego młodszego brata.

— Bzdury! — Nastroszyłem skrycie piąstki, gotów do fizycznego pojedynku.

— To nie było w afekcie, żmijko. To nie było w samoobronie. Planowała pięć dni morderstwo. Planowała. Z trzeźowością rozumu. Zemściła się.

— Oni... Oni nas napadli... — Nasadę oczu dopadły łzy. Wspomnienia styczniowego półmroku nawiedziły umysł.

— Twój ojciec był po stronie rebeliantów?

— Po żadnej stronie nie był. Chcieli nas ograbić. Mieliśmy za dużo.

Isbel opasała moją dłoń własną i czule przytwierdziła ją do wilgotnych ust, kiedy po moich policzkach spłynęły łzy.

— Wojna domowa zniszczyła wiele żyć, Manuelku. Śmierć rodziców pozostanie okrutną traumą. Ale pamiętaj, że nie możesz być sierotą, jeżeli jesteś tutaj ze mną.

Najdroższe objęcia przygarnęły rozpacz i samotność. Płakały w jej szyję, a ona kołysała umartwioną słodycz do zaklęcia goryczy.

Skierowała głowę ku sklepieniu, przymykając oczy.

— I zakończ tę hegemonię.

Trzy lata później, jesienią, żaden koc z wełny czesankowej nie uratował nas przed wyładowaniami atmosferycznymi.

 

Przepocone postacie z przetartymi dżinsami i wyśróbowanym ego balansowały wokół wyuzdanej ze wszelakich trosk, poganki. W tym pieprzniętym systemie planetarnym to ona robiła za gwiazdę. Wabiła łakome osobniki z pacholęcym zarostem do spółkowania seksualnego.

W wieku siedemnastu lat udaremniła epikurejską cnotę. Nie, to nie tak, że stała się nieprzyzwoita i aprobowała niechlujne przyrodzenia, udzielając im dostępu do sfatygowanego łona. Nie puszczała się. Była krnąbrnie niewinną istotą.

Po zahodowaniu sześciu segmentów na odwłoku, przeobraziła się w modliszkę. W wieku dwudziestu lat stała się najpodstępniejszą z nich.

Uintensywniała kuluarowe zmysły, niweczyła czujność przeciwnika, a następnie siliła się nieroztropnym organizmem. Było to działanie o tyle okrutne, że żaden ofiarny samiec nie zaznawał upustu własnej chuci przed ciernistą śmiercią.

Ubóstwiałem obserwację tego nadzwyczajnego zjawiska. To, z jakim niepokalanym szykiem filtrowała ich plugawe ślepia trapezową sukienką boho, łomocąc naiwniaków filuternym wzrokiem, aby jedyne, co mogli poczuć później, to odrażające upokorzenie.

Wraz z powrotem do domu, śmigły pogłos tandetnej cumby villery miarowo cichł. Podobnie jak knajpowy odór wieśniackiej dyskoteki na wolnym powietrzu.

— Nie podobało ci się, prawda? — zapytała rozchechocona, krocząc szczęśliwym półskokiem po nieoświetlonej, kamienistej drodze.

— Nigdy mi się nie podoba. — Przewróciłem oczami, aby następnie zrównoważyć niezadowolenie wymuszonym uśmiechem.

— Wiesz, że nie musisz chodzić ze mną, komarku? — Parsknęła melodyjnie.

— Muszę znaleźć matkę moich przyszłych dzieci, Isbel — odchrząknąłem ironicznie, na co podpita gąska wybuchnęła jeszcze przyjemniejszym dla mojego ucha rechotem.

— Uwielbiam cię, mój wągliku.

— A ja ciebie, moja cipko.

Usłyszałem. Usłyszałem ten odrażająco pogardliwy ton głosu, który wydobył się, jakby zza naszych pleców.

Jeden zwalisty i kwadratowy. Drugi – garbaty nos. Trzeci wysportowany. Jaszczurze gęby. Znowu.

Po synchronicznym odwróceniu się w stronę niezapowiedzianych pasożytów na pięcie, mogliśmy przeanalizować kilka opcji.

Dyplomacja, mały sabotaż, dywersja lub rewolta. Isbel nigdy nie bierze pod uwagę stanowiska organów niższego szczebla. Była autokratą. Wybrała mały sabotaż.

— Rozmawiasz z drugą jaźnią, czubie? — prychnęła na lidera trójki szkaradnych mord.

— Co powiedziałaś, suczko? — bąknął ten drugi z kiczowatym łańcuchem przewieszonym na spodniach i gargulczym nosem.

— Powiedziała, żebyś się odpierdo...

Zademonstrował pierdolony, kieszenny scyzoryk. Jedyny przedmiot, niebędący u nich tanim bublem.

— Neutralizuj gnoja.

— C-co...

Jak na rozkaz właściciela, ten jeden, zapchlony, paradoksalnie gruby kundel rzucił się na chude mięso, obezwładniając je bezzwłocznie. Ciało zablokował od tyłu, przykładając napastliwe ostrze do szczupłej szyi. Na początku usta zakneblował spoconą ręką. Po niszczycielskim ukąszeniu, ten trzeci, wysportowany, rzucił mu jakąś mokrą szmatę, a tłusty zwyrodnialec starabanił moje podniebienie obrzydliwą tkaniną, pozbawiając minimalnej godności.

Ale znosiłbym tę mokrą ścierę wraz z ostrzem przy tętnicy szyjnej przez pieprzone pięćdziesiąt lat, gdyby tylko skurwiałe hieny nie dopadły Isbel.

Dzisiaj pamiętam to fragmentarycznie. Jakby moja psychika wycedzała najmakabryczniejsze momenty z pamięci, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo przyszłego samounicestwienia.

 

Sparaliżowali całą swobodę, wykręcając mizerną postać.

Aby naprzemiennie przewiercać pleśniawkowym językiem pomarszczone podniebienie.

Aby naprzemiennie przewiercać śmierdzącym przyrodzeniem niesfatygowane łono.

Sparaliżowali nieustępliwą naturę najpodstępniejszej modliszki.

 

Cztery miesiące później zgruchotane, przebrzmiałe kafelki łazienkowe zostały nawilżone karmazynową cieczą plonu nieproszonego.

 

— Nie poradzę sobie, Isbel — wyłkałem przy szpitalnej pryczy.

— Ale pamiętasz cały plan, muszko — wymamrotała najsłabszym szeptem.

— Nie chodzi o plan.

— Tak będzie najlepiej, mój pędraczku.

— Ja chciałbym, żebyś... żebyś... nie poddawała s-się. — Truchłem zdruzgotała najżałośniejsza rozpacz.

— Hej. — Opasała moje dłonie własnymi. — Jest we mnie Lilith, pamiętasz? Ja się nie poddaję. Ja rezygnuję z trzydziestoletniego poddaństwa. Rozumiesz, mój pędraczku? — Zakryła mokry policzek łagodną dłonią, przecierając słony strumień. Ostatni raz.

 

Zrabowanym kluczem otworzyłem drewniane okno.

 

„Tam się będą potykały dzikie zwierzęta z koczkodanami, i pokusa jedna drugiej ozywać się będzie; tam leżeć będzie jędza, a znajdzie sobie odpocznienie."

Biblia Tysiąclecia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Ritha 21.12.2018
    Jeeee.
    Piersza! Pierwszy rząd. Popcorn w łapie.
    Jutro obniuchamy.
  • Ritha 21.12.2018
    Nie będę wiele kopiować i się rozpisywać, gdyż straszniem w biegu, ale przeczytać muszę.

    „Kwerenduję zmieszanym wzrokiem rozkoszne” – trudne, jest gęsto, bardzo gęsto (uważaj na to), a jednocześnie jest przezacnie, PRZEZACNIE, np. to: „Szczerzyła się rubasznie, urokiem przysłaniając moje sieroctwo”

    „a czerwony koc z wełny czesankowej miał być asekurantem przed późniejszą burzą” – to zdanie mi się tez bardzo podoba (choć nie wiem czy je dobrze rozumiem xd)

    Ale potem, nawiązanie, powrót do tego zdania, klamra:
    „Trzy lata później, jesienią, żaden koc z wełny czesankowej nie uratował nas przed wyładowaniami atmosferycznymi”
    Piękny zabieg.


    „Dyplomacja, mały sabotaż, dywersja lub rewolta. Isbel nigdy nie bierze pod uwagę stanowiska organów niższego szczeblu. Była autokratą. Wybrała mały sabotaż” – i to mi się widzi

    „— Co powiedziałaś, suczko? —bąknął ten” – spacji brakło

    „Sparaliżowali całą swobodę, wykręcając mizerną postać.
    Aby naprzemiennie przewiercać pleśniawkowym językiem pomarszczone podniebienie.
    Aby naprzemiennie przewiercać śmierdzącym przyrodzeniem niesfatygowane łono. Sparaliżowali nieustępliwą naturę najpodstępniejszej modliszki” – taaa, nieśmiało podnoszę karton z flamastrowym napisem: APLAUZ, odwracając go w stronę publiczności ;)

    „Rozumiesz, mój pędraczku? – Zakryła” – dłuższa kreska

    „Zrabowanym kluczem otworzyłem drewniane okno” – i takie wstawki


    Jesteś w moim top 5 autorów tutej w tym momencie. Masz szanse na podium, kwestia czy nie przedobrzysz. Masz taki talent, że łeb odpada. Roztrzaskuje się, zdzielony razami Twojej umiejętności manewrowania słowami.
    Mata pindź!
  • nimfetka 21.12.2018
    Poprawione chyba wszystko.
    Ze mną jest taki problem, że kiedy jest niegęsto to mam wrażenie, że się nie postarałam o tekst.
    Podobnie miałam z końcówką. To, co zacytowałaś ze "Sparaliżowali całą swobodę" to początkowo opis tego gwałtu miał być dokładniejszy, bardziej dopracowany. Ale chciałam skończyć to już wczorajszej nocy, bo tak prorokowałam, że bo potem nigdy tego nie skończę przez moją prokrastynację.
    Scena w szpitalu też miała być gęściejsza, ale już mi się nie chciało. Więc jestem trochę niezadowolona z tego końca.
    Ale dziękuję szczerze. Cieszę się bardzo, że podobają Ci się te wypociny. Spróbuję się postarać mniej gęsto.
  • Freya 22.12.2018
    "To była łączka u zbócz boskiego Olimpu." - zboczy - raczej...
    "Przepocone postacie z przetartymi dżinsami i wyśróbowanym ego" - wyśrubowanym
    "że stała się nieprzyzwoita i abrobowała niechlujne przyrodzienia," - aprobowała, przyrodzenia
    "ci się, prawda? — zapytała rozchechocona, krocząc szczęśliwym półskokiem" - rozchechocona, to twój słowotwór, ale spoko jest...
    "bierze pod uwagę stanowiska organów niższego szczeblu." - szczebla
    "Ale zniosiłbym tę mokrą ścierę wraz z ostrzem" - zniósłbym - raczej
    "gdyby tylko skurwiałe chieny nie dopadły Isbel." - hieny

    Ogólnie jest wporzo jednak musisz bardziej się przykładać, no wiesz... Trochę za bardzo masz tutaj chwalbę, ale faktycznie ciekawe teksty :) Pzdr
  • nimfetka 22.12.2018
    O Jezu, ale zjebałam. Już poprawione.
    Dzięki wielkie. Muszę rzeczywiście bardziej dbać o takie drobiazgo niedrobiazgi, bo to w chuj wpływa na odbiór.
  • "Popielate barachło wydawało z siebie spazmatyczne burknięcia, translokując posuwiście jego polimeryczny korpus." - no, takie zdania mnie przeciążają.
    Poza tym polimeryczny? Biseksualny, kochajacy bez wzgledu na plec? To zdanie jest przeladowane, za ciezkie. Moim skromnym zdaniem. I skad ten polimeryczny?

    "Kwerenduję zmieszanym wzrokiem rozkoszne, kredowe zęby, którymi jasnością obnosi się ich właścicielka." - ojej. Piekne zdanie. Estetyczne cacko.

    "Sprawnymi nogami, wsparta o patyczkowy taboret, unosi dwuznacznie korpulentne brwi. Do niej pasują. Koordynują nieustępliwy charakter z drobnym ciałem, łagodnymi rysami kości policzkowych i już wyblakłą czeredą piegów. Chaszcze wyzwolonych włosów rozczesywała wolną dłonią, drugą zajmowała niespotykany wynalazek.

    Szczerzyła się rubasznie, urokiem przysłaniając moje sieroctwo." - to tez. Cudny, elastyczny opis. Ta Twoja smykałka.

    "Odchyliła główkę, konstruując z potylicy i karku promień ostry. " - tylko Ty tak umiesz. Jakas niezwykloasc jest w tym, jak lepisz slowa, jak budujesz mysl.

    Czasem czyta sie Ciebie ciezko. Skomplikowany jezyk nie pozwala skupic sie na rdzeniu opowiesci, ale mi to nie przeszkadza. Tworzysz, to jest sztuka. Talent.

    "Dwa palce spętane dłonią demonstrowały blade śródręcze." - no mowie. Cudo.

    "Marnotrawiłem czas na wpatrywanie się w spójne kręgi szyjne. Letnie ciepło doglądało równowagi ducha, a czerwony koc z wełny czesankowej miał być asekurantem przed późniejszą burzą." - niesamowite.

    Niesamowity jest ten tekst, wg mnie duzo lepszy od jedynki.
    Taki ogrom piekna, oryginalnosci, zdan trudnych, uwierających pereł. Uwielbiam, Nimf.

    "nie znajdziesz salwadorskiej kobiety bez Lilith w środku" - a to wręcz kradnę. Jezu. To Twoj szczyt, jestem w tym tekscie zakochana.

    "Najdroższe objęcia przygarnęły rozpacz i samotność. Płakały w jej szyję, a ona kołysała umartwioną słodycz do zaklęcia goryczy." - znow. Piekno.

    Ja bede do tego tekstu wracac, mnie nawet lekka zazdrosc bierze..



    To musze cale, bo to jest mistrzostwo:

    "W wieku siedemnastu lat udaremniła epikurejską cnotę. Nie, to nie tak, że stała się nieprzyzwoita i aprobowała niechlujne przyrodzenia, udzielając im dostępu do sfatygowanego łona. Nie puszczała się. Była krnąbrnie niewinną istotą.
    Po zahodowaniu sześciu segmentów na odwłoku, przeobraziła się w modliszkę. W wieku dwudziestu lat stała się najpodstępniejszą z nich.
    Uintensywniała kuluarowe zmysły, niweczyła czujność przeciwnika, a następnie siliła się nieroztropnym organizmem. Było to działanie o tyle okrutne, że żaden ofiarny samiec nie zaznawał upustu własnej chuci przed ciernistą śmiercią.
    Ubóstwiałem obserwację tego nadzwyczajnego zjawiska. To, z jakim niepokalanym szykiem filtrowała ich plugawe ślepia trapezową sukienką boho, łomocąc naiwniaków filuternym wzrokiem, aby jedyne, co mogli poczuć później, to odrażające upokorzenie."

    Tu juz mi drga emocja. Rewelacyjny fragment:

    "Po niszczycielskim ukąszeniu, ten trzeci, wysportowany, rzucił mu jakąś mokrą szmatę, a tłusty zwyrodnialec starabanił moje podniebienie obrzydliwą tkaniną, pozbawiając minimalnej godności.
    Ale znosiłbym tę mokrą ścierę wraz z ostrzem przy tętnicy szyjnej przez pieprzone pięćdziesiąt lat, gdyby tylko skurwiałe hieny nie dopadły Isbel."




    A koniec - jest piorunujący.
    Oprocz noirow Cana i kilku tekstow Jolki, jak i jednej prozy Rubia - nie czytalam tu nic lepszego.

    Poplakalam sie.
    Gdyby mi kiedys bylo dane wydawac zbiorowy zbior opowiadan, to tylko z Twoją Corridą.
    Bede wracac.

    To bylo niezwykle.
    Dziekuje Ci.
  • nimfetka 23.12.2018
    Ojej, e maczku, to niesamowicie budujące.
    Ten początek to zmieniłam, bo rzeczywiście można się porzygać od nadmiaru tych określeń.
    Jeżeli naprawdę się popłakałaś, to ja już jestem w stanie umrzeć w szczęśliwości.
    Będę uczyć się mniej gęsto, z zachowaniem wlasnego stylu, obiecuję.
    Dziękuję ślicznie jeszcze raz.
  • Canulas 23.12.2018
    Ok. Jestem i ja.
    Wpierw wątpliwość.

    "Kwerenduję zmieszanym wzrokiem rozkoszne, kredowe zęby, którymi jasnością obnosi się ich właścicielka. Siedzi naprzeciwko, zahaczając zewnętrzną częścią stopy o podłóżną, metalową bryłę, jedno ze szczudeł stołu. Sprawnymi nogami, wsparta o patyczkowy taboret, unosi dwuznacznie korpulentne brwi. Do niej pasują. Koordynują nieustępliwy charakter z drobnym ciałem, łagodnymi rysami kości policzkowych i już wyblakłą czeredą piegów. Chaszcze wyzwolonych włosów rozczesywała wolną dłonią, drugą zajmowała niespotykany wynalazek. "

    Mamy:
    obnosi
    unosi
    rozczesywała
    zajmnowała

    Oczywiście jest możliwym zmiana czasu narracyjnego, ale dzieje się tak wówczas, kiedy pierwsza część tekstu jest retrospekcją i prowadzi do jakiegoś punktu kulminacyjnego, od którego już (po zmianie czasu) rozpoczyna się część wiodąca.
    No ale nic. Tak tylko.

    Tera ogólne wrażenia.
    W tym tekście pokazujesz, że sama walczysz ze sobą. Idziesz ze sobą na wojnę.
    Już tłumaczę.
    Wszystko masz przedopięte na ostatni guzik – przynajmniej teraz, po korektach – tekst jest mega dopracowany. Jest kapitalny. Każde zdanie w zasadzie jest osobną perłą i jeśliby zostało odcięte, wyżywi się własnym pięknem.
    Nie jest tak, że historia to organizm, bez którego pojedyncze słowa – obumrą.
    Nie. Twoje słowa tutaj, mniej więcej w obrębie zdania, czasem dwóch – przetrwają.
    Tylko czemu "na wojnę?"
    Ano temu, że tu już skaczesz o trzy stopnie w górę. To bardzo dużo.
    To tak jakby nieśmiertelny Siergiej Bubka miał rekord 5.80 i zamiast dłubać rekordy po dwa centymentry, od razu zajebał 6.10.
    Teraz, kiedy skoczy wspaniałe sześć metrów, przezywczajeni do cudów ludzie, mogą kręcić noskami.
    Ty rónież skoczyłaś bardzo wysoko.
    Zastanawiam się czy tym "dopieszczeniem" nie zamykasz sobie nieco kanału odbiorczego. W sensie – nie profilujesz się pod konkretne grono odbiorców. Mam nadzieję, że nie, ale faktycznie, dokręciłaś tu słowną śrubę grubo.
    Boję się, że może to być chęć szerokopojętego"podołania". Że musi być wyżej, dalej i szybciej.
    Otóż – Nie. Nie musi.
    I jeśli masz taki pogląd, to go wytnij jeszcze za pacholęcia, bo nie dasz rady przekraczać kolejnych granic w nieskończoność.
    Pierwsze teksty uderzały po oczach jakością, ale rónież windowane były poprzez Twój młody wiek. Ten tekst się broni już niezależnie od Twej młodości.
    Jest kompletny. Napisany spójnie i cudownie. Tylko nie ugrzęźnij w tym, że ciągle musi być lepiej, bo jak nie wyjdzie – a kiedyś na pewno – będzie Ci twardo pod dupskiem.
    Zbuduj jakiś dystans. Nie wiem: Auto-ironia, cynizm. Cokolwiek, żeby pisanie Ci nie dopierdoliło. Masz zbyt duży potencjał, by lawirować i stawiać go na emocjonalnym ostrzu noża. Oczywiście wszystko to jest hipotetyczne, ale wolę to napisać zawczasu, bo bardzo byłoby szkoda, gdybyś się gdzieś po drodze wypierdoliła.
    Co do tekstu jeszcze: udało Ci się na przestrzeni bardzo małej objętości tekstu zbudować nić emocjonalną czytelnika z Twoimi bohaterami. Autentycznie się denerwowałem jak ich złapali.
    Wielkie, OGROMNE WRĘCZ BRAWA. Nie ma bowiem levelu wyżej od zbudowania emocjonalnej nici.
    Tak więc tyle mojego pierdolenia.
    Daj sobie troszkę luzu. Napisz coś spokojniejszego, choćby po to, żeby zobaczyć jak to jest, kiedy nie zostajesz zasypywana achami i ochami. Musisz znać obie strony medalu od maleńkosci, bo jak się ugruntujesz tylko w jednej – będzie lipa.
    Pozdrox.
    Zdrowych – wesołych.
  • nimfetka 23.12.2018
    Nie wiesz jak mnie tym uszczęśliwiłeś, Canu.
    To jest coś... no, aż mi mowę odjęło autentycznie.
    Będę się starała luźniej i mniej. Tak, żeby nie czuć się wyprutą przez te wszystkie piękne frazesy.
    Poprawiłam czas na początku.
    Dziękuję i wesołych wzajemnie.
  • nimfetka 23.12.2018
    Mniej gęsto oczywiście. Nie mniej częstotliwie.
  • Can madrze prawi, Malutka.
    Tak sobie jeszcze raz przeczytalam cala Corride, i cos nieco podobnego przyszlo mi do glowy - zeby teraz nie bylo wypruwania sobie zyl na cos jeszcze lepszego, bo szkoda zyl tak pelnych blekitnokrwistego talentu.

    A tekst nic nie traci, przy kolejnym czytaniu moj podziw tylko sie ugruntowal.
  • nimfetka 27.12.2018
    Posłucham się. I nadal nieziemsko jest mi miło.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania