"Coś mówiłaś? Czyli to co leży na wątrobie"

Oficjalnie przytłacza mnie kultura.

 

 

Razem z powolnym następowaniem wieczoru na wsi, natura wraca do równowagi. Lekki wietrzyk, stłumione słońce no i tubylcy wychylający coraz śmielej swoje głowy zza płotu. W powietrzu czuć zaduch, a chmury zapowiadają deszcz- ratunek dla roślin, które przez cały dzień upijały się promieniami słonecznymi. Prymitywne dźwięki muzyki disco polo wydobywającej się ze sztucznych domostw i krzyki sąsiadów, mieszają się z kakofonią szumiących liści i nieśmiałym śpiewem ptaków. Oba światy zdają się budzić do życia, oddychać w pełni każdą komórką swojego "ciała". Dla ludzi z miasta, mała wioska wydaje się być ostatnim aktem desperacji w ucieczce przed falami gorąca bijącym od rozgrzanych chodników. Słoneczne pola i dające cień drzewa są alternatywą dla żaru płynącego z nieba skutecznie podgrzewanego przez tłok miejskiego życia. Wszystko takie znajome, choć całkiem obce, jak gdyby nie dla mnie. Snując się pomiędzy tymi światami w miejscu, gdzie się urodziłam, przebywałam od dziecka- czuję się inna. Mówię po polsku, ale zupełnie jakbym go nie znała. Nie rozumiem świata rówieśników, szaleńczego pędu za pieniądzem i wolności słowa, która jest wybiórcza. W klatce piersiowej wciąż czuję ten sam ciężar, zupełnie jak w dzieciństwie, gdy coś przeskrobałam. Moja mama zawsze potrafiła poznać, kiedy kłamałam. Mówiła mi wtedy: "Jestem Twoją mamą i znam Cię jak nikt inny. No mów, co masz na sumieniu?". Byłam raczej uparta, więc trochę to trwało nim przyznałam się do grzechu. Zwykle po tym następowała ulga no i oczywiście długa rozmowa trwająca do późnych godzin nocnych. Teraz nazwałabym to moralizatorską rozmową. Właściwie to "rozmowa" zakłada interakcje z obu stron, więc właściwym słowem byłby "monolog". Moje zadanie sprowadzało się do słuchania i niechętnego odpowiadania na dosyć tendencyjne pytania kontrolne nacechowane wychowawczo. Zwykle w myślach tworzyłam całe eseje zawierające wstęp, rozwinięcie i zakończenie, a moje usta wydobywały jedynie ich szczątkowe i ubogie w racjonalne argumenty zdania, choć dużo częściej były to pojedyncze słowa. Cała utworzona na szybko linia obrony zdawała się być na nic, bo nie miała siły przebicia przez moje własne bariery komunikacyjne, więc i tu zupełnie jak w bajkach triumfowało dobro, które reprezentowali rodzice. Tym razem jest jednak inaczej. Gdzie jest dobro, a gdzie zło? Jedyne co się nie zmienia to długie elaboraty w mojej głowie i sprzeciw dla świata ukryty głęboko pod skórą, w jej najmniejszej i najbardziej wrażliwej komórce. Choroba, która jest jej zaczątkiem polega na braku umiejętności podążania z innymi, moje kroki zupełnie do nich nie przystają. No dobrze. Skoro mam diagnozę, wystarczy rozpocząć leczenie, wprowadzić odpowiednie leki, dorzucić dawkę zdrowego stylu życia i poczuję się jak nowonarodzona. Tylko czy to jest mój cel? Urodzić się ponownie? Znów zacząć od bycia zależnym od innych, nauki języka, raczkowania, chodzenia za rękę chwiejąc się i niepewnie...Mając dwadzieścia lat za pasem to może być śmieszne. Moje ciało jest łącznikiem pomiędzy światem w głowie, a tym na zewnątrz. Dylemat sprowadza się do pozornego wyboru między pozostaniem w zgodzie ze swoim wnętrzem a przymusem należenia do społeczeństwa. W tej batalii bezsprzecznie zwycięża grupa przeciwko jednostce. Nazwijmy to ciśnieniem społecznym, chęcią do bycia w stadzie, pierwotnym instynktem przetrwania. Mów jak chcesz, bo w 99% przypadków chodzi o to samo. Co z pozostałym procentem? Margines błędu, przecież mogę się mylić. Pewność siebie to niezwykle interesująca cecha ludzkich osobowości. Dla jednych jest przekleństwem, inni za jej odrobinkę oddaliby wszystko. Jest swoistym napojem bogów pośród sztucznej oranżady. Często jest mylona z wolnością. W moim odczuciu jej źródło jest dużo bardziej egoistyczne, dlatego mogę pokusić się o stwierdzenie, że to rodzaj złudnej wolności. Jest dużo mniej niewinna od czystego i naturalnego pragnienia wolności wynikającej z potrzeby...no właśnie. Jakiej potrzeby? Wolność łączy się z samotnością, bo tam, gdzie jest osoba drugiego automatycznie istnieje jej ograniczenie przez drugą wolność. Paradoks i ludzki dramat polegają właśnie na dążeniu do równoczesnego pragnienia wolności i społeczeństwa. Te dwie wartości zupełnie się wykluczają i stają się powodem rozdarcia emocjonalnego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Canulas 30.11.2018
    Ładnie napisane. Z treścią zgadzam się gdzież tam, polowicznie, ale sam zapis - ładny.

    " Twoją mamą i znam Cię jak nikt inny. No mów, co masz na sumieniu?"." - jeśli to nie list czy pamiętnik zwroty typu: Cię, Tobie, Mi można zapisać małą.
    Pozdrox
  • bukız 30.11.2018
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania