Czarnina

Mój akademik to była jakaś wylęgarnia psychopatów.

Był na przykład taki typ, co go wołaliśmy Donald, bo zjeżdżał do domu co weekend i za każdym razem przywoził ze sobą wyłącznie osiem słoików czarniny. Zawsze osiem, zawsze czarniny. Ktoś go tam nawet kiedyś spytał, pewnie Król, bo on się lubił zawsze przypier*olić do kogoś przed śniadaniem, że czemu sobie nie przemiesza tego jakoś, przywiezie raz słoik pomidorowej, albo rosół chociaż, żeby zjeść w niedzielę po bożemu, ale on kręcił wtedy tylko głową, zamykał się w sobie i w milczeniu wiosłował tę zupę, aż mu ciekła po brodzie czarnina w kolorze oczu Najmana po walce. Co rusz go więc o to nagabywał, pragnąc poznać stojącą za tym pojeba*iem tajemnicę, ale typ milczał jak grób, jak bezimienna mogiła tysięcy kaczek, które oddały życie za jego obiad. Aż pewnego dnia miała miejsce tragedia, jeden z ósemki tradycyjnych słoików był niedokręcony i czernina skisła i Król darł mordę heheszkując, że HEHEHE, CZEŁNINA MU SKSZŁEPŁA, a Donald w ryk, płacze, że wszystko stracone i co on teraz ma zrobić. To my go pytamy o jakieś głębsze wyjaśnienia, bo na ten moment to brzmiał jak jakiś wariat, ale jak już wyjaśnił, to wrażenie to tylko się pogłębiło, bo zapłakany wytłumaczył, że jego babka na łożu śmierci obiecała mu gospodarstwo, ale tylko jeśli wymorduje na niej wszystkie kaczki, które jej - również już świętej pamięci - mąż namiętni hodował jej na złość. Rodzice pukali się w głowę i próbowali Donaldowi wyłożyć, że jest debil, że babcia na starość to dostała mocno na łeb i rytualnemu ubojowi kaczek pod ich nosem mówią stanowcze nie, chyba że na jedzenie. No i on, posłuszny wszystkim osobom w swej familii, co tydzień jeździł do domu, własnoręcznie ukręcał łeb kilku kaczkom i sukcesywnie pożerał je pod postacią czarnej polewki. No to my go próbujemy pocieszyć, że NO I CO, ŻE SIĘ JEDNA KACZKA WYKOLEIŁA ŻYCIOWO, ale jemu chyba za mocno wszedł "Król Lew" i "Pocahontas" na spółkę, bo zaraz do nas z mordą, że A JA WIEM, ŻE TA KACZKA MA TAKŻE DUSZĘ i że jakbyśmy się czuli, jakbyśmy byli niewinnie kwaczącą kaczką, co nikomu nie wadzi - poza jego zmarłą babcią - a tu nagle ktoś cię przerabia na zepsutą zupę. I jeszcze, że przez to, że on słoika nie dokręcił, to kaczka wyłamała się z wielkiego kręgu życia i teraz po śmierci nie wyrośnie na niej trawa, którą jedzą antylopy. My już tam nim trzęsiemy, że DONALD, DEBILU, GDZIEŚ TY W LUBELSKIM ANTYLOPY WIDZIAŁ, ale nie dało mu się przemówić do rozsądku, więc siadł i zjadł tę zepsutą zupę, na stałe zajmując potem jeden z kibli na piętrze, a potem łóżko na OIOMie. Spotkałem go parę miesięcy później, minąłem się w kuchni i pytam, jak to gospodarstwo tam, a on mówi, że niestety, babka nie zostawiła żadnego pisemnego świadczenia notarialnego, a jego ojciec rzekł, cytuję, NA GĘBĘ TO MOŻNA PRZYJĄĆ NASIENIE, A NIE GOSPODARSTWO, sam ogłosił się dziedzicem i, znów cytat, TYLE W TEMACIE I CH*J.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • wikindzy miesiąc temu
    Musiałem cofnąć do początku, by się upewnić, czy to był oddział - kurna, no nie, to był akademik...
  • Dantejskie Sceny Podcast 3 tygodnie temu
    Dzięki i zapraszam po więcej na stronę podcastu, no bo co mam nie zapraszać.
  • Rubinowy miesiąc temu
    Ściana tekstu w tej formie na początku przytłacza ale treść ogólnie jest całkiem ok :)
  • rozwiazanie miesiąc temu
    Absurdalność tekstu nadaje kolorytu i innego wymiaru studenckiego bytu w akademiku.🎂5. Pozdrawiam.
  • Dantejskie Sceny Podcast 3 tygodnie temu
    Dzięki i zapraszam po więcej na stronę podcastu, no bo co mam nie zapraszać.
  • Poncki 3 tygodnie temu
    ach, uroki życia w akademiku. Różne oryginały mieszkały :P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania