Czerstwienie
Siedziała na kanapie, skrobiąc po kartce długopisem. Nigdy nie lubiła języka polskiego i być może dlatego jej literki przypominały hieroglify. Nauczyciele zawsze prosili, aby pisała sprawdziany drukowanymi. Co rusz coś skreślała długimi, nerwowym liniami. Jednak niedługo potem skończyła pisać. Chwyciła leżącą na stole kopertę i umieściła w niej złożoną na kilka części kartkę. Językiem przejechała po wewnętrznej stronie koperty, zaklejając ją. Nie trudziła się o naklejenie znaczka, czy chociażby wypisanie danych adresata. Niebawem wrzuciła list do skrzynki z odpowiednim numerem.
Nieschowane do chlebaka bułki całą noc tkwiły na blacie. Wystarczyłaby jeszcze doba i konie z powodzeniem mogłyby ścierać o nie zęby.
Dopiero mając kajzerkę w dłoni, zdołała pojąć, że świeże pieczywo przez te siedem godzin zdążyło sczszerstwieć i nie zdoła skleić z niego kanapek. Zrezygnowana odłożyła wcześniej wyjęte masło do lodówki, po czym sięgnęła po praktycznie pusty karton mleka. Jego zawartość wylała do rondelka i po części, w akompaniamencie roztargnienia, na blat kuchenny. Nie fatygowała się jednak, by mleczną plamę wytrzeć. Zostawiając rondelek ze śladową ilością płynu na włączonym palniku, poszła do sypialni, żeby zmienić przedwczorajsze ubrania na nieco świeższe.
Gniła, od dwóch, może trzech miesięcy, nieustannie. Miała jednak nadzieję, że ludzie nie poczują tego odoru. Dopiero potem uświadomiła sobie, iż proces gnilny zachodzi tylko w jej głowie. I nim faktycznie zacznie śmierdzieć, minie sporo czasu.
Ale myliła się. Smród dotarł do jej nozdrzy szybciej niż myślała.
Stojąc przed kuchenką, nie wiedziała, czy najpierw zestawić z palnika garnek kipiącego mleka, czy wyłączyć gaz. Ostatecznie jednak, po dłuższej chwili namysłu, jedną ręką chwyciła rondelek, a drugą przekręciła kurek. Wraz z wykipiałym mlekiem, pociekły jej łzy.
Siedziała prawie samotna w parku, w dalszym ciągu zalewając się łzami. Byłaby całkowicie samotna, gdyby nie obecność gołębi. Te zajadały się kawałkami twardych bułek, przez które zdążyła połamać swoje "bibułowe" paznokcie. Ostatnio często dokarmiała ptaszyska czerstwym śniadaniem. I cóż, miały szczęście, gdyż w pobliżu nie było żadnych koni.
Ludzie omijali jej ławkę szerokim łukiem, co rusz zostawiając po sobie inny rodzaj spojrzenia: znudzony, zniesmaczony, czasem gniewny a najrzadziej taki, w którym można było dostrzec kroplę współczucia.
Kilka minut później dosiadł się do niej kolega z pracy – najwyraźniej wybrał się na poranny spacer. Dostrzegając jej łzy, zapytał nawet, czy nie potrzebuje pomocy. Nie tyle z troski co z obowiązku. Odszedł jednak szybko, usatysfakcjonowany odpowiedzią, że drzewa jesienią pylą, a niektórych ludzi męczy alergia. I nim się spotrzegła, już go nie było. Gołębie również uciekły. Teraz mogła mówić o prawdziwej samotności.
Wracając do domu, natknęła się na sąsiadkę wyglądającą przez okno. Stara za wszelką cenę chciała odczytać z jej wyrazu twarzy, dlaczego płacze. Sprawa niczym dla reportera, może była to kwestia nieszczęśliwej miłości a może śmierci bliskiej osoby. Działała niczym monitoring prześwietlający aż dwa podwórka naraz. W lato to i trzeciego była w stanie pilnować, wystarczyło otworzyć okno i wychylić głowę. Samotni starzy ludzie często mają przykre życie...
Otworzyła skrzynkę z numerem dwudziestym trzecim i wyjęła z niego stos ulotek i najróżniejszych kopert, nie przyglądała się korespondencji. Zwyczajnie wzięła kartki pod pachę i poczłapała do swojego mieszkania.
Wzięła z chlebaka jedną z czerstwych bułek i usiadła na krawędzi kanapy, rozpoczynając przeglądanie ulotek i kopert: reklama pizzerii, prośba o wpłatę na schronisko, wezwanie do zapłaty numer jeden, numer dwa, numer trzy i wreszcie to, czego szukała – list, który z rana wrzuciła do swojej skrzynki.
Wgryzła się w twardą jak kamień kajzerkę, łamiąc ją przy tym na kilka części, z których większość upadła na podłogę. Z koperty wydobyła kartkę. Od razu splamiła ją łzami.
Wzrokiem pochłaniała kolejne linijki własnego listu pożegnalnego. W międzyczasie cieszyła się, że bułki czestwieją, a nie gniją z samotności tak jak ona... Przynajmniej mogły się nimi nacieszyć gołębie, z którymi pożegna się wieczorem. Im nie mogła zostawić listu.
Komentarze (9)
Bardzo przejmujące opowiadanie.
Piszesz tak, że z łatwością można idntyfikować się z bohaterami Twoich opowieści.
Melancholia ogarniała mnie coraz bardziej w trakcie czytania.
Skoro przywitanie mam za sobą, to teraz coś o tekście. Napisany jest prostym językiem, co powoduje wyjątkowość. Uczucia bohaterki są bardzo realne, takie które większość z nas kiedykolwiek odczuwała, bądź odczuwa. Krótko rzecz ujmując, tekst jest świetny. Pozdrawiam ????
Ale najbardziej podobał mi się motyw listu. Kurde, nie domyśliłabym się chyba po co bohaterka go pisała. Być tak samotnym, że nie ma się komu zostawić listu pożegnalnego, tragiczna sytuacja. Świetny zabieg.
Co do pisma, ja również piszę hieroglifami , a polski lubię. Co poszło nie tak?
Lubię Twoje krótkie utwory, zawsze coś za sobą niosą i mają ciężki klimacik. Z Twoich opowiadań to na razie najbardziej mi się podoba. W najbliższym czasie postaram się nadrobić inne. Ode mnie 5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania