Czerwony namiot

Na tyłach pewnego małego miasteczka odbywał się świąteczny festyn. Przybyli ludzie z całej okolicy, spragnieni rozrywki i wytchnienia od znoju codzienności. Była karuzela, strzelnica, stragany z różnobarwnym badziewiem i cukrowa wata. Odrobinę z boku stał również tajemniczy, czerwony namiot, zdobiony bogato złotymi warkoczami i jakimiś dziwnymi znakami. Wejścia do niego pilnował mały człowiek w żółtym kimonie. Miał skośne oczy i łysą głowę. Dzieci biegały za balonami, gwiżdżąc w gliniane gwizdki i strzelając z korkowców, kobiety plotkowały w grupach, komplementując wzajemnie swoje kreacje, a mężczyźni orbitowali wokół budki z piwem i grillowanymi kiełbasami, skąd dobiegały odgłosy coraz głośniejszych rozmów i zawadiackich pokrzykiwań.

Namiot na uboczu przyciągał coraz więcej uwagi. Rozbrykana dzieciarnia koniecznie chciała sprawdzić, co jest w środku, a mały człowiek u wejścia miał najwyraźniej za zadanie nikogo tam nie wpuszczać. Tłumaczył coś z przejęciem, śmiejąc się jakby swymi skośnymi oczami i gestykulując żywo rękoma. Nikt nie rozumiał ani słowa. Dzieci biegały wkoło wykrzykując: ,,Łysy Żółtek! Łysy Żółtek”. Ten, nie pojmując niczego, uśmiechał się tylko nadal bezradnie, co wprawiło dzieci w takie rozbawienie, że pokładały się się ze śmiechu. W końcu jednak znudziło im się obrażanie nieznajomego, więc poszły pożalić się rodzicom, że nie mogą wejść do namiotu. Mamy jednogłośnie postanowiły zignorować ten problem. Nic nie obchodził je ani namiot, do którego nie można wejść, ani dziwni człowiek, który cieszy się, gdy się go obraża. Miały akurat ważniejsze zajęcia. Za to przed budką z piwem skargi zadziałały błyskawicznie. Zaraz wydzieliła się grupa rzutkich awanturników, którzy wygrażając że: „żaden Żółty nie będzie straszył im dzieci”, ruszyli wartko w stronę namiotu. Na szczęście ich zapał osłabiło przyjazne nastawienie obcego dziwaka, który kłaniał się im z przepraszającym uśmiechem. Jak tu takiego bić? Odsunęli go więc na bok i bez żadnych wyjaśnień wtarabanili się do środka. Pozostały na zewnątrz strażnik był wyraźnie przejęty i zatroskany o wchodzących, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Obserwowałem uważnie, jak napięcie na jego twarzy miesza się z ulgą i niedowierzaniem, gdy z namiotu buchnęły po chwili salwy rubasznego, niepohamowanego śmiechu. Każdy śmiech niby jest dobry, ten jednak był jakiś niezdrowy, rzekł bym, że wręcz przerażający. Po chwili tłum kłębił się już u wejścia – każdy był ciekaw, skąd nagle tyle darmowej radości.

Namiot wewnątrz był pusty i skromny. Nie było żadnych zdobień ani znaków. Na środku, pośród zadeptanej już trawy, stało duże lustro w masywnej, starej ramie z rzeźbionego misternie drewna. Przed nim, ciało przy ciele, stłoczyli się gapie, ubawieni do łez, ponieważ ich odbicia były tak szkaradne, że gdyby nie wybuchy śmiechu stojących obok, ich właścicielom trudno było by znieść ten widok. A najciekawsze było to, że lustro każdego zmieniało w inny sposób. Odbicie kobiety, znanej z narzekania i zawistnego gadulstwa, miało wielkie, jakby zwiędłe usta. Jej mąż, o którym wiadomo było, że podgląda czasem sąsiadkę, jedno oko miał zniekształcone tak, że przypominało lunetę. Jedni mieli zbyt długie języki, inni zbyt wielkie uszy. Ogólnie większość obrazów była dość szkaradna i przykro było by na nie patrzeć, gdyby nie to, że za każdym razem lustro ukazywało właśnie to, co przeglądający się w nim najbardziej pragnął by ukryć.

-Kto jeszcze nie był?! Zawołajcie piekarzową, ta to jest dopiero cholera!

Ludzie wychodzili ubawieni i szczęśliwi. Obejmowali się i poklepywali wzajemnie z czułością i zrozumieniem. Wciskali pieniądze w kieszeń żółtego kimona strażnika namiotu, który stał jak oniemiały, nie mogąc nadziwić się temu, co widzi.

I myślałem, że to już koniec atrakcji tamtego dnia, gdy nagle pojawił się wspólnik oniemiałego właściciela. Był biały i mówił po naszemu. Jednak gdy zobaczył, co się stało, zrobił się czerwony i tak bardzo się zdenerwował, że zaczął krzyczeć na rozbawionych ludzi: że tyle lat studiował kulturę dalekiego wschodu i chciał się z nimi podzielić czymś pięknym i ciekawym, nauczyć może czegoś, a oni wszystko popsuli, że chamy z nich i prostaki, że niczego uszanować nie potrafią, że aby stanąć przed lustrem, trzeba się odpowiednio przygotować, bo to ma być głębokie przeżycie duchowe i jedyna w życiu okazja, by ujrzeć samego siebie, że to też i wielki zaszczyt, bo to w końcu święte lustro, nie żadne krzywe zwierciadło, jakich pełno w lunaparkach, tylko prawdziwe zwierciadło prawdy… Coś na pewno chciał jeszcze dodać, jednak nie zdążył, bo tak tym gadaniem dopiekł ludziom, że go pogonili. A przez tą złość, jaką wywołał, namiot został przewrócony i skośnookiemu strażnikowi ledwo udało się uratować lustro, bo taka nagle w ludzi nienawiść wstąpiła, że zapragnęli je rozbić. Na szczęście budka z piwem była blisko i pilnie im było powspominać przy kuflu dopiero co oglądane obrazy.

I dobrze – pomyślałem sobie. - Co to za głupi pomysł: pokazywać ludziom, jakie z nich brzydale. Sami to przecież dobrze wiedzą! I żyć im to jakoś nie przeszkadza. Nawet sami się z siebie pośmiać czasem potrafią, przynajmniej póki piwa dostatek. Żal mi tylko do dzisiaj, że przez to całe zamieszanie, nie zdążyłem się w tym lustrze obejrzeć...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • zsrrknight 7 miesięcy temu
    nieźle napisane, dość kreatywne, ogólnie niezłe
  • EwelinaRyba 4 miesiące temu
    Swietny tekst.
  • TytusT 4 miesiące temu
    Dziękuję

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania