Część 1- Dom zagubionych dusz, prolog+fragment

PROLOG

 

Znów śnię o tym samym. Że uciekam przed rozpędzonym samochodem.

Biegnę co sił w nogach, przedzierając się przez gęste zarośla. Drzewa są stare i rosną blisko siebie. Ciężko oddycham. Nie mogę się zatrzymać.

Ogromny, czarny pojazd równa drzewa z ziemią, zupełnie jakby nie dotyczyły go prawa fizyki. Oglądam się z siebie. Jest tuż za mną, jednak nie może mnie dogonić.

A ja nie mogę dać mu się złapać.

To jak zabawa w kotka i myszkę.

Niby ma mnie na wyciągniecie ręki, jednak odległość pomiędzy nami nie maleje.

Upadam. Kaleczę sobie ręce o wystające kolce. Klnę pod nosem, po czym zbieram się do dalszego biegu.

Słyszę warkot silnika. Podskakuje przerażona.

Obijam się o drzewa. Tracę dech.

Co ma się teraz stać?

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ 1

Dom zagubionych dusz.

 

 

 

Co się teraz stanie, pyta?

Skoro wie o niej już cała świta.

Coś zrobiła, nie wie co,

Jednak wie, że to był błąd.

Jak historia skończy się?

Historia dziewczyny, która nie wie co wie.

Historia duszy elementów

przez, które traci sens słów.

Czym jest sen i ten samochód,

który wymaga od niej głosu.

Co to za miejsce i co tutaj robi?

Posłuchacie o tym w mojej rozgłośni.

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

MGŁA

 

1.

 

Otwieram oczy.

Wokół jest ciemno, pusto i głucho. Znajduję się w jakimś pomieszczeniu. W kątach dostrzegam kamery.

Gdzie jestem?

Łóżka porozstawiane są w regularnych odstępach. Obok każdego z nich znajduję się szafka, na której walają się przeróżne przedmioty.

Moje łóżko stoi jednak inaczej. Prostopadle do reszty. Co to jest za miejsce?

Próbuje powstać i wtedy orientuję się, że jestem przypięta do niego pasami.

Zaczynam się rzucać, jednak pasy są ode mnie silniejsze.

Za mną znajduję się okno. Próbuje spojrzeć w jego stronę. Na ciemno chmurnym niebie dostrzegam księżyc. Dziś była pełnia. Księżyc piętrzył się dumnie, jakby zawieszony pomiędzy niebem, a ziemią.

Była noc, byłam w jakimś pokoju z obcymi ludźmi. Przypięto mnie pasami. Co zrobiłam?

Próbuję przypomnieć sobie cokolwiek, jednak jest to nieziemsko trudne. Jak się tu znalazłam? Czy istniała odpowiedź na to pytanie?

Jeśli tak, to jaka?

Nagle spowija mnie sen.

Gdy otwieram oczy po raz kolejny, jest świt.

Dwójki z czterech moich towarzyszek nie ma aktualnie w pokoju. Dwie z nich siedzą na łóżkach. Jedna z nich, niewysoko, drobna blondynka, czyta gazetę nucąc sobie pod nosem piosenki. Starsza pani jest wsłuchana w radio. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Zupełnie jakby widok mnie – całej brudnej i przypiętej pasami do łóżka, nie był tu niczym nadzwyczajnym.

Po korytarzu suną się jak zombie inni pacjenci, ubrani od sportowych strojów po pidżamy i garnitury.

Gdzie ona jest?

Próbuję wyrwać się z pasów. Moje próby spełzają na niczym.

- To na nic- mówi młodsza z kobiet.- Dopóki cię nie odepną musisz tak leżeć.

- Dlaczego?- pytam.- Co zrobiłam?

-Przywieźli cię w nocy.- mówi.- Ale to nie ważne. Jestem Ala. -przedstawia się.- A ty?

- Agatka- odpowiadam.- Co to jest za miejsce?

Ala uśmiecha się.

- Naprawdę nie wiesz? To szpital psychiatryczny.

Że... że co?

To chyba jakaś kpina. Co ja tu robię? Co się stało?

Dlaczego... dlaczego wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym?

Muszę się stąd wydostać. Natychmiast!

- Jak stąd wyjść?- pytam.- Muszę się stąd wydostać.

- Nie wydostaniesz się, dopóki cię nie wypuszczą- mówi starsza pani.- Tak już jest.

Dalej uważam, że to jakiś kiepski żart. Że to nie dzieję się naprawdę.

Trzy dni i mnie wypuszczą, myślę sobie.

Przecież ktoś na mnie czeka.

Takie odnosiłam wrażenie. Że ktoś na mnie czekał i jak najprędzej musiałam się stąd wydostać.

Kto? Gdzie? Jak? Kiedy? Nie wiedziałam. Musiałam stąd po prostu wyjść.

Teraz.

Mija południe i wieczór, nim pielęgniarze do mnie przychodzą.

Nakarmiono mnie i napojono. Nie odpięto jednak kajdan.

- Kiedy mnie wypuścicie?- pytam.- Już w tym ścierpłam.

- Jak będzie wszystko dobrze, pani Agato.

- Czyli kiedy?

Pielęgniarz uśmiecha się.

- To już zależy od pani.

Jak ode mnie? Gdyby to ode mnie zależało już dawno opuściłabym to miejsce.

 

 

2.

 

Mija noc. Dłuży mi się i ciągnie w nieskończoność, bowiem nie mogę usnąć.

Zaczynam sobie coś przypominać. Co zrobiłam. Uciekłam. Nie mogli mnie znaleźć.

Chodziłam boso. Po ulicy.

Po środku ulicy w deszczu.

Mam ochotę chwycić się za głowę, jednak pasy mi to uniemożliwiają.

A wcześniej?

Co...co było wcześniej?

Kogoś szukałam. Kogo? Dlaczego? Co sprawiło, że przestałam się kontrolować?

Że wszystko wyszło na jaw.

Zaciskam szczęki. Czuję się jakbym straciła wszystko. Czuję się wyprana.

Jednak wiem, że to nie koniec walki. To dopiero początek.

W środku nocy przychodzą pielęgniarze. Jednego z nich już zapamiętałam. Wydaję się być szczery. Pakują mi zastrzyk, a dawka lekarstwa sprawia, że odpływam w głęboki sen.

Znów ten sam sen.

Biegnę przez bagno. Co rusz się zapadam. Jednak samochód nie zwalnia. Jak wspominałam, na niego nie działają prawa fizyki. Krzyczę i brodzę w błocie. Nie mogę się stąd wydostać. Pragnę biec dalej, jednak podłoże uniemożliwia mi ruch. Co mam robić?

Oglądam się za siebie, samochód jest tuż za mną.

Nie!

Otwieram oczy.

Naprzeciw mnie znajdują się drzwi wylotowe na korytarz.Widzę jak wędrujący nim pacjenci przyglądają mi się z zainteresowaniem. Czego chcą? Spoglądam na swoje współlokatorki. Uśmiechają się do mnie.

Odwzajemniłabym uśmiech, ale nie mam na to czasu. Muszę się stąd wydostać. Jak najszybciej.

- Kiedy mnie odepną?- pytam ponownie. Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną.

- Oni decydują.- odpowiada starsza pani.- Leż, spokojnie.

Jak mam leżeć spokojnie!? Muszę się stąd wydostać! Nie mam czasu na leżenie.

Wtedy do środka wchodzi pielęgniarz, którego uznałam za szczerego, oraz jakaś kobieta.

- Będzie pani grzeczna, pani Agato?- pyta. Czy to jest moja lekarz prowadząca?

Że co? Jak grzeczna?

- Będę- odpowiadam, nie mając pojęcia o co jej może chodzić.- Tylko mnie rozepnijcie, błagam.

Kobieta mówi do pielęgniarza, aby mnie rozpiął. Z ulgą poruszam dłońmi i nogami. Wreszcie wolna.

Przynajmniej częściowo.

- Chciałabym jutro z panią porozmawiać- mówi.- Może być?

- Tak- odpowiadam.- Ale to jutro.

- Dobra. To ja po panią przyjdę.

Czekam, aż wyjdą. Wtedy powstaję i zaczynam się rozglądać. Przestaję jednak zaraz przypominając sobie o kamerach.

Jasny gwint! I jak ja mam się stąd wydostać? Skoro wszystko jest monitorowane?

Decyduję się, aby wyjść na korytarz. Sprawdzam wszystkie okna. Wszystkie są zablokowane. Szukam drzwi wyjściowych. Również wszystkie zamknięte.

Jestem wściekła. Dlaczego tu jestem? Kto mnie zamknął?

Snuję się po korytarzu jak lunatyk, opracowując w głowie plan ucieczki.

Orientuję się, że mogę skorzystać z chwili, gdy na oddział wpuszczani są goście. Mogę prześlizgnąć się przez wyrwę.

Mając w głowie tą strategię pakuję do reklamówki swoje rzeczy i zaczynam koczować przy drzwiach.

Pierwsza próba- nieudana. Pielęgniarz pyta czy chcę wrócić do pasów. Zaprzeczam ruchem głowy.

Druga próba- wybiegam na piętro. Pielęgniarz znosi mnie na dół jak gazetę.

Znowu przypinają mnie do łóżka.

Mija dzień, mija noc.

Otwieram oczy. Na szczęście nie mam już na sobie pasów. Potraktowali mnie sporą dawką substancji uspokajającej, relanium, tak, że nawet nie wiedziałam, kiedy usnęłam.

No, ale nic.

Przecieram obolałe nadgarstki.

Jak mam się stąd wydostać?- pytam siebie w myślach.- Nie chcę tu być.

Rozglądam się po sali. Gdy spałam przewieźli mnie do innego pokoju, tak, że stałam się jego częścią, a nie dzikim lokatorem, któremu na szybko urządzono posłanie.

W pokoju są trzy młode dziewczyny, każda zajęta czym innym.

Jedna plecie warkocze z bibułek, druga czyta książkę, zaś trzecia wygląda za okno. Nie zaczynam z nimi rozmowy. Nie mam na to ochoty. W sensie, nie mam ochoty mówić.

Muszę się stąd wydostać.

Powstaję i zaczynam krążyć po korytarzu.Zauważam, że pod prysznicem, znajduję się alarm. Włączam go z zamiarem odwrócenia uwagi pielęgniarek i zdobycia pod ich nieobecność kluczy.

Plan nie udaję się. Jednak zawsze zostaję w pokoju.

Klnę cicho pod nosem. Siadam w palarni czując jak łzy napływają mi do oczu.

Zamknęli mnie. Zamknęli mnie w więzieniu. Mężczyznę siedzącego na stołku w palarni, pytam o papierosa. Częstuję mnie bez słów.

Palę, Szybko, nerwowo. Nie mogę się opanować. Chcę stąd wyjść. Chcę stąd wyjść.

Chowam głowę w dłoniach.

- Nie łam się- słyszę.- Jak wyzdrowiejesz to cię puszczą.

Wyzdrowieję? Z czego mam wyzdrowieć? Przecież ja nie jestem chora. Co on plecie za bzdury?

Gaszę papierosa i bez słowa wychodzę z palarni. Kieruję się do pokoju, myśląc intensywnie nad tym jak się stąd wydostać.

Czy istnieje jakiś sposób? Jeśli tak to jaki? Jak mam stąd wyjść?

Zaczynam krążyć po korytarzu. Szukam wyjścia. W ten sposób trafiam do biblioteki. Od razu zakochuję się w regale z książkami. Wybieram kilka tytułów, po czym wracam do pokoju.

Postanawiam porozdawać książki pacjentom. Nie wiem dlaczego. Po prostu to robię. Patrzą na mnie dziwnie, jednak nic nie mówią. Zupełnie jakby zachowania tego typu, były im dobrze znane.

Mą uwagę zwraca niestary mężczyzna z brodą i plackiem łysiny na głowie. Całe dnie spędza oglądając telewizor. Zupełnie jakby oczekiwał w spokoju na wyjście. Siadam w stołówce obserwując go. Ma nieziemsko błękitne oczy. Zresztą wszyscy tu coś takiego mają. Spojrzenie, które wydaje mi się znajome.

Udaję, że czytam książkę. W rzeczywistości wszystko obserwuję To, co dzieję się wokół mnie. Do pomieszczenia co chwila wchodzi wysoki, dobrze zbudowany osobnik z adidasami bez sznurówek, jakby zgubił cel swej drogi.Na orbitreku ćwiczy energiczna kobieta w średnim wieku. Pomimo monotonii jaką zieję to miejsce, cały czas coś tu się dzieję.

Wszyscy żyjemy w jednym miejscu. Zupełnie jak... jak rodzina?

Coś sobie przypominam. Jak wbiegam na dach. Jak coś krzyczę. Kogoś szukam...dlaczego na dachu? Dlaczego szukam?

Nie wiem. Po prostu to robię. Wbrew sobie.

Wracam myślami do chwili obecnej. Przede mną leży książka, otwarta na sześćdziesiątej stronie.

Nie rozumiem treści. Czytam jak maszyna. Nie jestem w stanie pojąć słów. Dlaczego?

Odkładam książkę. Jej tytuł brzmi "Rosyjska zima". Idealnie pasuję do sytuacji.

Zostawiam ją na stole w jadalni, odchodzę.

Znów zaczynam krążyć po korytarzu. Sprawdzam wszystkie okna i drzwi.

Zamknięte.

Wracam do palarni. Na stołku siedzi ten sam mężczyzna, co wcześniej i obserwuję świat za oknem.

- Widzi pan coś ciekawego?- pytam.

- Jest dużo ciekawych rzeczy- odpowiada.- Codziennie wędruję tu ta sama pani. Codziennie wyjeżdża stąd jakaś karetka. Codziennie ktoś przychodzi. Ciekawość jest wtedy, gdy zaczynają dziwić cię najmniejsze rzeczy. Ciekawość inna od tej dziecięcej nie ma prawa być nazywana ciekawością.

- Ma pan poczęstować papierosem?

- Mam, bierz.

Wyciągam z paczki peta, zapalam go.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania