Olimpia Port – Kamieniec Wrocławski, maj 2023

Zaraz za Olimpią wita mnie starodrzew i brukowana droga. Tu często słychać gwizd pociągu i widać mur złożony z płyt, tak bardzo charakterystyczny. Detale są ważne, detale się liczą przecież. I już na wstępie mej przechadzki jest dobrze, świetnie nawet. A myśli me wędrują w czasy licealne, kiedy chodziłem z Daniewskim na przerwie lub zaraz po lekcjach na piwo. Wrocławskie sprawy były niekiedy moim fajnymi wrocławskimi sprawami, ale dlaczego pomyślałem teraz po latach o Daniewskim? Tego nie wiem.

Jest fajnie, dobrze nawet. Mijam mosteczki i kieruję się w stronę lasu. Zdaje się, że jest to Smoczy Las, tylko że pozbawiony smoków wszelakich. Ceglana droga mnie doń wprowadza, droga z kruszonej cegły plus klepisko i jakieś błoto. Sam las pełen jest starych dostojnych drzew, a w jednym miejscu znajduje się nawet oczko wodne śródleśne.

Piwo marki EB odsyła mnie do dwóch gospód ludowych jednocześnie: tej racławickiej oraz tej z książki o Panu Samochodziku.

I teraz pojawia się piękna polana, która kieruje me myśli w Beskid Żywiecki, do Korbielowa mianowicie. I jest dobrze, świetnie nawet. No a czemu odsyła mnie ta polana do Korbielowa, czyli w Karpaty? Nie mam bladego pojęcia. Na tej polance mój nos łowi wspaniały zapach białych kwiatków-krzewów. Jest ten zapach bardzo kosmaty taki, niczym śliniące się pokrzywy w dni upalne, ale to jeszcze nic. Któregoś razu, gdy tędy przechodziłem objawił mi się zupełnie cudowny zapach, którego nie umiem opisać. Nigdy później ani nigdy wcześniej go nie wyniuchałem. Z zapachami tak właśnie jest: wystarczy dzień, dwa i już pojawia się nowy, nagle, bez żadnego ostrzeżenia.

Teraz kroczę wzdłuż kanału, świetnie sobie kroczę, świetnie mi się kroczy. Tuż przy kanale – efektowna norka rozmiarów słusznych. Czyżby ów smok ze Smoczego Lasu? Chyba nie. Od razu pojawia się odsyłacz w Góry Bystrzyckie. Dlaczego właśnie tam? I skąd takie a nie inne moje skojarzenie. Znowu nie wiem. Te skojarzenia mną sterują, a pojawiają się nie wiadomo skąd i nie wiadomo na jakiej zasadzie. Wiem tylko tyle, że ów odsyłacz lub – jak kto woli – wskaźnik raz zapamiętany pozostaje ze mną już na zawsze. Zawsze w takim to a takim miejscu będę myślał o Korbielowie, zawsze w takim to a takim o Górach Bystrzyckich. Ot, gry pamięci mimowolnej.

Gombrowicz o tych i podobnych sprawach pisał tak: „Spośród nieskończoności zjawisk, które zdarzają się wokół mnie wyodrębniam jedno. Wybieram na przykład popielniczkę na stole, reszta pozostaje w cieniu. Jeśli percepcja tego typu tłumaczy się (na przykład zauważyłem popielniczkę, ponieważ chce strząsnąć do niej popiół z papierosa, którego właśnie palę), wszystko jest na swoim miejscu. Jeśli spostrzegłem tę popielniczkę przypadkiem i więcej do niej nie wracam, wtedy również wszystko jest w porządku. Jeśli jednak po zauważeniu zjawiska, bez żadnego specjalnego znaczenia wracam do niego, wtedy jest właśnie bieda. Dlaczego do niej wróciłeś, jeżeli jest bez znaczenia?”. I ja mam podobnie, tylko że (prócz gier uwagi) dochodzą jeszcze wskaźniki. Jedne miejsca odsyłają mnie w inne, a kiedy odsyłają, wtedy jest właśnie bieda.

W Łanach wita mnie wąska alejka pełna dębów szypułkowych. Piękna jest ta alejka, nie powiem. I jest dobrze, świetnie nawet.

A w małym parku maszyn stoją koparki i uśmiechają się parą reflektorów i zakręcanymi „nosami” (à la nosy i rogi nosorożców) wystającymi ze zbiornika na olej. Tymczasem pod stopami kostka kolonialna, znaczy... kojarząca się z koloniami i wywczasami. Tereny to ogólnie rekreacyjno-sportowe. I wszędzie te stare domy poniemieckie. I one mnie również cudnie witają, nastrajają.

W pobliżu wału przeciwpowodziowego znajduje się zadbany nowy dom, nowy, powiadam, który nie wiedzieć czemu przywołuje we mnie wspomnienie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku oraz gniazdko wujka Bogusia i cioci Hitomi z Japonii. Skąd takie skojarzenie? Winny temu jest sad i znajdujący się na tarasie rodzaj baldachimu, ale nic więcej o tym powiedzieć nie mogę, bo nie wiem. Wszystko rozgrywa się w mej głowie głęboko, tak głęboko, iż dosięgnąć sedna sprawy nie potrafię.

O! A teraz powoli zbliża się pora obiadowa. Zapach grillowanej kiełbaski, unoszący się w powietrzu, wcale mi nie pomaga, a odsyła mnie do domu, i to w podskokach. Skąd ten zapach pochodzi? No cóż... może to ta samotna starowinka z ostatniego domu w Łanach coś tam sobie pichci i do kaflowego pieca drewna podkłada? I koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba.

Aha, jeszcze jedno! Wariant trasy przebiega wzdłuż Odry, a więc już nie przez las. Kiedy nim idę, myślę zawsze o dziadkach i cioci Józi z Racławic. Co widać po drodze? Tunele utkane z krzaków, tunele krzaczaste. Co widać po drodze? Drzewa strupieszałe... straszne jak straszna czarownica. Co widać po drodze? Ładną polankę pełną krzaków o białych kwiatkach, przez którą to polankę biegnie dróżka jak z bajki o Czerwonym Kapturku i złym wilku. Drogę stanowią tu białe obrobione kamienie, a całość pejzażu kojarzy się z górami Alpami i w góry Alpy odsyła. Co widać po drodze? Już nic, bo to naprawdę koniec i bomba, kto czytał ten trąba!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Bożena Joanna 11.11.2019
    Fajne masz wspomnienia z dzieciństwa, przeczytałam jednym tchem. Ale zdradź mi tajemnicę, co to takiego ta stara "nalew". Tak obierać jabłka jak Twoja to chyba już nikt nie potrafi. Mojej babci nikt nie zadowolił w obieraniu ziemniaków. Nikt nie potrafił tak cienko jak ona. Ale to dawna historia, kiedyś kartofle nie były tak robaczywe jak dzisiaj. Serdecznie pozdrawiam i chętnie przeczytam dalsze wspomnienia z lat dziecinnych (nie tylko).
  • Bożena Joanna 11.11.2019
    Przepraszam, nie doczytałam, że to tylko do lat trzynastu....
  • Peryskop 12.11.2019
    Świetne. Od tytułu nawiązującego do utworów ćwiczeniowych do nauki gry na instrumencie, po, pełną dziecięcej frajdy, treść. A że gdzieś się nasze wspomnienia zazębiają, to tym przyjemniej mi było.
    Z czysto literackiej strony mam fragment, który mnie zachwycił sposobem napisania. Jest tak o obrazowy i sugestywny, że po przeczytaniu miałam wrażenie, że mam palce poplamione sokiem:
    "A kiedy czereśnie dojrzewały – były niemal czarne – wspinałem się z konaru na konar, z korony przeskakiwałem na dach i pełnymi garściami rwałem i jadłem te słodkie owoce. Jadłem powoli i dlatego też mogłem jeść czereśnie całymi godzinami, jakby je ktoś wkładał mi do ust i wyciągał z powrotem, z takim apetytem połykałem te owoce, które – kiedy padał deszcz – pękały i były jeszcze smaczniejsze. Siedziałem w koronach drzew. Jedną ręką przytrzymywałem się pnia, drugą zaś – niemal leżąc – wyciągałem jedynie po najdojrzalsze owoce. Wokół mnie dziobały czereśnie kosy i żarłoczne szpaki, które wrzeszczały na mnie, jakby tych czereśni nie było dosyć dla wszystkich. Szpaki lśniły w koronach jak drogie kamienie. Były cudownie zielono-błękitne. Gardziołka przystrojone złotymi plamkami błyszczały jak nawoskowane, pociągnięte tłuszczem, jakby ptaki wzbiły się właśnie z wody niczym zimorodki. Znałem te wszystkie drzewa doskonale. Zamknąwszy oczy potrafiłem wyobrazić sobie wszystkie pnie i wszystkie konary. Rozpoznałbym je nawet wśród tysiąca drzew. Każde drzewo miało swoje oblicze, swoją twarz, bo ja w tych drzewach żyłem, nie tylko wtedy, jak dojrzewały czereśnie, ale jak była ładna pogoda, smarowałem sobie kromkę chleba smalcem, wbijałem w nią zęby, żeby mieć wolne ręce, i z zawrotną szybkością przeskakując z gałęzi na gałąź, wspinałem się aż na szczyt, w samą koronę. Tam opierałem się o pień, wyciągałem nogi na rozdwajającym się konarze i ukryty wśród listowia jadłem chleb. Wiatr łagodnie kołysał całym drzewem. I poprzez liście browar wydawał się złożony z samych plam i kleksów."

    Cudne... Poprawił mi humor ten tekst, przeniósł w czasie i przestrzeni. Ech.

    PS. A w Głogówku to jeszcze i Jan Andrzej Morsztyn, Stefan Czarniecki, czy Jakub Sobieski. Przyjął trochę ten bruk głogówecki... :)
  • maciekzolnowski 13.11.2019
    Hej!
    Bożenko, Peryskopie, dzięki Wam bardzo! Nie ma to, jak słowa, które człowieka motywuję do dalszej pracy. Co do szczegółów, które poruszyliście:
    - biały nalew - to inaczej jabłoń papierówka,
    - o Janie A. Morsztynie w kontekście Głogówka to przyznam się, że nic a nic nie wiedziałem,
    - ten lepszy fragment to akurat nie mój niestety (cóż, zachciało mi się cytować Hrabala dla uwiarygodnienia opowiadania).
    Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze dziękuję! :-)
    M
  • Peryskop 15.11.2019
    Widzę, że już dopisałeś przypis skąd cytat pochodzi. Przydałaby się jeszcze kursywa w tym fragmencie. Albo cudzysłów.
  • Peryskop 15.11.2019
    Ale tytuł to chyba "Taka piękna żałoba" (nie "smutna")
  • maciekzolnowski 15.11.2019
    Sorki, masz rację, tytuł to: "Taka piękna żałoba".

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania