Czytając „Selekcje” Mikołaja Marceli… czyli chcecie neomarksizmu? Oto neomarksizm!

Czytając „Selekcje” Mikołaja Marceli… czyli chcecie neomarksizmu? Oto neomarksizm!

 

Pierwsze, co uderza w tej książce to krytycyzm czy nawet negacjonizm. Nie jest to jednak zwyczajny krytycyzm, a więc taki, który po prostu wytyka rzeczywistości [tu – szkole] pewne wady i robi to po to, by rzeczywistość tę (przynajmniej w jakiejś mierze) poprawić. Krytycyzm Marceli jest inny – autor ten bowiem (to typowe dla postawy lewicowej) niejako na siłę wynajduje rozliczne argumenty przeciw rzeczywistości (tu – szkole), by móc następnie głosić tezę, iż rzeczywistość tę trzeba zniszczyć…

Marcela wykazuje na przykład, że sam fakt, iż zajęcia szkolne rozpoczynają się o jednej (często porannej) porze wpływa na uczniów bardzo destrukcyjnie; a wpływa w taki właśnie sposób (dopowiem) na takiej zasadzie, że każdy z uczniów ma swoją własną percepcję czasu („chronotyp”), jedni najlepiej przyswajają wiedzę o poranku, inni w południe, a jeszcze inni wieczorami czy nawet nocą – stąd też nakazywanie im wszystkim naraz uczenia się treści x o jednej i tej samej godzinie jest niesprawiedliwe czy wprost dyskryminujące (uczeń, któremu najlepiej myśli się po godz. 22 wytężać się musi jeszcze przed południem tylko dlatego, że takie jest widzimisię szkolnego planu lekcji).

Marcela wskazuje na rygoryzm czasowy szkoły i zarazem nazywa go wadą nie myśli jednak o tym jak wyeliminować rzeczoną wadę i – tym samym – instytucję szkoły pod pewnym względem poprawić; wszystko, co robi to po prostu wali w grubej rury – skoro i tym, którym najlepiej pracuje się nocą, i tym, którym najlepiej pracuje się w dzień szkoła każe pracować o jednej i tej samej porze, to czym prędzej trzeba szkołę zlikwidować; czym prędzej! Każdy chyba przyzna, że takie postawienie sprawy jest dużym uproszczeniem…

Ciekawe, że takim (co tu dużo mówić) czepialskim argumentem nie zwalcza Marcela innych przejawów życia społecznego – ot, choćby teatrów, filharmonii czy kolei państwowych. Z pewnością są przecież tacy ludzie, którzy najlepiej odbierają muzykę klasyczną w godzinach nocnych i tacy, którym lepiej się jej słucha akurat wtedy, gdy wschodzi słońce – nikt jednak nie stawia zarzutu filharmoniom, że nie koncertują w godzinach, które najbardziej odpowiadałyby rzeczonym ludziom….Nikt też z owego niedostosowanego do najróżniejszych „zegarów biologicznych” koncertowania nie wyciąga wniosku, że trzeba filharmonie zlikwidować. Jasne, że byłoby wspaniale, gdyby każdy mógł na żywo słuchać muzyki klasycznej akurat w tej chwili, w której jego dusza najlepiej z rzeczoną muzyką rezonuje; realizacja takiego stanu rzeczy jest jednak niemożliwa – filharmonie muszą działać tak jak działają, czyli najprościej mówiąc niedoskonale… Jednak z faktu, że coś działa niedoskonale bynajmniej nie wynika, że świat stanie się lepszy, jeśli owo coś zupełnie przestanie działać. Zdawać, by się mogło, że jest to myśl zdroworozsądkowa albo wręcz oczywista. Ogólnie rzecz biorąc pewnie właśnie taka jest, ale – niestety – nie dla wszystkich; wyjątkiem są tu bowiem lewicowcy; ci chcieliby, aby rzeczywistość była doskonała (wedle ich własnej wizji doskonałości), a jeśli doskonała nie jest (mówią) to lepiej by nie było jej wcale.

Wzorcowym przykładem tej lewicowej logiki są wszystkie zaprezentowane Marcelowych „Selekcjach” argumenty (np. te, które – zdaniem M. Marceli – uzasadniają bezsens dzielenia uczniów na klasy czy bezsens obowiązującego wszystkich uczniów kanonu lektur). Chcąc zresztą oddać całą prawdę o „Selekcjach” nie wystarczy po prostu wskazać, że ma ona lewicowe inspiracje – autor bowiem w ogóle nie kryje tego, że wywody swe w dużym stopniu opiera na myśli Marksa i Engelsa; także tej ich myśli (dopowiem), którą ogłosili oni w „Manifeście komunistycznym”.

Czytam na przykład w książce Marceli (przecierając zarazem oczy ze zdumienia) tezę żywcem wyjętą z klasyków marksizmu, że to nic innego, jak własność prywatna sprowadziła na ludzkość nieszczęścia wojen, egoizmu, dyskryminacji („Własność prywatna, w tym ziemia, sprawiła, że ludzie mieli o co walczyć. Stali się nieufni wobec obcych – każdemu mogło przecież chodzić o to, by odebrać im to, co ich.” – Selekcje, str. 34 -35).

Podkreślę, że wątków czysto komunistycznych, a już na pewno czysto marksistowskich, które Autor przyjmuje z aprobatą jest w tej książce naprawdę sporo. Widoczne jest to choćby w tym miejscu książki, w którym Marcela dowodzi, że szkoła jest miejscem, w której pewna grupa ludzi – uczniowie – jest po prostu systematycznie alienowana…

Teza o alienacji przez szkołę nie jest niczym innym jak nową wersją starej komunistycznej tezy, że mianowicie w kapitalizmie ludzie pracy muszą podlegać wyobcowaniu, które to wyobcowanie polega na tym, iż wykonuje się tylko takie prace, które generują zysk, nigdy zaś takie, na które ma się ochotę. Praca w kapitalizmie – twierdzili komuniści – jest zawsze pracą wbrew sobie (wbrew temu, co się lubi, co ma dla nas sens, co nas rozwija etc.), gdyż zawsze (w każdym wypadku!) jest pracą dla pieniędzy; taka praca nie jest niczym innym, jak wyniszczającą udręką – gdyż jest to praca, w której pracownik służy pracy, a nie praca pracownikowi. Komunizm obiecywał, że zlikwiduje ten stan rzeczy likwidując wprzódy własność prywatną – a więc także prywatną własność środków produkcji… Kiedy środki produkcji (pola, traktory, komputery etc.) staną się wspólne – każdy będzie mógł pracować w czym chce…

Jak komuniści głosili, że kapitalizm alienuje człowieka pracy, tak Marcela twierdzi, że szkoły alienują uczniów – każą im bowiem wykonywać mnóstwo prac, które wzięte z ich punktu widzenia nie posiadają najmniejszego sensu; to z kolei w tak wielkim stopniu rzeczonych uczniów stresuje i degraduje, że nic dziwnego (pisze Marcela), iż gdzieniegdzie dokonują oni nawet różnych aktów przemocy (głównie w USA).

Szkoła zresztą – twierdzi Marcela – nie tylko uczniów alienuje, ale także więzi; tak więzi (sic!); w jego książce znajduje się nawet pewien fragment, w którym czytamy, że więźniowie w nowoczesnych więzieniach są lepiej traktowani niż uczniowie w tradycyjnych szkołach…

Szkolna przemoc (mówi Marcela) nie sprowadza się tylko do alienacji, jako że nawet używanie słów „nauczyciel”, „uczeń”, „uczennica” nasycone jest przemocą – symboliczną przemocą (sic!).

Słyszałem, że kilkadziesiąt lat temu lewica głosiła, iż „przemocowe” jest rozróżnienie na fałsz i prawdę („prawda jest jak faszysta” – twierdzili); dziś zaś zrobiono krok dalej – nie tyle samo rozróżnianie prawdy i fałszu, ale samo przyporządkowanie czemuś określonej nazwy naładowane jest przemocą; tak drogi Czytelniku: jeśli Kowalskiego nazwiesz „człowiekiem” a Burka „zwierzęciem” to tak naprawdę stosujesz wobec Burka (wobec Kowalskiego zresztą też) przemoc symboliczną – faktycznie bowiem nie ma żadnej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem; oto mądrości nowoczesnej lewicy…

Pozwolę sobie znów zauważyć, że Marcelowa krytyka szkoły (że alienuje itp.) jest po prostu krytyką na siłę – krytyką na zasadzie „zawsze znajdziesz kija, jeśli psa chcesz uderzyć”. Skoro ze szkołą jest aż tak fatalnie, jak pisze Marcela, to dlaczego przynajmniej czasem zdarzają się ludzie, którzy swój szkolny czas wspominają pozytywnie? Czemu – właśnie w szkołach, nie gdzie indziej – zdarzają się uczniowie startujący i zdobywający laury w przedmiotowych olimpiadach (czyli tacy, którzy chcą zdobywać wiedzę w szkole)? Czemu zdarzają się świetni maturzyści dostający się na dowolne – wybrane przez siebie – studia?

Z tą bezsensownością nauczanych w szkole treści też na pewno sprawa ma się o wiele bardziej złożenie niż twierdzi Marcela; wystarczy choćby przypomnieć słowa wielkiego Władysława Tatarkiewicza, który napomknął gdzieś, że dopiero pisząc doktorat uprzytomnił sobie, jak wiele korzysta na tym, iż musiał się uczyć greki w gimnazjum – w czasach gimnazjalnych natomiast mocne było jego przekonanie, że po prostu traci na nią czas (W. Tatarkiewicz, Układ pojęć w filozofii Arystotelesa). Przykład Tatarkiewicza powinien chyba jasno dowieść choćby tego, że tak naprawdę nigdy nie jesteśmy w stanie rozeznać, jaka wiedza przyda się nam w przyszłości…

Instytucja szkoły – pisze Marcela w całkowicie marksistowskim duchu – nie służy żadnemu rozwojowi umysłowemu i moralnemu młodych ludzi, służy po prostu oswajaniu ich z systemem pracy funkcjonującym w gospodarce kapitalistycznej. To właśnie szkoła – poprzez ocenianie – ma wzbudzać chęć rywalizacji wśród uczniów; alienacja szkolna ma być natomiast przygotowaniem do alienacji na kapitalistycznym rynku pracy itp.

Zwykła szkoła traci jednak dzisiaj (pisze Marcela) rację bytu, gdyż lada dzień zamiast ludzi pracować będą maszyny, co poskutkuje wprowadzeniem dochodu gwarantowanego przez państwo, czyli takiego (ściślej mówiąc) dochodu, który bardziej przypomina dzisiejszą stałą rentę niż wynagrodzenie. Będzie to (rzecz jasna) nowa forma socjalizmu, o której z entuzjazmem już trzydzieści lat temu pisał twardogłowy komunista Adam Schaff (patrz: A. Schaff, Pora na spowiedź) – dziś socjalizmem tym entuzjazmuje się pan Mikołaj M; właśnie ów nowy socjalizm (czytamy w „Selekcjach”) zmieni sam sens słowa „praca” – z sensu, jaki ma w kapitalizmie (praca, to praca zarobkowa) nabędzie ono sensu socjalistycznego (praca, to wszystkie czynności, które są dla pracującego sensowne i rozwijające). W tej rychło spodziewanej przemianie sensu słowa „praca” widzi Marcela dodatkowy powód, by zlikwidować szkołę (bo skoro oswaja ona z pracą w sensie kapitalistycznym, a nadchodzi socjalizm to….).

Musimy się teraz zastanowić, czym Marcela chciałby zastąpić tradycyjną szkołę… Najogólniej mówiąc, zamiast rzeczonej szkoły, życzy on sobie sytuacji, w której uczniowie dobrowolnie podejmują edukację przez zabawę.

Przykładem działania rzeczonej edukacji jest – pisze Marcela – spotkany przez niego kiedyś młodzieniec, który uczył się gry na gitarze pilnie śledząc filmiki instruktażowe na youtube; w ciągu zaledwie kilku pierwszych dni nauki (dzięki filmikom i systematycznym ćwiczeniom) młodzieniec ów był w stanie zagrać swoje ulubione piosenki. Różnica między taką edukacją, a tą jaką oferują szkoły muzyczne jest ogromna (pisze Marcela) – ta pierwsza oparta jest o radość z muzykowania, ta druga natomiast o realizację programu, która po prostu zabija wszelką muzyczną pasję.

Znałem kiedyś (muszę przyznać) podobny przypadek – pewien jegomość szybko nauczył się grać Metallicę z płyt i tabulatur przez co szybko poczuł, że jest niemal muzycznym geniuszem. Innych adeptów gitary – tych uczących się nut, grających ćwiczenia i siłą rzeczy nie mogących mieć od razu spektakularnych efektów – jegomość ów niemal terroryzował; terroryzował swoim nachalnym samochwalstwem – „gram najlepiej ze wszystkich”, „ty nie potrafisz zagrać tak jak ja”, powtarzał niemal bez ustanku. Ten samozwańczy „wirtuoz” nie był jednak świadom tego, że faktycznie jest zwykłym amatorem nie orientującym się w podstawach gitarystyki (takich, jak choćby gra w pozycjach)…. Obawiam się, że „dobrowolna edukacja przez zabawę” – tak zachwalana przez Marcelę – nie wyuczy całe tabuny takich zarozumiałych amatorów. Stawiając taką tezę nie chcę deprecjonować samouków i pasjonatów – na samoukach w pewnym sensie opiera się cała muzyka. Byli to jednak (zauważę) bardzo szczególni samoucy, bynajmniej nie tacy, co chadzali na łatwiznę upraszczając sobie wszystko, co tylko się da, ale tacy, którzy dobrowolnie (ale w trudzie!) realizowali najtrudniejsze muzyczne zagadnienia. Pytanie zasadnicze brzmi w tej chwili tak: jak wielu jest ludzi, którzy dobrowolnie (bez żadnej szkolnej musztry) zechciałoby się uczyć nut, teorii muzyki, harmonii? Samoucy w rodzaju A. Schobnerga czy A. Segovii należeli do tych co, zechcieli... Ich samouctwo w żadnym stopniu nie polegało na odrzuceniu muzycznych kanonów (jak np. znajomości nut), ale na umiejętności uczenia się ich z własnej nieprzymuszonej woli. Obawiam się, że takich samouków (nie tylko muzycznych!) nie znajdzie się jednak wielu…. Znajdzie się ich niewielu, gdyż wbrew temu, co twierdzi Marcela, nijak tak nie jest, że wystarczy dać człowiekowi pełną swobodę, a ten w naturalny sposób (spontanicznie) zacznie realizować dobro (czyli np. uczyć się trudnych treści). Wystarczy poczytać komentarze w internecie – wybuchy krytykanctwa, czepiactwa, nienawiści, wyzwisk – by wiedzieć, że z tezą o dobroci ludzkiej natury trzeba być mocno ostrożnym. Dlatego właśnie puszczenie ludzi samopas z nadzieją na ich przyrodzony pęd do wiedzy i samorozwój jest po prostu utopią… Stąd też (wbrew Marceli) należy przyjąć, że szkoła jest jednak instytucją potrzebą – ale to, jaka ta szkoła ma być, to materiał na inną opowieść.

 

Grzegorz Klicki

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Grzecki 03.11.2021
    Errata
    Jest: Obawiam się, że „dobrowolna edukacja przez zabawę” – tak zachwalana przez Marcelę – nie wyuczy całe tabuny takich zarozumiałych amatorów.
    Powinno być: Obawiam się, że „dobrowolna edukacja przez zabawę” – tak zachwalana przez Marcelę – wyuczy całe tabuny takich zarozumiałych amatorów.
  • Zaciekawiony 04.11.2021
    Uwaga formalna - staraj się ograniczać tok zdań wymagający wtrąceń w nawiasach, bo pogarsza to czytelność. Tutaj nawiasów różnego rodzaju jest sporo, a dzielenie zdania długim wtrąceniem zaburza jego sens.
    "najbardziej odpowiadałyby rzeczonym ludziom….Nikt też" - Po trzykropku nie stawia się kropki
    Końcówka jest nieskładna i pisana na szybko.
  • Grzecki 04.11.2021
    Byłbym nawet wdzięczny za tę uwagę, gdyby nie to, że nie ilustruje jej Pan przykładem... Gdzie (np.) tekst jest nieskładny? (pomijam oczywiście to, co sam napisałem w erracie). A może powiedziałby Pan coś o merytoryce, nie zaś tylko o formie tekstu?
  • pansowa 04.11.2021
    Merytorycznie nie da się odnieść bez lektury książki o której piszesz, ale zbyt widoczny jest negatywny stosunek autora do pozycji. Próbujesz wręcz ośmieszyć Marcelę, zrobić z niego półgłówka, albo nawiedzonego. Posługujesz się omawianiem fragmentów (nawet nie cytatami), ale być może celowo wyrwanymi z kontekstu, dla wykazania jego durnoty,
    Za pomocą cytatów ja wskażę, że Biblia nawołuje do samobójstwa (Judasz poszedł i powiesił się... Idźcie i czyńcie podobnie).
    To chyba nie jest recenzja, a artykuł polemiczny, ale tak skonstruowany, że nie przekonał mnie. Nie dlatego, że nie masz racji (bo często ją masz), ale ze sposobu narracji, doboru materiału, oraz rzucającej się w oczy tendencyjności.
    Retoryka jest w najlepszym wydaniu obecnych władz. Właśnie taką narracją się władza posługuje, aby coś zohydzić (tęczowych, lewicowców, uchodźców). Zagrożenie! Uwaga! Achtung! Zło w natarciu! To durnie!
    Teoretycznie w swoim tekście masz rację, ale coś mi tu śmierdzi.
    Zapewne wąskość horyzontów, metodologia, oraz widoczny aż nadto osobisty stosunek do myślących inaczej.
    Chciałeś zniechęcić? Mnie nie, a to z powodów wymienionych powyżej.
  • Grzecki 06.11.2021
    1) Nie prawda, że nie da się odnieść do merytoryki tego tekstu bez lektury książki Marceli - książka potrzebna jest jest co najwyżej do tego, by ocenić, czy wiernie rekonstruuję tezy Marceli (a za to ręczę! - jak mi nie wierzysz, to trudno).
    2) Nie ma w moim artykule nic wyrwanego z kontekstu... logiką, jaką zastosował Marcela w swoim pierwszym antyszkolnym argumencie posługuje się też on w pozostałych swoich argumentach. O tym, że tak właśnie - trochę sztampowo - postępuje Marcela wspominam w moim artykule... a że nie omówiłem w nim szczegółowo wszystkich Marcelowych argumentów: no tak, nie omówiłem; gdybym omówił artykuł rozrósłby się do niemożebnie wielkich rozmiarów i wtedy Ty napisałbyś zapewne, że nie będziesz go czytał, gdyż jest za długi....
    3) Nigdzie nie mówię o żadnych zagrożeniach - nie wiem skąd to wytrzasnąłeś! Niektórzy po prostu nie wierzą, że jest coś takiego, jak neomarksizm - starałem się pokazać, że dobrze by było, by jednak uwierzyli, gdyż książka MArceli jest tegoż marksizmu doskonałym wykwitem..
    4) Gdybym miał wąskie horyzonty i miał z góry negatywny stosunek do inaczej myślących pewnie w ogóle nie sięgnąłbym po książkę pana Mikołaja, nie mówiąc już o bardzo gruntownym jej przeczytaniu (czego przecież dokonałem).
    5) O co Ci chodzi, gdy piszesz do mnie zarzucająco "metodologia" naprawdę nie wiem...
    6) Nikogo do niczego nie chciałem zniechęcić - chciałem pokazać, że neomarksizm ma się świetnie (to raz) i właśnie zabiera się on za szkolnictwo..
    7) Dopowiem, że je nie jestem jakimś wielkim przeciwnikiem "nowinek edukacyjnych" - pewne reformy tradycyjnej szkoły przywitałbym z radością... ale jednak, że takie, które (jak te Marcelowe) głoszą potrzebę "dobrowolnej edukacji przez zabawę"...
    8) Ciekawe jest to, że Marcela nigdzie w swej książce nie porusza tematu złego zachowania uczniów - mówi za to o tym, że żadna dyscyplina edukacyjna nie jest potrzebna. Czy jak np. uczniowie pobiją się nawzajem - to też nie trzeba ich dyscyplinować? (można by zapytać)...
  • pansowa 06.11.2021
    Napisałem swoje odczucia po lekturze tekstu. Jeśli nawet czegoś nie ma wprost, to czuję pomiędzy zdaniami.
    Mogę się mylić, ale na własne wrażenia nie poradzę, więc albo coś ze mną jest nie tak, albo z tekstem.
  • Garść 06.11.2021
    Nie mylisz się, Pansowa. To podkładka usprawiedliwiająca choćby cień krytyki wobec aktualnej polityki edukacyjnej. Marceli jest totalnym fundamentalistą neoliberalizmu, ale posłuży jako bicz na każdą krytykę funkcjonowania szkoły, na zasadzie: daj kurze grzędę...
    Ostatnio słynna jest wypowiedź nauczyciela, działacza PiS-u, który na uwagę ucznia o braku znajomości języka angielskiego naszego prezydenta, zareagował na lekcji nader wulgarnie, powołując się na swoją (nie A. Dudy wszak) działalność w Solidarności. Smartfon nagrał, belfer się tłumaczy.
    Żenua, którą ta recenzja po trosze usprawiedliwi.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania