DETEKTYW DUPO'NT: NA TROPIE ŚLADÓW - odcinek 2 - Domino Po Ciemku

Klawisz o paskudnej gębie obserwował dwie postacie siedzące na drewnianych krzesłach. Zasępionych mężczyzn w sali odwiedzin dzielił odrapany kawałek blatu, ale nie tylko... Dzieliło ich wiele lat żalu, nienawiści i niedomówień.

Dupo'nt patrzył w przepełnione szaleństwem oczy Freddiego. Naiwnie próbował dostrzec choćby jedną iskrę ocalałą po jego dawnym przyjacielu, który nosił imię Benito. Dwie osoby mieszkały teraz w jednym zwalistym ciele Piźniętego Freddiego. Niestety olbrzym dawno wchłonął osobowość Benito, jak meksykański odkurzacz cucarachę...

- Mój psi nos podpowiada, że mógłbyś mi pomóc w rozwiązaniu kilku śmierdzących łamigłówek Freddie... - zwrócił się Dupo'nt wyciągając papierosa ze zmiętej paczki

- Upon't... Upon't... - wyseplenił olbrzym huśtając się na krześle – Stalulki... Doblutki Upon't...

- Wiem, że nam nie po drodze Freddie... Ale jestem jak tępe źrebię po zastrzyku... Biegam po omacku... - złagodził ton - Może jestem równie szalony jak ty, skoro tu przyszedłem...

- Upon't... Upon't... Ciuje w gaciach pront... - zaczął podśpiewywać pod nosem Piźnięty Freddie

- Dość ocymbalania...! Czy wiesz kto nabałaganił na Sześćdziesiątej Ósmej? - podniósł głos Dupo'nt, nerwowo pstrykając zapalniczką - Ta twoja chałupa pełna etatowych zwyrodnialców na pewno szybko chłonie takie nowinki...

- Pitu... Pitu... – uśmiechnął się olbrzym - Ściany mówio tu i tam...

- Co Ci mówią Freddie...!? Pamiętasz sprawę porywaczy bliźniąt syjamskich? Wiele lat temu... Byliśmy o włos od capnięcia tych makaroniarzy rozpruwających kogo popadnie... Czuję w lędźwiach, że te sprawy są powiązane...

- Beniuto, paputo... Ty Upon't zapytujes Benita... A jego nie ma w domu – wskazał swoją głowę, stukając się w nią wielkim paluchem

- Nie wiem na co liczyłem... – skrzywił twarz detektyw wypuszczając dym – Wierzyłem, że na dnie twojej czarnej jak krecia dupa duszy, musiało przetrwać coś z Benita... – nacierał Dupo'nt – Skup się do cholery...! Pamiętasz tę parszywą sprawę bliźniąt i rozpruwaczy! Byliśmy tak blisko...

- Rospruwace, spręzyny, materace... Beniuto koguto... Bliznaki, pleśniaki, patycaki - mantrował Freddie jak odurzony, tocząc ślinę z kącika wykrzywionych ust

- Koniec parcholenia! – wybuchnął Dupo'nt

- Proszę nie drażnić więźnia! To niebezpieczne! - z wyrzutem sapnął klawisz z paskudną gębą

- Gadaj śmierdzący wielkoludzie...! – krzyknął Dupo'nt

- Patefony, matelace, makalony... - z idiotycznym uśmiechem paplał jak w transie Freddie - Dostali cink od Lulu.. Dlatego plysnęli...

- Co...? - dreszcz oblał plecy Dupo'nta – Cynk...? Pamiętasz! To Ty...! Benito...?! Kim jest Lulu...?! Mów do mnie...

- Ostrzegam ostatni raz! – wydarł się klawisz

Dupo'nt zerwał się z krzesła, wywracając je. Nie panując nad rękami rzucił się w kierunku Freddiego i złapał go mocno za fraki. Klawisz natychmiast dopadł detektywa i założył mu na szyję uścisk Patisona, przy pomocy policyjnej pałki... Szarpanina trwała kilka sekund, zanim klawisz odciągnął podduszonego Dupo'nta do drzwi wyjściowych.

- Koniec widzenia! - wrzasnął funkcjonariusz gubiąc służbową czapkę

Dupo'nt bezskutecznie kontynuował beznadziejną walkę. Próbował ponownie nawiązać kontakt z Freddiem, ale było po ptakach...

- Hał! Hał! – ni stąd ni zowąd, głupkowato rzucił Freddie – Aluś...! Hał! Hał...! Kto mnie wcieśniej miał...?!

To było ostatnie, co usłyszał detektyw zanim został wytargany z sali odwiedzin. Niewiele to zmieniało... Biorąc pod uwagę stan więźnia, trudno było spodziewać się cudów. Po wyprowadzeniu przed bramę „Azylu Popaprańców” przez rozsierdzonego klawisza, Dupo'nt natychmiast rzucił się w pościg za nepalską rikszą...

 

***

 

Przytrzymując dłonią kapelusz, próbował otrząsnąć się wrażeń po odwiedzinach u Piźniętego Freddiego. Burza wciąż smagała ulewnym deszczem okolice zatoki Gay Bay. Nepalczyk pędził przed siebie jak ogar, nie zważając na komfort pasażera. Jak zwykle okrutnie klął w swoim języku, odgrażając się całemu światu za ciężki los.

Detektyw liczył zimne krople rozbijające się o jego czoło. Zapragnął jak najszybciej znaleźć się w swoim zatęchłym, ale przynajmniej suchym biurze. Z zamyślenia wybił go szmer dochodzący z wiklinowego kosza na bagaże, na którym siedział...

- Senior... - rozległ się chłopięcy głos – Senior Dupo'nt... To ja... Miguel...

- Jak się tu znalazłeś Chłopcze...?! - zdziwił się detektyw

- Senior... Miguel ukrył się w rikszy Nepalero, kiedy ten miał przerwę w palarni opium...

- Dokąd jedziesz, i dlaczego się ukryłeś...?

- Miguel zakochał się w pięknej Huanicie, Senior... Ale jest biedny... A ona bogata, Senior... Dlatego Miguel jedzie do niej na gapę... Bo oszczędza to, co zarobił jako ośli fryzjer... Żeby mieć dolares i zaprosić Huanitę na Fiestę przy kościele... Ale jest coś jeszcze, Senior... Gruby policiero coś ukrywa, Senior...

- Gruby policiero...? McCallahan... - wyszeptał Dupo'nt i szybkim ruchem wrzucił dwudolarówkę uchylając wiklinowy kosz

- O, dios madre! Carajo...! - jęknął chłopak – Oko Miguela oślepło... Ale gracias, Senior...

- Skąd wiesz, że spaślak ma coś na sumieniu...?

- Gruby policiero coś knuje... Widziałem go z dziupli, na ulicy śmierci... Zaraz po twoim wyjściu z numeros pietnaście, Senior... W jego oczach mieszka diablo...

- Zbyt długo przebywasz w dziuplach i wiklinowych koszach Chłopcze...

W pierwszym odruchu detektyw zlekceważył fantazje małego Miguela, ale szybko ugryzł się w język. Uświadomił sobie, że nie ma żadnych twardych poszlak, więc jest skazany na intuicję i przygodne znaki, których nie może ignorować.

- Zawracaj! - krzyknął Dupo'nt do Nepalczyka - Jedziemy na komisariat...!

- Ale... Przecież... Miguel chciał do Huanity... - cichutko jęknął kosz

 

***

 

- Czy zastałem Inspektora McCallahana...?! - Dupo'nt próbował przekrzyczeć odgłos maszyny do pisania

Kobieta w średnim wieku, stukająca w skrzypiące klawisze starego modelu PanzerSchreiben, potraktowała go jak brudne powietrze. Nawet nie zamierzała wyjrzeć spod grubych okularów zsuniętych na czubek nosa. Jej palce wodziły po klawiszach w wyuczonym do perfekcji, beznamiętnym rytuale.

- Przepraszam Panią... Czy zastałem Inspektora McCalla...!

- Nie musisz się tak drzeć Dupo'nt – głos McCallahana pojawił się jakby znikąd – Zrób sobie przerwę Iris... – rzucił z obleśnym uśmieszkiem w stronę kobiety

- Widzę, że u was po staremu, Inspektorze... - zaczepił Dupo'nt - Ładnie traktujecie porządnych obywateli...

- „Porządnych obywateli...?” Traktujemy ich jak należy! Za to włóczęgów i utytłanych fąfli, etykieta nie obejmuje... - prychnął pogardliwie McCallahan – Chciałeś mnie widzieć, a ja nie mam czasu na dłubanie w cudzym nosie... Więc do rzeczy...

- Niestety pech sprawił, że zapodziałem gdzieś adres świadka... Czy byłby „Pan” tak dobry „Panie Inspektorze...” i pomógłby mi uzupełnić tę lukę? - ostentacyjnie ironizował Dupo'nt

Świadka...? Mówisz o tej rudej babuszce z importu? Jak ona miała na... - droczył się McCallahan

- Marina Tvojah... „Ekscelencjo...” - podjudzał Detektyw

- Masz Dupo'nt... - parsknął inspektor niechlujnie podając karteczkę - Tylko nie dziękuj na kolanach, bo Iris pomyśli, że mi się oświadczasz...! - zapiał dumny ze swojego żartu – Gwarantuję ci, że niczego więcej się nie dowiesz... Chyba, że chcesz przesłuchać tego jej psa...? Jeśli w ogóle, go znajdziesz... - zaniósł się charczącym śmiechem - Mógłbyś mnie w tym wyręczyć... Nienawidzę Kartageńskich Jamników! Są cholernie jazgotliwe i pierdzą jak najęte...

Detektyw poczuł ukłucie w żołądku. Coś go zbiło z pantałyku. Nie wiedział dlaczego...

- Tak... Jamniki... - wymamrotał skinąwszy kapeluszem na do widzenia

 

***

 

Po tak ciężkim dniu, stara wersalka z wystającymi sprężynami była jak łóżko do masażu w sześciogwiazdkowym kurorcie na Malediwach. Dupo'nt wyciągnął się jak długi, odpalając świeżego papierosa od dogasającego niedopałka. Wciąż coś nie dawało mu spokoju. Dręczyła go ulotna myśl, chowająca się gdzieś pod koniuszkiem jego języka...

Czuł, że znów wdepnął w miskę szczyn, na własne zaproszenie. Spotkanie z Freddiem otworzyło stare rany. No właśnie... Z Freddiem...? Czy z kimś innym...? Mógłby przysiąc, że przez chwilę, ustami olbrzyma przemówił Benito...

No i ten pieprzony McCallahan... Śliski jak podniecony okoń, i pomocny jak sraczka... Takim nędznikom trzeba deptać po ich nędznych piętach, aż strzelą gafę... Dlatego blef ze zgubionym adresem świadka wydawał się dobrym pomysłem. Posłużył jako sprytna próba wywąchania „Inspektora Grubasa”.

Dupo'nt zagasił tlący się filtr dawno wypalonego papierosa. Za kilka godzin czekał go kolejny dzień zmagań w mentalnym labiryncie pozorów, upstrzonym ochłapami prawdy.

Potrzebował snu. Wyciągnął ręcznie zdobione hinduskie jojo relaksacyjne. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, skupiając się na obrazach, które przed snem podsuwa mu wyobraźnia. Kolejny krok w krainę snu, to liczenie...

- Jeden... Dwa... Trzy... - zrobił pauzę i ziewnął – Czte...

Zerwał się nagle... Poczuł jak fala gorąca oblewa go po czubek uszu. Rozpędzone tętno uderzyło go pod żebrami, jakby serce chciało wydostać się na powierzchnię...

- Sukinsyn!!! - zakrztusił się własnym krzykiem – Kartageński Jamnik...! Cholerny Jamnik!

Myśli Dupo'nta rzuciły się w galop przez dziką ciemność, jak cielak który nastąpił na deskę z gwoździem... Przypomniał sobie rozmowę z McCallahanem na miejscu zbrodni... Kiedy zapytał Marinę o rasę jej pieska, inspektor natychmiast się wtrącił i przerwał bez powodu... Niby przypadkiem... Teraz, kiedy wredny grubas wypaplał na komisariacie, że chodzi o rzadki okaz Kartageńskiego Jamnika, wszystko złożyło się do kupy...

Mały Miguel miał dobre przeczucie... McCallahan coś ukrywa...! Domino skojarzeń detektywa ruszyło... Sen prysnął jak bąbel z kociego nosa... Zegar wybił trzecią po północy. Dupo'nt usiadł na krawędzi łóżka. Podpalił ostatniego z paczki Purple-White'a i wsunął się w swoją wymiętą, szarą marynarkę. Był gotowy do wyjścia. Skoro ze snu nici, przyszedł czas na nadgodziny pod znieczuleniem... Na szczęście nocny kiosk monopolowy Ciapatego Boba był zawsze otwarty...

„Aluś...! Hał! Hał! Kto mnie wcześniej miał...?!” To były ostatnie słowa Freddiego. Dupo'nt cisnął o podłogę pustą paczkę po fajkach. Już wiedział...

„Aluś to Alessandro! Niewidomy Kartageński Jamnik, który wcześniej należał do Gizelle Verandy, wdowy po mafioso Massimo Verandzie... A Marina Tvojah przyszła go odebrać w dzień zbrodni na Sześćdziesiątej Ósmej...

 

KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Gromoptak 3 tygodnie temu
    Świetne budowanie świata. Zaskakujący zwrot akcji. Super
  • ZatrutePióro 3 tygodnie temu
    Budować świat... Lepszy świat... Dziękuję za opinię. Zwrot akcji mnie też zaskoczył

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania