Dobranoc. Skarbie.
Myśli delikatnie przeszyły pierś na wskroś. Nie chciałem zgrabnie kłamać nad twoim łóżeczkiem, gdy białe poświaty baldachimu opadały urokliwie, czyniąc łagodniejszym twoje piękne oblicze. Czasem tylko przez okienko w burej ścianie, padało światełko dodające nam otuchy w dni chłodne. Rączki już nie te same, myśli nie tak banalne. Kłamać nie chciałem, gdy przez rozwarte usteczka wypadały myśli szkaradne, bałem się. Mija rok piąty, odkąd lęk przejął ster nad twoją główką. Chodnik szary, który razem chcieliśmy w barwy ubrać... Dlaczego nie chciałaś poczekać chwilkę? Dlaczego czerwienią nasiąkł kawałek bruku z pod okienka?
Wszystko jest fraszką... Rok po szósty prawie... Dalej kurwa wierzyć nie chcę. Oby niebo nie istniało, serduszko Ci pękło jeśli wiesz... Czym się stałem... Brak mi Ciebie nadal, blizn nie zasklepią prochów tony czy seks w ułudzie uczuć. Nadal trzęsą mi się dłonie, kocham Cię, chciałem z Tobą poznać nowe lądy. Na razie, uciekam od miasta które ma w sobie Twoje grzeszki i od nałogu, który pochłonął mnie bez reszty.
Obyś w końcu raj poznała, taki jaki oddać miałem Ci zamiar. Wybacz mi kłamstwa, że wszystko jest dobrze. Bałem się, chciałem byś miała wsparcie dozgonne... Miałaś... Za wcześnie...
Żegnaj.
Komentarze (7)
Kurcze, poryczałam się :( Straszne jest to, co opisujesz, wzruszające i nie do pozazdroszczenia. Pozdrawiam, nie oceniam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania