Droga

Gdyby nie ból głowy, który niemalże roznosił jej czaszkę i to, że znajdowała się w samochodzie, którego wycieraczki nie nadążały za rozbijającym się o szybę deszczem, polubiłaby tę kapaninę. W taką pogodę ludzie, jeśli nie muszą, nie opuszczają przytulnych czterech ścian, tym samym, robiąc na ulicach i w sklepach więcej miejsca. Owego dnia padało tak mocno, że Kinga nauczycielka klasy Zero musiała zmienić plany i zrobić normalne lekcje, mimo, iż obiecała swoim szkrabom wyjście na zewnątrz i zabawę w poszukiwaczy oznak wiosny. Jej decyzja nie spotkała się ze szczególnym protestem. Najwyraźniej pogoda wyssała z dzieci energię na jakiekolwiek działanie. Do końca zajęć panował taki spokój, że aż dało się słyszeć wyraźne tykanie zegara.

Gdy Kinga opuszczała szkołę, czuła nasilający się ból głowy. Żałowała, że nie zażyła wtedy tabletki.

– To był przyjemny dzień – oznajmiła sobie na przekór niedogodności.

Na lewo mignął majaczący w półmroku pomnik ofiar Piaśnicy. Zauważyła, że wyglądał bardziej ponuro niż zwykle. Zacisnęła dłonie na kierownicy, starając się nie dać ponieść przygnębieniu. Należała do osób podatnych na atmosferę otoczenia, a trasa, którą pokonywała, odbierała chęci do przejawu najmniejszego zadowolenia. Zawsze tak było, że w pochmurne dni las ciągnący się po obu stronach ulicy, wydawał się szczególnie złowieszczy. Przypominał czarną, strzelistą ścianę i miało się wrażenie, że się przejeżdża przez klaustrofobiczny tunel, a przynajmniej na dłuższym odcinku trasy. Instynktownie dodała gazu, zapominając, zapewne jak wielu innych kierowców, że pozornie prosta droga niebawem przejdzie w długie, ostre zakręty. Ból głowy rozpraszał myśli.

Sięgnęła ręką do torebki, spoczywającej obok na siedzeniu. Czy miała jeszcze Apap? Wymacała palcami zamek małej kieszonki, nerwowymi ruchami starając się go otworzyć.

– Cholera. – Spuściła wzrok z trasy, jak jej się zdawało, na dwie sekundy i nagle nie była już jedynym kierowcą na drodze.

Nieoczekiwanie z naprzeciwka wyłoniła się ciężarówka. Nauczycielka spojrzała w momencie, w którym cielsko pojazdu obracało się w jej stronę, zajmując większą część ulicy. Przypominał zgrzytającą, stalową bestię.

– Boże! – Nacisnęła na hamulec, lecz było już za późno...

I wtedy ujrzała coś, co niewątpliwie mogło istnieć wyłącznie w wyobraźni. Pojazd nabrał zwierzęcych cech. Był bestią z rozwartą stalową paszczą. Z ogłuszającym łoskotem zacisnął żelazne zęby na małym Fiacie Kingi. Krzyk kobiety zginął w dźwiękach zgniatanej stali. Gdy pomyślała, że to już koniec, potwór nieoczekiwanie wypluł samochód z powrotem na jezdnię, wprawiając pojazd w kilka szybkich obrotów. Zatrzymało go dopiero drzewo, w które wbił się przodem, oddając w przestrzeń finalny skowyt. A potem zupełnie zamilkł, jakby nigdy nie miał już wydobyć charkotu.

Kinga skamieniała, obawiając się rozpaść przy próbie chociażby uniesienia głowy. Palce nadal obejmowały kierownicę, do której przyciskała czoło. Niewątpliwie była pod wpływem silnego szoku. Pragnęła nadal w nim trwać, ponieważ odgradzał ją od bólu, który z pewnością nadejdzie, gdy Kinga tylko się spostrzeże, że nie ma nogi.

– To się nie mogło zdarzyć… – powtarzała w myślach, prawie łkając. Zaraz też, raczej z miernymi skutkami, usiłowała wziąć się w garść. Z doświadczenia wiedziała, że histeria nigdy nie pomaga, jedynie mąci umysł.

Zamrugała powiekami, miała problem z ostrością widzenia. Po kilku głębszych oddechach zdecydowała, że zmierzy się z katastrofą i oceni szkody. Spodziewała się najgorszego. Na przykład siebie siedzącą w strzępach fotela, z kierownicą w dłoni, gdy cała reszta samochodu porozrzucana jest po ulicy, z kilkoma elementami zwisającymi z drzewa.

I już miała się o tym przekonać, gdy nagle do jej uszu dotarł odgłos czyichś kroków. Wstrzymała oddech. Dopiero w tej chwili uzmysłowiła sobie, że skończyła się ulewa, bo inaczej nie usłyszałaby stąpnięć tak wyraźnie. Zdawały się nieść echem i stanowić jedyny dźwięk w przestrzeni. Zestresowała się, bo brzmiał dla niej naprawdę złowieszczo. W wyobraźni ujrzała barczystą postać, z obowiązkowo łysą głową, ta postać miała szerokie dłonie stworzone po to, by łamać kości. Człowiek, który nie przestrzega przepisów drogowych, nie może być przyjemnym facetem. W takiej sytuacji nie pozostało jej nic innego, jak tylko nie dawać znaków życia. Istniały zwierzęta, zachowujące się w ten sposób w chwilach zagrożenia. Przydatne rozwiązanie.

Udawała martwą, a łysol znieruchomiał przy jej drzwiach – jeśli je w ogóle miała – i trwał tak kilka uderzeń serca. Z pewnością nie był zdecydowany, co dalej czynić, lub szukał jej oddechu.

– Proszę pani. – Usłyszała delikatne uderzenie o szybę.

Wow! Miała szybę!

– Proszę pani? – Głos był nieustępliwy, ale wyjątkowo łagodny w brzmieniu. Miękki i życzliwy, co zdawało się trochę nie na miejscu, biorąc pod uwagę całą tę sytuację. Spodziewała się po tym człowieku gwałtowniejszych emocji. Czy nie widział, że jest nieprzytomna? A może kiepsko to odegrała? Nie umiała zgadnąć.

Rozchyliła powieki, mrugając nimi z udawaną dezorientacją i pojęczała chwilę. Jasne kosmyki przesłaniały jej widok na szczupłego mężczyznę, stojącego po drugiej stronie drzwi.

Drzwi też miała... Całkiem nieźle.

Odgarnęła włosy z twarzy, napotykając promienny uśmiech nieznajomego wyglądającego co najmniej przyjemnie. Mógłby być gwiazdą filmową, ząbki miał białe i równe, a włosy nienagannie zaczesane. Do tego geny wyposażyły go w dołeczki w policzkach, były wyraźne, gdy się uśmiechał. Podobne posiadał Adaś, jej mały wychowanek. Za sprawą tych skojarzeń zaczęła się rozluźniać, a nawet odwzajemniła uśmiech, ponieważ ni stąd ni zowąd napełniło ją dziwne uczucie błogości i pragnienie, aby się odwdzięczyć. Tak też wpatrywali się tak w siebie z ogromną sympatią i trwało by to pewnie jeszcze jakiś czas, gdyby sobie nagle nie uzmysłowiła, jak głupio muszą wyglądać z boku. Odchrząknęła zażenowana i wyprostowała się w siedzeniu.

– Dzień dobry... – wybąkała. Przednia szyba była zupełnie roztrzaskana. Szkło zaścielało wnętrze samochodu i wczepiło się w jej ubranie.

– Fatalny dzień – zagaił współczująco mężczyzna.

Kinga przyjrzała się sobie pobieżnie. Musiał nad nią czuwać anioł, bowiem nie doznała żadnego poważnego uszczerbku, co mogło być jedynie cudem, biorąc pod uwagę stan samochodu. Dach był wgnieciony i brakowało bocznych drzwi. Tylne siedzenie wyglądało tak, jakby rozszarpał je dziki zwierz. Od przyglądania się stratom, robiło jej się słabo.

– Mogło być gorzej… – rzuciła w odpowiedzi, po czym starając się zapanować nad paniką, wygramoliła się na zewnątrz samochodu.

Gdy stanęła na nogi, zakręciło jej się w głowie i nieznajomy podtrzymał ją. Uśmiech nadal nie schodził mu z warg. Musiał go używać, jako tajnej broni, pomyślała rozanielona. Zakłopotała się.

– Powinniśmy ruszać... – oznajmił.

Delikatnie wyswobodziła się z jego uścisku i wygładziła rękaw.

– Tak, ale... – Odwróciła głowę w stronę ciężarówki. Wyglądała złowieszczo. Zmrużyła oczy, starając się przebić wzrokiem szybę, lecz odbijała się w niej nieprzenikniona czerń.

Postąpiła ku niej kilka kroków, mimo obaw. Czuła irracjonalny strach, że maszyna zaraz ożyje, jak w jej wyobraźni i rozdziawi paszczę. Aż sama dziwiła się bujnością własnych fantazji. Przełknęła ślinę, spoglądając za siebie. Nieznajomy stał przy czymś, co niegdyś było jej ślicznym, błękitnym Fiatem.

– Boże, to nie możliwe, żebym wyszła z tej kraksy bez szwanku.

Potrząsnęła głową, aby przegonić czarne wizje na temat tego, co by było, gdyby... Wspięła się na palcach i zapukała do drzwiczek pojazdu. Odpowiedziała jej cisza.

– Halo!

A jeśli mężczyzna nie miał tyle szczęścia, co ona i jest w poważnym stanie? Ciężarówka miała pokaźne wgniecenie z przodu, jednak w porównaniu z jej Fiatem wyglądała całkiem przyzwoicie. Lecz, co jeśli kierowca stracił coś cenniejszego niż samochód? Zaczęła przygryzać usta.

– Tam nikogo nie ma.

Niemal krzyknęła, słysząc blisko siebie głos nieznajomego.

– Proszę otworzyć drzwi... – Uczyniła do tyłu dwa kroki, nerwowo pocierając dłonie. Była kobietą, nie musiała narażać się na widoki mrożące krew w żyłach. Zdziwiła się, że nie wpadła na ten pomysł wcześniej. – Proszę sprawdzić, czy nic mu nie jest.

Mężczyzna zawahał się, ale usłuchał. Nie wydawał się zdenerwowany, wręcz przeciwnie. W jego zachowaniu było coś... niezdrowego. Sprawiał wrażenie, jakby nie raz brał udział w podobnych sytuacjach. Otworzył drzwi, lecz zamiast zajrzeć, łaskawie się odsunął, aby Kinga mogła się przekonać na własne oczy, że w środku pojazdu nikogo nie było.

Kinga była skonfundowana.

– Pusto.

– Tak.

Poczuła, że żołądek skręca się w ciasny supeł. Przybrała poważny wyraz twarzy, koniec z serdecznościami.

– To pan jest kierowcą ciężarówki, prawda?

Dlaczego od razu nie przyszło jej to do głowy? W pobliżu brakowało trzeciego pojazdu, więc jeśli mężczyzna był pieszym, musiałby zmoknąć w ulewie. Chyba, że wyskoczył z szałasu w lesie, ale to było wręcz niedorzeczne. Chociaż kto go tam wiedział.

– Dlaczego pan się nie przyznał? Przecież i tak bym do tego doszła. – Zdała sobie sprawę, że przemawia do mężczyzny jak do dziecka. Całą winę za to ponosiły te jego nonsensowne dołeczki.

– Nie jestem kierowcą tego... – obejrzał się na ciężarówkę – tego pojazdu.

– W takim razie, czym pan przyjechał?

– Przyszedłem.

Kinga pokiwała znacząco głową.

– Rozumiem... Czy ma pan przy sobie telefon?

Nim zdążył odpowiedzieć, wdrapała się do ciężarówki.

– Mogłaby pani zejść tutaj i mnie wysłuchać?

– Posłucham pana dopiero na komisariacie! – Zawahała się, bo sobie uzmysłowiła, że zabrzmiało, jak groźba. Nie chciała, aby tak to odebrał. Trudno było przewidzieć reakcję tego podejrzanego osobnika, szczerzącego się w uśmiechu, jak wariat. Nie sprawiał wrażenia do końca zrównoważonego psychicznie. Nie zamierzała narażać się na jego nagłą zmianę nastroju. Szybko wychyliła się zza drzwi, aby naprawić wybrzmienie słów. – Albo w szpitalu, lub jakimkolwiek innym zaludnionym miejscu. To nie pierwszy wypadek na tej trasie. Może potraktują pana ulgowo.

Mężczyzna nic jej na to nie odpowiedział. Gdy schodziła, czuła drżenie kolan.

– Nie spowodowałem wypadku – odparł wreszcie.

– Niech pan nie utrudnia. Czy ja pana atakuję? Proszę kogoś wezwać. Mój telefon podzielił się na części, sam pan rozumie. Bardzo ładnie proszę pana o pomoc.

Przeczesał palcami swoje bujne jasnoblond włosy i łypnął w bok z niejakim skrępowaniem.

– Będzie pan współpracował? Proszę wreszcie coś odpowiedzieć! Czy zadaję trudne pytania?

– Szczerze nienawidzę tej fuchy – mruknął pod nosem, a jego brwi niespodziewanie ściągnęły się w dół, zupełnie odmieniając wyraz jego twarzy. – Powiem wprost. Jest pani martwa. Do nikogo się pani nie dodzwoni. Przykro mi.

Oczy Kingi rozwarły się w przerażeniu, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz.

– Grozi mi pan?

– Skąd!

Zawołał z taką siłą, że aż się cofnęła.

– Nie rozumie pani? – Wyciągnął dłonie, jakby zamierzał ją objąć, wtedy odwróciła się na pięcie i ruszyła pospiesznie wzdłuż czarnej drogi. – Gdzie pani idzie?

– Zostaw mnie pan w spokoju! Jeszcze nic złego nie zrobiłeś! Niech tak pozostanie, inaczej zrujnuje pan sobie życie. W więzieniu tkwi mnóstwo napalonych mężczyzn. Na pewno nie będą obojętni na taką śliczną twarzyczkę. Nie ma co do tego wątpliwości!

– Proszę tam nie iść, to bardzo zły pomysł.

Podbiegł do niej i zrównał się z jej krokiem. Zerknęła z ukosa. Sprawiał wrażenie zaniepokojonego. Za każdym razem, gdy na niego patrzyła nie mogła wyjść ze zdziwienia. Nie wyglądał ani na kierowcę ciężarówki, ani na mordercę, choć z pewnością miał nierówno pod sufitem. Nie było sensu z nim dyskutować. Przegiął, strasząc ją.

– Wracam do Wejherowa. Potrzebuję lekarza. Tobie też przyda się taka wizyta.

– Zupełnie nie potrzebuje pani lekarza, ja zresztą też – westchnął drżąco, jakby gotując się na osobiste wynurzenia – ponieważ oboje nie żyjemy, to znaczy, jakby to lepiej ująć... nie mamy ciał, o! Nie chciałem, aby zabrzmiało to, jak groźba. Proszę mnie posłuchać...

Stanęła jak wryta, wbijając w niego jasnoniebieskie oczy, które mogłyby teraz mrozić, a przynajmniej miała taką nadzieję.

– Co powiedziałeś?

– Powinienem był inaczej to rozegrać, ale obawiałem się, że wyjdzie zbyt dramatycznie. – Zastanowił się chwilę. – Nawet sobie pani nie wyobraża, jak mi trudno. Za każdym razem macie do mnie pretensje, jakbym to ja był winien waszej śmierci. Nawet samobójcy nie są ostatnio dość mili. Pewnego razu trafił mi się bardzo niesympatyczny chłopak, w ogóle się mnie nie słuchał, podobnie jak pani. Mieliśmy zupełnie odmienne poczucie humoru. Choćbym stanął na głowie, on...

– Rozumiem – wyciągnęła w geście protestu dłoń.– Chcesz mi wmówić, że jesteś kimś w rodzaju anioła śmierci, tak? Do tego zmierzasz?

Jego brwi powędrowały do góry, lecz zaraz uśmiechnął się niepewnie, irytująco się przy tym rumieniąc.

– Rzeczywiście, wiele osób z pewnością mnie za niego wzięło.

Nim Kinga zareagowała na to oświadczenie, mężczyzna drgnął i rozejrzał się płochliwie dookoła, jak zwierze, które zwietrzyło niebezpieczeństwo. Natychmiast podążyła za jego spojrzeniem, również się rozglądając. Zewsząd otaczała ich delikatna mgła. Powietrze stało nieruchomo, nie poruszając liśćmi. Wciągnęła nosem powietrze, lecz nie wyczuła wilgoci po deszczu, ani żadnego innego zapachu.

– Nie jestem aniołem – ciągnął przyciszonym głosem. – Byłem kiedyś normalnym człowiekiem. W tej chwili odpokutowuję za swoje grzechy. Możesz myśleć o mnie, jako o kimś w rodzaju... przewoźnika. Czy brzmi to dostatecznie zrozumiale?

– Przepraszam, ale spieszy mi się – westchnęła, ponownie ruszając drogą.

Co za sytuacja! Zupełnie nie wiedziała, jak postępować z podobnymi ludźmi. Jednak musiała przyznać, że trochę jej ulżyło. Najwidoczniej miała do czynienia z całkiem niegroźnym świrem.

– To bardzo zły wybór! Ten kierunek. – Zawołał za nią. Niepokojąca nuta wymykająca się z jego głosu kazała jej się zatrzymać. – Są pewne miejsca do których...

Zacisnął usta i przeniósł wzrok na coś, za jej plecami. Kinga odwróciła się z napięciem.

W oddali rozbłysło niewyraźne pomarańczowe światło. Mgła rozstępowała się przed nim, niczym pajęczyna rozdzierana palcami.

– Bogu niech będą dzięki. – Na widok zarysowującego się kształtu samochodu, omal nie osunęła się z ulgi na asfalt.

– Proszę do niego nie wsiadać – usłyszała tuż przy swoim uchu. Podskoczyła, energicznie odwracając się za siebie.

– W co ty się bawisz?! Dość tych żartów!

Ale on chwycił jej dłoń. Zesztywniała.

– Nie chce być pani duchem błąkającym się po świecie, prawda? Jeśli ze mną pójdziesz, przekonasz się na własne oczy, że...

Wyszarpnęła dłoń i zaczęła energicznie wymachiwać rękoma w stronę zbliżającej się taksówki, dość niecodzienny widok na tej trasie. Miała nadzieję, że kierowca się zatrzyma. W razie czego była gotowa rzucić się mu pod koła.

– Pani Kingo.

Sposób w jaki wypowiedział jej imię, kazał jej jeszcze raz na niego popatrzeć. Wtedy ją zaskoczył. Zdawał się promieniować wewnętrznym blaskiem, poczuła, że kierują nim wyłącznie czyste intencje, że powinna mu zaufać. Dopiero zatrzymanie się samochodu wyrwało ją z uroku. Otworzyła drzwiczki i zajrzała do środka. Posępna twarz kierowcy i jego wzrok nieruchomo utkwiony w przedniej szybie, nie zachęcały do wejścia. Jednak była to jakaś odmiana po rozgadanym wesołku.

– Wsiada pan ze mną, czy zostaje? – Rzuciła czarusiowi w przypływie łaskawości.

– Przejdę się kilka razy wzdłuż ulicy, obmyślając sensowną mowę na nasze kolejne spotkanie – odrzekł zrezygnowany i Kinga rozzłościła się.

– Jak pan chce. – Zatrzasnęła za sobą drzwi, wydmuchując ustami powietrze. Samochód momentalnie ruszył i Kinga ledwie zdołała powstrzymać chęć odwrócenia głowy. I nagle spięła się, coś sobie uświadamiając. Jakim cudem ten typ wiedział, jak ona ma na imię, skoro na pewno mu się nie przedstawiała?

 

Zwróciła twarz w stronę bocznej szyby i przyglądała się przesuwającym się drzewom. Pragnęła odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli związane z niedawnymi wydarzeniami, ale to okazało się trudne. Co powie w domu?, zastanawiała się strapiona. Będzie musiała tak poprowadzić opowieść, aby jej wrażliwa matka nie dostała histerii. Po ojcu spodziewała się usłyszeć wyłącznie lawinę krytyki. To była jej wina. Była ulewa, a ona za szybko jechała. Nic nie przemawiało na jej obronę.

Gdy las nieco się rozwidlił, ukazując błyszczącą taflę jeziora Dobrego, Kinga dostrzegła w oddali coś na kształt ludzkich postaci. Tkwiły na środku głębokiego jeziora, wystając z niego niczym okryte wodorostami słupy. Taksówka niespiesznie sunęła po asfalcie, a figury odwracały za nią głowy. Kinga przetarła oczy, chcąc pozbyć się wizji, ale ta nie znikła, napawając ją trwogą. Zadrżała, zagryzając kciuk. Czyżby miała halucynacje? A może uderzenie czołem o kierownicę spowodowało, że otrzymała dar dostrzegania pozazmysłowych zjawisk? Pożałowała, że kazała kierowcy jechać do domu. Powinna była skierować się do szpitala. Za to też usłyszy od ojca parę słów.

– Nigdy nie kąpałam się w tym jeziorze – zaśmiała się nerwowo, zerkając na taksówkarza. – Wie pan, jezioro Dobre. – Obejrzała się, by popatrzyć na nie ostatni raz, ale zniknęło za drzewami. – Swoją drogą, ten kto wymyślił nazwę miał niewątpliwie wisielczy humor. Wiele osób się tam utopiło, prawda? Z powodu zdradliwych wirów…

Kierowca nie odpowiedział i Kinga pomyślała, że nie tylko ona ma dziś ciężki dzień. Wbiła wzrok w szybę przed sobą i rozpoznała drogę. Zbliżali się do Krokowej.

Nie do końca tak to sobie wyobrażała. Sądziła, że otoczenie się zmieni, gdy wystąpią z mroku lasu, tymczasem Krokowa tonęła w odcieniach ponurej szarości. Miało się wrażenie, że wszystko uległo dziwnemu zastojowi. Pomalowane na złoto ściany pałacu zdawały się zblednąć. Na ogród osiadła mgła, a okalające budynek drzewa były pokraczne, czarne i nieruchome. Kinga przesunęła wzrok na kościół, który wyglądał na nieszczęśliwie osamotnionego. Westchnęła, pocierając dłońmi skronie. Przynajmniej głowa przestała ją boleć.

Powiedziała mężczyźnie, gdzie ma się zatrzymać, starając się, na przekór posępnej atmosfery, nadać głosowi beztroski ton. Gdy dotarli na miejsce, wyskoczyła z taksówki z uczuciem ulgi. Zaczęła szukać po kieszeniach banknotów, lecz kierowca nagle ruszył, zostawiając ją z wyrazem niedowierzania na twarzy.

– Proszę pana! – zawołała za nim. Nie zatrzymał się. – Coś podobnego...

Przez chwilę stała w miejscu, pewna, że kierowca zaraz sobie przypomni, że klientka nie zapłaciła. Minuty mijały, a po taksówce ani śladu. I już miała skierować się ku domu, gdy nagle ciszę przełamał dźwięk dzwonka. Rozejrzała się. Z rozrzedzającej się mgły wyłonił się rowerzysta. Zielony składak szczękał niemiłosiernie, grożąc rozpadnięciu na pierwszej lepszej wyboistej drodze. Jednak starszy pan, który na nim jechał niestrudzenie pedałował, wywołując uśmiech Kingi.

Naraz z lewej strony wyskoczył czerwony samochód. Pruł wręcz z niewiarygodną prędkością. Kinga zdziwiła się, że wcześniej w ogóle go nie usłyszała. Starszy pan szarpnął nerwowo za kierownicę, być może, tak jak ona, zaskoczony pojazdem. Z przerażeniem zobaczyła, jak traci panowanie nad rowerem i zjeżdża na środek ulicy, niebezpiecznie przechylając się na lewy bok.

Rozwarła usta w niemym krzyku. Samochód uderzył w starszego pana, za późno starając się zahamować. Słychać było pisk opon, przeraźliwy szczęk żelastwa i ludzki jęk przepojony boleścią, jęk wypływający z jej własnego gardła...

Nie była zdolna się poruszyć, uwięziona przez to potworne zjawisko rozgrywające się na jej oczach. Trwało to długo, stanowczo za długo. W końcu jednak wyrwała się z pierwszego szoku i wbiegła do klatki schodowej. Przeskakując stopnie, nie do końca była pewna czy porusza się z własnej inicjatywy, czy też kierują nią wyższe siły. Pchnęła drzwi do mieszkania i przypadła do telefonu. Z trudem trzymała słuchawkę, tak trzęsły się jej ręce. Gdzie ma zadzwonić? Po policję, karetkę, straż? Myśli fruwały w głowie, nie mogła żadnej pochwycić. Po drugiej stronie słuchawki nie rozlegał się sygnał.

– Kurwa mać! To jakiś żart?

Potoczyła po pokoju spanikowanym wzrokiem. Dopiero teraz spostrzegła, jak cicho jest w domu. Odłożyła z brzdękiem słuchawkę, następnie obeszła wszystkie pomieszczenia, wołając rodziców. Nigdy nie zdarzyło się tak, by wyszli nie zamykając dobrze mieszkania. Ale w tej chwili w ogóle nie miała czasu, żeby zastanawiać się nad tym. Wbiegła na korytarz i przypadła do sąsiedzkich drzwi. Nikt nie odpowiedział na jej natarczywy dzwonek. Ponownie wybiegła na zewnątrz, po drodze starając się wymyślić plan działania. Miała nadzieję, że do tego czasu ktoś zawiadomił karetkę. Dlaczego z niczym nie umiała sobie poradzić?, wyrzucała sobie roztrzęsiona.

Zatrzymała się . Ulica była pusta, po wypadku nie pozostało najmniejszego śladu. Uznała, że oszukują ją zmysły. Pokonała przestrzeń dzielącą ją od miejsca wypadku i zaczęła rozglądać się za znakami świadczących o rozegranym niedawno nieszczęściu. Nic. Ani śladów kół na asfalcie, ani fragmentów roweru, czy chociażby kropli krwi. Trudno było pomyśleć, że w ciągu tych dziesięciu minut, bo z pewnością nie upłynęło więcej czasu od chwili, gdy pobiegła po pomoc, zdążyło przyjechać pogotowie i wszystko załatwić. Wycofała się i usiadła na ostatnim stopniu schodów. Wsparła łokcie o kolana i wczepiła palce we włosy, starając się wyjaśnić sobie całą tę sytuację. Mogło być jeszcze tak, że sprawca wypadku, chcąc uniknąć konsekwencji swojego czynu, wpakował ofiarę do samochodu i zatarł po sobie wszelkie ślady, ale scenariusz ten wydał się zbyt mroczny, by Kinga dała mu wiarę. Nie chciała w to wierzyć.

– Za wiele, jak na jeden dzień. – Nic nie szło tak, jak powinno. Miała wrażenie, że tkwi w koszmarze sennym i nie może się z niego obudzić. Co powinna teraz zrobić?

Wstała, wbrew wewnętrznemu oporowi. Uznała, że powinna zwrócić się do sąsiadów, których okna wychodziły na ulicę i dopytać ich o całe zajście. Przecież to nie możliwe, żeby nic nie słyszeli. Dziwiła się, że potraktowali to zdarzenie z taką obojętnością. Spodziewała się wścibskiego zainteresowania. Była pewna, że zgromadzą się tłumnie, aby z bliska na wszystko popatrzyć. Tymczasem wokoło panowała nienaturalna cisza, a w oknach żałobne ciemności.

– Przecież uwielbiasz tę atmosferę ciszy i odosobnienia – rzuciła do siebie kpiąco. Nawet jej własny głos brzmiał obco i dochodził jak gdyby z pewnego oddalenia.

Chciała, żeby ktoś ją pocieszył, wskazał wyjście z sytuacji. Teraz dałabym niemalże wszystko za krzyki przedszkolaków. Czemu doprowadzały ją do takiej pasji? Tak dużo było w nich prostej radości...

Siąknęła nosem, gotowa całkowicie się rozkleić. Ale szybko przełknęła łzy. Nikt nie może jej zobaczyć w takim stanie. Otrzepała spodnie i ruszyła chodnikiem, nie bardzo wiedząc, dokąd zmierza. W sąsiednim oknie dostrzegła ruch firanki. Zza cienkiej zasłonki majaczyła niewyraźna sylwetka kobiety. Nie można było rozróżnić, czy stała odwrócona przodem, czy tyłem do okna. Z jakiegoś powodu jej widok zaniepokoił Kingę. Bardzo szybko odwróciła wzrok, rezygnując z pomysłu odwiedzenia sąsiadów. Obleciał ją trudny do zrozumienia strach, zrobiła się podejrzliwa. Oglądała się za siebie. A jeśli czekało ją więcej niespodzianek?

– Już nigdy nie zaufam żadnej maszynie na kółkach.

Pospacerowała chwilę, aby się uspokoić. W pewnym momencie dostrzegła bramę szkoły. Zatrzymała się, podwinęła rękaw i spojrzała na mały zegarek, niestety ten nieustannie wskazywał szesnastą trzydzieści trzy. Poderwała wzrok. W oddali dostrzegła chłopaka, może ucznia. Siedział na szerokich schodach ze skrzyżowanymi na kolanach rękoma i zdawał się na kogoś czekać. Pchnęła furtkę. W sekretariacie pracowała przyjaciółka Kingi, może zastanie ją jeszcze w pracy?, pomyślała z nadzieją. W tej chwili czuła, że tylko styczność ze szkołą może ją na chwilę oderwać od strasznych wydarzeń, sprowadzić myśli na tor zawodu. Naprawdę tego potrzebowała.

– Cześć – zagadnęła do chłopaka, próbując nadać głosu sympatyczne brzmienie. Nastolatek łypnął na nią nieufnie z grymasem rozdrażnienia na twarzy. – Życie nie kończy się na szkole, co tu robisz o tej porze i to w piątek? Nie powinieneś być już w domu?

Oczy miał czarne, podkreślały je ciemne pół księżyce. Cera była ziemista. Nastolatek wyglądał niezdrowo, wręcz anemicznie.

– Czy wszystko w porządku?

– Spadaj.

Wyprostowała się. To pierwszy raz, gdy jakiś szczeniak odzywał się do niej w ten sposób. Odruchowo oparła na biodrach dłonie, przybierając swoją najgroźniejszą z póz. Na przedszkolaków działało, nastolatek najpierw spojrzał na nią ze zdumieniem, a potem roześmiał się w głos, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Gdyby nie to, że śmiech był spontaniczny i nie dźwięczało w nim szyderstwo, z pewnością dałaby młokosowi długi wywód na temat jego zachowania. Zamiast tego ogarnęło ją dziwne znużenie. Usiadła obok na schodach i chwilę przyglądała się czarnym chmurom, zbierającym się nad odległymi drzewami. O tej porze powinna być w swoim mieszkanku i przygotowywać się do jutrzejszych zajęć, popijając gorącą herbatę z cytryną.

– Powiesz, co cię przykuło do szkoły?

Zawahał się. Niemalże czuła jego napinające się mięśnie. Zerknęła na niego z ukosa. Po rozweseleniu nie zostało najmniejszego śladu. Chłopak ściągnął ciemne brwi i jego twarz nagle zdała się niewiarygodnie dorosła.

– Czy wyglądam, jakbym chodził do podstawówki? Nie znoszę szkoły, zwłaszcza tej. – Przyciszył głos: – Ale tutaj jest stosunkowo bezpiecznie.

Z konsternacją zmarszczyła czoło.

– Co masz na myśli? – Mnóstwo ewentualności przeleciało jej przez głowę. Ma problemy w domu? Niezrównoważonego ojca urządzającego awantury? A może kłopot z rówieśnikami, przyczajonymi za rogiem? Życie nastolatków było trudne...

Młody zwrócił ku niej twarz i przypatrzył się jej z zastanowieniem.

– Jesteś jedną z nich... Wyparłaś się! – Wskazał na Kingę palcem. – Stąd jest tylko jedna droga, szaleństwo. Dobrze to przemyślałaś?

– Czemu ci się wydaje, że możesz mówić do mnie na t y? Jestem od ciebie o wiele starsza.

Dzieciak prychnął lekceważąco.

– Skoro zagadnęłaś do mnie luźnym tonem, zrezygnowałem z kurtuazji. I nie, nie jesteś ode mnie starsza. Zresztą tutaj ani wygląd, ani płeć nie mają znaczenia.

Co powinna odpowiedzieć na podobny komentarz? Zupełnie ją zatkało. Kolejny, który postradał zmysły?, zastanawiała się.

– Gdy ocknąłem się w tym miejscu, od razu wiedziałem, że jestem martwy. To dlatego, że dobrze zaplanowałem własną śmierć. Niestety, nowa rzeczywistość trochę mnie rozczarowała.

Kinga poderwała się na równe nogi.

– Nie mam nastroju słuchać podobnych bzdur. Co ci przyszło do głowy, aby opowiadać takie rzeczy?! Mam wrażenie, że ktoś mnie wkręca! Z pewnością gdzieś jest ukryta kamera, mam rację?

Chłopak założył dłonie na kark i spojrzą na Kingę swoimi wąskimi, ciemnymi oczami, w których odbijało się jedynie znużenie.

– Zachary na pewno ci wytłumaczył, co się z tobą stało. Wygląda na to, że mu nie uwierzyłaś. Ma pecha nieborak, coraz częściej się to zdarza. Ludzie się zmienili. Myślą bardziej racjonalnie niż w czasach, gdy żyłem. Dam ci radę, bo chyba jesteś w porządku. Jeśli dalej będziesz się zapierać, zwariujesz, a to szkodliwe dla duszy.

– Zwariować to ja mogę, jeśli nie skończysz mówić.– Wycofała się parę kroków, obronnie wysuwając dłonie.

I nagle znalazła się w innej rzeczywistości. Ta zmiana była niczym cios prosto w żołądek. Zobaczyła siebie, naciskającą pedał gazu i wirujące obrazy w przedniej szybie, zatracające w pędzie pierwotny kształt. Znów rozgrzmiał ryk ciężarówki, czuła siłę jej żelaznych szczęk.

Gdy ocknęła się z wizji, klęczała na betonie z pięścią przytkniętą do ust. Nastolatek stał nad nią i lekko postukiwał ją po ramieniu. Podniosła na niego oczy. W jego twarzy nie dostrzegła najmniejszych oznak wrażeń. Wyglądał tak, jakby już oglądał podobne sceny i zwyczajnie na nie zobojętniał. Podniosła się. Mnóstwo myśli kotłowało się w głowie, burząc resztkę opanowania. Objęła się ramionami.

– Masz jakieś plany, czy może trochę się ze mną przespacerujesz? Niewiele jest osób, do których mógłbym się odezwać. Albo tacy, którzy mnie wkurzają.

Pokiwała głową i starła rękawem spływające łzy.

 

Michał, bo tak było chłopcu na imię, wyróżniał się szczególnymi umiejętnościami przyprawiania Kingę o gęsią skórkę. Nauczycielka nie do końca była przekonana czy robił to świadomie.

– Gdy ich mijasz, nigdy nie patrz im w oczy. Tylko ich sprowokujesz, a to może być następstwem przykrych wydarzeń.

– Jakich wydarzeń?

Zatrzymali się przed jezdnią, bo Kinga gwałtownie pociągnęła Michała za rękaw, po czym uważnie rozejrzała się na boki.

– Zginęłaś w wypadku samochodowym? – Bardziej stwierdził niż spytał.

– Miałam wypadek samochodowy – burknęła. Cokolwiek przemawiało za jej śmiercią, nie zamierzała uwierzyć w nią tak łatwo. To absurdalne! Czuła, że postrada zmysły, jeśli przyjmie do wiadomości taką informację.

– Kondolencje. – Wzdrygnął się teatralnie. – Kiedyś byłem świadkiem wypadku na drodze. Z ludzi pozostaje miazga. Kości przebijają skórę, wnętrzności wylewają się na zewnątrz. Patrzysz na to i nie możesz uwierzyć, że kiedyś ta kupa mięsa była ludzką istotą.

– Dlaczego nie można patrzyć im w oczy? Tym duszom… – weszła mu w słowo.

– Bo cię zaczepią, a zapewniam cię, nie chciałabyś tego. Wielu z nich jest przeświadczonych, że nadal żyje. A większość już dawno ześwirowała. Od takich to jak najdalej. Są nieobliczalni.

Zatrzymał się i zapatrzył w odległy punk. W tej samej chwili zapaliły się lampy. Ich światło było mdławe i nie docierało do ciemnych zakątków. Kinga zadrżała, chowając dłonie w kieszenie płaszcza.

– Dlaczego stoimy?

– Myślałem, że idziemy do kościoła. Bo wiesz, lubię tam czasami posiedzieć, chociażby z przyzwyczajenia.

– Ale w kościele nie można rozmawiać, czy park nie będzie odpowiedniejszy? – Właściwie, co ona sobie myślała włócząc się z jakimś dziwacznym dzieciakiem?

Michał zacisnął wargi, a rysy jego twarzy stężały.

– Nie zbliżam się do krokowskiego pałacu z więcej niż jednego powodu i ty też nauczysz się omijać to miejsce.

– Ojej! – Przewróciła oczami. – Duchy Łakomczuchy?

Spojrzał na nią w taki sposób, że ledwie się powstrzymała, aby go nie poczochrać po włosach. Każde słowo, które wypowiadał, brzmiało niemożliwie poważnie.

– No wiesz, jak w tej piosence Fasolek...

– Dobra, widzę, że postanowiłaś obracać wszystko w żart.

Przechodzili przez plac pamięci Jana Pawła II, gdy Michał nagle przyspieszył. Najpierw pomyślała, że go uraziła, nastolatki obruszały się często i z wielu powodów. Jednak nie wyczytała złości z jego twarzy. Co zatem było powodem pośpiechu? Tchnięta przeczuciem, obejrzała się za siebie. Wzdłuż pobocza szła zaniedbana kobieta. Głowę trzymała głęboko pochyloną, popychała wózek z butelkami.

Michał nieprzyjemnie klepnął Kingę w ramię.

– Mówiłem ci, żebyś przestała się gapić. Nie potrzebujemy problemów.

– Jeszcze raz tak mnie szturchniesz, a urwę ci ucho – syknęła.

Usiadł naburmuszony na ławeczce. Kinga stanęła na środku ścieżki i spojrzała ze smutkiem na krzyż.

– Zanim weszłam do mojego domu, byłam świadkiem wypadku. Potrącono rowerzystę, a przynajmniej tak mi się zdaje. – Dotknęła czoła. – Możliwe, że miałam halucynacje. Za dużo się dziś działo.

Usłyszała pomruk niezadowolenia.

– Takich atrakcji mamy tu wiele, na razie nie chcę poruszać tego tematu.

Coś w barwie jego głosu zaniepokoiło Kingę. Usiadła obok, a Michał odsunął się prawie na koniec ławki. Schował palce w długich rękawach i umieścił dłonie między kolanami.

– Spróbuj trochę poudawać, że mi wierzysz. Inaczej nie będę z tobą rozmawiał.

– W porządku, niech ci będzie. – Zgodziła się tylko dlatego, że potrzebowała towarzystwa. Wydawało się, że Michał również. Pomyślała chwilkę, po czym spytała: – Powiedz mi, kim jest Zachary. Wspominałeś o nim.

Chyba spudłowała z pomysłem na dobry temat, bo czoło Michała przecięła głęboka zmarszczka.

– To taki facet z ukwieconym uśmiechem, którego spotykasz po śmierci. Jest ich więcej, ale to akurat jego rewir. Pomaga przejść ludziom na tamtą stronę. Jest n i e z n o ś n y.

– Jak wygląda? – Zawiązała płaszcz, starając się stłumić w głosie niepokój.

– Cholera, sprawdzasz mnie! Niech ci będzie. – Odwrócił głowę i przypatrzył się jej włosom. – Ma jasną czuprynę, jak twoja, tylko bez odrostów.

Spłoniła się i odruchowo wygładziła włosy.

– Oczy zielone, za duże. Głupi wyraz twarzy i ciągle… c i ą g l e gada.

– To twój przyjaciel? – zapytała z nutą uszczypliwości.

– W żadnym razie. – Zmarszczył nos. – Od początku go nie lubiłem i nic się w tej kwestii nie zmieni. Ma nadzieję, że wyruszę z nim w drogę, opuszczę to miejsce, wiesz... Nie przyjmuje do wiadomości odmowy. Strasznie się naprzykrza.

Kinga pomyślała, że ten opis zupełnie pasuje do kierowcy ciężarówki.

– Czy na policzkach ma głębokie dołki? – Zapytała jednym tchem.

– Słucham? Nie zwracam uwagi na takie rzeczy! Dlaczego mnie o to zapytałaś? O co ci w ogóle chodzi? – Podniósł z ziemi badyl i zaczął wbijać go w kamień. – Zadaj inne pytania.

– Dlaczego z nim nie odejdziesz?

– Nie jestem jeszcze gotowy – odburknął takim tonem, jakby nie raz musiał powtarzać to zdanie.

– Kiedy będziesz mieć pewność, że nadszedł odpowiedni czas?

Szurnął nogami, wstał i złamał gałąź.

– Nie twoja sprawa.

Kinga zapatrzyła się na niego zmrużonymi oczami. Nie da się nabrać na tę zimną pozę. Za maską złości skrywał cierpienie, była o tym przekonana!

– Zagapiłem się, jest już bardzo późno. Wracaj do siebie. A jeśli będziesz mnie potrzebować, wróć do szkoły.

Zmieszała się.

– Nie mogę przychodzić do ciebie do szkoły. – Dziwnie by to wyglądało. Może wymienią się numerami telefonu, czy wypadało?, zastanawiała się pełna wątpliwości. Co lepszego powinna zaproponować? – W soboty spaceruję po parku. W popołudniowych godzinach – zasugerowała.

– Nie wejdziesz do parku! – Wcisnął ręce do kieszeni. – Do cholery, już ci tłumaczyłem.

– Co niby?

Rozbłysły mu oczy.

– Dobra, jak chcesz! Możesz udać się tam nawet teraz! Człowiek uczy się na własnych błędach. Żegnam.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, już biegł w swoją stronę.

– No wiecie...

 

Ławki były chłodne, przesunęła po nich dłonią, po czym wzięła głębszy oddech. Chciała poczuć charakterystyczną woń kościoła, lecz powietrze pozbawione było smaku. Wokoło panowała aura skupienia i oficjalności. Miała wrażenie, że ogarnia ją dziwny stan podobny do letargu. Splotła dłonie, pochyliła głowę i oddała się modlitwom. I już wkrótce wszelkie myśli i uczucia uleciały w niebyt. Również czas przestał stnieć. Zupełnie się zatraciła i gdyby nie donośne uderzenie dzwonu, które wreszcie przywróciło ją realnemu światu, może w ogóle by się nie ocknęła. Nerwowo uniosła głowę. Przez chwilę nie rozpoznawała miejsca, w którym się znajdowała. Wysunęła się z ławki, po czym ruszyła ku wyjściu, sztywno wyprostowana. Świątynię zapełnili ludzie, słyszała ich monotonne pomruki. Nie rozpoznała ani jednej twarzy.

Gdy wydostała się na zewnątrz, zawirowało jej w oczach. Przysiadła na schodach i podkurczyła nogi. Znów poczuła się zagubiona i zdezorientowana. Nastał posępny wieczór, brzydkie światło lamp tylko go podkreślało.

– Coś niedobrego się ze mną dzieje – usłyszała swój cichy głos.

Czy rzeczywiście była martwa? Czy odsuwała decyzję o powrocie do domu, ponieważ obawiała się zastać mieszkanie pustym? Nie, była za młoda by umrzeć, jeszcze niczego w życiu nie spróbowała. Chciała się wyprowadzić z rodzinnego domu, zasmakować wolności. Zaszaleć. Robić wszystko to, co robią ludzie w jej wieku. Strząsnęła z rzęs łzy i powiodła wzrokiem po okolicy. Zdawała się jednocześnie znajoma, jak i obca. Nie potrafiła wytłumaczyć skąd brało się to wrażenie. Otuliła się szczelniej płaszczem i wsunęła dłonie w rękawy. Co się z nią stanie? Czy pójdzie teraz do piekła? Czuła, że nie zasługiwała na niebo, mimo, iż co niedzielę chodziła do kościoła i pamiętała o modlitwach. Wszystko to się nie liczyło. Była o tym przekonana.

Uniosła głowę ku niebu. Usiłowała przebić wzrokiem ciemności, jednakże sufit z mgły zasłaniał jej widok na gwiazdy. Miała wrażenie, że przebywa w olbrzymim pomieszczeniu, dusznym od nagromadzonej atmosfery. Wcale nie wróciła do domu. To z pewnością nie był jej dom!

Poderwała się i zbiegła z ostatnich stopni. Naraz rozległ się nieprzyjemny dźwięk rozwierającej się bramy. Skrzypienie tak przeraźliwe, że aż przechodziły ciarki. Zastygła. Od strony krokowskiego pałacu poniosło się końskie rżenie, a potem postukiwanie kopytami. Spojrzała tam.

– To niemożliwe...

Musiała wybić północ, przyszło jej do głowy. Uszczypnęła się, pełna nadziei, że śni.

Z mroku wyłonił się jeździec na czarnym koniu. Porwał się galopem i gdyby Kinga nie odskoczyła, możliwe, że stratowałby ją. Strach rozszerzył jej źrenice, a ciałem wstrząsnął przejmujący chłód. Postać mężczyzny osłaniała czarna mgiełka, niczym zarzucony na jeźdźca półprzezroczysty całun. Zahipnotyzowana nie umiała odwrócić oczu od zjawy, nawet wtedy, gdy w zakątkach pamięci rozlegało się upomnienie Michała, aby nie prowokowała nikogo wzrokiem. Dopiero groźne szczekanie psów wytrąciło ją z zapatrzenia.

Zwierzęta pognały za swoim panem, lecz dostrzegając kobietę zatrzymały się i groźnie pochyliły łby. Oczyska miały błyszczące, na czarnych wargach długie kły. Słyszała warczenie wibrujące w ich gardłach. Odruchowo postąpiła krok w tył, co tylko sprowokowało bestie. Ruszyły w jej stronę, niczym pocisk. Jeśli była martwa nie mogły jej skrzywdzić, pomyślała z trwogą.

– Tutaj.

Ktoś obrócił ją ku obie i zamknął w delikatnym uścisku. Oparła czoło o przyjazne ramię i zacisnęła oczy. Psie warczenie przeszło w ostrzegawcze ujadanie. Nagle rozległ się koński tętent, ten sam, co poprzednio. Jeździec zawrócił po swoje czworonogi. Zagwizdał. Psy momentalnie straciły zainteresowanie kobietą i ruszyły za swoim panem.

– Już dobrze? – Usłyszała uspokajający głos tuż przy uchu.

– Czy to był... Szalony Graf? – Odsunęła się z opuszczonym wzrokiem i nerwowo zawiązała płaszcz. – To on, prawda?

– Usiądziemy? – Wybawiciel wskazał ruchem ręki na ławkę, po drugiej stronie ulicy.

Jeszcze jakiś czas temu siedziała na niej z Michałem. Na wspomnienie chłopaka uczuła ciężar na sercu. Żałowała, że nie rozstali się bardziej przyjaźnie.

– Nie sądziłam, że cię jeszcze zobaczę, kierowco ciężarówki – rzuciła posępnie, gdy weszli na wyłożoną kostkami ścieżkę.

– Mam na imię Zachary – podrapał się po głowie z grymasem parodiującym uśmiech – a ciężarówka nie należała do mnie.

Kinga zamierzała rzucić kąśliwą odpowiedź, gdy nagle coś odwróciło jej uwagę. Nieopodal dostrzegła zarys postaci skulonej na ziemi. Serce podskoczyło jej do gardła. Porwała się biegiem w tamtym kierunku z najgorszymi obawami. Z jakiegoś powodu czuła, że to musiał być Michał, jednak nie umiała wytłumaczyć skąd brała się w niej ta pewność. Gdy przy nim przyklękła, wątpliwości całkiem się rozwiały.

– Hej! Co ci jest?

Spodnie zaczęły nasiąkać ciepłą wodą, jednak zignorowała tę niedogodność i nie zmieniła pozycji. Dopiero, gdy ujęła Michała za dłoń i poczuła pod palcami rozcięty nadgarstek, dotarło do niej, że klęczy w kałuży krwi.

– Boże miłosierny...

– Spokojnie. – Zachary musnął palcami dłoń chłopca w miejscu rozcięcia. – Już po wszystkim, zaraz się ocknie.

– Jak to spokojnie? Dzwoń po karetkę! – Była za to odpowiedzialna. Powinna przewidzieć, że zechce targnąć się na własne życie. Ignorowała symptomy, za bardzo skupiona na własnym nieszczęściu.

Zachary nachylił się nad nieprzytomnym i delikatnie poklepał go po policzkach. Był zmartwiony, ale nie panikował, jakby panował nad sytuacją. Wtem stało się coś niesamowitego. Ręka Michała poruszyła się, następnie uniosła ku twarzy Zacharego, wymacała palcami ucho i silnie za nie pociągnęła. Nauczycielka krzyknęła zdumiona. Zachary jęknął, ale bardziej z zaskoczenia, niż bólu.

Michał otworzył oczy, następnie usiadł żwawo i nakierował na Kingę wzrok.

– Czemu wrzeszczysz? Czy nie powiedziałem, żebyś nie przykuwała uwagi?

Zachary poczochrał mu włosy i Michał się uchylił.

– A ty, znowu mnie obmacujesz? Kiedy ja się od ciebie uwolnię?

Mężczyzna uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny, ujmujący sposób, lecz Michał, jakby wyczuwając na co się zanosi, przeniósł spojrzenie na drzewo i przez chwilę studiował liście.

– Co tu się rozegrało? – wybełkotała Kinga.

Zbliżył się do niej i pokazał nadgarstki.

– Popatrz.

Rany zaczęły się zasklepiać, a czarna kałuża krwi bledła, jakby odparowywała.

– Zauważyłem, że wchodzisz do kościoła. Pomyślałem, że na ciebie zaczekam. Ciążyło mi to, jak się rozstaliśmy. Czasami jestem gburowaty. – Odchrząknął. – Co do sytuacji, której byłaś świadkiem, to mi się zdarza. Każdemu z nas uwięzionemu w tym miejscu. Doświadczamy umierania. Jakby nie wolno nam było zapomnieć, że jesteśmy martwi. – Wzruszył ramionami. – Takie atrakcje.

– To okropne! – Łzy przesłoniły jej oczy. Zapłakała. A gdy już zaczynała, płacz przechodził w prawdziwy skowyt. Rozpaczała nad Michałem i nad własnym losem. Ogrom żałości był tak wielki, że nie umiała się uspokoić.

Zachary objął ją ramieniem i zaczął nucić uspokajająco. Poczuła się bezpiecznie, nie chciała go puścić.

– Skończyłaś już? – Nieuprzejme burknięcie Michała pomogło jej zrzucić ostatni ciężar z serca. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę, po czym wytarła nos i kąciki oczu.

– Chyba tak, a przynajmniej na jakiś czas.

Usiedli na ławce i Kinga ni stąd ni zowąd zaczęła o sobie opowiadać. Nie była to interesująca opowieść, ponieważ jej życie nie obfitowało w interesujące zwroty akcji. W końcu przerwała, śmiejąc się z siebie z goryczą.

– Myślicie, że dostaniemy drugą szansę, no wiecie, gdy już wydostaniemy się z tego miejsca? – Bardzo pragnęła w to wierzyć.

– Co byś chciała robić w nowym życiu? – zapytał Michał z umiarkowanym zainteresowaniem.

Wyciągnęła się z rozmarzeniem.

– Odnalazłabym jakąś pasję i koniecznie bym się zakochała. Ominęło mnie tyle przyjemności. Stałabym się mniej egoistyczna i pomagałabym ludziom...

– Nie mówisz tego pod publikę, prawda? – Michał wskazał ruchem głowy na niebo i Kinga ponownie się roześmiała.

– Świta – zakomunikował Zachary.

Spojrzeli w górę. Rzeczywiście zaczynało jaśnieć. Blask poranka wyglądał równie zniechęcająco, co ponurość nocy.

– Przejdźmy się – zaproponował Zachary, po czym wstał energicznie i oparł na biodrach dłonie. Na tle ponurości, niemalże odcinał się pogodą ducha. – No co tak patrzycie? Spacer pozwoli nam zebrać myśli. No dalej!

Ruszył chodnikiem, nie czekając, aż za nim pójdą. Najwyraźniej sądził, że zaraz go dogonią. Kinga westchnęła i podniosła się. Miał rację, nie chciała go zgubić. Czuła się niczym dziecko, które boi się stracić z oczu matkę. Pobiegła. Michał podążył za nimi dopiero po kilku chwilach, z wyraźnym ociąganiem.

– To nie jest tak, że musimy się go trzymać. – Usłyszała jego szept. – Źle nam było na placu?

Zachary, jakby wyczuwając, że się o nim mówi, odwrócił się i opromienił towarzyszy szerokim uśmiechem od którego miękną kolana. Kinga natychmiast się rozpromieniła i zapragnęła wycałować te jego czarujące dołeczki. W tym samym momencie Michał potknął się i prawie zderzył głową z jej plecami. Odruchowo chciała go podtrzymać, ale wymknął się jej.

– Ale się ślimaczycie. I jak ja mam niby zebrać myśli? – zawołał z płonącymi policzkami. Wyminął towarzyszy, mrucząc coś pod nosem.

Po kilku minutach dotarli na teren szkoły. Kinga przyjrzała się Michałowi. Dlaczego upierał się, aby pozostać w zawieszeniu pomiędzy życiem, a śmiercią? Jeśli w ogóle dało się określić to dziwne miejsce. Robiło jej się słabo na myśl o przeżywaniu na okrągło własnego zgonu, to przerasta ludzkie pojęcie!

– Już wybrałaś? – Gdy skierował się do niej z pytaniem, wciągnęła powietrze. – Zostajesz, czy dasz się odprowadzić temu do bólu przemiłemu osobnikowi? – Podrzucił głową w stronę Zacharego.

Kinga wahała się, skubiąc dolną wargę.

– Jeśli można, coś ci doradzę. Odejdź stąd. Jedyny powód jaki cię tu trzyma, to niepewność. Zdominowała całe twoje życie, prawda?

Od kiedy nastolatki są takie mądre?, cisnęło jej się na usta. Podrapała się za uchem.

– Cóż…

– Michał ma rację. Co więcej, tkwienie tu nie przyniesie ci żadnych korzyści, nie przedłużysz egzystencji, to ślepy zaułek. – Zachary położył jej dłoń na ramieniu. – Rozumiem twoje wątpliwości. Chciałbym powiedzieć, że wiem, co znajduje się na końcu drogi, którą musisz przejść, ale nawet ja nie zostałem wtajemniczony. Wiem tylko, że powinienem cię odprowadzić, bo gdzieś tam czeka na ciebie twoje miejsce. Więc nie bój się.

– Ty też pójdziesz? – Zwróciła się do Michała, nawet nie ukrywając błagalnego tonu.

– Poradzisz sobie beze mnie.

– Nie o to chodzi…

– Zostaję tutaj. Mam swoje powody. – Skrzyżował ręce.

– A ty, kierowco ciężarówki? Kiedy kończy się twoja pokuta?

– Niebawem, droga Kingo. Do tego czasu, o b i e c u j ę, Michała już tu nie będzie.

Nastolatek zmarszczył czoło i posłał Zacharemu chmurne spojrzenie. Widać było, że chce coś powiedzieć, ale zrezygnował.

– Czyli to pożegnanie.

– Bardzo krótkie. Nie widzę sensu tego przeciągać. Miłej podróży, pani koleżanko. Kto wie, może się jeszcze zobaczymy. W nowym świecie. – Uczynił ręką niedbały gest, po czym wspiął się po schodach i zniknął za oszklonymi drzwiami szkoły.

Zachary użyczył Kindze ramię. Na jego ustach spoczywał delikatny uśmiech. Ruszyli przed siebie i weszli w białą mgłę, która przypłynęła do nich niczym morska fala. Gdy w niej utonęli, Kinga mocniej zacisnęła rękę Zacharego, pewna, że się potknie.

– Nigdy czegoś podobnego nie próbowałam…

– Z pewnością. – Roześmiał się. – Wszystko będzie dobrze.

Pociągnęła nosem, myśląc nagle o rodzicach. Była jedynaczką. Jak dadzą sobie radę bez niej? Chciała zapytać o to Zacharego, ale biały pył skrył jego twarz. Mgła zgęstniała i Kinga nie widziała już nawet własnych kolan, jak gdyby poruszali się wśród chmur. Strach i wątpliwości, co do miejsca na końcu drogi opanowały jej myśli.

– Boże proszę, daj mi szansę. Daj mi jeszcze jedną szansę...

 

Koniec

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Wilga 26.04.2020
    Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepiej napisane opowiadanie i najmocniej widać to na samym początku, gdzie wręcz potykam się o słowa, jakbym się bała pisać. Pewne rzeczy napisałabym teraz inaczej. ALE tekst ma już trochę latek, mam do niego sentyment i chciałam pozostawić w nim tę naiwną część siebie z przeszłości :D Mam nadzieję, że komuś się spodoba.
    Dziękuję!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania