DROGA DO PIEKŁA

Był zwykły szary zimowy dzień. Ciemne niebo kontrastowało z lekko opadającymi na ziemie płatkami śniegu. Żółty autobus sunął lekko przez drogę nr. 66 nazywaną "Autostradą do piekła". Ktoś mógłby powiedzieć: zwykły zimowy dzień, zwykła droga, zwykły autobus. Ale było inaczej. Stary Joe pędził z prędkością 70 mil na godzinę wioząc ze sobą skazańców losu, dzieci ciemności błądzące po tym świecie bez celu. Wśród nich, a akurat wtedy było ich niewielu był Billy. Z pozoru normalny chłopak, jasna czupryna opadała mu zawadiacko na niebieskie oczy, a głowę zdobiła czapka Red Soxów. Było w nim jednak coś dziwnego, coś co odpychało jakaś nieprzewidywalna bariera złości połączona z zasysającą całe dobro czarną dziurą odrzucenia. Dlaczego znalazł się w tym przeklętym autobusie? Równie dobrze mógłbyś zapytać czemu znalazł się w tym piekle które nazywają ziemią? Mój drogi jeśli chcesz posłuchać tej strasznej historii, opowiadania o ciemności i beznadziei to usiądź i przysuń się bliżej do starego szaleńca. Wszystko zaczęło się jak to zwykle bywa w jakiejś zapyziałej dziurze w zachodnim Maine. Peter tego wieczoru przysiągł sobie, że skończy z piciem, burbon mieszał mu w głowie i wypalał wnętrzności. Nie był jednak człowiekiem wielkiej wiary, a dotrzymywanie słowa wychodziło mu jak pisarzowi cięcie piłą mechaniczną. Postanowienie straciło więc swoją datę ważności w chwilę później kiedy najlepszy kumpel od butelki Petera, Mark Konowitz zadzwonił i zaproponował mu małą przechadzkę do Blue Birda. Trzeba tutaj wspomnieć mój młody przyjacielu, że Blue Bird choć niewinny z nazwy, był wrotami do jaskini rozkoszy i rozpusty. Niebieskie neony okrywały ciała tancerek, a dym papierosowy otulał je swoimi szponami jak futro. Powiesz: normalny klub Go Go? Może tak. Ale czy w normalnym barze można zawrzeć pakt z diabłem? Wróćmy jednak do Petera i Marka którzy odlecieli daleko niesieni na skrzydłach niebieskiego ptaka z uśmiechem piranii. Zaczęło się kulturalnie, szklaneczka burbona z lodem, lekki flircik, potem było coraz gorzej. Peter gnał jak Titanic czekając na swoją górę lodową, tak jak kapitan wiedział o jej istnieniu nie znając jej dokładnego położenia. Górą lodową Petera była czysta, 40% płynnego ognia. Świat zaczął tańczyć, rozmywać się, niknąć, aż w końcu pojawiła się ciemność z lekkimi prześwitami kolorowych neonów, nic nie znaczących obrazów. Obudził się koło południa w jakimś zapyziałym motelu, czuł się jak po zderzeniu z pociągiem towarowym, a jego głowę rozsadzał ból porównywalny z detonacją bomby atomowej o sile co najmniej czterech megaton. Innymi słowy miał kaca. Powoli zaczął wstawać gdy coś nagle jak uderzenie pioruna pozwoliło mu wytrzeźwieć. Obok niego leżała Megan. Przetarł oczy. Dalej tam była. Spróbował ponownie, ale to nic nie dawało. Sto pięćdziesiąt kilo pięknego ciała wylewało się wielkimi falami z bieli prześcieradła. Obraz rozpaczy dopełniała myśl, przebłysk świadomości, krótki fragment wczorajszej nocy. Uprawiałem z nią seks - pomyślał - to było dla niego jak sen, najgorszy koszmar. Uszczypnął się w policzek. Nic. Obudź się wołał w nim głos rozpaczy. Niestety to była rzeczywistość. Niebieski ptak go dopadł, podpisał z nim cyrograf i wiedział, że musi ponieść konsekwencje tańca z diabłem Blue Bird. Miał ochotę uciec, zniknąć, rozpłynąć się jak mgła w ciepłe popołudnie. Patrzył na Megan, a ona wydawała się uśmiechać i mówić z sarkastyczną ironią "Choć polecimy znów na skrzydłach niebieskiego ptaka, wzbijemy się poza miejsca i czas.". Z zamyślenia wyrwał go dźwięk syreny policyjnej. Radiowóz zatrzymał się koło motelu. Potem poszło już szybko: walenie do drzwi, uzbrojeni policjanci, krzyk Megan, bratni uścisk z obskurnym dywanem, wycieczka samochodem. Za co? Za jakie grzech? Co takiego zrobiłem? - myślał Peter. Zawarłeś pakt z diabłem, a on dotrzymuje słowa, tylko nie zawsze tak jak byś tego chciał - odpowiedział szyderczo głos w jego głowie. Ciało Marka Konowitza znaleziono rankiem, mniej więcej w tej chwili kiedy skacowany Peter zorientował się, że leży obok Megan. Sprawa była banalnie prosta z pleców denata wystawała rękojeść starego wojskowego noża, na ostrzu widniał wygrawerowany napis: Z pozdrowieniami od Petera W. Kilka pytań wystarczyło żeby znaleźć mordercę, który teraz zmierzał w radiowozie do aresztu śledczego w Derry. Sprawa była raczej banalna, dowody oczywiste, a wyrok jasny: krzesło elektryczne. Peter analizował w myślach cały wieczór setki razy, nie pasowało mu tylko jedno: Jak u diabła na tym nożu znalazły się jego odciski palców i dedykacja z jego imieniem? Nie miał takiego noża, a nawet gdyby takowy posiadał to po co by go zabierał do Blue Birda i dlaczego miałby zabić najlepszego kumpla. Leżał na pryczy w więziennej celi powoli zapadając w sen. Jutro miano wykonać wyrok, nie pomogły żadne apelacje. Tego wieczoru zasną i spał głęboko, jutro zaśnie snem wiecznym.

Niebieski ptak szybował wysoko. Na jego skrzydłach lecieli Peter i Mark.

- Przepraszam. Przepraszam, że Cię zabiłem, ale to nie mój nóż ja tego nie chciałem.

- Nie zabiłeś mnie. Nie pamiętasz? Ptak był głodny. Pożarł mnie, a ja byłem szczęśliwy, że mnie wybrał.

Niebieski ptak odwrócił do nich swoją głowę odsłaniając rząd ostrych jak brzytwy zębów- brakowało jednego.

Peter nad ranem zerwał się ze snu. Wyglądał jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Koszmar. Tak, to był tylko zły sen. Normalka, przecież za kilka godzin z jego mózgu mieli zrobić kotlet mielony. Odliczał powoli ostatnie godziny, nad więzieniem krążył ledwo dostrzegalny kształt, wielki niebieski sęp. Godzinę przed wyrokiem zadzwonił więzienny telefon. Klawisz poprosił Petera do słuchawki. Dzwoniła Megan. Powiedziała, że będzie miał syna. Chciała żeby wiedział. Nic nie odpowiedział bo jakoś specjalnie go to nie obchodziło, wieczorem miał się usmażyć na starej dobrej iskierce. Odłożył słuchawkę bez słowa. Zbliżał się wieczór sala widowiskowa była już prawie pełna. Ostatnie życzenie - dobre żarcie i papieros. Szedł smętnie przez długi korytarz otoczony przez strażników. W oddali majaczyły drzwi prowadzące na scenę, a on tego wieczoru był pierwszym aktorem w fascynującym spektaklu, który zwą śmiercią. Patrzył nieobecnie na przybliżające się drzwi, z których spoglądał na niego niebieski ptak szczerząc szyderczo swoje ostre jak brzytwa kły. Zdawał się mówić - To jeszcze nie koniec Pete, to dopiero początek. Wkroczył majestatycznie do swojej sali tronowej, jak król powracający po wygranej bitwie. Strażnicy ku uciesze tłumu gapiów starannie usadzili go na tronie. Stara iskrówa objęła go mocno swoimi zimnymi ramionami aby zatańczył z nią swój ostatni taniec, szaleńcze tango potępieńca. Jeden z klawiszy ubrany w starannie wyprasowany nowiutki mundur - niczym herold obwieszczający zwycięstwo wymiaru sprawiedliwości - odczytał wyrok. Rozległ się złowieszczy ton „"Przełącz na dwójkę!". W żyłach iskierki natychmiast popłynęło milion życiodajnych woltów. Dramat Petera powoli się kończył, wszystkie jego żyły naprężały się w rytmie spokojnego mruczenia płynącej energii. Płonął błękitem. Coś poszło nie tak. Wadliwy przewód, błąd niedoświadczonego klawisza? Nie wiadomo. Oczywiste było jedno, wśród paniki zebranego tłumu ciało Petera czarne jak bezgwiezdna noc tliło się niebieskim płomieniem, a na ścianie za nim majaczył cień, dziwny cień, cień skrzydeł. Tak skończył się żywot niewinnego człowieka, który był zniewolony nałogiem, człowieka który sam nie wiedział jak ale zawarł pakt z diabłem, a może z niebieskim ptakiem?

Megan nawet nie wiedziała jak straszny los spotkał ojca jej dziecka. Kiedy Peter płonął siedziała przed telewizorem zajadając się pizzą i lodami. Miesiąc później urodził się Billy. Megan chciała go kochać, i kochała jednocześnie nienawidząc, zbyt przypominał swojego ojca. Miał te same oczy, płonące ogniem gniewu i nieobliczalności. Miłość Megan nie trwała długo. Zatruła się pizzą na której zamiast parmezanu znalazła się trutka na szczury. Śledczy uznał to za nieszczęśliwy wypadek, porostu zbyt rozpieszczony sześciolatek chciał zrobić mamie kawał. Zresztą jak można winić blondwłosego aniołka o morderstwo z premedytacją. Kiedy koroner pakował ciało Megan do czarnego worka, a Billy stał i patrzył, jego wzrok nie był jednak spojrzeniem sześciolatka, twarz miał nieobecną zastygłą jak maska w greckim dramacie. W głębi gdzieś za przepastną ciemnością jego jestestwa uśmiechał się demon, niebieski ptak, wielki sęp z dziobem pełnym ostrych jak sztylety zębów, wśród których brakowało jednego. Billy został sam, na zewnątrz wydawał się być dziwnie nieobecny, wycofany, ale w głębi duszy czuł satysfakcję. Wreszcie wyrwał się z rąk tłustej mamusi. Był teraz kowalem swojego losu, a może tak tylko mu się wydawało? Nad jego domem zataczał koła niebieski sęp. Godziny rozmów z psychologami, całe dni terapii. Lekarze stwierdzili, że jest zupełnie normalny, trochę wycofany, ale normalny. Sąd zadecydował by umieścić Billiego w domu dziecka w New Haven. Szybko stał się wyrzutkiem, dzieci śmiały się z niego, nie raz był bity i znieważany. Opiekunowie na to nie reagowali, byli zbyt zajęci grą w pokera i własnymi ciemnymi interesami. Lata mijały, a w Billim coraz bardziej rosła nienawiść, chęć zemsty. Słuchał ptaka, jedynego przyjaciela, a ptak był bezwzględny. Poczekaj jeszcze trochę Billy – mówił - damy im wszystkim do wiwatu. Jeszcze nie teraz, ale odegrasz się na wszystkich. To jedno mogę ci obiecać. Ten głos rozbrzmiewał w jego głowie niczym 9 symfonia Beethovena. Głos, który koił ból, pozwalał przetrwać. Zbliżały się siedemnaste urodziny Billiego, ptak przemówił ze zdwojoną siłą. To dziś. Teraz to zakończymy ty i ja. O nic się nie martw. Popatrz w górę, ja czuwam nad wszystkim. Będzie dobrze. Damy im do wiwatu. Będą fajerwerki jak się patrzy. Dziś w nocy. Już dziś w nocy. Cichy wieczór przerwał opętańczy krzyk. Nad New Haven pojawiła się krwista łuna. Budynek domu dziecka stanął w płomieniach. Nie był to zwykły pożar. Na niebie uważny widz mógł dostrzec niebieską poświatę przypominającą wielkie skrzydła obejmujące sierociniec. To było jego dzieło, dzieło Billiego. Dziecinnie proste wystarczyły klucze dozorcy i trochę benzyny. Klucze zdobył dość prosto. Co czwartek do starego Freda przychodziła Nancy najtańsza panienka w mieście, kiedy ją pieprzył zapominał o całym świecie wystarczyło podkraść się do kantorka i rąbnąć klucze. Sprawa benzyny była trudniejsza. Tutaj pomocny okazał się niebieski ptak. To on poddał mu pomysł, żeby podpalić stary gazowy piec w kotłowni. Billy wziął z garażu kanister z benzyną i wyznaczył obfitą ścieżkę od drzwi wejściowych do pieca. Potem z radością dziecka odpalającego pierwszą petardę, Billy zapalił zapałkę, ognisty wąż pomknął z szybkością błyskawicy do gazowego pieca. Miał czas, pozamykał wcześniej wszystkie drogi ucieczki, teraz tylko przekręcił klucz w zamku frontowych drzwi. Kiedy kocioł eksplodował wszyscy spali, nie mieli najmniejszych szans. Billy stał i patrzył z radością na swoje dzieło. Śmiał się w głos kiedy widział jak jego oprawcy płonęli ja świeczki na torcie. Niektórzy wyskakiwali przez okna i biegli. Fajerwerki na gwieździstym niebie. Zanim dojechała straż wszyscy nie żyli. To były najwspanialsze urodziny jakie mógł sobie wymarzyć. Rano kiedy Billy był już daleko policzono ofiary. Pięćdziesięciu chłopców, pięciu nauczycieli, woźny i jakaś kobieta. Wszyscy zwęgleni, identyfikacji ciał można było dokonać tylko przez analizę uzębienia.

Zapytasz drogi przyjacielu dokąd udał się Billy? On sam jeszcze tego nie wiedział ale szedł do miejsca gdzie wszystko miało swój początek. Historia zataczała krąg. Wąż zjadał swój ogon, a on był w centrum wydarzeń. Był głównym aktorem tej sztuki. Poszukiwany przez policję z New Heven jako zaginiony, nie jako morderca. Blue Bird przyciągał go jak magnes, choć nie wiedział gdzie to jest to coś, intuicja, a może niebieski ptak prowadziło go tam, w miejsce początku do punktu zero, poza czasem i przestrzenią. Szedł na wschód, gnany siłą głuchego przymusu. Po tygodniu dotarł na miejsce, a niebieskie neony znów zatańczyły jak za starych dobrych czasów. Złapał za klamkę, zawahał się. Wejść czy nie? W końcu zrobił krok, przekroczył próg klubu, a może wszedł do któregoś z kręgów dantejskiego piekła? To nie było ważne liczyło się ślepe zapomnienie. W środku siedziało kilku zalanych w trupa mężczyzn gapiących się swoimi szklistymi rybimi oczyma na wdzięki tancerek. Wśród nich był ktoś dziwnie znajomy, ktoś wyglądający zupełnie jak Billy tylko trochę starszy. Mężczyzna siedział w koncie sali i popijał czystą. Nie był taki jak inni, otulające go światła neonów stwarzały wokół niego dziwną aurę. Wyglądał jakby płonął niebieskim płomieniem. Jego oczy były wlepione w jeden punkt, patrzył na coś nad barem. Billy też popatrzył w tę stronę i jego oczom ukazał się stary znajomy - niebieski ptak - łypiący zdradziecko z szyderczym uśmiechem na mężczyznę. Coś nagle złapało chłopca za ramie. Pot spływał mu po plecach, ciało przeszył zimny dreszcz. Powoli odwrócił głowę i już tego żałował. Stał za nim mężczyzna w średnim wieku, ale w zaawansowanym stadium rozkładu, jego puste oczodoły świeciły czernią. Wyciągnął rękę i na wpół zjedzonym przez robaki palcem wskazał stolik w rogu sali. Billy ze strachem krok po kroku zbliżył się do niego i usiadł naprzeciw dziwnego mężczyzny. Jego przyjaciel był czarniutki jak węgiel, spalony jak stek o którym ktoś zapomniał przy niedzielnym grillowaniu. Dookoła rozsiewał niebieską aurę i woń spalonego mięsa.

 

- Witaj synu. Jestem Peter. Usmażyli mnie na starej iskierce w Derry nim jeszcze przyszedłeś na świat.

- Co to? To niemożliwe? Jak? Po co?

- Jesteś mordercą. Ja też nim jestem. A może to nasz stary niebieski znajomy? Strzeż się ptaka. Pożre cię tak jak pożarł najpierw Marka, potem mnie, twoją matkę i tych nieszczęśników z sierocińca. On ma wielki apetyt. Nie zaspokoisz go. Nigdy go nie zaspokoisz. Strzeż się...

 

Wszystko zaczęło się nagle zmieniać, piękne tancerki zamieniły się w trupy nadgryzione przez robaki, faceci w szkielety, a Peter w kule ognia. Billy wybiegł stamtąd ile sił w nogach. Obejrzał się tylko raz, jak żona Lota uciekająca z Sodomy - wystarczyło. Na miejscu wspaniałego Blue Birda stała jakaś rudera, a nad nią kołował wielki niebieski sęp rechocząc jak hiena. To nie mogła być prawda, nie był głuchym narzędziem mordu, nie mógł być. Ale tak było. Wszystko stało się realne. Zyskał pełną świadomość tego co zrobił, przed oczyma przemknęły mu wszystkie jego zbrodnie jak film wyświetlany w przyspieszonym tempie. Postanowił uciec tam gdzie nie będzie go nikt szukał, gdzieś gdzie uwolni się od niebieskiego ptaka. Wsiadł do pierwszego lepszego autobusu i mknął drogą nr. 66 na zatracenie w nieznane Autostradą do piekła w ostatni krąg, tam gdzie niema już nic. Słuch po nim zaginął. Mówi się że zaszył się tak głęboko, że sam Lucyfer go nie znajdzie. Był tylko jeden problem, za autobusem szybował niebieski sęp, czekając na kolejną porcję świeżego ludzkiego mięsa. Mój drogi przyjacielu tak kończy się historia Billego, ale nie bój się teraz zaczyna się nowa. Dwa dni temu odnaleziono jego ciało na pustyni w Utah. Miał wbity nóż w plecy. Na ostrzu wygrawerowano imię. Moje imię. Teraz popatrz w górę. Tak, oczy cię nie mylą to stary dobry Blue Bird. Widzisz te niebieskie neony? Widzisz tancerki? Spójrz nad bar. Czy to nie nasz przyjaciel niebieski ptak? Klątwa synku, klątwa tak straszna, że ludzki rozum nie zdoła jej pojąć. On pożąda dusz, nic go nie nasyci. Jest starszy niż my, starszy niż znany nam świat. Teraz twoja kolej, ja zrobiłem co do mnie należało. Możesz już puścić nóż, gładko wszedł prawda? Nie przejmuj się to nie boli. Przebiłeś mi serce, ale to tylko chwila. Gorzej będzie w wieczności, w ostatnim pustym kręgu piekła w kompletnej pustce. Gwarantuje ci jedno, na ostrzu widnieje twoje imię. Krąg się zamyka, by otworzyć się ponownie. Jesteś następny, strzeż się niebieskiego ptaka. Strzeż się!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • maciekzolnowski 11.07.2019
    Niezłe jaja. Pastisz horrorów, filmów drogowych, kina akcji. Tempo zawrotne. Pomysły kapitalne. Dialogi jędrne, monologi wewnętrzne jędrne podwójnie (poczwórnie?). Ciąża przyspieszona, świat wiruje w koło, zwariowany, i ogólnie jest wesoło.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania