Mówcie mu Jaro

Jaro jak większość osobników swojego gatunku lubił nie uczęszczać na zajęcia do zawodówki rolniczej, pić dobre tanie winiacze o smaku wytrawnie przegniłej wiśni i od czasu do czasu zaliczyć osiedlowe znęcanie się nad jakimś przygodnym pucowanym licealistą. Ale na takie ekscesy Jaro miał czas tylko w poniedziałki i wtorki, jak mu z planu wynikało, że powinien siedzieć na chemii czy innej fizyce i kuć o tym, o tamtym i wszystkim innym. Resztę dni szkolnych spędzał w zakładach remontu maszyn rolniczych na wiosce za miastem, u takiego jednego prywaciarza co się dorobił i teraz z mechanika przeszedł na biznesmena.

Jaro odbębniał tam praktyki z kilkoma ziomkami z klasy i dwoma przyrypanymi typami z równoległej. Szkoła załatwiła pekaes, dobrego rocznikowo Autosana w malowaniu pomarańczowo białym z licznymi wykwitami korozji, dziurawym wydechem i uszczelkami, spod których jechało grzybem. Autobus rozwoził tych do zakładu mechanicznego i jeszcze kilkunastu na praktyki do spożywczaków i mechanika samochodowego na końcu miasta. W sumie, jak frekwencja przypisała, to w Autosanie siedziało ponad trzydzieści osobników różnego poziomu inteligencji, chęci do niespartolenia sobie na dobre życia i aparycji.

Była środa, więc Jaro z petem w ustach stał przed budą i filował na transport, póki co samotnie. Na zegarku dochodziła siódma, słoneczko grzało przyjemnie w kark, a ptaszęta jak nie fruwały zawadiacko, to ćwierkały melodyjnie na rosnących nieopodal kasztanowcach i dębach. Jaro dogasił trzecią fajkę i wyjął kolejną z opakowania LD. Zaczął miętolić peta w spękanych ustach, kiedy nagle zobaczył po drugiej stronie ulicy, jakiego pudrowanego lalusia z ogólniaka na Staszica. To się Jaro zagotował niemożebnie. Fajka wylądowała na chodniku i pies ją trącał. Akurat ulica była pusta, to sobie chłopaczyna wszystko zgrabnie wykombinował, też umówmy się, wiele tej kombinacji nie było. Ot przebiegł na drugą stronę i jak nie przygwoździł licealistę do parkanu, aż się chuderlak posypał jak domek z kart. Z miejsca zaczął szlochać i gadać od rzeczy, że on bez pieniędzy, biedny i w ogóle to przeprasza i więcej tu go Jaro nie spotka.

– Nooo, ładny dzionek, masz farciocha jak wszyscy diabli. Jedna luta w cymbał i spadówa.

Jak powiedział, tak też uczynił. Po chwili licealista pudrowany z guzem na czerepie oddalił się szybkim krokiem i zaraz za chwileczkę już słuch po nim zaginął. Jaro zaś wrócił dumny pod przystanek i zapalił fajkę, co to leżała na chodniku i czekała, aż się nad nią kto zlituje.

Kwadrans po siódmej na przystanek wwlókł się Fagas, czyli Arek z klasy Jara. Faga był o głowę wyższy od swojego ziomka, ale nie miał skłonności do losowego mordobicia. Nie grzeszył też intelektem, a w szkole frekwencja płynniejsza niż wodzianka, wynikała z jego zamiłowania do wszelkich prac polowych. Co tam średniowiecze, alkany, proza Reymonta czy Prusa, labo jakie wzory skróconego mnożenia. Jak wrzucił w swoim ciapku jedynkę, ja nie zazgrzytała na prostych zębach, tak mógł oraz dwuskibowcem przez cały dzień. Z tłumika wali niebieski dym, silnik rzęził, a zwolnice wyły niemiłosiernie, obryzgane na zewnętrznej kopule olejem, co to pamiętał jeszcze czasy przed Euro 2012.

– Siemano, Jaro – rzucił do kumpla. Zbili grabę i po chwili już razem miętolili peciory w japach.

– Co cię wczoraj nie było na rejonie? – zagaił Jaro.

– Ciapek w oprysku, jeździłem z pół dnia, albo i lepiej. A potem jeszcze musiałem do Agromy po olej jechać, bo stary już nie wytrzymał i musiałem bulić ze swoich na dziesięć litrów.

– Prędzej cię do psychiatryka wywiozą, jak on kopyta wyciągnie.

Fagas zaśmiał się chrapliwie.

– Taa, ale rentę ma, jeszcze się na coś przyda.

Po kolejnych dziesięciu minutach na przystanku zjawiło się kilku innych chłopaków, a potem jeszcze kolejni i w końcu było tam wszystkiego ze dwadzieścia chłopa. Podzielili się na mniejsze grupki i paplali, co jęzory na ślinę przyniosły. Jak już autobus zajechał, ustawili się w rządku i gęsiego zajmowali miejscówki. Jaro nie musiał się obawiać, że jakiś knypek mu tył zabierze. Nikt tam z grupy nie chciał Jara denerwować. Stanął sobie na końcu kolejki, a jak przyszło mu wejść do środka pojazdu, miejsce już czekało i tylko czerwonego dywaniku brakowało na podłodze.

Kierowcą nieodżałowanego Autosanu był niejaki Pan Józio, poczciwy chłop, na pierwszy rzut oka niepotrafiący choćby małej muszki zabić. Ale za uszami można dużo brudu ukryć i Józef był tego dobrym przykładem. Już jakiś czas temu poszła fama, że na początku tego stulecia dobierał się do jakieś uczennicy, zapewne z intencją co najwyżej oprowadzenia dziewczyny po autobusie, pokazania jak działają biegi i jak nabija się ciśnienie do układu pneumatycznego. Sprawę swego czasu skrzętnie zamieciono pod dywan, rzeczonego amatora małolatek poinformowano, aby dobrowolnie z roboty odszedł i tak o to Pan Józef na dziesięć lat zniknął z krajobrazu polskiego PKB. Po dekadzie, ludzie, przynajmniej większość, zapomnieli o dawnych wybrykach Józka i facet wrócił pod stare strzechy i znowu dzielnie rozwoził dzieciaków szkolnym autobusem.

Jaro nie lubił Józka, bo kiedyś mieli ze sobą spinę. Zdarzyło się to jeszcze jak chłopak kiblował w czwartej podstawówki. Matka zadecydowała, że skoro Jaro jest totalnym kołkiem ze wszystkiego, to skończy tę nieszczęsną podstawówkę i gimnazjum w zespole szkół na zadupiu pod miastem. I tak się złożyło, że wtedy pracował tam też Józek. Jaro czekał cierpliwie na autobus na przystanku. Niecierpliwił się strasznie, bo mu nikt nie powiedział, że godziny przyjazdu z rozkładu są tylko orientacyjne. Podwózka pojawiła się dopiero po kwadransie od rozkładowego czasu przyjazdu. Jaro zdążył otworzyć drzwi i wejść na pierwszy stopień, a już wypalił, że Józek to może co najwyżej paść gęsi na działce, a nie powozić autobusem. I się nam Pan Józio zdenerwował. Zwyzywał Jara od zasranych szczyli, kanalii, bękartów i czegoś tam jeszcze. Kobitka co siedziała na pierwszym fotelu, ta, która pilnowała młodziaków i sadzała ich tam, gdzie były wolne miejsca, nie puściła pary z ust. Przyglądała się sytuacji, a potem nawet nie poparła Józka, jak się jej zapytał, czy dobrze zrobił, że tam zbeształ bachora? Zresztą, nie musiała odpowiadać. Facet sam sobie dopowiedział, że postąpił nad wyraz słusznie.

 

Gdy wyjechali za miasto, minęli też starą szkołę Jara. Spojrzał na nią z ukosa. Była tak samo obskurna jak dawniej – wielki, prostokątny blok, szary i smutny jak każdy dzień w nim spędzony. Chłopaczyna nie miła dobrych wspomnień z tą budą. Za każdym razem przepuszczali go na włosku do następnej klasy, wcześniej straszyli, żeby przypadkiem nie spał zbyt spokojnie. I wcale nie uważał, że uczył się źle. O nie. Jaro był przekonany, że to wina pieprzonego systemu, dlatego sprzeciwiał mu się i mnożył problemy jeszcze bardziej.

Autobus zatrzymał się jakieś dwa kilometry przed celem podróży. Wszyscy wyglądali na zaskoczonych. Kierowca zgasił silnik i oznajmił:

– Koniec wycieczki, ferajna. Trochę nam się przegrzał staruszek. To nie wiem, chyba reszta drogi na piechotę.

Niektórzy bez ogródek wyśmiali pomysł Pana Józka. Ktoś zasugerował, że może Józek dopcha autobus do celu. Sporo osób wysiadło przystanek wcześniej, głównie ci, co mieli praktyki w spożywczych w tamtej okolicy.

– Nie bądź taki cwany, gnojku. Koniec wycieczki – odszczekał kierowca z poważną miną, po czym wyszedł i zapalił fajkę.

Jaro przez chwilę analizował, a potem wpadł na genialny doprawdy pomysł. Zebrał trzech chętnych i we czwórkę stanęli przed Józkiem, wszyscy nabuzowani adrenaliną i chęcią do odstawienia jakiegoś fajnego numeru.

Józek spojrzał na nich i uśmiechnął się chytrze.

– I co, chłoptasie? Będziemy się tu okładać?

– Odpalaj grata i jedziemy, albo zaoszczędzimy ci wizyt u dentysty do końca życia – odparł jeden z tych wyższych, Jaro nie wiedział, jak ma na imię, ale to nie przeszkadzało.

Józek zaśmiał się głośno. Wyrzucił peta do rowu i przez chwilę wszyscy myśleli, że zaraz cherlawemu dryblasowi wygrzmoci w czerep. Ci z autobusu przylepili nosy do szyb i obserwowali. Ktoś wiwatował imię pana Józka i zachęcał do oddania celnej lepy na parszywy ryj tamtego. I wtedy zabijaka jak ta lala, Józek kierowca czmychnął jak rasowy zając sprinter w pola przy drodze. Rosło tam urodziwe żyto, wysokie na metr dziewięćdziesiąt. Facet zniknął w nim i tylko przez chwilę słychać było szelest kłosów. Chłopacy stali na poboczu jeszcze przez chwilę, a potem spojrzeli po sobie. Najbardziej zaskoczony to był ten, co miał dostać tego strzała na twarz. Już napiął mięśnie, żeby ewentualnie od razu posłać cios zwrotny, a tu kicha. Jaro w końcu wydusił, że warto wracać do autobusu, on poprowadzi. Tamci nie protestowali. Salwa śmiechu za to rozpoczęła się w środku wozu, bo reszta ludzi nie mogła opanować głupawki. Ktoś zaczął pytać, czy inny jakiś nagrywał, ale ostatecznie cała scenka miała pozostać jedynie w pamięci tych, co ją widzieli.

Jaro nie bardzo wiedział, jak prowadzi się takiego gabarytowego skurczybyka. To nie była Astra, którą lubił na nielegalu przypalić gumę. Pogmerał, pokręcił, a kiedy silnik odpalił, chłopaczyna była tak uradowany jakby pana Boga za giry złapał. Teraz już górki pomyślał i wrzucił jedynkę. Autobus ciężko ruszył, ale w końcu zaczął się toczyć. Dwójka, trójka i jakoś jechali. Droga była pusta, więc podróż minęła bez problemów, ale teraz trzeba było się zatrzymać. Jaro jednak nie wiedział, oprócz wielu innych rzeczy, które w procesie edukacji umknęły, że przed wyruszeniem w dobrym guście jest nabić powietrze do układu, żeby potem było czym hamować. Bez tego Autosan zaczął jechać samopas, mijając miejsce praktyk, a że skurczybyk miał świetną bezwładność i nawet bez gazu mógł jechać całkiem długo, wyglądało to tak, jakby załoga przyszłych mechaników miała podróżować tym złomem w nieskończoność.

To jeszcze nic. Jak Jaro zobaczył, że na horyzoncie jest skrzyżowanie jedynie w kierunkach lewo, prawo, poczuł, że cały blednie i traci wszystkie siły, łącznie z tymi odpowiedzialnymi za chęci do życia. Trzymał kierownicę mocno, ale Autosan jakoś nie mógł się zebrać, żeby w końcu stanąć. Z tyłu zaczęły dobiegać krzyki tych, co pękli pierwsi i potem kolejnych. Każda sekunda trwała wieczność, a do tej jedynej słusznej, po drugiej stronie, mogli mieć już całkiem niedaleko.

Jak się ta przygoda finalnie zakończyła? Ciężko stwierdzić. Gość, który mi ją opowiedział, dwa razy zmieniał zakończenie. Najpierw zarzekał się, że Jaro i ferajna przeżyli, a autobus zatrzymał się na środku skrzyżowania, metr od krawędzi jezdni. Ale potem, ni z gruszki ni z pietruszki zmienił zdanie. Powiedział, że Jaro wprawdzie przeżył i w ogóle wszystko się skończyło całkiem nieźle, ale autobus wjechał do rowu i trochę się nasza zgraja podróżnych poturbowała. Niektórzy złamali nosy, inni ręce. Dopytywałem szczegóły, ale wtedy konus powiedział, że powie mi całą prawdę i jedyne słuszne zakończenie, jak mu winiacza postawię. Jeszcze czego. Niech się goni. Zresztą, mogę prawie przysiąc, że widziałem tego Jara, jak się kręcił pod ogólniakiem. Taki jakiś blady, zupełnie inny niż z opowieści, na pewno niższy i mniej zdegenerowany. Ale podobno w każdej opowieści czy tam innej legendzie jest kropla wiśniowej prawdy.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Skrytokret 3 tygodnie temu
    Trudno było przebrnąć, zbyt chaotycznie
  • wikindzy 3 tygodnie temu
    Fakt, skupienia trochę wymaga.
  • Skrytokret 3 tygodnie temu
    wikindzy A robiłem dwie godziny temu, także na więcej już nie mogę
  • wikindzy 3 tygodnie temu
    Skrytokret, No pewnie, też na oparach poleciałem.
  • Rubinowy 3 tygodnie temu
    Chaos jak najbardziej jest, bohater z tych bardziej chaotycznych. Dzięki za radę, postaram się unormować narrację
  • wikindzy 3 tygodnie temu
    Rubinowy, No normalnie jakoś: Swojskie, a jakby trąca miniona epoka, jeszcze sprzed UE, ale LD, Autosan z PKS zardzewiały już i po tym EURO było 2012. No bo i ten Józek na początku wieku rwał lale i "czy dobrze?". Anarchista trochę ze Jaro. Mechaniczna Pomarańcza trochę, no kurna, wzięli tego Autosana jak tamci Durango 95, ale prowadzi się inaczej. No koniec końców happy end, trochę horror szoł, ale musi być napięcie i wiśnia prawdy w tym na wierzchu.
  • Skrytokret 3 tygodnie temu
    Rubinowy Nie sugeruj się, mam swoje wady intelektualne
  • Rubinowy 3 tygodnie temu
    Skrytokret cenię opinię każdego, indywidualizm wskazany :)
  • zsrrknight 3 tygodnie temu
    stylizacja ciekawa, ogólnie napisane porządnie
  • Rubinowy 3 tygodnie temu
    Dziękuję za dobre słowo :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania