Dublin - irlandzkie kobiety i U2

Wstęp

Nie lubię jeździć do zimnych krajów, przede wszystkim z powodu zimna. Jednak Irlandia a przede wszystkim Dublin zawsze były na liście miejsc, które chciałem odwiedzić. Jednym z powodów było to, że stąd wywodzi się mój ulubiony zespół, który swą nazwę wziął od amerykańskiego samolotu szpiegowskiego, czyli: U2. Chciałem zobaczyć między innymi rezydencje Bono i Edge’a, miejsca skąd się wywodzili, biznesy, które posiadają. Poza tym jak zwykle eksplorowałem transport publiczny, turystyczne centrum, doki i Morze Irlandzkie. No i zobaczyłem słynną dzielnice patologiczną jaką jest Ballymun.

 

Zawsze wydawało mi się, że tamtejsi ludzie są bardziej otwarci, inni niż angielskie społeczeństwo. No i mieli naprawdę ciężkie zmagania ze swoim jedynym sąsiadem – Zjednoczonym Królestwem. Pod tym względem przypominają Polaków z ich trudnym położeniem między Niemcami a Rosją. Irlandia to piękne krajobrazy, wspaniała muzyka, fajni ludzie i fascynująca historia. Zapraszam do przeczytania mojej relacji z 2-dniowego wypadu do stolicy Republiki Irlandii, czyli Dublina.

 

Przygotowania i wylot z Londynu

Wrzesień 2010 był dość przewrotny. Jednego dnia lato, a następnego tak zimno, że aż mi kurtka ortalionowa zesztywniała. A jadę na północ, więc może być jeszcze gorzej. Jeszcze bezpośrednio przed wyjściem drukuję sobie wszystkie adresy związane z U2 i co niektóre mapki. Zrobiłem dość spory ‘research’, szczególnie w temacie ‘U2-places of interest’ (czyli miejsca związane z U2). Udaje się na Stratford Bus Station. Stamtąd mam autobus ‘National Express’ do lotniska Stansted. W kantorze na lotnisku wymieniam trochę euro. Przede mną jakiś gość wymieniał bardzo dużo gotówki. Na co mu tyle? Na dziwki, wudę i lasery potrzebował czy jak?

 

Do Dublina lecę tanimi liniami lotniczymi Raynair. Firma ta słynie przede wszystkim z cięcia kosztów gdzie się da, więc ciesze się gdy samolot sam wystartował a nie dopiero po tym gdy pasażerowie rozpędzili go pchając od tyłu jak starego Poloneza. W samolotach Rayna nie ma tak jak w Wizzairze, że jest losowa (bezpłatna) lub ręczna (płatna) rezerwacja miejsc. Tu mają inną politykę. Wsiadasz jak do autobusu podmiejskiego i kto pierwszy ten lepszy. No ale ważne, żeby nie stać, szczególnie przy starcie i lądowaniu. 50 minut zleci.

 

Dublin – pierwsze wrażenia

Obudziłem się wraz z lądowaniem samolotu, który wylądował tak twardo jakby spadł. UK nie jest w Schengen, więc jest kontrola dokumentów na granicy irlandzko-brytyjskiej. Kolejek jednak dużych nie ma a sama kontrola jest bardzo szybka.

 

Już na lotnisku zwraca moją uwagę inny typ urody wielu tutejszych kobiet. Bardzo wiele ciemnowłosych, spokojnych dziewczyn, a nie tam jakieś rozwrzeszczane blondynki z Essex, co to dzień w dzień leczą kaca. Tak wyglądają członkinie zespołu The Corrs, albo żona Bono – Ali Hewson, którą później spotkam.

 

Z lotniska pojechałem do centrum miasta autobusem ekspresowym o nazwie Airlink. Te express busy to niebieskie piętrusy, linie 747 i 748. Są one nieco droższe niż zwykła komunikacja miejska (Dublin Bus). W 2010tym Airlink kosztował 6 euro.

 

Natomiast zwykły, żółty autobus (którego nie jest tak łatwo znaleźć komuś kto przyjechał tu po raz pierwszy) to koszt ponad 3 euro. Ci którzy chcą oszczędzić 3 euro mają do wyboru co najmniej 2 linie miejskie – 41 i 16. Ale sporo z tym zamieszania, bo informacja na wyświetlaczach jest myląca i zamiast do centrum miasta można wyjechać gdzieś na jakieś obrzeża. Pod tym względem to nawet Odessa na Ukrainie jest normalniejsza. Trolejbus jeździ kiedy chce, ale od pętli lotnisko do pętli dworzec główny. (LINK DO WYPRAWY ODESKIEJ – https://markdmowski.wordpress.com/2018/09/26/odessa-ukrainskie-las-vegas/).

 

Centrum Dublina

Dublin to miasto przez którego centrum przepływa rzeka Liffey. Budynki rządowe, charakterystyczny budynek z logiem Heinekena, wiele atrakcji turystycznych zlokalizowane są po obu stronach tej rzeki. Ścisłe centrum miasta jest niewielkie. Centrum jak centrum. Trochę sklepów, co nieco pomników. Maniacy książek mogą tu zobaczyć skromny monument ojca literatury psychodelicznej Jamesa Joyce’a. Joyce stoi tutaj ze skrzyżowanymi nogami, w pozie takiej jakby mu się chciało sikać. Nie ma gdzie iść za potrzebą, bo wszędzie płatne toalety.

 

Pisarz ten jak to z pisarzami często bywa zmarł ‘ślepy, pijany i bez grosza’. Jak to mówią starsze panie na ławce pod blokiem ‘co artysta to lepszy’. No ale chociaż żył tak jak chciał, podróżował, imprezował i na dodatek został w pamięci potomnych.

 

Zabawna historia kolumny Nelsona

Główną ulicą, odpowiednikiem londyńskiej Oxford Street jest tutaj O’Connell Street. Nie sposób tu przegapić swoistego symbolu miasta jakim jest instalacja o nazwie ‘Spire of Dublin’. Wiąże się z tym przezabawna historia. W miejscu ‘szpicy’ stała Kolumna Nelsona – symbol brytyjskiej obecności na tym terenie, coś tak jakby pomnik Bismarcka stał w centrum Warszawy.

 

Kolumna słynnego admirała, pogromcy Francuzów przestała istnieć nagle. Irlandczycy próbowali się jej pozbyć od czasu Powstania Wielkanocnego w 1916 roku i dopiero po 50 latach osiągnęli swój cel. Irlandia stała się tak zwanym Wolnym Państwem, luźno stowarzyszonym z UK od 1922 a w pełni niepodległa stała się od 1937mego roku. Przez cały ten czas parlament irlandzki, urzędy gminy marnowały czas na czczą gadaninę i nie wiedziały co zrobić z tym niechcianym prezentem od Anglików.

 

Zdenerwowało to emerytowanych członków IRA, którzy w nocy 8 marca 1966 zakradli się na O’Connell Street i wysadzili prawie pół kolumny w powietrze. Zrobili to tak fachowo, że nie było żadnych dodatkowych zniszczeń ani ofiar w ludziach. Rząd irlandzki oczywiście formalnie potępił ten atak ale pomimo przesłuchania podejrzanych, nie skazano nikogo i sprawę szybko zamieciono pod dywan. Pozostałości kolumny wysadzili już na ‘legalu’ irlandzcy saperzy, którzy zrobili to z mniejszą wprawą niż IRA.

 

Do końca XX wieku teren po kolumnie pozostał niezagospodarowany. Dopiero w 1999 roku rozpoczęto budowę fikuśnej, 120 metrowej ‘szpicy’, której budowę ukończono w 2003. Jak to bywa z nowoczesną sztuką nie wiadomo za bardzo co symbolizuje. Pewno jakiś pęd Dublina do nowoczesności. No ale w sumie lepsze takie coś niż pomnik jakiegoś tam admirała wrogiej armii.

 

Killiney, Dalkey – dom Bono i Edge’a nad Morzem Irlandzkim

Pierwszego dnia nie spędzam zbyt wiele czasu w centrum (przynajmniej za dnia). Jadę w miejsce o wiele dla mnie ważniejsze. Do zamożnej dzielnicy Killiney i położonego obok Dalkey. To tu do dziś mają swoje rezydencje Bono i Edge z U2.

 

I słowo wyjaśnienia. Jestem wielkim fanem tego zespołu od wielu lat. I nie zrażają mnie nawet te brednie, które wygaduje Bono między piosenkami o religii pokoju czy ostatnio o konstytucji w Polsce. Gadanina wokalisty i piosenki zespołu to wbrew pozorom często dwa różne światy. Utwory U2 mają w sobie wiele mądrości życiowej, patrzą na wiele kwestii w sposób podobny do mojego. U2 to zespół, który gra chrześcijańskiego rocka, ale bez oazowego smęcenia i nawracania ludzi na siłę.

 

Do Killiney można dotrzeć na dwa sposoby. Autobusem miejskim albo tak zwaną ‘szybką’ koleją miejską czyli DART.

 

Ludzie, czyli bezklasowe społeczeństwo

Wybieram autobus. Co nieco przysypiam po drodze, poza tym nie znam okolicy, więc proszę kierowcę, żeby mnie obudził-poinformował gdy będziemy blisko okolicy, którą chce odwiedzić. Trochę pogadałem z jakimś starym Irlandczykiem. Sporo narzekał na kryzys w Irlandii i takie tam.

 

Znam adres Bono oraz Edge’a, ale lekko błądząc wśród wypasionych rezydencji pytam się o drogę gościa, który wygląda trochę jak Richard Branson. Krótkie moje zapytanie o dojście do ‘hawiry’ ‘solisty’ z U2 skończyło się długą rozmową na temat okolicznych posiadłości. Facet chciał mi wskazać również gdzie mieszka Enya, rudy z Simply Red i inni irlandzcy celebryci. Ale powiedziałem mu, że interesuje mnie tylko tematyka U2.

 

Warto zauważyć, że ludzie tu są o wiele bardziej przyjaźni, otwarci niż Anglicy. Bez względu na to czy są lepiej czy gorzej sytuowani nie dają ci odczuć tej lekkiej wyższości. Czyli mówiąc krotko, w Irlandii nie ma czegoś takiego jak podział klasowy czy rozróżnienie na swój i obcy. Wiadomo jednemu się uda i jest bogaty, drugi ma mniej. Jednak to wszystko nie jest powodem, żeby traktować kogoś z góry.

 

I wracając do Killiney

Dotarłem do Killiney. Wysiadłem gdzie trzeba. Naokoło mnie piękna architektura, sporo dobrze utrzymanej zieleni. Są nawet palmy.

 

Bono mieszka przy Vico Road zaraz obok torów DART. Lokalizacja bardzo fajna do życia. Jedyny minus to pociągi pod oknami. Z okien może sobie oglądać Morze Irlandzkie i wychodzić z rodziną na spacery po pobliskiej plaży. Pewno dlatego tak ostro protestował gdy po drugiej stronie rozbudowywali elektrownie i przetwórnie odpadów atomowych w Sellafield. Jakby mu dmuchnęła radioaktywna chmura od Anglii, to nie byłoby za fajne. Ewakuacja mocno wskazana. I to tak jak stoisz. Zrobiłem sobie parę zdjęć pod wielką bramą, obejrzałem to co byłem w stanie obejrzeć z ulicy, połaziłem trochę po plaży. Właśnie na pobliskiej wyspie lądował helikopter z jakimś milionerem. Ot, dzień jak codzień.

 

Idę teraz w stronę Dalkey. Wychodząc z Vico Road moją uwagę zwrócił samochód, którym kierowała kobieta podobna do żony Bono – Ali Hewson. Właśnie chciałem przejść na drugą stronę ulicy, zawahałem się, a kierująca machnęła przyjaźnie ręką, żebym przeszedł. Z reguły nie mam zwyczaju spoglądać na kierowcę, ale wtedy zerknąłem próbując ją rozpoznać. Wtedy wyraźnie się speszyła. Miała ciemne włosy i okulary przeciwsłoneczne. Tak to ona. Wystraszyła się, bo pewno myślała, że rzucę się na maskę. Jechała bardzo dobrym samochodem – jakimś czarnym mercem czy maybachem. Takim drogim z wyglądu ale nie przesadnie rzucającym się w oczy pstrokacizną.

 

Chałupa Edge’a w Dalkey nie jest nawet specjalnie ogrodzona. Gdy Bono najdzie wena albo Edge wymyśli jakiś riff to w sumie jeden do drugiego może zachodzić z wizytą. Z ulicy można właściwie dojść pod sam dom nie przeskakując przez żadne płoty. W Irlandii mają bardziej wyważone podejście do tzw. ‘celebrities’. Ludzie tu nie histeryzują jak w USA czy w UK. Ot znani ludzie żyją obok nas.

 

Kręcę się jeszcze trochę po okolicy. Mijam Dalkey Castle oraz tak zwane Tramyard Market. Jedyne co jest tu dla mnie ciekawe to fakt, że porobili stragany na dawnych torach tramwajowych. Z tego co widzę była tu kiedyś zajezdnia.

 

Dublin wieczorny

Wracam ponownie do centrum miasta. Chcę zobaczyć co jest w pobliżu rzeki Liffey. Ściemnia się już. Mój plan to pospacerować co nieco koło Temple Bar i Docklands, a potem wracać do zabukowanego wcześniej hostelu, w którym dzisiaj spędzę noc.

 

Temple Bar

Obszar zwany Temple Bar to dublińskie ‘zagłębie imprezowe’, miejsce gdzie znajduje się mnóstwo pubów. To tu tętni nocne życie, można tu spotkać wielu alkoholików, ludzi leżących w kałużach i zwisających z ławek w dziwnych pozach. No wiadomo. Widoki takie same jak wszędzie gdzie ma miejsce dobra zabawa. Służby porządkowe chodzą nad ranem i zbierają tych ludzi z ulic. Wrzucają ich na kupę jak kłody drzewa do karetek i wywożą…oczywiście do szpitali.

 

Hard Rock Cafe

Mam taki niepisany zwyczaj, że w każdym mieście które odwiedzam wstępuje do miejscowej Hard Rock Cafe. Chcę zobaczyć jakie mają pamiątki związane z muzyką rockową, czy są tu jakieś rzeczy należące do moich muzycznych idoli. Bardzo mi się podoba to, że mimo, iż to jest restauracja i czlowiek z aparatem lub kamerą mógłby przeszkadzać jedzącym, to personel jest bardzo taktowny. Nie wyrzucają nawet tych, którzy nie mają ochoty niczego kupować i przyszli tu jedynie jak do darmowego muzeum muzyki rockowej. W dublińskim oddziale mamy oczywiście sporo pamiątek związanych z U2. Na reprezentacyjnym miejscu wisi do góry kołami piękny Trabant z trasy ZOO TV. I jak to w każdej Hard Rock Cafe: jakiś tam przebity bęben, gitary w gablotkach.

 

Clarence Hotel

Niedaleko Temple Bar, naprzeciwko rzeki znajduje się Clarence Hotel, którego właścicielami są m.in. Bono i The Edge. Hotel jak hotel, czterogwiazdkowy, dwie doniczki stoją przy głównym wejściu. Sfotografowałem wejście i idę dalej. W podziemiach kryje się klub nocny zwany The Kitchen. Raz ten klubik zamykali, raz otwierali. Pewno imprezy bywały za ostre.

 

Odludne doki

Pozostałą część wieczoru poświęcam na zwiedzanie okolic Docklands. Dublin pod tym względem jest dość ciekawy. Jeszcze dwie ulice dalej tętni wielkomiejskie życie, podczas gdy zaraz obok można natrafić na opustoszałą o tej porze mini-dzielnicę biznesową a także jakieś obskurne tereny industrialne. Czego ja tu właściwie szukam? Aa – Windmill Lane Studios, czyli miejsca gdzie U2 nagrało wiele swoich albumów. Udało mi się tu dotrzeć, ale z racji, że jest ciemno to niewiele widać. W każdym razie ładna miejscówka położona zaraz obok Grand Canal.

 

Most Samuela Becketta

Jednym z symboli miasta jest most Samuela Becketta, którego kształt jest stylizowany na harfę – godło Irlandii. Ładnie wygląda podświetlony. Obok niego znajduje się budynek biznesowy w kształcie beczki.

 

Inne atrakcje doków

Inne atrakcje to między innymi: dubliński odpowiednik Londyn Eye, czyli The Wheel Of Dublin – ‘karuzela’ widokowa, pomnik wygłodzonych irlandzkich emigrantów, którzy idą na statek do USA oraz sam dubliński port. Jest ciemno, pusto, jestem zmęczony, dalsze włóczenie się jest bez sensu. Zachodzę do McDonaldsa na kolacje ‘Big Mac meal’ za aż 6.60 euro, a potem około 23ciej zawijam się do hostelu.

 

Hostel na noc

Gdy się szuka taniego miejsca do spania to Youth Hostel Association jest jedną z moich ulubionych opcji. Tym razem wybrałem ich miejscówkę przy 61 Mountjoy Street, Dublin 7. Koszt – 15 euro. Byle się przespać, żeby mieć siłę na kolejny dzień zwiedzania.

 

Drugi dzień

Wstaje z rana i idę na śniadanie, które jest dość bylejakie, bo ‘kontynentalne’, czyli napchaj się mlekiem i płatkami. W recepcji pracuje jakiś nachalny i prostacki Hiszpan. No trudno, ślubu z tym gościem brać nie będę. Nie okradziono mnie, jestem cały, więc zadowolony idę na miasto.

 

Straszliwie zimne są te poranki w Dublinie. Słoneczko wyjdź i ogrzej mnie. Na szczęście mam bus passa 24-godzinnego kupionego wczoraj o dość późnej porze. Ogrzeje się więc w autobusach. Pod tym względem w Dublinie jest lepiej niż w Londynie, gdzie są wyłącznie bilety dzienne. Tak więc gdy się kupi bilet późno, to następnego dnia nie można go już użyć. No ale jeśli chodzi o angielską komunikacje miejską to jest ona chyba jedną z najmniej przyjaznych w cywilizowanym świecie. Wszędzie jest lepiej niż w Londynie czy w Amsterdamie. Plan na dzisiejszy dzień to trzy atrakcje – historyczne więzienie Kilmainham Gaol, Cedarwood Road oraz Ballymun.

 

Kilmainham Gaol

To historyczne dublińskie więzienie, dziś muzeum po raz pierwszy zobaczyłem w teledysku…U2 do utworu ‘A Celebration’. Można go też obejrzeć w filmie ‘In The Name Of The Father’. Do tego miejsca jadę autobusem 46. Dojeżdżam do pętli Phoenix Park i stamtąd już idę na piechtę.

 

Kilmainham Gaol zostało otwarte w 1796tym. Jest to bardzo sprytnie pomyślana konstrukcja w kształcie rotundy. W ten sposób jeszcze przed erą kamer przemysłowych strażnicy mogli wygodnie kontrolować więźniów. Dla Irlandczyków to miejsce jest symbolem ich martyrologii tak jak dla Polaków Cytadela Warszawska czy Pawiak. To właśnie w tym dublińskim więzieniu przetrzymywano wielu więźniów politycznych.

 

Co ciekawe w czasie klęski głodu ziemniaczanego, ludzie zgłaszali się tu dobrowolnie. W więzieniu przynajmniej mogli liczyć na jedzenie. Przypomina mi się tutaj historia jak to kiedyś miałem styczność z procedurą ‘Life In The UK’ – takim egzaminem, który trzeba zdać w ramach aplikacji o obywatelstwo brytyjskie. W ramach tego musiałem przeczytać książkę o życiu, kulturze i historii Zjednoczonego Królestwa. Był tam rozdział poświęcony klęsce głodu, który przecież został pośrednio spowodowany przez Anglików i ich złodziejskie podatki na wszystko poza ziemniakami. Irlandczycy chcąc uniknąć ich płacenia nie uprawiali żadnych innych zbóż czy roślin. Zaraza ziemniaczana zniszczyła zbiory i stąd się wziął głód.

 

Czego dowiedziałem się z książki ‘Life In The UK’? Ano bajki w stylu radzieckim, że głód sam sobie przyszedł oraz że Królowa Wiktora sypnęła trochę groszem dla głodujących. No i przede wszystkim Brytyjczycy łaskawie pozwolili pracować Irlandczykom na terenie Anglii. Nie było tam też nic o uprzedzeniach, które Anglicy jawnie demonstrowali jeszcze w latach 60tych XX wieku. Kiedyś rozmawiałem z jednym rodowitym Anglikiem, który miał trochę twardszy akcent, więc dla niektórych brzmiał jak Irlandczyk. Gdy przyjechał za młodu do Londynu i chciał wynająć sobie pokój to często był przepędzany z tekstem ‘żadnych psów, żadnych Irlandczyków’. Dopiero gdy pokazywał swoje zdjęcie w mundurze z czasów II Wojny Światowej był traktowany lepiej.

 

No ale wracając do tematu dublińskiego więzienia. Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem i jest to naprawdę wartościowa lekcja historii. W ramach ekspozycji można zobaczyć wystawę informacyjną, zobaczyć cele więzienne, główny hall.

 

Są tu też repliki szubienic i notka o Samuelu Haughtonie, który wynalazł wieszanie za pomocą tak zwanego ‘długiego zrzutu’. Haughton był pionierem metody, która było bardziej humanitarna dla skazanego. O co chodzi? Gdy pętla jest za krótka to skazany umiera dusząc się, gdy za długa to może urwać mu głowę. Żeby uniknąć takich niedogodności (i nieprzyjemnych widoków dla osób obecnych przy wykonywaniu wyroku) waży się skazanego i na tej podstawie oblicza długość sznura.

 

Wycieczka kończy się w miejscu upamiętniającym rozstrzelanie przywódców powstania w 1916tym.

 

Nie podładowałem aparatu, więc drugiego dnia robiłem zdjęcia głównie kamerą filmową. Dzięki temu jednak udało mi się uzyskać całkiem fajny efekt jak na jakiś zdjęciach z lat 80tych XX wieku.

 

Ballymun safari

Z więzienia, którego nazwy nie jestem w stanie bezbłędnie napisać bez ściągawki jadę w stronę lotniska. Niedaleko niego mieści się osiedle o nazwie Ballymun, rozsławione między innymi w piosence U2 ‘Bad’. Utwór ten opowiada o narkomanie, który ‘widzi siedem wieży i jedną drogę wyjścia’. Wiele z tych budynków zostało już zrównanych z ziemią, ale jeszcze trochę infrastruktury można zobaczyć. Wiele czytałem o tym miejscu, że patologia, że ludzie zrzucają na przechodzących meble, lodówki i inne tego rodzaju mniejsze i większe rzeczy. Nie miałem ochoty dostać regałem w głowę, więc obfotografowałem okolicę metodą na ‘safari’ czyli z okien autobusu. Akurat piętrus, którym jechałem objeżdżał ten teren dość wolno i fotki wyszły całkiem klimatycznie.

 

Kult flagi

Autobus minął Ballymun i kończy trasę przy IKEI, która wygląda jak jakaś ambasada. Mam tu na myśli swoisty kult flagi jaki jest mocno zauważalny w Irlandii. IKEA jest biznesem szwedzkim więc z racji tego przed wejściem do niej wiszą flagi: irlandzka i szwedzka. Japończyk będzie szukał ambasady szwedzkiej, żeby wyrobić wizę i zamiast tego wejdzie i kupi sobie stolik. W bardzo wielu miejscach widoczna jest (co akurat jest oczywiste) flaga irlandzka. Na drugim miejscu widzimy flagę UE oraz amerykańską. Dziwne, ale jakoś nigdzie nie spotkałem Union Jacka. Ciekawe czemu?

 

Ulica Cedrowa

Ostatnim punktem do odwiedzenia w Dublinie jest dość zwyczajna ulica, na której pod numerem 10 urodził się Paul Hewson, znany lepiej światu jako Bono. W sumie facet nie miał aż tak złego startu życiowego, bo nie musiał wyrywać się z 'ćpunowa’ jakim jest pobliskie Ballymun. Matka Iris zmarła na wylew gdy miał 14 lat, ojciec pracownik poczty wychowywał go samotnie. To tu odbywały się pierwsze próby U2, zespołu założonego przez perkusistę Larry’ego Mullena. To właśnie o tym miejscu, po wielu latach U2 nagrało utwór o tytule ‘Cedarwood Road’.

 

DART czyli ‘szybka’ kolej

Zwiedziłem wszystkie planowane atrakcje i pozostałą część dnia poświęcam na luźniejszą wycieczkę pociągiem miejskim DART. Znów pojechałem w stronę Killiney, ale tym razem nie wysiadłem i dojechałem aż do końcowej stacji Greystones. Trasa, którą jechałem jest jedną z najbardziej widowiskowych jaką jechałem w życiu. Pociąg jedzie wzdłuż morza a na sam koniec mija skalne prześwity, by po wyjechaniu z nich zatrzymać się w pięknej nadmorskiej scenerii.

 

Komunikacja miejska

Dublin jest obsługiwany przez autobusy, DART (czyli nie-za-szybką kolej miejską). Są tu też tramwaje. Metro jest w budowie. Pierwsze odcinki zostaną prawdopodobnie oddane do użytku w 2021wszym. Jeśli chodzi o płacenie to przynajmniej wtedy jak byłem (wrzesień 2010) płaciło się albo odliczoną w drobniakach sumą lub pokazywało kierowcy bus passa. Na DART kupowało się oddzielny bilet. Tramwajami nie jeździłem więc nie wiem jak jest. Jeśli chodzi o stan na styczeń 2019 to można już jeździć po mieście na elektroniczną kartę miejską. Dobrą rzeczą jest to, że gdy człowiek chce sobie posiedzieć w autobusie na pętli to tutejsi kierowcy są mniej restrykcyjni od londyńskich. Nie wywalają. Rozkłady są umieszczane w bardzo charakterystycznych, rurowych zabezpieczeniach.

 

Język irlandzki

Język ten należy do grupy języków gaelickich, więc nie przypomina on żadnego z języków europejskich. Kojarzy mi się trochę z walijskim. Choć bardzo wielu Irlandczyków mówi przeważnie po angielsku, to przymusza się ich w szkołach i na egzaminach na uniwersytet albo gdy chcą wstąpić do policji (Garda), żeby znali irlandzki choć w stopniu podstawowym. Wszędzie na mieście (tak jak w Walii) są dwujęzyczne tablice – na znakach ostrzegawczych, informacjach, czy nawet na nazwach ulic.

 

Kwestie etniczne

Przynajmniej w 2010tym w porównaniu z Londynem czy miastami w Europie, mało tu widać osób innych ras niż biała.

 

Irlandia jeden kraj?

W sklepach pamiątkarskich, na pocztówkach, serwetkach nie ma czegoś takiego jak podzielona Irlandia. Zawsze pokazuje się ją jako jedną wyspę. Wyraźnie widać sentyment do zjednoczenia z Ulsterem.

 

Kolorowe domy

Irlandczycy na terenie swojego państwa bardzo silnie chcą zademonstrować swoją odrębność wobec Brytyjczyków. Oczywiście Dublin jest zbudowany na modłę angielską, więc tak jak w UK ludzie mieszkają w ‘chlewikopodobnych’ domach z papieru i gipsu. A grzyb pewnie jest taki sam. Po ulicach jeżdżą piętrowe autobusy, ruch jest lewostronny, zamiast pasów na przejściu dla pieszych jest ‘look right’ i ‘look left’. Jednak Irlandczycy nawet kosmetycznie próbują to wszystko przerobić na swoje. Czerwone skrzynki malują na zielono, autobusy na żółto a domy na pastelowe kolory. W Anglii kolorowe domy? Musi być szaro i buro. Ile problemów miał książę Jan Żyliński gdy w Ealing chciał się wyłamać z obowiązującego schematu i postawił sobie francuski pałacyk. Czytałem też kiedyś o jakiejś kobiecie z Londynu, która nie mogła własnego domu pomalować w paski. Czemu? Bo nie.

 

Religijność

Społeczeństwo irlandzkie jak wszystkie nacje europejskie ulega nieuchronnej laicyzacji, ale można zauważyć, że w porównaniu z UK czy Europą nadal religia katolicka odgrywa tu dość ważną rolę. Na ulicach można spotkać vlepki, plakaty na temat aborcji, na pomnikach stoją mnisi. Nawet na wystawie biura podróży znalazłem reklamę wycieczki-pielgrzymki religijnej do Polski. W UK takie rzeczy są nie do pomyślenia. Jak to powiedział jeden Anglik w metrze: ‘religia ogłupia a papież gwałci dzieci’.

 

Miejsca nieodwiedzone

 

Browar Guinnessa

Przejeżdżałem obok i pomimo, że lubię sobie czasem wypić dobre ‘Ale’, to zwiedzanie browarni nie za bardzo mnie interesuje. Co innego gdyby to była jakaś fabryka chemiczna, szczególnie produkująca trucizny albo materiały wybuchowe.

 

Stadion Croke Park

Wielu słynnych artystów tu występowało. Poza tym fajną sprawą jest to, że pociąg przejeżdża pod stadionem. Może kiedyś tu wpadnę na jakiś koncert, choć za koncerty to ja płacić nie lubię. Wolę sam grać i zarabiać na tym.

 

Windmill Lane za dnia

Byłem na tej ulicy, ale było już tak ciemno, że niewiele zobaczyłem. Podobno są tu jakieś fajne graffiti, na pewno fani piszą na pobliskich murach jakieś hołdy dla Bona i spółki. Może jeszcze kiedyś coś sam tu nagram? Jeśli udało mi się nagrywać w legendarnym Roundhouse to kto to wie? Poza tym nie widziałem Trinity College i pomnika kobity z cyckami. Nie rozpaczam z tego powodu.

 

Podsumowanie

Irlandia to zielony choć zimny kraj z sympatycznymi ludźmi. W porównaniu z Londynem już we wrześniu jest tu straszliwie zimno. Określenie ‘zamarzający chłód’ nabiera w Dublinie nowego znaczenia. Dublin nie jest jakąś metropolią a po prostu średniej wielkości europejskim miastem. Dużym plusem jest bliskość morza i fakt, że to miasto nie jest aż tak wielkie jak Londyn. Łatwiej się po nim przemieszczać a gdy w końcu wybudują tu metro to będzie jeszcze lepiej. Dotarłem na kraniec Europy i czuję się prawie jak jakiś gość co zdobył biegun. Teraz łapczywie patrzę na Ocean Atlantycki.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Aisak 13.01.2019
    Jak zwykle świetnie opisane!
    Bardzo.
    Ale nie chciałabym spać w hostelu, z obcymi ludźmi w jednym pokoju. Brrrr

    Mam jednak pytanie, bo 2010 rok, to dość odległy czas, czy w ostatnich latach Autor, gdzieś podróżował, czy te podróże to odległa przeszłość wspominana z sentymentem...
  • MarkD 13.01.2019
    Dziękuje za miłe słowa. Hostel jest dobry na jedna, góra dwie noce. Ja nie jestem jakimś turystą ekstremalnym co to śpi na ulicach. Jak jadę do danego miejsca na dłużej to normalnie biorę hotel z własną łazienką. Hotel nie musi być wypas, ale takie mini-mieszkanko z toaleta, prysznicem dobrze mieć. Od 2010tego sporo podróżowałem i będę nadal podróżować, a tu wrzucam starsze i nowsze wyprawy.
  • "W Anglii kolorowe domy? Musi być szaro i buro. " – tu trafiłeś w dziesiątkę. Mieszkam pod Belfastem, czyli w Irl Pół. , czyli w UK, i edy jadę sobie czasem na "niedzielną" wycieczkę to właśnie to rzuca się w oczy najbardziej,
    Ja nie jestem z tych, którzy buszują po muzeach i zwiedzają w jakiś uporządkowany, zaplanowany sposób, po prostu jadę i "odkrywam" samodzielnie to co mógłbym łatwo znaleźć w pierwszym lepszym przewodniku, ale mój sposób podoba mi się bardziej :)
    Ciekawa ta Twoja relacja, może następnym razem, gdy będę w Dublinie odnajdę któreś z wymienionych przez Ciebie miejsc.
    Pozdrawiam
  • MarkD 13.01.2019
    Zwiedzaj po swojemu. Właśnie Belfast mnie ciekawi z tym podziałem na katolików i protestantów. Jak to wygląda w części katolickiej? Kolorowo jest czy buro? Nie rozumiem ludzi, których nie interesuje na przykład malarstwo renesansowe, ale jadą, płacą za wstęp olbrzymie pieniądze, bo tak im kazali w przewodniku. Mnie na przykład w Dublinie nie interesowała modna browarnia za 20 euro, ale więzienie z płatnym wstępem owszem. U mnie jest to tak pół na pół - trochę planowane, trochę spontan. Przede wszystkim dla mnie głównym celem były miejsca związane z U2, potem reszta. Dublin naprawdę potrafi odstresować gdy się mieszka w kolosie jak Londyn, a dla kogoś z mniejszego miasta nie przytłacza. No i ludzie naprawdę są tu bardzo równi.
  • MarkD mam w swoim życiu taki przypadek związany z Belfastem i różnicami religijnymi. Pewnego razu byliśmy Belfaście w części, której nigdy jeszcze nie zwiedzaliśmy, uzbrojeni w aparaty fotograficzne i chęci poznawcze.
    Pech chciał, że akurat trafiliśmy na rozruchy po meczu ( tak sobie wtedy to tłumaczyliśmy), porozbijane szyby wystawowe i śmietniki i takie tam rzeczy.
    Postanowiliśmy zwiedzić jeden z kościołów i weszliśmy zwyczajnie do środka, była niedziela tak na marginesie.
    Podszedłem do trochę dziwnie wyglajacego księdza i zapytałem czy możemy porobić zdjęcia i obejrzeć świątynie? On wypytał nas o wyznanie, i inne rzeczy i pózniej zapytał czy na pewno chcemy zwiedzić akurat ten kościół? Oczywiście odpowiedziałem, że tak. Wyraził w końcu zgodę, jednocześnie wyrażając prośbę abyśmy skończyli „pstrykać” przed rozpoczęciem mszy, aby nie przeszkadzać kapłanowi. Tak tez zrobiliśmy.
    Pózniej jak rozmawiałem z moim irlandzkim kolega i opowiedziałem mu co i kiedy zwiedzaliśmy, on zapytał sie mnie czy my na pewno mamy wszystko pod sufitem dobrze poukładane.
    Te rozruchy, które wzięliśmy za wybryki chuliganów stadionowych to były zamieszki na tle religijnym, a my katolicy zwiedzaliśmy kościół protestantów, dziej po tym jak w zamieszkach zginęło tam kilka osób...
    Ogólnie moim zdaniem żadna ze zwaśnionych stron nie miesza do swoich zatargów obcokrajowcow, turystów „uzbrojonych” w aparaty fotograficzne.
    Także polecam zwiedzanie Belfastu :)
  • Tomek Bordo 13.01.2019
    Maurycy Lesniewski A co jak by was zabil
  • Tomek Bordo w kościele to nie, ale gdyby zamieszki miały się powtórzyć to moglibyśmy mieć problem z wydostaniem się.
    Ale to było 15 lat temu i teraz jest znacznie spokojniej, tak sądzę.
  • MarkD 14.01.2019
    Maurycy Lesniewski Fajna historia. W świątyni się nie zabija. Chyba, że jacyś bezbożnicy. Muszę wpaść do tego Belfastu. Bardziej się boję zimna niż jakiś innych zagrożeń, więc bliżej lata.
  • MarkD jeździ tam taki autobus dla turystów z odkrytym dachem po co ciekawszych miejscach i gościu opowiada o tym mieści, tylko gada dość szybko i z tym ich niewyraźnym akcentem (przynajmniej ja takiego trafiłem), że cieżko wszystko zrozumieć. Koszt dość wysoki takiego toure the Belfast bo około 20f, moim zdaniem warto jeśli ktos przyjeżdża na taką „japońska” wycieczkę, mało czasu duzo zdjeć.
    I faktycznie polecam cieplejszą porę roku, bo jak to w mieście nadmorskim, hulają tam często nieprzyjemne wiatry i można nabawić się przeziębienia.
  • MarkD 14.01.2019
    Maurycy Lesniewski Irlandzki akcent ma, pewno jeszcze północny, posłuchaj sobie jak ci ludzie mówią na co dzień. Nie tam, autobus z odkrytym dachem. Kompletnie nie dla mnie opcja. Raz jeden byłem blisko skorzystania z tego - w Bournemouth, żeby jechać do Poole. Nie dość, że to drogie, to ja zwiedzam po swojemu a nie z wycieczką. Robię wcześniej research, wyszukuje sobie w internecie miejsca i tematy, które mnie interesują i jadę. Wycieczkę z przewodnikiem to ja biorę tylko jak jakieś miejsce nie jest ogólnodostępne albo jest tam bardzo niebezpiecznie, albo przykładowo bazuje w Amsterdamie a chce sobie wyskoczyć na jeden dzień do Brukseli. Wtedy to ma sens.
  • Tomek Bordo 13.01.2019
    MarkD za jaką partią jesteś?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania