Kroniki banickie. Xięga pierwsza. Rozdział 1
17. maja roku 1625, noc
Nad brzegiem jeziora otoczonego lasem zapadł zmrok. Jedynie słaba poświata księżyca i blask paleniska rozświetlały ciemność. Od czasu do czasu nad obozowiskiem niosły się dźwięki lutni, śmiech, rozmowy i śpiew piątki Kozaków grzejących się w cieple płomieni. Z pobliskich wzgórz do ich uszu dochodziło wycie.
– Nuuu, zabawim się... – Ponury rechot atamana Dmytra wstrząsnął okolicznymi zaroślami. Ciepły blask ogniska zagrał na ostrych rysach jego twarzy.
Jeden z druhów rzezimieszka wyciągnął zza skórzanego pasa sztylet. Wyciął nim kawał piekącego się na ruszcie jeleniego mięsa i wgryzł się w nie zachłannie.
– Wreszcie się porządnie obłowim... – Kącik jego spękanych ust drgnął nieznacznie w szelmowskim uśmiechu. – Dziatki głodne prędko nie będą, odziać się będzie można przyzwoicie, a nie jak proszalny dziad. – Rzucił niechętne spojrzenie na wytarte łapcie.
Obficie splunął w ogień, aż zasyczało i posypały się iskry. Łyknąwszy solidnie doprawionego miodu, otarł pokryty szczeciną podbródek i długie, mocno posiwiałe wąsy.
– Buty sobie bierz, Iwan, ale płaszcze ja zabieram – zawołał z ciemności trzeci, jasnowłosy młodzik. Podciągnął na ramionach wilczą skórę i otulił się nią ciaśniej, gdyż noc była chłodna. Do tej pory jedynie w milczeniu siedział na uboczu, grając z dwoma kompanami w kości. – Moje już robactwo wyżarło, a i dziatkom się przyda nowe odzienie. Błyskotki też zostaw. Ksenia się ucieszy, jak jej przywiozę. Ciągle ostatnio biadoliła, że jej brakuje – dorzucił.
– A szczo ty, Maksym, tak tej swojej dziewce pod kieckę włazisz i dogadzasz?
– Sam byś, Semen, wlazł i dogodził, jakbyś obaczył jaka zdolna w alkowie – wtrącił Iwan, wymownie poruszając obiema dłońmi przy biodrach.
– Nuuu, masz rację, rącza klacz... Szkoda, żeś ją musiał horyłką pierwszym razem przekonywać do galopu...
– Ale jak jej się później spodobało!
Obaj parsknęli śmiechem.
Nawet chwila nie minęła, gdy między nimi a Maksymem wywiązała się szamotanina.
Nagle huknął wystrzał. Wszyscy zwrócili spojrzenia na Dmytra chytrze łypiącego szarymi oczyma. Watażka szczęśliwie zdążył zareagować nim polała się pierwsza krew, choć bez podbitego oka się już nie obyło.
– Tysza. Wiecie, jak się krotochwile o waszych zabawach z Ksenią kończą przy Maksymie. Zresztą nie dziwię mu się po tym, coście z nią wtedy zrobili – mruknął ponuro przywódca bandy. Splunął z obrzydzeniem w piach, wspominając poczynania Kozaków bliższe bydłu, aniżeli człowiekowi. – Ne po to żeśmy przyjechali, szczoby się o dziewkę za łby wodzić. – Na łysy łeb wystąpił pot, a nozdrza wydatnego orlego nosa, połamanego niegdyś w bójce, drgnęły niespokojnie.
– Wy lepiej gębę zawrzyjcie, Dmytro – rzucił z pogardą Iwan. – Tylko snujecie te swoje ponure bujdy... Napijcie się to wam przejdzie posępny nastrój – urwał i wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu. Przez dłuższy czas obaj w milczeniu patrzyli na siebie przekrwionymi wściekłością oczyma. Na pobrużdżonych ospą policzkach atamana ukazał się ślad zaciśniętych szczęk.
Nagle Kozak trzymający wartę na oddalonym nieco świerku poruszył się niespokojnie.
Usłyszawszy trzask nadłamanej przez niego gałęzi, Dmytro położył palec na ustach, nakazując ciszę.
Wszyscy chwycili broń, jaką mieli pod ręką, i milczeli. Wpatrywali się w czarną pustkę, w kierunku, z którego dobiegł niepokojący dźwięk, i oczekiwali w napięciu na dalszy bieg wydarzeń.
Po chwili zwierzyna wynurzyła się z zarośli i przeszła pod obozowiskiem. Na nowo nastał niczym niezakłócony spokój. Wartownik zszedł z drzewa i zbliżył się do reszty.
– Szczo żeś tam dostrzegł, Igor? – zapytał szeptem Dmytro.
– Michaił... – rzucił zapytany. – Nadjeżdża, ale nie sam... Jeszcze czterech z nim jest.
– Zapewne jeho towarysze... Ne ma czego się obawiać – uspokoił resztę rezunów Dmytro.
Nagle rozległ się narastający z każdą chwilą tętent kopyt. Zaraz do obozu wpadła piątka jeźdźców.
Jeden z nich na czele dosiadał bułanej klaczy, natomiast pozostali czterej – gniadych wałachów. Ich plecy okrywały przerzucone na skos przez ramię wilcze skóry. Znak, przedstawiający Szeligę ze skrzyżowanymi na niej szablami, wytrawiony w mosiężnych zaponach spinających futra pobłyskiwał w blasku ogniska rozświetlającego nocny mrok. Wygląd jeźdźców budził w Kozakach niemal nabożną cześć mieszającą się ze strachem.
– Witajcie, pane – Kozak Dmytro rzucił się do strzemion siedzącego jeszcze w siodle pana brata Michała. – Prędko żeście dotarli, nie spodziewalim się was tak rychło.
Szlachcic odrzucił Zaporożca kopniakiem, gdy ten pochylił się nad wysokim safianowym butem.
– Co tu się, do diaska, dzieje?! – ryknął potężnym, niskim głosem, zapadając się lekko w błocie, wyskoczywszy z siodła. – Mam nadzieję, że jesteś w stanie jakoś to wytłumaczyć, Dmytro... – Łypnął na Kozaka wściekle. Ten stał blady jak ściana, a ręce mu wyraźnie drżały. – Czyście się z baranami na rozumy pozamieniali?! Na pół stai was słychać, a jeszcze dalej dym widać! Coście myśleli, że po to się zbieramy w środku nocy na pustkowiu, żeby nas kto wytropił przed świtem?! Chcecie skończyć z gardłami poderżniętymi we śnie?! – Nim ktokolwiek się spostrzegł, trzasnęła nahajka.
Zaporożec, odrzucony uderzeniem na kilka kroków, zatoczył się i padł na ziemię. Otarł z krwi rozcięty rzemieniem policzek.
Pocztowi poruszyli się niespokojnie w siodłach, podzwaniając kolczugami na karmazynowych żupanach. Jeden wyciągnął z olstra pistolet, drugi chwycił cisowy łuk i sięgnął po strzałę, jednak szlachcic powstrzymał ich gestem. Stał jeszcze przez chwilę nad Kozakiem ze zwiniętym batem w dłoni, dysząc ciężko, po czym ściągnąwszy kołpak z podgolonego łba, rozsiadł się na niedźwiedzim futrze przy ognisku.
– Siadać tu i słuchać, powtarzać nie będę – rozkazał, żując mięso i popijając winem z bukłaka odwiązanego uprzednio od siodła, gdy już nieco ochłonął. – Wy – rzucił szlachcic do Dmytra i Iwana – wpadniecie pierwsi konno, wytniecie straż i zadbacie o jak największy zamęt. Później dołączę ja z pocztem. – Łyknął jeszcze wina i machnął niedbale ręką w stronę pocztowych za jego plecami. Ciągle siedzieli sztywno w siodłach, dzierżąc w dłoniach rohatyny. Obserwowali całe zajście, gotowi w razie potrzeby do interwencji. Jeden z nich poprawił rapcie z batorówką w czarnej, zdobionej srebrem pochwie, podzwaniając przy tym misiurką. Polonus ugryzł kolejny kawałek mięsa, przeżuł i połknął. – Przedrzemy się przez niedobitki zbrojnych, służbę i uprowadzimy szlachetkę i jego dziewkę. Szczeniaki też mogą się przydać... – zamyślił się na chwilę. – Na koniec reszta bandy rozgrabi dobytek i wypali wszystko do gołej ziemi... Najdrobniejszy ślad po posiadłości ma nie zostać.
– A szczo z podziałem? – zapytał Iwan.
– Porozmawiamy o tym po wszystkim... Stratni nie będziecie, nobile verbum daję.
– Nobile verbum?! Rzyć sobie możemy nim podetrzeć – uniósł się Dmytro. Po chwili ponownie trzasnęła nahajka. Kozak, leżąc na ziemi, ocierał z krwi drugi policzek.
– Spotkamy się pojutrze przed świtem pod Nahaczowem – rzucił krótko szlachcic. Wskoczył na konia, skinął na jeźdźców i odjechał na ich czele.
Ledwie w mroku nocy zniknęły Kozakom z oczu kałkany podskakujące nieznacznie na plecach pocztowych w rytm końskiego chodu, gdy jedynie Maksym z Iwanem pozostali przy ognisku. Pozostała trójka zanurzyła się już pod płachty namiotów, szykując się do snu. Wtem coś poruszyło się w krzakach. Iwan chwycił rusznicę.
– Tysza. Maksym, widzisz tą dłoń? Ktoś nas obserwuje.
Po chwili ruch ustał. Jednak Zaporożec wciąż wypatrywał się w gąszcz z rusznicą w garści, gotowy do strzału.
– Daj spokój, Iwan, pewnie borsuk albo inna zwierzyna... Może dziki wróciły... A jeśli jaki bies się tu krząta, tym lepiej się mu nie narażać. Idź spać, trzeba wypocząć przed wyprawą. Zastąpię Igora na resztę nocy – postanowił twardo Maksym. Drugi z Kozaków po chwili postąpił zgodnie z jego radą.
*****
Komentarze (39)
Co do tekstu jak widzę starasz się pisać językiem Kozaków co ci się bardzo chwali, bo to oznacza że masz wiedzę. Przy okazji pokazujesz nawet w tym krótkim tekście jak polski szlachcic traktował Kozaków. Tak było, wystarczy poczytać jak do nich się odnosili nasi wodzowie a szczególnie moim zdaniem największy z nich hetman Koniecpolski, który miał ich prawie za bydło. Jak wiesz to był wielki błąd bo byłaby z nich bardzo dobra armia koronna, co zresztą próbował zrobić chyba Władysław IV, za co jak gdzieś czytałem mógł zostać otruty.
Dobrze opisujesz Kozaków, bo wbrew mitologi opartej w dużej mierze opisach Sienkiewicza nie byli oni wcale tak zacofani i głupi. Co prawda jak wiesz na Dzikie Pola trafiał różny element w tym i tacy którzy uciekli ścigani wyrokami z Korony, ale to był margines.
To tak na gorąco i wieczorkiem komentarz do II odcinka. 5
wgryzł się w nie /można bez się albo i samo wgryzł zachłannie;
Uśmiechu. - /bez kropki jak jest zaraz - a jeśli to nowa myśl możesz od nowej linii zacząć.
Kurczę chyba drugi raz w życiu czytam cokolwiek z kategorii historyczne :) poza Krzyżakami nie miałam żadnej styczności. Nie dziwota, że nie rozumiem połowy wyrazów niemniej to już moje niedouczenie, a nie ujma dla twojej historii, która zaczęła się "ni stąd, ni zowąd" ale tak lubię najbardziej:) Dobre opisy postaci, interesująca, intrygująca historia i to słownictwo nadające całości smaczku ;) Według mnie zasłużone 5 i lecę czytać dalej.
Przeczytam na pewno kolejne
Pozdrawiam :).
Świetne opisy, dobrze poprowadzony dialog, zwięzła ale w dobrym tempie płynąca akcja.
Ho ho ho
Naprawdę ładnie - naprawdę ładnie powiadam
5
I chylę cylindra przed warsztatem
Kapelusznik
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania