Dzień kiedy Bóg spojrzał w drugą stronę
Rok pański 1946 był czasem wciąż otwartych ran i niewymownych cierpień dla Polaków na kresach wschodnich. Tam też, w niewielkiej wsi Jabłonka koło Wołynia, ojciec Jacek Brzóz od blisko dziesięciu lat pełnił posługę kapłańską. Obdarzona łaską od Boga kilkusetosobowa trzódka, którą się opiekował, pomijając mężczyzn wcielonych do armii we wrześniu tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, którzy dotąd jeszcze nie powrócili, została niemal nietknięta przez minioną pożogę wojenną. Za wybawienie od Niemców oraz oszczędzenie od pogromów ukraińskich, które wciąż przetaczały się niczym krwawy walec po kresach wschodnich Rzeczypospolitej, dominikanin każdego ranka dziękował Bogu. Leżąc krzyżem odmawiał poranne litanie i zawierzał w ten sposób parafię oraz swoich najbliższych, dalszej opiece Mari i jej synowi Jezusowi.
W pewnym momencie w półmroku, oświetlanej jedynie kilkoma świecami świątyni, rozległ się, dobiegający z zewnątrz pomruk podjeżdżającego auta. Po chwili o kamienną posadzkę szesnastowiecznego kościółka, zadudniły wojskowe buty. Mnich drgnął. Odruchowo chciał unieść głowę, aby zobaczyć któż to nadchodzi o tak wczesnej porze, jednak tylko mocniej przycisnął twarz do powierzchni wysysającej z ciała wszelkie ciepło i nie przerywając modłów wsłuchał się w złowrogie odgłosy marszowych kroków. Gdy kątem oka dostrzegł wypolerowane oficerki zrozumiał, że nadszedł znienawidzony przez niego Pułkowski. Major Pułkowski, dawny podoficer u Piłsudskiego. Ten sam, który zdradził kolegów ze służby i Polskę w zamian za karierę u Czerwonych. Zakonnika mdliło z odrazy na samą myśl o tym człowieku i ludziach mu podobnych. Dłuższą chwilę niemal czuł wbijany w siebie wzrok i słyszał nerwowy oddech oficera. Nie zamierzał jednak skracać modłów, a wręcz przeciwnie, postanowił odmówić dodatkową „koronkę różańca” o uwolnienie kraju od bolszewizmu.
– Obywatelu, musimy pilnie porozmawiać! Powstańcie! - Echo rozkazu odbijało się jakiś czas po kościele muskając święte obrazy i pozłacane figury apostołów.
Mnich nawet nie drgnął. Jego modlitwa z bezgłośnej przeszła w ledwo słyszalny szept.
– Grzegorzu Brzóz! Nakazuję wam powstać! To co mam wam do zakomunikowania jest bardzo ważne!
Grzegorz, to imię zakonnika jakie nadali mu rodzice podczas chrztu, które jednak zmienił po przystąpieniu do zakonu dominikanów. Oficjele komunistyczni nie respektowali nowego miana i uporczywie używali imienia poświadczonego jedynie świeckimi pieczęciami.
– Obywatelu proszę, musimy pilnie porozmawiać! - Ateista, widząc, że jego wezwania nie odnoszą skutku, zmienił ton na nieco łagodniejszy i zabarwiony nutą desperacji. – Ojcze Jacku, to sprawa jest niecierpiące zwłoki. Może chodzić o życie lub śmierć wielu ludzi, w tym wasze.
Zakonnik drgnął. Odbył już tysiące spowiedzi, usłyszał każdy grzech i każde kłamstwo. Nawykły do poszukiwania prawdy umysł mnicha, wyczuł jej ziarno w słowach komunisty. Kiedy się podnosił z namaszczeniem wykonał znak krzyża i wtedy przypomniały mu się brutalne aresztowania jego parafian, związanych, choćby najluźniej z przedwojennym ustrojem kraju. Ludzie wracali później do domów nadszarpnięci torturami stosowanymi w czasie przesłuchań przez nową władzę. Główny dowódca na tym terenie odpowiedzialnych za te działania stał właśnie przed Brzozem.
„I chroń nas Panie od pokus wszelakich...” – kapłan wyrecytował na samą myśl, że mógłby zaufać żołnierzowi i wzniósł wzrok na ukrzyżowanego Chrystusa.
– Czego pan chcesz, majorze?
– Przyszedłem... – oficer zamilkł, gdyż nagle drzwi kościoła zaskrzypiały i dało się słyszeć cichy szelest zbliżających się kroków.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. – W niewyraźnym świetle pojawiła się rozradowana twarz Wasylisy Jakubiec.
– Na wieki, wieków, amen! – odpowiedział zakonnik, któremu wyraźnie ulżyło, gdy w kościele rozległ się głos „Uśmiechniętej Wasylisy”, jak ludzie we wsi nazywali Jakubcową.
Drobnej budowy ciała kobieta, była nawet niższa od tęgawego i niewysokiego Brzoza. Wnosząc po gładkiej skórze wieśniaczki, nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat. Niewiasta odziana była w zwykłą szarą sukienkę i przepasana w pasie schodzonym fartuchem. Ubranie zbyt wyszukane na pracę w polu i nie dość dobre, aby uczestniczyć w niedzielnej mszy świętej, za to idealne do pracy w świątyni.
– Mówiłem żebyście nie przychodziła Wasyliso o tak wczesnej porze, przecież macie rodzinę i obowiązki.
– Ja obieściała... – Kobieta żachnęła się. – Obiecałam przecież, że w piątki będę sprzątać kościół.
– Ale nie musisz przecież...
– Ja nie wam obiecałam tylko Jemu. – Jakubcowa przeżegnała się pospiesznie trzy razy, na sposób jak robią to grekokatolicy. – I dlatego tak trzeba, ojcze plebanie.
– No jak uważasz córko. Tam znajdziesz wszystkie przybory. Brzóz wskazał wejście na zakrystię połączoną z dobudowaną do kościoła plebanią.
– Wiem, wiem ojcze. Dziękuję.
– To jest Ukrainka?! – Groźnie zapytał Pułkowski, gdy kobieta się oddaliła. – Co ona tak ciągle się cieszy?
– Wasylisa? Dlaczego wciąż się uśmiecha? Nie wiem, pewnego razu, jeszcze przed wojną, uśmiech przywarł do jej twarzy i tak zostało. Nawet jak chowaliśmy jej pierwsze dziecko, pomimo łez, ciągle się śmiała.
– Nie uważacie, że to dziwne? Przecież to nie jest normalne.
– Lekarze ją badali i niczego nie znaleźli jest zupełnie zdrowa, jedynie ten wyraz twarzy... – Kiedy Jakubcowa wyszła z zakrystii z wiadrem w ręku dodał przyciszonym głosem: – Stwierdzili, że to pewnie na tle nerwowym i samo przejdzie. To dobra kobieta, proszę nią sobie głowy nie troskać. Za godzinę mam poranną mszę świętą, proszę mówić co ma pan do powiedzenia i sobie iść.
– Musicie się jej pozbyć, nie możemy przy niej rozmawiać, to Ukrainka i może ...
– To komuniści tak odpłacają za dobroć! Nas, katolików, Pan uczył inaczej. Wasylisa, jest Ukrainką i grekokatoliczką...
– Dlatego mówię wam księże...
– Ale wyszła za Polaka, nauczyła się dobrze polskiego i dała ochrzcić swoje dzieci w moim kościele! – Nie pozwolił sobie przerwać zakonnik. – Nie uczęszcza na nasze msze, ale sprząta tę świątynię bożą z dobrej woli częściej niż inni wierzący, ci rzymsko-katolicy. Więc nie mów mi ateisto jeden, kogo mam się pozbywać!
– Proszę ojca, może wam dwajom trzeba porozmawiać? Mnie można poczekać na polu aż pan oficer skończy.
– Tak…
– Nie! – Brzóz przerwał majorowi, nie pozostawiając wątpliwości, kto rządzi w świątyni. – Chcesz mnie pan zamknąć, to proszę, ale nie będę z tobą gadał!
Kapłan uznał, że bolszewicy uknuli podstęp, aby pozbyć się go z Jabłonki i jeśli miał zostać aresztowany, to nie zamierzał niczego ułatwiać czerwonym zdrajcom, wdając się w ich brudne gierki.
Gdy mężczyźni stali mierząc się wzrokiem, Wasylisa ze ścierką w dłoni, bez słowa ruszyła w stronę ołtarza.
– Nawet nie wiecie co mógłbym teraz zrobić! – Wściekłość naciągnęła każdy mięsień na twarzy nienawykłego do odmów oficera, a ręka automatycznie powędrowała do kabury z pistoletem.
– Zastrzelisz mnie czerwona glisto?! – Brzóz słyszał co spotkało kapłanów nawołujących do walki z komunistami. – Proszę! Strzelaj!
Do wnętrza kościoła, najwyraźniej słysząc podniesione głosy, zajrzał uzbrojony żołnierz w polskim mundurze. Na pytające spojrzenie podwładnego major zapiął kaburę i skinieniem dał znak, żeby czekał na zewnątrz.
– Ja będę mówił, wy tylko słuchajcie. – W bladym świetle świec rozległ się grobowy głos Pułkowskiego. – Dostałem rozkaz, aby ruszyć i zamknąć w potrzasku odział banderowców…
– Kto wydał rozkaz? Ruscy? – Brzóz ciągle nie pozwalał wypowiedzieć się majorowi.
– Kurwa mać, posłuchaj mnie, posrany klecho, w końcu! – Oficer stracił już zupełnie cierpliwość. – Kiedy ostatnio nasze wojsko opuściło polską wieś w pogoni za bandytami, Ukraińcy wyrżnęli naszych! Obawiam się, że wzmożone działania OUN-owców są tylko dywersją i tu może być podobnie. W związku z tym mam dla was propozycję.
– Propozycję? – Ojciec Jacek wyraźnie nie wierzył w ani jedno słowo Pulkowskiego. – Jaką propozycję mogą mieć czerwoni, dla posranego klechy?
– Proszę, chociaż na chwilę, wyjść trochę poza ramy obecnej sytuacji. – Major przybrał bardziej przyjazny ton. – Obaj jesteśmy Polakami i powinniśmy myśleć o naszych rodakach. Moja propozycja jest taka: – Oficer odetchnął, jakby właśnie składał raport nieprzychylnemu, wyższemu stopniem dowódcy. – Zostawię tu w kościele kilka skrzyń broni i amunicji, a wy, w razie konieczności rozdacie ją ludziom. Moja jednostka dostała nowe modele, ale ta stara broń jest aż nadto dobra na niedozbrojone chłopskie bandy. Co wy na to?
– Ja? Co ja, na to?
– Zgadzacie się?
– Oczywiście. – Głos Brzoza stał się mdły i wyzbyty z emocji. – Chcecie żebym ukrył broń w kościele? Dobrze rozumiem?
– Tak. Tak byłoby najlepiej. – Pułkowski aż westchnął z ulgą, kiedy sądził, że w końcu doszedł do porozumienia z dominikaninem.
– Dobrze więc. Ja ukryję broń w świątyni a pan później wyśle swoich siepaczy do walki z kontrrewolucją, wyśle mnie do łagrów i pewnie spali kościół. Tak to ma wyglądać, prawda?
– Czyli odmawiacie? – Major wyczuł sarkazm ale wciąż niedowierzał w to co słyszy po tym co wcześniej powiedział mnichowi. – Przecież wyjaśniłem ojcu, że zostaniecie bez obrony. Nie rozumiecie…
– My, mój kościół bez obrony? – Zakonnik wskazał ukrzyżowanego Chrystusa. – On nigdy nas nie zostawi samych.
Pułkowski machnął zniecierpliwiony ręką i wyszedł uznając, że dalsza rozmowa jest stratą czasu…
***
Ten sen był najpotworniejszy jaki przytrafił się ojcu Jackowi odkąd sięgał pamięcią. W czasie gdy odprawiał mszę świętą, nagle zza pleców dobiegły go przeraźliwe wrzaski mordowanych ludzi. Wiedział, że to tylko sen i że musi dokończyć celebrację najświętszego sakramentu, ale głosy wyostrzyła się z każdą chwilą i stawały coraz bardziej realne. W końcu poczuł szarpnięcie i gdy się odwrócił ujrzał przerażoną twarz kościelnego.
– Ojcze Jacku musimy uciekać!
Ponad głową starca dostrzegł swój kościółek zasłany zmasakrowanymi trupami wiernych i tych nielicznych, pozostających przy życiu, którzy próbowali uciekać w stronę ołtarza.
– To nie jest prawda, nie bój się – uspokajał swojego zakrystiana.
– Oni nas mordują! – Starszy mężczyzna szarpnął kapłana za szaty liturgiczne, wytrącając mu z rąk kielich i hostię. – Wszyscy na plebanię i zabarykadować drzwi!
Otrzeźwieni ludzie, zamarli wcześniej z przerażenia i czekający bezradnie na śmierć, ruszyli do drzwi wskazanych przez starca.
– Ale ja muszę… – Brzóz wyrwał się z uchwytu, aby sięgnąć po porzuconą komunię.
– Nie ma czasu! – Kiedy kościelny ponownie złapał kapłana niespodziewanie rozległ się kojący szept:
– To tylko sen. Proszę się uspokoić.
Brzóz otworzył oczy. Panował półmrok i zaduch, a na domiar złego cały świat wydawał się trząść w posadach.
– Ty jesteś… Stanisława… – Mówienie przychodziło mu z trudem. – Stanisława Świder. Gdzie jesteśmy, co się stało?
– Jedziemy ciężarówką na zachód. Był napad.
– Jaki… Gdzie są wszyscy?
– To są wszyscy. – Stanisława wskazała na dwójkę dzieci i kilka osób upchanych pomiędzy resztkami dobytku.
– Ale… jak?
– Ukryłam się z dziećmi w zbożu.
– Co…? Jak… W zbożu?
– Ukraińcy napadli na Jabłonkę…
Komentarze (71)
Dziękuję za komentarz.
Nie przerywaj imprezy, tylko baw się dalej.
Mnich spokojnie mógł mieć rację, że to prowokacja UB, jak również mógł jej nie mieć. I do końca życia pewnie nie wiedział i nie odgadł, co by było, gdyby tę broń przyjął.
Koszmar, który oddałeś właściwie bez brutalności, tym większy plus.
Wieś Jabłonka zniknęła po tamtym pogromie z powierzchni ziemi.
Z tą bronią to być może tylko propaganda UB, ale ja też się zastanawiałem, co ja bym na miejscu tego mnicha zrobił? Przecież było już po wojnie i napady ukraińskie niemal ustały.
Ps Zostały mi zrelacjonowane niektóre zbrodnicze akty, ale chciałem bardziej pokazać dylematy tamtych czasów.
Dziękuję za zerknięcie i rzeczowy komentarz.
Pozdrawiam
Dzięki za opinię.
Pozdrawiam
Dobrze oddające klimat i dylematy.
A tym z ciasnymi majtkami nie ma się co przejmować.
Jest szansa, że kiedyś kupi sobie większy rozmiar.
Ciasnymi majtami nie będę się przejmować, bo jak ktoś zaciska sobie mózg gaciami zamiast ubrać na dupę to przecież wszystko jest jasne.
A tytuł mógłby brzmieć: Dzień, kiedy bóg zamknął oczy...
Kiedyś ubecy robili najróżniejszego rodzaju prowokacje, mnich mógł wierzyć, że został celem kolejnej, zwłaszcza że w 46 ataki na Polaków ustawały. Rosjanie się nie patyczkowały z banderowcami…
Ale wojskowy przyszedł do mnicha z samego rana, czy nie było czasu na ucieczkę?
Nie szukam dziury w całym, tylko próbuję zrozumieć intencje polaka, który ostrzegł innych polaków, chociaż nie musiał, bo był zdrajcą i sprzedawczykiem.
Aaa, rozumiem! Czyli to był dobry człowiek...
Mnich miał pełne prawo wierzyć, że koleś chce go wrobić z tą bronią.
Kurczę, to może faktycznie chciał wrobić zakonnika! Rany, dobrze, że to juz za nami i oby nigdy nie wróciło!!!
Jak mówiłem wyżej, to opowiadanie oparte jest na prawdziwej relacji. Po pogromie, to Polskie Wojsko zaopiekowało się niedobitkami.
I najprawdopodobniej wzięli odwet na sąsiadującej ukraińskiej wiosce, skąd zostali rozpoznani niektórzy napastnicy.
Zdecydowanie mnie też to cieszy! Lepszy PiS, iz UPA...
:(
https://www.polityka.pl/pomocnikhistoryczny/1674782,1,jak-odbywalo-sie-przesiedlenie-ludnosci-polskiej.read
Poza tym, skoro to był 1946 rok, Rosjanie odbili już te tereny przed co najmniej dwoma laty, bo w 1944 roku byli już pod Warszawą, więc może dłużej już tam byli, co tam robił ten kościół z księdzem i wiernymi. Raczej ksiądz byłby już od dawna na Syberii, a w kościele mieściła się jakaś swietlica, biuro pegieeru, albo kurnik.
To tylko moje luźne uwagi. Wtedy to już Polacy po tym co się stało emigrowali na zachód Polski, więc skąd się tam wzięła nie ruszona przez UPA wieś polska?
Nie wiem dlaczego mieszasz temat tragicznej martyrologii z osobistym antyklerykalnymi wycieczkami. Pewnie byłbyś chory, jakbyś tego nie zrobił, Maurycy.
Pozdrawiam
Nie mógłbyś przynajmniej raz odpuścić i nie wywoływać awantur?
Nie lubisz spokoju? Nudzisz się na opowi i dążysz do esklacji agresji?
Jesteście dziwnymi ludźmi z nieciekawym, nudnym życiorysem...
Zresztą ja pochwaliłem tekst Maurycego, że ciekawy, ale zganiłem jego cel i wykazałem kilka niedoskonałości, że się tak wyrażę.
Właśnie to zganienie, jak to określileś, mam na myśli...
Nie jesteśmy w szkole, ani na egzaminie, a ty nie wiesz wszystkiego z historii.
Marzy mi się spokój. Jestem zwyczajnie zmęczona atmosferą na opowi.
Tylko tyle.
Także wiesz ?
Poza tym, co to za zwyczaj, czytania cudzych komentarzy, to sprawa między komentującym a autorem.
Po drugie bardzo brzydko jest komentować cudze komentarze, pod nieswoimi tekstami.
Słusznie Marczello, niech gadaja sami ze sobą :)))
To nie priv, a uwagi do twojego stylu wypowiedzi mam prawo wypowiadać.
Pisz dalej.
Monologi...
Baj.
Dobra idę do kąta xd
O tym okresie co piszesz jest sporo literatury jak i nieścisłości. Konflikt istniał po obu stronach naszych granic, jednak Polsko-Ukraiński był bardziej napakowany nienawiścią z obu stron. Tak naprawdę trwa do dzisiaj. Okazuje się, że po obu stronach są czarne plamy. Ludzie ludziom gotują taki los w zależności jakie mają produkty w rękach. Odwaga mnicha jest nad wyraz zastanawiająca, że nie pokusił się na układ - być może była to zasadzka, a może ratunek dla ludzi. Do końca życia pewnie miał to w myśli. Oddał swój los i ludzi w opiekę Boga. Modlitwa była jego bronią, a zarazem wybawieniem.
Ciekawa scena ze sprzątającą Ukrainką i podejrzenia Pułkowskiego o szpiegostwo. Też zastanawiam się czy aby nie prawda było.
Dobrze zilustrowałeś tamten okres w tej jednej scenie.
Dzisiejszy też nie jest w tym czysty. Przypomina mi się ludobójstwo w Rwandzie – masakra osób pochodzenia Tutsi dokonana przez ekstremistów. Gdzie też wątek naszych misjonarzy szeroko jest omawiany.
Pozdrawiam
Tez kiedyś się zastanawiałem nad podobieństwami ludobójstwa w Afryce a tymi mordami u nas w Europie. Wystarczy tylko podszept, aby obudzić nienawiść i napuścić człowieka przeciw człowiekowi.
Dzięki Pasjo za obecność i podzielenie się refleksjami.
Pozdrawiam
Dlatego wiecznie powielane są ciągle te same błędy w kolejnych pokoleniach. Zmienia się otoczenie, wartości i artefakty, ale schematy dostosowują się do sytuacji.
Ludzie, którzy łamią schematy są geniuszami nauki czy sztuki lub wielkimi mężami stanu.
Ad rem
Dyktatur Franco, czy Pinoczeta by nie było, gdyby nie wcześniejszy krwawy terror i eksperymenty społeczne na wzór leninowski w Hiszpanii i Chile. Dyktatorzy wcale się nie biorą z niecnych pobudek, choć oczywiście tacy też są, ale często są samoobroną przed złem. Gdyby w Rosji białym udało się jakimś cudem zdławić czerwoną rewolucję, z pewnością mielibyśmy jakąś nową dynastię carów, jakąś nową dyktaturę. Putin jest też taką reakcją na smutę i rozkradanie krajów przez oligarchów żydowskich, których albo pozabijał, albo wygnał z kraju, albo wysłał do łagrów.
A choćby cesarz Napoleon, de facto dyktator, którego kochali Francuzi i nie tylko Francuzi. Wyrósł na gruzach morderczej Wielkiej Rewolucji Francuskiej, niejako kończąc ostatecznie jej terror.
Jak czytam te powyższe złote myśli, nie tylko Twoje, to śmiać mi się chce. Co wy ludzie macie w głowach. Wstydźcie się.
szuka wroga i wymyśla powód do wojny.
Kiedy Niemcy ograbili Żydów ze wszystkiego, jakoby odpowiedzialnych za złą sytuację Niemców, został
wyznaczony kolejny wróg, potem kolejny i kolejny. Wszystko po to, aby osiągnąć doraźny cel.
Obecna władza jedzie idealnie tym samym torem. Ma swojego Geobelsa, który mami połowę społeczeństwa i zwyczajnie przekupuje rożnego rodzaju bonusami i nawet jak obywatele wiedzą, że to nie może tak być dobrze na dłuższą metę, to nie obchodzi ich co będzie a chwilę obecna i te kilkaset złotych, które „dostają za darmo”. I tych ludzi nie obchodzi, że ktoś będzie i tak musiał za to zapłacić, czy będę to sami beneficjenci czy ich dzieci. Nikt nigdy nie daje nikomu za darmo. Zawsze jest rachunek prędzej czy później.
Ps A to co pisze pan P i te wszystkie tam bzdury, tylko potwierdzają to wszystko.
Na marginesie, podświadomość natrętnie łączy Ciebie z Patriotą, mimo deklarowanych odmienności w postach, moja intuicja zbija Was w jedność, sorry, nic na to nie poradzę.
Maurycy Lesniewski, szacunek za konstrukcję i styl opowiadania. Postaci żywe, charakterne, urealnione elementy świata przedstawionego, dobre warstwa dialogowa. Żadne streszczenie, bo wątki in statu nascendi, a to ważne dla pisania na poziomie.
Moja ocena: pięć! Szkoda, że gwiazdek więcej nie ma.
Co do podobieństwa do Patrioty? Trudno mi się bronić. Masz takie skojarzenia, to w porządku. Jak Ty będziesz się więcej na portalu udzielał/a to też z kimś będę Cię kojarzyć.
Posypuję głowę popiołem :(
Pozdrawiam
Maurycy, lepiej niby zawsze można, ale długie poprawianie prowadzi do zimnej perfekcji. Pokazanie emocji, tzn. ich wpisanie w słowa, jest w epice najistotniejsze.
Pozdrawiam
Mauyrycy, historia, którą opisałeś, godna jest tragedii greckiej. Tak też ją interpretuję. Mamy bohatera, którego bogowie wystawiają na próbę. Zakonnik, wg mnie, zachowuje się zgodnie z wymogami tragedii. Czy jego pewność, czy też jak niektórzy pisali – arogancja – nie stanowiła greckiego hybris? A czy moment złej oceny sytuacji (który przesądza jego los) to właśnie nie wina tragiczna, hamartia?
Dla mnie Ojciec Brzóz jest idealnym tragicznym bohaterem. Czy bardziej zawinił sam, czy więcej dołożył Los? To już każdy musi sam rozsądzić.
Bardzo dobre opowiadanie, które zarówno posiada walory historyczne, jak i głęboko humanistyczne.
Jedna uwaga – zakonnik i mnich to nie to samo. Tu mamy do czynienia z zakonnikiem (dominikanin), mnisi jednak bardziej związani są monastycyzmem. Można zamiennie stosować "zakonnik", "ojciec", "duchowny".
Pozdrawiam!
Historia wyżej, w mniej lub bardziej podobny sposób wydarzyła się naprawdę. Zachowałem prawdziwe nazwisko pośredniego świadka, który mi fragmentarycznie to zrelacjonował. To był wnuk „Staszki Świder”.
Pewnie nie wiesz, bo od jakiegoś czasu to ustało, piszę mozolnie „Piekarnię”, w której gro wydarzeń również oparłem na relacji bezpośrednich lub pośrednich świadków, ten epizod mam zamiar tam wpleść. To były ciężkie czasy nie było bieli, a mnóstwo czerni i wiele, wiele szarości i w dzisiejszych czasach sprawiedliwe i jednoznaczne ocenianie tamtych postaw, podejmowanych decyzji przez bohaterów jest conajmniej trudne lub nie niemożliwe.
Cieszę się, że przeczytałaś ten fragment, że wróciłaś tu i po namyśle zdecydowałaś się na zabranie głosu.
Bardzo cenię.
Z tymi mnichami, zakonnikami to mnie teraz dopiero oświeciłaś, będę podejmował kroki, aby to uregulować jak należy, chociaż teraz chwilowo czasu brak :)
Na swoją obronę powiem, że tekst wrzuciłem na żywioł, bez żadnych zewnętrznych korekt i pewnie dlatego to przekłamanie się przedarło, ale jak widać, można liczyć na siostry i braci z opowi. Dzięki za uświadomienie?
Pozdrawiam serdecznie!
Znalazłam w komentach, że to na faktach – stąd była moja pierwsza myśl o tragedii greckiej – pomyślałam, że oni pewnie też z życia czerpali.
Słyszałam o Twojej "Piekarni", jednak jakoś nigdy na nią nie trafiłam. Chyba pora to nadrobić.
Zgadzam się, że ocenianie dziś postawy bohatera to rozważania czysto akademickie. Czy mógł ocalić wieś? Czy może major mógł się bardziej postarać? Nie da się tego rozstrzygnąć i może nawet się nie powinno.
A poważniej, to właśnie takie nieoczywistości w historii prawdziwych, czy wymyślonych postaciach zawsze mnie pociągają. Lubię jak coś czytam, aby było miejsce na chwilę zawahania względem postępowania bohatera, kiedy każda, nawet sprzeczna, jedna z drugą decyzja, wydaje się racjonalna, albo wręcz przeciwnie.
Dawaj kontynuację. ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania