Dziennik

I

Przeklinam dzień, w którym odebrałem tę paczkę! Przez lata będę się musiał leczyć na umysł i ciało przez to wszystko co się stało. Będę musiał udać się na pielgrzymkę do Hadramu by pobyć w obecności Illagrimu w Świątyni. Głupcy, naprawdę chcecie abym to opowiedział? Wy też oszalejecie. Jak ja, wtedy. Wy też będziecie widzieć zjawy we śnie i upiory na jawie, choć ich nie widać. Też nie będziecie mogli spać. Na waszą własną odpowiedzialność!

Wszystko zaczęło się 24 dnia Siódmego Miesiąca 7018 roku. Wczesnym rankiem, gdy przybył do mnie posłaniec listów. Miał dla mnie paczkę. Tą ohydną, upiorną paczkę…. Była niewielka, a w niej jaka książka… A w niej list. List od mojego dobrego starego przyjaciela Juliusa. Znaliśmy się jeszcze ze szkoły elementarnej, a potem przypadkowo, poszliśmy obydwaj na studia historyczne na Uniwersytet Xiliardzki.

23 dzień Siódmego Miesiąca 7018 roku od Rozesłania i 3116 roku od Triumfu.

Justus, bibliotekarz Kolegium Rycerskiego do Merkacjusza, kustosza Muzeum Uniwersytetu Xiliardzkiego.

Witaj Przyjacielu!

Piszę do Ciebie mój drogi aby wyrazić ubolewanie żeśmy się dawno nie widzieli! Pragnę przybyć do Xiliardu aby znów ujrzeć Ciebie, rodzinę Twą i stolicę naszą. Obowiązki tutaj jeszcze mnie trzymają. Zastanawiasz się zapewne co jest załączone do listu. Wiedząc, żeś zainteresowany zawsze zbieraniem co nowych okazów do muzeum mam przyjemność ofiarować Ci ciekawy mój ostatni nabytek. Jest to dziennik jakiegoś czarodzieja. Na pewno Ci się spodoba. Zafascynowała mnie poetyckość zaklęć tu umieszczonych, czytaj je dokładnie aby się w nie słuchać. Wertuj ten dziennik strona, po stronie by zachwycić się rysunkowymi drobiazgami i magicznymi naukami. Następnie zanieś ten dziennik do Muzeum aby cieszył oczy i umysłu zwiedzających oraz naukowców po wsze czasy.

Napisane w Xerait, w kamienicy pod Bazyliszkiem przy alei Arcykrólowej Rilandy Wojowniczki.

Nie pamiętam już co w mojej głowie przeważało. Czy zachwyt nad listem od starego znajomego, czy zdziwienie się jego zawartością. Nie pamiętam żeby na zajęciach z pracy w archiwum, Justus przywiązywał jakąś dużą uwagę do dzienników czarodziejów. Bo przecież wyglądają podobnie… Tu jakieś zaklęcie, tu jakiś rysunek kręgu runicznego, tu jakaś zatopiona w pergaminie cienka próbka drewna czy szkła na różdżkę, tu jakiś plan rytuału, słowem wszystko raczej to samo.

Ten dziennik jednak, był nieco inny. Chociażby dlatego, że na pierwszych stronach nie znalazłem żadnego znanego alfabetu. Pergamin był zapisany jakimiś dziwnymi znakami, nie było to ani pismo xiliardzkie, ani Praojców, ani ejzkarańskie czy flamalfijskie. Na pierwszej stronie był tylko podpis pismem zafijskim „Hersztogf syn Bujdura” Dopiero około dziesiątej strony odnalazłem kilka linijek zapisanych Wulgatronem. Zgodnie z radą z listu odruchowo wczytałem się w tekst.

Bruach wort kaf mansdod yurgu jitkalma rugwaldha burszkalma …

Lecz po kilku próbach przeczytania tych bazgrołów ode chciało mi się już po pierwszej linijce. Nie znałem tej mowy. Fonetyka i słowa zbyt skomplikowane jak na język Praojców, oraz nie istniejące w żadnej innej mi znanej mowie. Ciary mnie przeszły pomyślawszy przez chwilę, że to może fonetyczny zapis parszywego języka Centaurów.

Odłożywszy owy dziennik, szybko napisałem odpowiedź dla Justusa i zaniosłem do izby posłańców. Gdy wróciłem po kilku godzinach zastałem biurko w najlepszym porządku, choć nie nawykłem do robienia jakiegokolwiek ładu na biurku. Nie było na nim żadnych ksiąg ani zwojów poza jednym… tym dziennikiem. Dziennik czarodziejski był na środku biurka… leżał otwarty. Choć zostawiałem go zamkniętego. Na półce, po drugiej stronie gabinetu. Wówczas uznałem to jednak za wybryk mojego naukowego zagmatwanego umysłu. Ot zrobiłem coś innego niż zazwyczaj i pamięć płata mi figle. Dziennik otwarty był na stronie zapisanej tym dziwnym pismem. Nie zważając jednak jakoś specjalnie na to wszystko. Zamknąłem dziennik, a na biurku zrobiłem takie pobojowisko jak zazwyczaj.

II

Tej nocy dręczyły mnie koszmary, jakich nigdy w życiu nie miałem. W koszmarze sennym chodziłem po jakimś pokoiku, chyba w piwnicy bo nie było okien, a w jednej ścianie było wejście na schody. Chodziłem w kółko nerwowo, co rusz ustawiając coś na półkach jakie tam były. Potem w śnie pisałem coś na pergaminach…. a potem w jakiejś księdze. Dopiero później zorientowałem się, że tą książką był ten Dziennik. Pisałem w nim tym samym dziwnych alfabetem jaki był na pierwszych stronach. W koszmarze słyszałem ciągle jakieś jęki, jakieś ryki, jakby tortury. Wydawało się, że postać, którą byłem w śnie była w lochach, gdzie za ścianą trwało jakieś fizycznie dręczenie istot ludzkich. Krzyki w pewnym momencie ustały. Usłyszałem kroki zza ściany. W drzwiach ukazała się ciemna humanoidalna postać z pomarańczowymi ślepiami. Postać coś zaczęła mówić w języku, którego zapis nieudolnie przeczytałem z kart Dziennika.

Nie wiem co było potem… obudziłem się. Obudziłem się zlany potem jakbym kąpał się w Czerwonej Rzece. Cały w drgawkach. Mówić nawet nie mogłem. Z dobre pół godziny minęło zanim się jakoś otrząsłem. Gdy wstałem ujrzałem coś stokroć gorszego od tego co było w koszmarze. Z Dziennika na półce ciekła czarna ciecz. Atrament, pewnie pomyślicie… Głupcy! Atrament tak nie cuchnie, nie jest tak gęsty i da się go zmyć. Cały regał był w tym czymś! Przerażony nie wiedząc co właściwie robię, chwyciłem ten bluźnierczy dziennik i zwróciłem uwagę, że on nie jest w żaden sposób ubrudzony tą mazią ohydną. Otworzyłem go i zobaczyłem… nowo zapisane strony…. Kilka świeżo napisanych całych stron. Znów tym samym dziwnym pismem. Na biurku, kałamarz był otwarty… a gęsie pióro wyglądało na dopiero co używane… Wrzasnąłem przeraźliwie.

Nie dało się zmyć tej cieczy. W akcie szaleństwa kilka dni później spaliłem ten regał. Gdy się trochę uspokoiłem, wygrzebałem księgę gdzie zapisywałem kontakty i adresy różnych przydatnych osób. Jako kustosz muzeum musiałem mieć coś takiego. Zdecydowałem się w przepływie logicznego myślenia napisać list do pewnego mądrego uczonego z Gortrugii. Był to badacz magii teoretycznej na Uniwersytecie Korony. Nazywał się Ariaricus. Napisałem do niego list z pytaniem czy wie może kim był właściciel tego przeklętego dziennika. Ten ów czarodziej Hersztogf. Skończywszy pisać list, zobaczyłem, że w oknie naprzeciw biurka odbijam się nie ja, lecz twarz inna jakaś. Lecz trwało to sekundę. Zbyt szybko aby się przyjrzeć. Gdy podszedłem do lustra było już wszystko normalnie. Wiedziałem, że nie mogę polegać na swych zniszczonych już zmysłach.

 

Jakaś jednak podstępna siła zmusiła mnie abym znów Dziennik otworzył i abym dokładniej go zanalizował. Dziś wiem jaka to była siła bluźniercza. Wtedy jednakże myślałem, że to szaleńcza ciekawość. Pomiędzy linijkami tego szaleńczego pisma mnóstwo było przeróżnych rysunków, części ciał, kości, zarówno ludzkich jak i zwierząt. Przeważały przekroje czaszek i serc. Na kilku stronach narysowana była cała postać ludzka i wiele jakby informacji medycznych dookoła. Tak jakby ten Hersztogf operacje jakieś przeprowadzał. Były też rysunki zgoła bardziej dokładniej narysowane – przedstawiały coś okropnego. Rysunki ewidentnie przedstawiały sposób przeszczepów kończyn różnych gatunków. Ten szaleniec jakiegoś nadczłowieka pragnął uczynić. Znalazłem kilka stron zapisanych zortumbriańskim. O Boski Rodzicielu! Żałuje żem to przeczytał! Nie ma takiej siły bym to opowiedział! Takich potworności nigdy nie czytałem w życiu! Umysł tego człowieka nie był szalony, tylko upiorny i demoniczny! Upiorem na pewno stał się po śmierci!

 

III

 

Wiedziałem, że nie jest to „obiekt muzealny”, który nadawał się do pokazywania ludziom. A raczej do pokazywania komukolwiek. Wziąłem ten upiorny Dziennik i poleciałem z nim na Wydział Magiczny. Mam kolegę w tamtejszych archiwach. Wiem, że mają tam w piwnicach taką część przeznaczoną do przechowywania rzeczy niebezpiecznych. To był mój cel. Z kolegą zszedłem do tych piwnic. Osobiście schowałem Dziennik do skrzynki z anzenitu – diabelnie drogiego materiału, który anihiluje wszelką magiczną moc i właściwości nadnaturalne. Na całym Zachodzie Właściwym są tylko trzy takie skrzynki. Klucz został w archiwach Wydziału, a ja otrzymałem dowód depozytu.

W ciągu następnych dni generalnie wszystko było w porządku. Poza jednym – koszmarami. Koszmary dręczyły mnie co noc. I to coraz gorsze. Coraz dokładniejsze i coraz dłuższe. Zaczęło się to odbijać na moim zdrowiu, zacząłem z nerwów bardzo chudnąć. W koszmarach coraz częściej pojawiała się owa upiorna postać o pomarańczowych oczach. Zacząłem podejrzewać, że ta postać to nie kto inny jak Hersztogf. Kim byłem w tych snach? Myślałem, że jakimś jego sługą… gdyż wydawało się, iż wykonywałem jego bluźniercze polecenia. NIE! Nie zmusicie mnie bym opowiedział cokolwiek z tego! Myśleć o tym nie mogę nawet. Do dziś zasnąć nie raz nie mogę gdy umysł przypomni o tych ohydach.

Po miesiącu przybył do mnie list od Ariaricusa z Gortrugii. Teraz wyjaśnię wam dużo.

 

2 dzień Ósmego Miesiąca 7018 roku od Rozesłania i 3116 roku od Triumfu.

Ariaricus, profesor Magii Teoretycznej Uniwersytetu Korony do Merkacjusza, kustosza Muzeum Uniwersytetu Xiliardzkiego.

Wielmożny Szlachetny Panie!

Głęboko zaniepokoił mnie Pański list. Od razu proszę napisać mi w jaki sposób znalazł się Pan w posiadaniu Dziennika czarodzieja Hersztogfa. Odpowiadając na Pańskie pytanie kim był ów czarodziej będę musiał napisać troszkę bardziej skomplikowaną biografię niż zwykło się opisywać to w encyklopediach. Czarnoksiężnik Hersztogf urodził się w 6539r. Był Zortumbrianinem i już od najmłodszych lat wykazywał silną moc magiczną. Nie za bardzo wiadomo czy ukończył jakąkolwiek szkołę magiczną, ale jego dokładnie opisany życiorys zaczyna się dopiero 6552 gdy w czasie Wojny Dziesięcioletniej został doradcą arcykróla Zortumbrii Mereadresa IX. Wiemy, że Hersztogf był jednym z magów, którzy nakłaniali arcykróla do zniszczenia Bractwa Ksiąg i wykorzystania ich skarbów, a także Illagrimu jaki podobno mieli. Już sam fakt, że spowodował swoimi radami wytępienie owego sławetnego Bractwa nie ustawia Hersztogfa w ciepłych barwach dziejów. Jak jednak wiemy, członkowie Bractwa ukryli gdzieś Illagrim, więc arcykról i czarodzieje nie dostali swego celu. Gdy w 6558r. pod Oliur Mereadres IX poległ Hersztogf uciekł z Margorum, najprawdopodobniej gdzieś na Archipelag Ejzkaran i tam się zaszył. Dopiero po wielu, wielu latach około 6602 roku przybył do Szmaragdowego Wybrzeża pod zmienionym imieniem Anthar. W czasie wygnania na Ejzkaran musiał oddać się w ręce czarnej magii. Tylko tak można wytłumaczyć chociażby jego sposoby na wydłużanie funkcji życiowych. Mimo 63 wiosen życia ewidentnie nie podlegał procesowi starzenia. Znany był ze śmiałych praktyk magicznych, aż w końcu wkupił się w łaski Kręgu Magicznego Gortrugii i został jego członkiem. Jednakże coraz bardziej jego czynności magiczne stawały się jawnie mroczne i bluźniercze. Wiemy, że pracował np. nad stworzeniem hybrydy człowieka i smoka. W skrytości przeprowadzał eksperymenty na ludziach, o których strach pisać, a nawet myśleć. Ponieważ w pewnym momencie postradał przez czarną magię zmysły zaczął obnosić się swymi ohydnymi występkami i eksperymentowaniem na ludziach i zwierzętach. W 6621 roku został niespodziewanie zabity przez kilkoro czarodziejów chcących ukrócić jego szaleństwo.

Natomiast przeraża mnie obecność TEGO Dziennika w Xiliardzie, u Pana. Otóż wiemy z pewnych źródeł, że Hersztogf uwięził w tym dzienniku duszę swego ucznia. Celem owej bluźnierczej i bezprawnej praktyki miała być bezustanna praca nad Dziennikiem i pielęgnowanie „dzieła” swego pana. Dusza ucznia miała sama pisać na kartkach i pracować dla swego mistrza. Dodatkowo miało to działać w ten sposób, że duch uwięziony w Dzienniku miałby przejmować kontrolę nad wybranymi ludźmi zapewniając tym samym bezpieczeństwo dla Dziennika i fizyczną postać dla uwięzionego w nim sługi czarnoksiężnika.

Sam Hersztogf zginął a jego słudzy się rozpierzchli. ALE Dziennika, o którym pan pisze nie odnaleziono. Tam Hersztogf miał opisać wszystkie swoje praktyki i postępki. Miał też do tego wykorzystywać tzw. „upiorny język”, którym mają się posługiwać magiczni zwyrodnialcy i wariaci z Mrocznego Kultu. Dlatego PROSZĘ O OSTROŻNOŚĆ z tym Dziennikiem. Najlepiej będzie jeśli przybędzie do Pana delegacja naszego Kręgu Magicznego i zajmie się tym. Jeśli oczywiście jako obecny właściciel Dziennika wyrazi Pan na to zgodę.

 

Chyba nie musze mówić jak przerażony byłem gdy coś takiego czytałem. Straciłem rozum wówczas. Poleciałem do archiwum Wydziału Magicznego, wyprosiłem oddanie Dziennika. Wróciłem z nim do domu i wrzuciłem do kominka ze strachu. Ku mojemu przerażeniu Dziennik pełen plugastw nie palił się. A w ogniu ujrzałem… te samą twarz co kiedyś w oknie. Lekko uśmiechniętą perfidnie. Kilka sekund później ogień w kominku zgasł. A Dziennik pozostał nienaruszony.

Nie miałem zatem wyjścia. Musiałem napisać do Gortrugii aby wzięli Dziennik. Przygotowałem list i zaniosłem do izby posłańców, i poprosiłem o jak najszybsze dotarcie do Szmaragdowego Wybrzeża. Będąc tam odebrałem list nadany z Xerait, z adresu Justusa. Ponieważ wydawał się krótki otworzyłem go i z ciekawości na miejscu przeczytałem. Szybko się jednak okazało, że autorem listu nie był Justus…

Wielce Szanowny Kustoszu

Otrzymałem list od Pana z podziękowaniem za jakąś przesyłkę wysłaną rzekomo z tego adresu. Dodatkowo pisze pan w liście, że dostał wspomnianą paczkę od Justusa – bibliotekarza Kolegium Rycerskiego w Xerait. Nie wiem jak to możliwe albowiem zapewniam, że pan Justus poprzedni lokator tej kamienicy nie żyje od dobrych dwóch lat.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania