Dziewczynka z granatami

I

 

Dziewczynka wróciła do domu około pierwszej po południu. Przyniosła bochenek chleba który w okupowanym mieście był reglamentowany i do zdobycia raz w tygodniu. Starając się przekręcić klucz w zamku, zdziwiła się ze nie jest zamknięty. Zawsze pamietała zamykać drzwi gdy wychodziła, tata zawsze na to nalegał. Weszła do mieszkania, zamknęła drzwi za sobą i przekręciła zamek, (bo przecież zawsze o tym pamietała). Położyła chleb na stoliku w korytarzu i trochę zdezorientowana ruszyła w stronę salonu. Ojciec dziewczynki wychodził do pracy zaraz po śniadaniu i wracał późnym wieczorem, więc nie spodziewała się nikogo zastać. W głowie jej kłębiły się różne myśli, dlaczego otwarte drzwi ? może ktoś jest w środku ? Jeśli tak, to kto ? Złodziej ? Tatko ? Niemcy ? Mama ???? Po ostatniej myśli serce dziewczynki przyspieszyło. Minęło pół roku odkąd matka jej została aresztowana w przypadkowej łapance.

Nadzieja ze zobaczy mamę nie trwała długo, wchodząc powoli do salonu zobaczyła ojca leżącego na sofie. Przyglądając się przez chwile, zauważyła ze nie zdjął płaszcza i przechylony jest na prawy bok. Nagle jakby przebudzona podbiegła -tatko, wróciłeś prędzej z pracy ?

W tej samej chwili zobaczyła plamę krwi na ubraniu pod płaszczem i na sofie.

-Co Ci się stało? - spytała zdenerwowana -jesteś chory?

Mężczyzna wyglądał jakby spał, lecz na jego twarzy rysował się grymas bólu.

-Marysiu, jest niedobrze, przepraszam - powiedział - tak, chory jestem, bardzo.

Dziewczynka zdenerwowana próbowała zdjąć płaszcz tacie lecz się nie udało.

-Co ja narobiłem, moj boże, co ja narobiłem, Marysiu ja cię zostawię, przepraszam, nie dam rady.

Grymas cierpienia wykrzywił twarz rannego, skulił się jeszcze bardziej.

- Tatko co ty mówisz? gdzie ty idziesz? jak to mnie zostawisz? Nie rozumiała że ojciec umiera.

- Marysiu kochana moja, jestem ranny, bardzo boli, tak bardzo cię przepraszam, co ja narobiłem.

Załzawionymi oczyma spojrzał na córkę, czuł ze traci siły ze za chwile odejdzie, nie bal sie, nie mógł się jedynie pogodzić z tym, ze zostawi ukochaną córeczkę, miał ogromny żal do siebie ze się w to wplatał, ze pomagał „podziemiu”, ze będąc jedynym rodzicem dla Marysi tyle ryzykował.

I stało się, teraz go nie będzie a ona zostanie sama. Jak da sobie radę, co biedna pocznie, nie ważne on, ale ona. Wielki gniew i jeszcze większa bezradność, tylko to teraz czuł.

 

Mężczyzna przestał oddychać, córka nagle uświadomiła sobie co ojciec miał na myśli mówiąc ze odchodzi.

-Niee !!! tatko nie zostawiaj mnie, proszę cię, proszę cię !!! - krzyczała szarpiąc płaszcz, po czym płacząc przycisnęła swoje ręce do rany w piersi ojca, jakby wraz z zatamowaniem wypływającej krwi chciała zatrzymać w nim życie.

 

Nie pamietała jak długo leżała wtulona w ciało ojca, podniosła powoli głowę i spojrzała na jego twarz - tatko - szepnęła i delikatnie pogłaskała go po policzku.

Co teraz ? Pomyślała - chyba trzeba komuś powiedzieć - sąsiedzi wyjechali a bliskiej rodziny nie mieli. W pewnym momencie zauważyła na podłodze przy sofie niewielką czarną aktówkę, podejrzewała ze tata ją dzisiaj przyniósł, ponieważ nigdy przedtem jej nie widziała, wstała z kolan i podeszła do niej aby sprawdzić jej zawartość. Dziwne przedmioty które znalazła w środku widziała pierwszy raz, tak jak aktówkę, mimo to czuła ze ma do czynienia z czymś ważnym i niebezpiecznym.

Ojciec Marysi był w ruchu oporu i co pewien czas pod pretekstem wyjścia do pracy brał udział w akcjach „podziemia”, nigdy nie wtajemniczył w to żony i córki, aby nie narażać ich na niebezpieczeństwo.

Marysia ze swej strony domyślała się ze tata potajemnie robi coś niebezpiecznego, ale ważnego i dobrego dla nich wszystkich.

-Co robić? - pomyślała patrząc na granaty.

Dziewiecioletnia Marysia nie miała pojęcia do czego służą te dziwne przedmioty które przyniósł tata w teczce, lecz jakby podświadomie czuła że są niebezpieczne i były bardzo ważne skoro tata przyniósł je do domu.

Od tej chwili tylko jedna rzecz zawładnęła myślami zrozpaczonej dziewczynki - podjęła decyzję że nie może tego tak zostawić, musi coś z tym zrobić , przecież tatko nie umarł na darmo. Zaczęła zastanawiać się jak i gdzie ma dostarczyć „niebezpieczną teczkę”.

Podeszła do Sofy rozglądnęła się po salonie, wzięła z fotela koc i przykryła nim ojca jakby spał.

-nie martw się Tatko pomogę ci - powiedziała cichutko i przetarła załzawione oczy - niedługo wrócę i będziemy razem na zawsze, obiecuję.

Marysia była już na tyle dorosła że rozumiała iż ojciec jej już nie słyszy, ale mówiąc do niego czuła się bezpieczniej i dodawała sobie otuchy.

Założyła swój płaszczyk który po powrocie z piekarni rzuciła na podłogę, chwyciła aktówkę i ruszyła korytarzem w stronę drzwi, przechodząc koło lustra mimowolnie spojrzała w swoje odbicie, zatrzymała się i odłożyła teczkę na posadzkę. Patrzyła chwilę na siebie I doszła do wniosku że z takim bagażem będzie zwracać na siebie uwagę.

Usiadła na szafce przy lustrze zastanawiając się co robić. Nagle przypomniała sobie o wiklinowym koszyku, który zostawiła babcia Marysi gdy ostatnim razem była u nich z wizytą. Pobiegła do spiżarki która znajdowała się obok kuchni i za chwilę wróciła z koszykiem, kucnęła przed aktówką i zaczęła przekładać zawartość, z jednej z szuflad z szafki pod lustrem wyciągnęła kilka płóciennych serwetek i dokładnie przykryła wszystko w koszyku. Gdy dziewczynka była już gotowa, podeszła do drzwi, jeszcze raz spojrzała w stronę salonu, oczy znów wypełniły się łzami. Po krótkiej chwili chwyciła kosz, odwróciła się i opuściła mieszkanie.

 

II

 

Drzwi frontowe do klatki schodowej budynku otwierały się z trudem, Marysia trzymajac wiklinowy koszyk obiema rękoma, naporem swojego ciała pchnęła drzwi i wydostała się na zewnątrz. Stanęła na chodniku przy ścianie budynku trzymając kosz przed sobą, rozglądnęła się dookoła, ruch na ulicy był mały, bardzo rzadko przejeżdżały prywatne samochody mieszkańców miasta, przeważały wojskowe pojazdy niemieckiego okupanta. Przechodniów również nie było zbyt wielu, dziewczynkę raz na jakiś czas mijały nieznane osoby.

Nie miała pojęcia w którą stronę się udać, i co będzie dalej.

-muszę iść, przecież muszę - pomyślała i po chwili zastanowienia podjęła decyzję ze ruszy w prawą stronę, w kierunku niewielkiego rynku który znajdował się w tej części dzielnicy kilka przecznic dalej.

Szła przez dłuższą chwilę trzymając się wewnętrznej strony chodnika, następnie na pierwszym skrzyżowaniu skręciła w prawo. Po jakimś czasie zatrzymała się, postawiła wiklinowy koszyk przy ścianie i kucnęła przy nim aby troszkę odpocząć. Podczas całej wędrówki nie czuła listopadowego chłodu, lecz teraz gdy była w bezruchu zimno zaczęło jej lekko dokuczać. Docisneła płaszczyk bardziej do ciała i jakby skulila się mocniej w sobie. Patrząc w jeden punkt na chodniku przed sobą, zdziwiona zauważyła ze zaczął pruszyć snieg, nie było mrozu wiec tym bardziej dziewczynka była tym zaskoczona.

Zamierzała już wstać i ruszyć dalej, gdy nagle usłyszała odgłos równomiernych ciężkich kroków. Marysia dobrze znała ten dźwięk, uświadomiła sobie ze zbliża się w jej kierunku patrol niemieckich żołnierzy. Nie podnosząc wzroku wciąż kucala przy swoim koszyku.

Dźwięk kilku par ciężkich butów był coraz bliżej.

Środkiem chodnika szedł trzyosobowy patrol żandarmerii niemieckiej, przechodnie idący z naprzeciwka już kilka metrów przed zolnierzami usuwali się na bok aby nie narażać się na przypadkowe zatrzymanie które mogłoby źle się dla nich skończyć.

W momencie gdy hitlerowcy przychodzili wolnym krokiem obok Marysi, najbliższy niej, odwrócił głowę w stronę kucającej przy wiklinowym koszyku dziewczynki i odezwał się glosno

-Hej mała !!! Co tak siedzisz zgubiłaś zapałki ? Hahaha !!!

Obaj jego towarzysze spojrzeli ze zdziwieniem w kierunku Marysi, po chwili jeden z nich rzekł ze śmiechem

-Ha ha no tak, dobre Kurt, dobre, ta smarkata wyglada tak samo he he. - Widząc ze trzeci z nich nie zrozumiał o co chodzi, zaczął wyjaśniać - Dziewczyna, zapałki, rozumiesz?

-He he, No tak, dobre, jeszcze cholera ten śnieg.

Marysia nie rozumiała o czym rozmawiali Niemcy, ale zupełnie ją to nie interesowało, najważniejsze ze się nie zatrzymali i powoli odchodzą. Delikatnie podniosła wzrok i obserwowała jak oddalają się i znikają za rogiem trzy pary cieżkich butów. Nie czekając zbyt długo dziewczynka wstala, chwyciła koszyk i ruszyła dalej. Do małego rynku nie było już daleko, ale tak naprawdę sama nie wiedziała dlaczego wybrała to miejsce.

Po przejściu kolejnego skrzyżowania, rozglądnęła się uważnie czy nie ma w pobliżu żadnych patroli i postanowiła się jeszcze raz zatrzymać, jak poprzednio kucnęła przy koszyku. Śnieg przestał padać, co lekko ją uspokoiło. Zaczęła obserwować przechodzących ludzi, przeskakiwała wzrokiem z twarzy na twarze przechodniów, jakby spodziewała się ropoznać kogoś znajomego.

Po kilku minutach zrezygnowana cichutko westchnęła i wstała mysląc juz o dalszej wedrówce.

Nagle aż podskoczyła podekscytowana, wśród niewielkiej grupy przechodniów rozpoznała dobrze znaną jej twarz.

-Panie Witoldzie, Panie Witoldzie, tutaj !! - machała ręką do mężczyzny - Halo !!

Przechodzacy obok młody człowiek słysząc wołanie podszedł do dziewczynki.

-Co tutaj robisz Marysiu? - zapytał zdziwiony.

-Co się stało? Słyszałem ze twój tata został ranny, wszystko z nim dobrze?

Witold był młodym podchorążym wojska polskiego, od początku okupacji działał w zbrojnym podziemiu, dobrze znał ojca Marysi, co pewien czas spotykał się z nim w ich mieszkaniu.

-Panie Witoldzie mój tatko umarł, był chory w brzuch, dużo krwi mu poleciało ...umarł ... został w domu - Dziewczynka rozpłakała się.

-Tak mi przykro Marysiu, no, nie płacz już.

Chciał bardzo ją przytulić, lecz pomyślał ze jeszcze bardziej się rozklei, pogłaskał więc ją tylko po ramieniu.

Marysia wytarła łzy -Panie Witoldzie,

Tatko przyniósł to... dlatego Niemcy do niego strzelali, może Pan to wziąć? To na pewno bardzo ważne - Schyliła się i podniosła serwetki odsłaniając zawartość koszyka.

Witold przerazony bez chwili zastanowienia wyrwal Marysi serwetke i przykryl odsloniete granaty.

-Dziecko !! jak to?? skąd to masz? no tak - glosno zbieral mysli -twoj tata przyniosl, wiec to on je przechwycil !! teraz rozumiem !! - Mowil dalej - Marysiu twoj tata byl …. twoj tata jest bohaterem Marysiu, nawet nie zdajesz sobie sprawy czego dokonal.

Mlody podchorąży rozglądnął sie dookola i kucnął przed koszykiem, dyskretnie wsunął obie dlonie pod serwetke, wyciagnal dwa granaty i szybkim ruchem schowal je do kieszeni swojego plaszcza.

-Marysiu posłuchaj mnie, nie mogę wsiąść koszyka, za bardzo będę rzucał się w oczy,

teraz bedzie trochę lżej, wziąłem dwa do kieszeni, weź kosz i idź dalej w stronę rynku, ja będę szedł przed tobą, jak dam ci znać to się zatrzymasz, nie martw się wszystko będzie dobrze.

Dziewczynka widząc że Witold ruszył powoli w stronę którą wyznaczył, poczekała krótką chwilę, podniosła koszyk i ruszyła zanim.

Szła chodnikiem blisko ściany budynku śledząc wzrokiem postać swojego przewodnika i trzymając to samo tempo marszu. Witold co pewien czas dyskretnie odwracał się i zerkał czy z Marysią wszystko w porządku. Dochodząc do rogu budynku na skrzyżowaniu ulic, mężczyzna po raz kolejny odwrócił się w stronę Marysi i niespodziewanie zderzył się z niemieckim patrolem który wyszedł zza rogu. Jeden z hitlerowców zaskoczony tą sytuacją odepchnął Witolda który tracąc równowagę omal nie upadł na ulicę. Aby uniknąć zatrzymania i rewizji, nie czekając ani chwili podchorąży wyprostował się i unikając kontaktu wzrokowego z Niemcami ruszył na przeciwległą stronę ulicy.

Marysia z przerażeniem obserwowała całą sytuacje nie zatrzymując się i sparaliżowana strachem nieuchronnie zbliżała się do rogu ulicy. Patrol zajmował całą szerokość chodnika, wiec dziewczynka nie mając możliwości ominięcia żołnierzy była zmuszona zatrzymać się przed nimi.

-Ty dokąd? - rzucił groźnie do Marysi jeden Niemców - co masz w tym koszu? Czym handlujesz?

-Yyy.... ja nic nie mam, nic, idę tylko na rynek-

Strach sparaliżował dziewczynkę.

Witold gdy znalazł się po drugiej stronie ulicy, podszedł do okna wystawy sklepowej zakładu zegarmistrzowskiego i w odbiciu szyby obserwował sytuacje. Widział jak przerażona Marysia zatrzymala się przed patrolem, jak na rozkaz ich, postawiła koszyk na ziemi.

Wściekły na swoją bezradność włożył dłonie do kieszeni płaszcza i zacisnął z całej siły na granatach.

-Mój Boże, co mam robić? - myślał załamany.

Porzucił myśl o granatach, wiedział ze w ten sposób by jej nie uratował.

Obserwował bezsilny jak jeden z Niemców nogą przewrócił koszyk, granaty które wysypały się na chodnik wprowadziły hitlerowcow w osłupienie, broń założoną na ramię bez namysłu chwycili w dłonie i wycelowali w Marysię.

-Ty mała bandytko !!! Skąd to masz ??

-krzyczał groźnie jeden z nich.

Witold w całkowitym bezruchu obserwował jak Marysia śmiertelnie przestraszona stoi przed żandarmami. Zobaczył jak w pewnym momencie dziewczynka nie wytrzymała presji i zrobiła krok do tylu, jeden z Niemców źle odczytał zachowanie Marysi i krzyknął

-patrzcie, ona ucieka !!!

Błyskawicznie najbliżej stojący zrobił krok w jej stronę, jednocześnie unosząc w ogromnym zamachu swój karabin.

Witold ukrył twarz w dłoniach, nie chcąc widzieć jak ciężka kolba karabinu z wielką siłą spada na głowę dziewczynki.

Marysia zamknęła oczy, nie widziała ciosu który na nią spadł, przed sekundę poczuła lekkie ukłucie i delikatną falę ciepła które rozlało się po całym ciele. Odniosła dziwne wrażenie jakby straciła swój ciężar i unosiła się w powietrzu, z ciekawością zaczęła się rozglądać dookoła. Przez zamknięte powieki widziała nieprzeniknioną biel, czuła się bardzo spokojna i bezpieczna. Uniosła i zbliżyła do twarzy swe małe dłonie, oglądnęła je z obu stron i uśmiechnęła się do siebie. Ponownie spokojnie spojrzała przed siebie, wszystko co ją otaczało sprawiało wrażenie jakby cały wszechświat był z najbielszej bieli.

Marysia nie orientowała się ile miała lat i zupełnie ją to nie interesowało, przez chwilę starała się w najgłębszych zakamarkach pamięci przypomnieć sobie coś z życia , ale bezskutecznie, czuła jakby wszystko co do tej pory przeżyła trwało tylko sekundy, a miejsce w którym się znajduje było dla niej tak bliskie i znajome jakby była to wiecznie. Zaczęła co raz pewniej z wyraźnym zadowoleniem rozglądać się dookoła, sprawiała wrażenie jakby wiedziała czego szuka. Po pewnym momencie, jeśli w ogóle można tak powiedzieć, gdyż dziewczynka zupełnie nie odczuwała upływu czasu, wydawało się, jakby w oddali wypełnionej bielą, pojawił się jakiś mały punkcik. Z każdą chwilą (która trwała lata, a może sekundy) punkt zbliżał się powoli, można było rozpoznać już po kształtach ze to ludzka postać. Marysia uśmiechała się odwracając wolno w jej stronę. Doskonale wiedziała kto się zbliża, czekała na nią od samego początku i końca.

-Widzisz? Mówiłam ze wrócę, ze Cię nie zostawię !! - zawołała wesoło Dziewczynka

- kochany tatko, widzisz? Przecież obiecałam.

Gdy byli blisko siebie, objęła ojca mocno i powtórzyła

- wróciłam tatko, już zawsze będziemy razem.

Tata Marysi nie odzywał się, cieszył się szczęściem ze spotkania swojej kochanej córeczki. Wiedział, ze ich marzenie się spełni, ze zawsze już będą razem, ze zawsze będą już razem .... aż do śmierci.

Dziewczynka przytulona do ojca podniosła głowę i puszczając do niego oczko z uśmiechem spytała - poczekamy teraz na mamę?

-Oczywiście Kochanie ze poczekamy.

Odpowiedział ojciec głaszcząc Marysię po głowie - poczekamy kochanie -powtorzył z czułością - Po to tu jesteśmy, poczekamy, choćbyśmy mieli czekać na nią całe życie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Bogumił 11.10.2019
    Chylę czoła przed autorem.
  • Darkot 11.10.2019
    Dziękuję.
  • Bożena Joanna 11.10.2019
    Wzruszające opowiadanie o dzielnej małej dziewczynce w wojennych czasach i tragicznych wydarzeniach. Ale popraw ortografię (polskie znaki) i interpunkcję. Piąteczka!
  • Darkot 11.10.2019
    Tak wiem, przepraszam. Całość pisana na telefonie bez polskich znaków, Po zakończeniu starałem się poprawić lecz nie wszystko się udało. Dziękuje za ocenię, bardzo się cieszę.
  • Wertyt 12.10.2019
    Mocne!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania