W górach szaleństwa

Działo się to ładnych parę lat temu. Biwakowałem w bazie namiotowej Przysłop Potócki w okolicach Rycerki, w malowniczym, wysoko położonym miejscu na Żywiecczyźnie, a mój trzydniowy pobyt z wolna dobiegał końca. Musiałem wstać wcześnie rano w sobotę, by zdążyć do Rycerki na pociąg i pojawić się na określoną godzinę w Górkach Wielkich koło Brennej, gdzie miałem do załatwienia kwestię przeprowadzki, przeprowadzaliśmy się bowiem z Górek do Wrocławia i należało tego dopilnować. Wcześniej, jak już mówiłem, przebywałem na beztroskim górskim wyraju. Przez trzy dni z rzędu pogoda była wspaniała i upalna i dopiero pod koniec pobytu, to jest w piątek pojawiły się przelotne burze, które jednak niczego nie ujęły bezbłędnej lipcowej aurze. Ponieważ w sobotę zaplanowałem zrobić pobudkę o trzeciej trzydzieści rano, należało dzień wcześniej położyć się spać najpóźniej o dwudziestej pierwszej. Było to nader trudne postanowienie, zważywszy na fakt, iż do obozu zaczęli napływać nowi goście, którzy rozsiedli się wokół ogniska i zaczęli pić piwo i głośno rozmawiać. W normalnych okolicznościach przysiadłbym się do nich, gdyż zaintrygowało mnie to, że są kapelą metalową, i to na dodatek ze Wschodu, ale tym razem musiałem spasować i myśleć wyłącznie o spaniu. Jeszcze przed snem rozliczyłem się z chatkowym, zapłaciłem za pobyt, spakowałem rzeczy i na koniec postanowiłem przejść się na sąsiednie wzgórze, by nacieszyć oczy zachodem słońca i jak najlepiej zakończyć ten piękny dzień ostatni. Pamiętam złote światło, które mnie zalało i wąską ścieżkę wiodącą na Praszywkę Wielką. Właśnie tego mi trzeba było, takich doznań i emocji tuż przed snem. Potem ułożyłem się grzecznie w namiocie i szybko wpadłem w objęcia Morfeusza, nie słysząc grzmotów ani dźwięków imprezy.

Na drugi dzień zbudziłem się, kiedy wszyscy smacznie spali. Dogasające ognisko pozwoliło stwierdzić, że zabawa zakończyła się najdalej przed godziną. Mimo letniej pory, na dworze było wciąż jeszcze ciemno i musiałem przyświecać sobie latarką. Szybko się ubrałem i zarzuciłem na ramię plecak, a następnie skierowałem się na mało uczęszczany szlak chatkowy, który sprowadzić mnie miał przez Pawliki do Gajówki Majów oraz asfaltówki biegnącej aż do samej Rycerki. Coś mi mówiło, że pogoda tego dnia będzie równie cudowna jak przez ostatnie trzy dni, choć po ulewnych deszczach wąska stroma ścieżka przypominała bardziej potok. I musiałem uważać, by po drodze – jak to się mówi – nie złapać zająca. Raz nawet pomyliłem strumyk ze ścieżką, ale na szczęście szybko naprawiłem swój błąd. Szedłem może z dziesięć minut i nic nie zapowiadało tego, co miało niebawem nastąpić.

W pewnej chwili zbliżyłem się do stromego wąwozu, którego dołem przebiegał ów szlak chatkowy. Jeszcze nim się do niego na dobre wpakowałem, zaniepokoił mnie dźwięk przypominający pochrapywanie. Poświeciłem latarką i aż zaniemówiłem z wrażenia. W słabym blasku dostrzegłem bowiem zarys sylwetki kosmity. Tak, wiem jak wygląda kosmita, wiem to z filmów. Zamarłem i zimny pot zaczął spływać mi po czole, tymczasem dźwięk łamanych gałęzi nagle ucichł. Istota najwyraźniej starała się przyczaić i stać się dla mnie niewidoczna. Szybko zacząłem kalkulować szanse na wyjście z opresji, analizując podręcznikowe sposoby obchodzenia się z obcymi. Odwrót stromizną nie wchodził zupełnie w grę. Nie chciałem odsłaniać pleców. Biec gdzie popadnie też nie mogłem. Pakować się prosto do wąwozu, gdzie predator miałby mnie jak na widelcu, również nie miałem ochoty. Nie było dobrego wyjścia z tej dramatycznej sytuacji, ale tkwić jak kołek także nie zamierzałem, choć broń Boże nie jestem Schwarzeneggerem, a to nie jest kino akcji. Całe życie przelatywało mi teraz przed oczami, a głos wewnętrzny przygotowywał mnie na najgorsze. Gdzieś z tyłu głowy rozkwitała myśl: „aha, to tak zginę”. Należało działać w sposób pewny i zdecydowany.

Wziąłem głęboki wdech, wyprostowałem się i zacząłem ze strachu śpiewać pieśni patriotyczne, po czym ruszyłem w głąb wąwozu. Przez cały czas śledziłem kątem oka, czy aby z włochatej ciemności nic się nie wynurza. I tak szedłem głośno podśpiewując i pogwizdując. Najpierw zrobiłem sto metrów, potem dwieście... i tak stopniowo opuszczałem to upiorne miejsce. Pamiętam, jaką wielką radość sprawiło mi pojawienie się pierwszej chatki na Pawlikach, z każdą chwilą i z każdym pokonanym metrem czułem się bowiem bezpieczniej. Po kolejnych dziesięciu minutach przeskoczyłem strumyk i doszedłem do asfaltówki, po której o tej wczesnej porze nic nie jechało. Asfaltówka, chociaż pusta, oznaczała ratunek i cywilizację. Dopiero teraz odkapslowałem butelkę z ciemnym piwem, ciesząc się i dziękując w myślach Bogu za uratowanie życia. Chwaliłem też w duchu gust obcego oraz zrozumienie dla moich patriotycznych wynurzeń.

Po kolejnych dwóch godzinach byłem już w pociągu relacji Zwardoń – Bielsko-Biała. Młody konduktor, u którego kupowałem bilet, nie mógł wprost uwierzyć w to, co mu o spotkaniu z groźniejszą i straszniejszą wersją E.T. opowiadałem. Myślał pewnie, że żartuję albo że zmyślam. Nie wiem, ile osób przeżyło spotkanie z największym i najszybszym spośród predatorów odwiedzających nasze góry, ale wiem jedno, to, że zaliczam się obecnie do wąskiego grona szczęśliwców, którzy owo spotkanie przeżyli. To i tak dobrze, że nie zamieniliśmy się z obcym na ciała albo że nie stałem się przedmiotem jakichś eksperymentów medycznych. Wiem też nade wszystko, ile warte jest na tle bezgranicznego kosmosu moje życie i że coś warte ono jest.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Materazzone rok temu
    Kojarzę tereny ale jakoś nie umiem zlokalizować owej chatki, gdzie trzeba płacić za nocleg. Na parszywce jest baza namiotowa to wiem ale gdzie ta chata! Piszeże człowieku bom ciekaw!

    Ps. Tam kosmitów jest więcej, coweekend, całe masy!
  • Dzięki za komentarz, powitać w mych skromnych progach, tj. na mojej podstronie. Już wyjaśniam wątpliwą kwestię: po prostu źle się wyraziłem. Na PP jest jedna chatka, ale nade wszystko są namioty. Płaci się chatkowemu, a raczej bazowemu jakieś 7-10 zł, czyli tyle co nic. Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś w górach (szaleństwa)! Niech las wiedzie nas! :-)
  • Ale super. To autentyk, co nie? Szczególnie podobają mi się te pieśni patriotyczne ?
    Literacko też świetne, np. "włochata ciemność".
    Kiedyś widziałem kulę świetlną nad lasem przez okno, ale że nic nie robiła, to poszedłem spać... Jung pisał, że to wytwór naszych umysłów, i dziwne by było, gdybyśmy UFO nie widzieli... Co za down.
    Pozdrawiam ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania