Extra specjalne opowiadanie na życzenie pt. DLACZEGO WENA?
Zainspirowany komentarzem jednej z czytelniczek (a przecież dla czytelników piszemy) postanowiłem opowiedzieć mrożącą krew w żyłach historię nazwy WENA. A przedstawia się ona jak następuje:
Było to dawno, dawno temu, w epoce zwanej przez naukowców erą mezozoiczną, gdzieś na przełomie jury i triasu. Z gąszczu olbrzymich drzew wyłonił się Welociraptor, mięsożerny dinozaur, za nim przyczłapał Eoraptor, dalej Nedoceratops, aż w końcu Allozaur. Wszystkie cztery mimo olbrzymich rozmiarów, móżdżki miały maleńkie. Zaczęły więc napieprzać się ile wlezie. Po trzech dniach zażartej (dosłownie) walki padły martwe.
Wiele milionów lat później, pod koniec dziewiętnastego stulecia, kanadyjska wyprawa paleontologiczna odkryła skamieliny czwórki uczestników prastarej bójki. Zachowały się w świetnym stanie. Uradowani wydobyli je z piachu, oczyścili i wstawili do muzeum w Montrealu. Stały tam sobie przez wiele lat. Któregoś dnia do budynku wtargnął podpalacz i (jak to zwykli robić podpalacze) podpalił muzeum. Strażacy przybyli szybko. Część eksponatów jednak uległa zniszczeniu, niektóre zostały uszkodzone. Szkielety czterech dinozaurów ocalały. Okopciły się tylko napisane na tablicach ich nazwy. Zniknęła większość liter. Kiedy burmistrz Montrealu przybył oszacować straty spojrzał z zaciekawieniem na przydymione tabliczki. Zaczął czytać ocalałe litery, od lewej do prawej. W (tyle zostało z nazwy Welociraptor), E (Eoraptor), N (Nedoceratops) i A (Allozaur).
– WENA – powtórzył jeszcze raz burmistrz. – Ciekawe.
Zapisał litery do swojego opasłego notesu, w którym zapisywał wszystko co wydało mu się ciekawe.
Po latach, kiedy burmistrz zmarł, zjawiła się w jego domu cała rodzina. Wszyscy przybyli z nadzieją na spadek. Kłócili się i obrzucali najgorszymi wyzwiskami w swej obrzydliwej chęci zgarnięcia czegoś po nieżyjącym krewnym. Tylko mała dziewczynka, zwymiotowawszy wpierw po wysłuchaniu steku przerażających swą chciwością dialogów, podeszła do biurka dawnego burmistrza i sięgnęła po leżący na nim, sporych rozmiarów, czarny notes. Wzięła go do rąk. Widniał na nim tytuł „Ciekawe”. Dziewczynka zaczęła wertować kartki. Nie znalazłszy w nim nic ciekawego rzuciła notes ze złością na podłogę. Ten upadł otwierając się na stronie, którą przeoczyła. Jej oczy błysnęły nieopisaną radością. WENA. Cóż za genialne słowo. Dziewczynka chwyciła kajet i wybiegła z domu zmarłego burmistrza. Po ukończeniu najlepszych szkół i uczelni w Kanadzie została w wieku dwudziestu lat pisarką. Zamieszkała w domku położonym w lesie. Pachniało tam często żywicą. Któregoś roku zjawił się tam Arkady Fiedler, polski podróżnik i pisarz. Tak zafascynował go zapach, że napisał tam książkę „Kanada pachnąca żywicą”. Dziewczynka jednak, o przepraszam, dziewczyna miała uczulenie na zapach żywicy. Spytała Fiedlera co to za kraj ta Polska. Powiedział jej. Dzień później leciała już na pokładzie wielkiego jumbo jeta do tej dziwnej krainy. Tam założyła wkrótce wytwórnię leków przeciwko alergii na żywicę, która nazwała WENA (Wytwórnia Ekologicznych Naparów Alergicznych). Rzuciła pisanie. Nie opłacało się. Jej firma rozrastała się z miesiąca na miesiąc. W końcu urosła taka duża, że nie mieściła się już w Polsce. Po roku przeniosła swoją WENĘ do Wenezueli. Tam dopiero zaczęła żyć prawdziwym życiem. Kiedy Hugo Chavez odkrył, że nazwa firmy to prawie połowa nazwy państwa, którym rządził, mianował dziewczynę na stanowisko WENY (mianownik: kto co WENA) czyli Wielkiej Eminencji Najwyższego Arcymistrza. Nikt właściwie nie wiedział o co tu chodzi. Czym zajmuje się piastująca ten tytuł osoba. Najważniejsza była po prostu dobra zabawa.
NO I DLATEGO MÓJ NICK TO WENA, bo w opowiadaniach, które piszę, też najczęściej nie wiadomo o co chodzi. Liczy się właśnie zabawa i humor. A jeśli jeszcze przy okazji wywołam u kogoś ruch warg, nazywany uśmiechem, to czego chcieć więcej.
Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania