Feralne życzenie

Usłyszałem ciche pikanie zegarka, obwieszczające upłynięcie pełnej godziny, odkąd rozpocząłem swój jednoosobowy maraton. Wdzięczny Bogu upadłem na pobliską ławkę, chciwie łapiąc ciepłe, lipcowe powietrze.

Dopiero po kilku głębokich wdechach i butelce wody zdołałem oprzytomnieć i doprowadzić się do stanu względnej normalności. Rozejrzałem się po miejscu do którego przywiódł mnie mój duch sportu. Był to miejscowy rezerwat przyrody, nazywany przez miejscowych „Niebieskimi Źródłami,” ze względu na kolor bijącej ze źródeł wody.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem to miejsce. Cichy, otoczony drzewami staw był z reguły o tej porze roku wypełniony ludźmi, ale dziś szczęśliwym trafem było względnie pusto. W spokoju mogłem więc słuchać szumu drzew i koncertujących wśród nich ptaków, niczym nie niepokojony. Siedziałem na wygodnej ławce, z twarzą wystawioną w stronę słońca, i ogrzewałem się jak kot na piecu, z nudów wysnuwając coraz to nowsze i bardziej zaskakujące wnioski na filozoficzne tematy. Czułem się błogo, wdychając czyste powietrze i dając w spokoju odpocząć skatowanym nogom. Nawet nie zauważyłem jak powoli rozpłynąłem się wśród tej sielankowej atmosfery, i przy akompaniamencie szumu oraz świergotów wkroczyłem w rozkoszne objęcia Morfeusza.

Obudziłem się kilka godzin później.

Przeciągnąłem się i spojrzałem na zegarek. Zdusiłem przekleństwo widząc, że wskazuje on godzinę trzecią zero zero. I niestety nie trzecią po południu.

Zmęczony zmusiłem swoje zakwaszone mięśnie do powstania i zacząłem iść w stronę domu. Nie martwiłem się reakcją rodziców, bo ci wyjechali dzień wcześniej z resztą rodziny do dziadków. Nie wzięli mnie ze sobą, bo wziąłem sobie wakacyjną pracę i nie mogłem wyjechać z miasta.

Przeszedłem kilka metrów, po czym moich uszu dobiegł cichy chichot. Nie jest to dźwięk jaki chciałbym usłyszeć będąc sam w środku nocy w lesie, więc chyba nikogo nie zdziwi, iż odwróciłem się wtedy tak gwałtownie, że niemalże skręciłem sobie kark. Zobaczyłem dzięki temu młodą dziewczynę, gdzieś w wieku szesnastu lat, biegnącą między drzewami. Była naprawdę piękna. Widziałem ją tylko przez chwilę, ale udało mi się dostrzec jej gładką i okrągłą twarz, oraz przebijające się przez dziwną różową sukienkę z falbankami ciało, wyglądające jakby przez wiele lat nosiła gorset.

Zaciekawiony pokonałem zmęczenie i poszedłem za nią. Może nie był to najlepszy pomysł, ale zaślepiła mnie ciekawość, więc nawet nie pomyślałem o możliwych konsekwencjach. Na szczęście, nie musiałem śledzić jej długo, więc nie zdążyło dojść do mnie, co wyrabiam. Dziewczyna szybko się zatrzymała, a ja obserwowałem co będzie dalej, pozostając w bezpiecznej odległości.

Okazało się, że podeszła do chłopaka, który wyraźnie czekał na nią już dłuższy czas. On także był nietypowo ubrany, lecz przez ciemności panujące w parku niewiele widziałem. Podał jej jakiś kwiat, i zaczął z nią rozmawiać. Podszedłem bliżej, żeby słyszeć co mówią. Chłopak miał jakąś dziwną wymowę, chyba nie był Polakiem, ale dało się go zrozumieć.

-Moja kochana, jak długo, już tu przychodzimy? Od kilku miesięcy czekam tu na ciebie każdego dnia. Zżółkły już liście i nadchodzi zima, ja nie wiem nic o twoim domu i rodzicach, a ty nie chcesz mi nic powiedzieć, więc ilekroć stąd wracam rwę sobie włosy ze strachu o ciebie. Dlaczego nie zamieszkasz u mnie? Jestem świetnym myśliwym, dom mam nieopodal, a w nim pod dostatkiem mleka, owoców i zwierzyny. Co stoi nam na przeszkodzie?

Słuchając tego wyznania moje oczy powiększyły się niemal dwukrotnie. Jaka zima? Przecież mamy lipiec. I jaki myśliwy? Chłopak sięgał mi do brody, jakim cudem miałby mieć broń, i jeszcze umieć z niej strzelać? Zresztą chwalenie się taką umiejętnością z rzadka bywa dobrym pomysłem, a on mówi o tym, jakby to było coś powszedniego. Skonsternowany przybliżyłem się do pnia za którym stałem i wytężyłem słuch. Teraz to już nie mogłem im odpuścić.

-Dobrze mój miły. - odparła dziewczyna. Głos miała wysoki i ciepły. - Zamieszkam z tobą. Lecz pod jednym warunkiem. Chcę, abyś przysiągł mi wierność. Nikt nie może być między nami, jasne?

Gdy "myśliwy" usłyszał ten dziwny warunek, ukląkł, wziął w rękę garść piasku i powiedział:

-Klnę się na Boga Ojca Wszechmogącego, na swą duszę i na święty blask księżyca, pozostanę stały wobec ciebie i dochowam ci wierności. Tak mi dopomóż Bóg.

Dziewczyna zachichotała. Śmiech miała słodki, ale co najmniej dziwny. Drapieżny.

-Dobrze więc. Spotkajmy się tu także jutro. Jeżeli dochowasz mi przysięgi zamieszkam w twoim domu.

Rozeszli się. Dziewczyna pobiegła gdzieś w las, i po chwili zniknęła nam z pola widzenia, a chłopak został sam. Przez chwilę chciałem ja ścigać, ale biegła między drzewami szybciej, niż ja po asfalcie.

Zostałem więc razem z dziwnym chłopakiem, który powoli zaczął iść w stronę przeciwną niż wyjście. Po krótkim zastanowieniu ruszyłem za nim. Nie obchodziło mnie, że kogoś śledzę, musiałem dowiedzieć się, co się tu dzieje. Głowa już mnie bolała od coraz to nowych pytań. Dlaczego spotykają się w nocy? Czemu żadnego z nich nie dziwi zachowanie drugiego? Dlaczego dziewczyna poprosiła go o przysięgę, jakby to był dowód rzeczowy? Czemu on tak dziwnie przysiągł? I co najważniejsze, gdzie on teraz idzie? Po prostu musiałem to wyjaśnić. Szedłem powoli za nim, za wszelką cenę starając się nie wydawać żadnych odgłosów. Przebyliśmy tak jakieś pięćdziesiąt metrów, po czym on zatrzymał się, patrząc na coś, czego ja nie mogłem dostrzec zza drzewa. Podkradłem się więc bliżej, i moim oczom ukazała się inna kobieta, jeszcze piękniejsza niż poprzednia. Jej uroda była tak powalająca, że nie jestem w stanie tego opisać.

Ale nie to było najciekawsze. Najciekawsze było to, że stała na środku bajora, kilka metrów za barierkami. Jednak nie stała na jakiejś wysepce czy w wodzie, a NA WODZIE! Chodziła po tafli, niczym Jezus, a krople wody od tak unosiły się wokół niej! Myślałem, że oczy wyjdą mi z orbit. Kobieta uśmiechnęła się i coś powiedziała, a gdy mówiła wokół niej pojawiła się jakby odrobina światła. Zobaczyłem dzięki temu, że jej skóra ma niebieskawy odcień.

-Witaj piękny. - Usłyszałem jej cichy głos. Piękno tego dźwięku niemal zwaliło mnie z nóg. - Dlaczego błąkasz się po lesie? Czemu nie jesteś w swej chacie o tak późnej godzinie?

-D-dla mojej... u-ukochanej - odezwał się chłopak. Po jego głosie wywnioskowałem, że jest równie porażony co ja. Choć ja pewnie na ten widok nie dałbym rady chociażby mruknąć.

-Och tak, widziałam ją. - odezwała się... Istota. W jej głosie zabrzmiała odrobina gniewu, która tylko dodała jej uroku. - Nie rozumiem, po co tak się dla niej starasz. Stara, brzydka zołza. Każe ci przychodzić tu o północy, nie chce niczego o sobie powiedzieć, traktuje jak dziecko, i pewnie jeszcze śmieje się za plecami z naiwnego młodzieńca, który raz za razem daje się nabrać na jej grę. Po co w ogóle marnujesz na nią czas? Lepiej wejdź razem ze mną w głębiny. Mógłbyś zobaczyć rzeczy, których nie widział jeszcze niemal nikt, i doświadczyć rozkoszy, o jakiej żaden człowiek nawet nie śnił. Pływać na po dnie oceanów, latać w powietrzu wśród ptaków i cieszyć się życiem, jakiego sobie nie wyobrażasz. W zamian chcę tylko, byś pozostał przy mnie. Pozostań przy mnie i okaż mi swoją miłość. Co ty na to, mój ukochany? - Powiedziała, wyciągając swoją smukłą rękę w stronę młodzieńca.

Chłopak wahał się przez chwilę, patrząc niepewnie na wyciągniętą w jego stronę dłoń. Chyba, myślał o swojej dziewczynie i złożonej przysiędze, bo co chwila zerkał na świecący w górze księżyc. Dopiero po długiej, ciągnącej się przez wieczność chwili na jego twarzy zobaczyłem wyraz zdecydowania. Zrobił krok do przodu, a następnie kolejny i następny, i po chwili był już na wodzie. Ani barierka umieszczona przy bajorze, ani tafla wody pod nogami go nie ograniczała. Podszedł powolnym, wciąż jeszcze nie do końca pewnym krokiem do wzywającej go istoty i ujął jej dłoń, po czym objął ją delikatnie. Na ten widok poczułem ukłucie zazdrości. Dałbym w tej chwili wszystko, w zamian za bycie na jego miejscu. Chciałem dotknąć jej włosów, poczuć ciepło jej ciała, spojrzeć w jej niemal niewidoczne stąd oczy i usłyszeć jak ten niesamowity głos wypowiada moje imię. Przez chwilę marzyłem, by być na miejscu tego myśliwego.

I do dziś dziękuję Bogu, że to marzenie się nie spełniło.

Chwila uniesienia trwała bowiem dla chłopaka bardzo krótko. Nachylił się, żeby ją ucałować, po czym nagle zastygł w połowie drogi do jej ust. Jego skóra stała się w jednej chwili wysuszona i żółta, po czym zaczęła szarzeć, a ręce na moment się pogrubiły, by zaraz potem pokryć się mnóstwem zmarszczek i wątrobowych plam, a następnie schnąć i nienaturalnie chudnąć. Po chwili całe jego ciało wyglądało jak gdyby należało do osoby która żyła przez setki lat, ale wciąż się starzała. W końcu jego pożałowania godne, żywe zwłoki zaczęły się rozsypywać, odsłaniając trudną do opisania masę, która chwilę temu była zapewne jego organami wewnętrznymi. W ogólnym rozbłysku światła jaki przy tym nastąpił zobaczyłem jego oczy, które patrzyły na tą istotę wzrokiem pozbawionym nadziei, załamanym i smutnym.

-Ile to już lat? - zapytał wyraźnie, mimo, że w jego gardle było już tyle dziur, że nie powinien móc chociażby szeptać.

-Kilkaset. - odpowiedziała jego świeża wybranka płaczliwie. Wtedy zauważyłem, że ona również się postarzała, choć znacznie mniej niż on. Wcześniej wyglądała bardzo młodo, a teraz jakby miała przynajmniej sześćdziesiąt lat. - Ale czy to ważne? To się już nie skończy. - wychlipała, opierając głowę na jego ramieniu. - Dlaczego, dałam nam całą wieczność, czy nie mogłam powiedzieć, że potrwa to chociażby z tysiąc lat? - Całkowicie się rozpłakała, chowając twarz w dłoniach.

Nie rozumiałem nic z tej sceny, ale rzuciłem się im na ratunek. Sam nie wiem, co chciałem przez to osiągnąć, skoro nawet nie rozumiałem, co się dzieje, ale przeskoczyłem przez barierkę i spróbowałem do nich dobiec. Niestety, w przeciwieństwie do pary kochanków, ja nie mogłem unieść się na wodzie i wbrew moim oczekiwaniom wpadłem do jeziora. Przez chwilę czułem wtedy paraliżujące wręcz zimno, po czym mój wzrok zetknął się ze wzrokiem tej pary. Spojrzeli na mnie pełni zdziwienia, a ja poczułem, jak zimno zmienia się w falę bardzo przyjemnego ciepła, i w jednej chwili zmorzył mnie sen. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić lub powiedzieć, powróciłem w ramiona Morfeusza.

Moim następnym wspomnieniem było półsiedzenie na ziemi, tuż przed wejściem do rezerwatu. Był już ranek, a ja uciekłem z tego przeklętego miejsca najszybciej jak mogłem, po czym złapałem taksówkę i dojechałem do zakładu w którym pracowałem na chwilę po rozpoczęciu mojej zmiany. Nikt nawet nie podejrzewał, czym może być spowodowane moje spóźnienie.

Kolejne tygodnie poświęciłem na szukanie informacji o tym, co widziałem. Przeczesałem połowę wikipedii, przejrzałem miliony internetowych stron, założyłem dziesiątki forów, przeczytałem trzy czwarte miejskiej biblioteki, wypytałem każdego kogo znałem i mógł coś wiedzieć, chodziłem na Niebieskie Źródła dziesiątki razy o każdej porze dnia i nocy i wiele, wiele więcej, aż wreszcie znalazłem odpowiedź. Długo to trwało, ale znalazłem.

I trzeba przyznać, to niezła historia.

Kilka wieków temu Adam Mickiewicz napisał balladę pod tytułem "Świtezianka." Opowiadała ona o strzelcu, który poprzysiągł wierność kobiecie, ale złamał przysięgę, gdy ta poddała go próbie. Strzelec jako karę otrzymał wyrok tysiąca lat cierpień nad brzegiem jeziora Świtezia, niezdolny do opuszczenia tego miejsca. I jak się okazuje, ta popularna ballada nie tylko nie była fikcją literacką, ale nie była nawet odosobnionym przypadkiem. Świtezianki, bo tak nazywają się te stwory, bardzo często poddają swoich wybranków takim próbą. Tych, którzy podołają, czeka życie o jakim nie śnili, zaś ci, którzy się złamią, muszą odpokutować swój czyn. Karę wybiera sama Świtezianka, poprzez wykrzyczenie go swojemu mężczyźnie w twarz, a od jej wyroku nie ma odwołania. Niestety, nawet z jej ręki. Jeżeli Świtezianka kogoś skaże, to wyrok zostanie wykonany i koniec. Nieważne jaki był. Właśnie ta zasada musiała okazać się tragiczna w skutkach dla tamtej pary.

Kilkukrotnie chodziłem na "Niebieskie Źródła" o trzeciej w nocy, żeby potwierdzić swoją teorię. Na początku się bałem, ale szybko zrozumiałem, że oni nie mogą zrobić mi krzywdy, a po kilku wizytach miałem już pewność co do swojej racji. Świtezianka ukarała strzelca wiecznym powracaniem w to miejsce, i niekończące się odgrywanie ostatnich momentów jego życia. Pod sam koniec tego procesu ciała tej dwójki na krótką chwilę wyrywają się z pętli czasu, a oni odzyskują wspomnienia i są doprowadzani do stanu, w jakim powinni być, gdyby nie ten los. Najpewniej miało to spotykać tylko strzelca, ale skoro Świtezianka jest częścią tego wspomnienia, to i ona w nim utknęła. Po prostu użyła złych słów.

Współczuję tej dwójce. Czasem nawet ich odwiedzam. Próbowałem nieraz wyciągnąć ich z tej matni, ale zawsze nagle zasypiałem otoczony ciepłem, i budziłem się tuż przy wejściu do rezerwatu. Nic nie mogę zrobić. Jedyne co mi pozostało to współczuć młodej parze, która jeden błąd będzie odpokutowywać już przez wieczność. Pokój ich duszom.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Abbadon 31.08.2016
    Hej. Wracam po wakacjach z kilkoma nowymi małymi tekstami i jednym większym. Jeżeli czas pozwoli, postaram się wrzucać jeden na tydzień. Miłego czytania!
  • Violet 31.08.2016
    Fajna opowiastka, przeczytałam z zaciekawieniem.5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania