Gdzie jest zając?

GDZIE JEST ZAJĄC?

 

- Gdzie są twoje zdjęcia? - ktoś mnie kiedyś zapytał na jednym z fotograficznych portali internetowych, na którym z zapamiętaniem umieszczałem swoje fotografie. Odpowiedzieć jednym zdaniem, nie jest sposób. Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sięgnąć pamięcią do zeszłorocznej zimy, jednego z nielicznych, śnieżnych dni, który zapoczątkował pewien pełen nieoczekiwanych zwrotów ciąg zdarzeń.

Od wielu lat, praktycznie od czasów czarno białej fotografii analogowej, amatorsko zajmuję się fotografowaniem. Przez wiele lat robiłem za typowego fotografa rodzinnego. Przy czym nie lubiłem sztucznych, upozowanych ujęć. Z upodobaniem czaiłem się z aparatem za drzwiami, załomem ściany by zrobić zdjęcie naturalne, bez sztucznych uśmiechów i galowych strojów. I te właśnie zdjęcia, po upływie kilkudziesięciu już lat darzę największym sentymentem, jest w nich zatrzymany obraz świata taki jaki pamiętam. Obraz świata mojego dzieciństwa i młodości.

Później przyszedł czas na fotografię kolorową, w której nie znalazłem czasu i miejsca na jakieś artystyczne zacięcie. Przez pewien czas robiłem te kolorowe zdjęcia typowymi „małpkami”, które jakością zdjęć ustępowały mojemu staremu, wysłużonemu ale niezawodnemu Zenitowi.

Fotografia cyfrowa, internet otworzyły całkiem nowe możliwości. Nowe pola do realizowania swojej pasji w sposób twórczy, z artystycznym zacięciem. Robienie zdjęć w tym czasie, stało się dla mnie prawdziwą pasją. Nie spodziewałem się, że w moim mocno dojrzałym już wieku, zajdą zdarzenia, które skutecznie wyleczą mnie z mojej miłości do fotografii.

Jak już wcześniej pisałem, pamięcią musimy wrócić do roku ubiegłego, a w zasadzie do poprzedniej zimy. Zimy jak pamiętamy wyjątkowo łagodnej, skąpiącej siarczystych mrozów, a i śniegu było tyle co przysłowiowy kot napłakał. Jakaż więc była moja radość, gdy pewnego ranka po przebudzeniu wyjrzałem przez okno i zobaczyłem miłą mojemu sercu i wytęsknioną biel śniegu. Spojrzałem na termometr, temperatura wahała się koło zero stopni, nie należało zatem liczyć, że śnieg zbyt długo poleży, tym bardziej, że grubość pokrywy należało uznać za naprawdę symboliczną. Jedynym pocieszeniem był fakt, że nie szedłem tego dnia do pracy, więc mogłem od rana oddać się mojej pasji.

Z wielkim poświęceniem odmówiłem sobie porannej kawy, śniadanie zjadłem w biegu. Szybko i ciepło, a przede wszystkim cicho aby żony nie obudzić, ubrałem się. Po piętnastu minutach, ze śpiochem jeszcze na oczach oraz plecakiem i statywem na plecach, opuszczałem progi mojego mieszkania. Fakt mieszkania w małej miejscowości ma swoje plusy i minusy. Dla mnie, jako leśnego łazika, położenie mojej miejscowości było wręcz idealne. W którą stronę świata nogi by mnie nie poniosły, zawsze doprowadzą mnie w głąb Borów Dolnośląskich. Z racji tego, iż akurat w tym dniu pośpiech odgrywał znaczącą rolę, swoje kroki skierowałem w kierunku wschodnim, gdzie po przejściu około jednego kilometra mijałem pierwsze drzewa. Okazało się, że w lesie śniegu jest jeszcze mniej. Duża część była zatrzymywana w koronach drzew, im gęściejszy las, tym mniej śniegu na ziemi. Miało to swoje plusy. Zamiast wszechobecnej, nudnej bieli, miejscami było widać żółte, lub brązowe plamy suchej trawy, czy też opadłych jesienią, na wpół zgniłych liści. Nie muszę chyba mówić, że od razu wziąłem się ostro do fotografowania. Na początku leniwie szwendałem się po lesie, z rozmysłem i starannością operując sprzętem, udało mi się uzyskać w miarę zadowalające efekty.

Jednak w miarę upływu czasu zaczęło robić się wyraźnie coraz cieplej, śnieg pod moimi nogami zaczął zamieniać się w mokrą breję, z drzew zaczęły lawinowo spadać duże czapy mokrego, ciężkiego śniegu. Warunki oświetleniowe również zaczęły się diametralnie zmieniać. Nadciągnęły, ciemne, ciężkie, ołowiane chmury, niosąc dużą porcję wilgoci, zaczęła padać mżawka, chwilami przechodząca w zacinający, co prawda drobny, ale wyjątkowo paskudny i nieprzyjemny deszcz. Spojrzałem na zegarek, zdziwiłem się jak szybko minął mi czas, było już kwadrans po godzinie piętnastej, a więc jak na warunki zimowe, zapadał powoli wieczór. Wszedłem do lasu od strony wschodniej mojej miejscowości a teraz znajdowałem się od strony południowej, zrobiłem duże koło i lekko licząc przebyłem około dziesięciu kilometrów. Teraz miałem do przebycia jeszcze około pięciu i mogłem liczyć na obiad, który od dłuższego czasu mi się marzył, kiszki marsza grały na potęgę. Doszedłem do miejsca gdzie znajdowały się nieużytkowane stawy hodowlane, były to suche, porośnięte trawą niecki poprzecinane siatką grobli. Przez miejscowych zwane stawy suche dolne. Zatrzymałem się na grobli aby pochować sprzęt, gdy wzrok mój padł na przeciwległy brzeg, a może raczej na ciemną, ponurą dąbrowę znajdującą się w oddali. Ciemne, niemal czarne pnie tworzyły jednolitą ścianę, gałęzie i konary powyginane, poskręcane we wszystkie strony wznosiły się ku niebu niczym drapieżne szpony. O dziwo, na ziemi pozostały nieliczne, brudne plamy śniegu, natomiast na gałęziach i konarach zalegała jego całkiem gruba warstwa. Jego biel silnie kontrastowała na niemal czarnym tle drzew tworząc delikatny, ażurowy, bezładny wzór. Statyw miałem schowany do pokrowca, nie chciało mi się ponownie go rozkładać, dlatego przyklęknąłem na jedno kolano, o drugie oparłem łokieć i pstryknąłem kilka zdjęć. Szczerze mówiąc nie liczyłem na to, że wyjdzie z tego coś olśniewającego. Schowałem aparat do plecaka i poszedłem do domu.

Jeszcze tego samego wieczora popijając przed monitorem komputera gorącą herbatkę zająłem się obróbką zdjęć. Tak jak przypuszczałem, niedobór śniegu dał na matrycy całkiem ciekawe efekty (http://www.digart.pl/praca/7915180/Zima.html). Okazało się, że zimowe zdjęcia również mogą być kolorowe. Zdjęcia dąbrowy, na matrycy monitora okazały się równie nieciekawe, wręcz nudne jak na wyświetlaczu aparatu. Jednak było w nich coś, co przyciągało wzrok, było w nich coś co wzbudzało zainteresowanie a jednocześnie i grozę. Niby nuda, ale straszna nuda. Zacząłem je po kolei kasować, okazało się, że zrobiłem siedem zdjęć, przed skasowaniem ostatniego ręka mi zadrżała i nie wiedzieć czemu zapisałem je na twardym dysku. Nie powiem, żeby ponura wizja wiekowego, dębowego lasu, przyprószonego śniegiem mnie prześladowała, faktem jednak jest, że siedząc przed komputerem dosyć często plik otwierałem i przyglądałem się, jakbym chciał w bezładnej plątaninie gałęzi ujrzeć coś sensownego. Ile razy spojrzałem w mrok skryty pomiędzy pniami wiekowych dębów, tyle razy wydawało mi się, że coś w tym mroku jest, coś co czeka na odkrycie. A może to ktoś. Ktoś kto sam będąc niezauważonym obserwował moje poczynania.

Pewnego wieczora, włączyłem drukarkę i wydrukowałem zdjęcie w formacie A-4 i to w pięciu egzemplarzach, rzadko to robię. Jedynie w przypadku gdy zamierzam zdjęcie umieścić w rodzinnym albumie, jednak wtedy stosuję format pocztówkowy, ewentualnie w przypadku, gdy zamierzam zdjęcie wysłać na jakiś konkurs. Akurat w tym przypadku nie zamierzałem nigdzie go wysyłać. Jak już wcześniej mówiłem kadr był nudny, nijaki. Nie nadający się absolutnie do publikacji.

Niemniej jednak wydrukowana fotografia zajęła poczesne miejsce na ścianie obok komputerowego monitora. Teraz mogę napisać bez przesady, że wzrok mój padał na to zdjęcie setki razy w ciągu dnia. Zauważyłem, że żona również przechodząc obok biurka przystawała na chwilę i wpatrywała się w zdjęcie.

- Spodobało ci się? - spytałem.

- Nie, jest takie zwyczajne, bez wyrazu, ale jest w nim coś co przyciąga wzrok – opowiedziała – trudno to określić, wzbudza mały niepokój. Jest takie jakieś tajemnicze.

- Coś się czai pośród tych drzew – dodałem.

- Wariat jesteś. Ale masz trochę racji. Patrząc na nie odnoszę wrażenie, że posiada ono ukryty sens. Wydaje mi się, że jest oprócz tych drzew przysypanych śniegiem jeszcze coś, czego nie potrafię dojrzeć, jak na rysunkach, które pamiętam z dzieciństwa, niby tylko drzewa, tylko las, ale pod spodem napis znajdź ukrytego zająca. I dopiero jak się dobrze przyjrzysz, zauważasz, że niektóre z drzew, górki i pagórki, cienie układają się na kształt tego sympatycznego zwierzaka. - szczerze mówiąc też miałem takie same odczucia spoglądając na to zdjęcie.

Bardzo krótka i uboga w mrozy i śnieg zima minęła. Przyszło przedwiośnie, po nim wczesna wiosna. Drzewa zaczęły strzelać pąkami, na łąkach i trawnikach trawa zaczęła się zielenić świeżą, soczystą zielenią. Dzień robił się coraz dłuższy, w słoneczne dni słońce przyjemnie grzało w plecy. Ja też zacząłem budzić się z zimowego letargu, poczułem przypływ energii, wolę działania, która sprawiła, że ciepłe kapcie i fotel zamieniłem na sportowe buty i rower.

Ciągle jednak nie zapominałem o fotografii zrobionej zimą. Nie dało się zapomnieć, bo w dalszym ciągu tkwiła na ścianie przy biurku. Pewnego wieczora, gdy przeglądałem zdjęcia z rowerowego wypadu, pod wpływem wewnętrznego, irracjonalnego impulsu sięgnąłem po fotografię, zdjąłem je ze ściany, ze stojącego na biurku przybornika wyjąłem marker permanentny i ciągnąc nim po białych liniach, wytyczonych przez spoczywający na konarach śnieg, wykonałem może i trochę koślawy, ale i wyraźny napis:

R A T U J

Czyżby to był ten ukryty sens? Tajemnica tego zdjęcia? Jeśli tak, to napotkałem na następną zagadkę, o wiele bardziej tajemniczą niż poprzednia. No bo kogo miałbym ratować, minęły już ponad dwa miesiące od zrobienia zdjęcia, i jeśli ktoś wtedy rzeczywiście potrzebował pomocy, to przez ten czas albo skonał, albo tej pomocy sam sobie udzielił. Druga sprawa, że sposób przekazania prośby, czy też błagania o pomoc wkracza już w kręgi metafizyczne, czyżbym wkroczył w świat duchów, prastarych wierzeń, nieznanych sił przyrody, kierujących niepostrzeżenie naszym losem. Nie, to nie dla mnie. Ja umysł ścisły, wierzący tylko w naukę, przysłowiowe szkiełko i oko, miałbym stać się obiektem zainteresowania istot, sił lub bytów niematerialnych? Wolne żarty. Istniało jeszcze jedno wyjaśnienie całej sytuacji, które jakoś niechętnie przyjmowałem do wiadomości. Mówiąc wprost, sfiksowałem, odbiła mi palma. Najgorsze, co obserwowałem z przerażeniem udzielało się to również mojej żonie.

Pomimo, że podchodziłem, a może raczej starałem się podchodzić do sytuacji sceptycznie i w sposób racjonalny, nie wyrzuciłem zdjęcia z naniesionym przeze mnie napisem. Powróciło one na swoje miejsce. Zawisło z powrotem na ścianie.

Teraz wzbudzało we mnie jeszcze większy niepokój, a jednocześnie jeszcze większe zainteresowanie. Jak zauważyłem moja żona Łucja również zaczęła okazywać większe zainteresowanie. Kiedyś przechodząc rzuciła tylko okiem, nie zatrzymując się. Teraz często przystanęła, siadała przy biurku i w milczeniu wpatrywała się w zdjęcie. Po pewnym czasie zacząłem odnosić wrażenie, że coś chce mi powiedzieć, wyraźnie dusiła coś w sobie jakby czekając, aż ją zachęcę do wynurzeń.

- Co ci leży na duszy? - siedziałem przed komputerem i czułem, że za moimi plecami żona kolejny raz w milczeniu obserwuje zdjęcie.

- Ostatnio tak mi coś przyszło do głowy. Ale to by było czyste wariactwo – odpowiedziała

- Myślę, że bardziej nie możemy już chyba dać się zwariować, mów śmiało.

- Nie wiem czy sobie przypominasz tę sprawę zaginięcia młodej dziewczyny latem zeszłego roku?

- Niezbyt dokładnie, coś tam mi się obiło o uszy, ale mów dalej.

- W zeszłym roku latem w naszym miasteczku zaginęła młoda dziewczyna, miała szesnaście, może siedemnaście lat. Było to jakoś na początku lipca, początek lata, początek wakacji.

Wyszła z domu na pół godziny i ślad po niej zaginął. Wyszła w letniej przewiewnej, letniej sukience, nie wzięła nawet ze sobą telefonu komórkowego. Początkowo mówiło się, że mogła uciec z jakimś gachem, ale matka i znajomi stanowczo zaprzeczali.

Dziewczyna grzeczna, zero problemów wychowawczych, bardzo dobra uczennica. Ustabilizowane, pozbawione wybryków i dramatycznych zwrotów życie i nagle masz, jak kamień w wodę. Wyszła na pół godziny, minęło pewno pół roku a jej ciągle nie ma.

- Tak, tak. Przypominam sobie. Niezłe zamieszanie było. Zjechało się wtedy policji, jasnowidzów ze słynnym Jaśkiewiczem na czele, no i oczywiście ulubieniec mediów, detektywem zwany. Kurz po całym zamieszaniu opadł, a i same zdarzenie, swego czasu medialne zeszło gdzieś na drugi plan. No ale jaki to może mieć związek z tym zdjęciem?

- Może to ta dziewczyna, albo raczej jej ciało leży gdzieś tam porzucone w tym lesie?

- Nieźle Lucuś brniemy w szaleństwo. Chcesz przez to powiedzieć, że to ta dziewczyna, a raczej jej dusza nie mogąca zaznać spokoju to wszystko ukartowała?

- Ja nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia.

No tak, pomyślałem sobie, moje ponure przewidywania się sprawdziły, obydwoje daliśmy się całkowicie wciągnąć w to szaleństwo.

- Z jednej strony mój rozum, zdrowy rozsądek i logika burzą się słuchając twoich wywodów, a z drugiej strony, ten sam rozum zdrowy rozsądek i logika nie są w stanie wytłumaczyć tego z czym mamy tutaj do czynienia. Chyba na starość przyjdzie mi zrewidować swój światopogląd.

Przez chwilę w milczeniu wpatrywaliśmy się w fotografię. Przez moją głowę przebiegła galopada myśli. Analiza zdarzeń o chwili zrobienia tego zdjęcia, która nie miała w sobie nic nadzwyczajnego, poprzez naniesienie napisu z wołaniem o pomoc, a w zasadzie ratunek, do chwili obecnej.

- Wiemy, że mamy pomóc, tylko jak mamy to zrobić? - przerwała milczenie moja żona – Pójść z tym na policję?

- I co im powiesz?

- No, że zrobiłeś zdjęcie w lesie...., że może to mieć związek z tym zaginięciem.

- Powiesz jeszcze, żeby ratowali duszę zmarłej, najprawdopodobniej tragicznie zmarłej. Pewno każą ci iść na najbliższą plebanię, do księdza proboszcza. On jest od spraw duchowych, od kontaktów ze światem niematerialnym, a więc osobą najbardziej właściwą i kompetentną.

- Najpierw mnie pociągnąłeś za język, chciałeś znać moje zdanie na ten temat, a teraz nie szczędzisz mi złośliwości.

- To nie jest złośliwość. Tylko przewiduję, że tak, lub w sposób podobny zakończyła by się twoja, czy moja wizyta na policji. Muszę to jeszcze przemyśleć.

W ciągu kilku najbliższych dni przejrzałem w internecie materiały na temat zaginięcia Natalii Kwiatkowskiej, już nie była dla mnie anonimową, zaginioną dziewczyną. Była uśmiechniętą, radosną, ładną siedemnastolatką. Taką była na zdjęciach w apelach o pomoc w jej znalezieniu. Taką była na zdjęciu trzymanym w drżących rękach pełnej rozpaczy matki. Matki, która w wystąpieniu w tutejszej telewizji, powstrzymując płacz, co chwilę ocierając łzy z twarzy błagała o pomoc w odnalezieniu jej córki.

- Wiem, że moja Natka nie żyje. Gdyby żyła poruszyłaby niebo i ziemię, aby dać znak życia. Pomóżcie. Pomóżcie mi ją znaleźć. Pomóżcie skończyć z tą niepewnością, która jest prawdziwą katorgą. Pragnę tylko jednego odnaleźć ją i godnie pochować w poświęconej ziemi. Nie spocznę dopóki bydlak, który skrzywdził moją Natkę nie trafi za kratki gdzie będzie gnił do śmierci. Może ktoś coś widział, coś słyszał, na co wcześniej nie zwrócił uwagi, może ma jakieś podejrzenia, niech przekaże policji, niech wyśle list anonimowy. Błagam, ratujcie, ratujcie jej duszę – kończąc zaniosła się cichym szlochem.

Z jej prawej strony siedział lekko otyły mężczyzna z widoczną łysiną. Ubrany w kolorowy sweter, głowę cały czas miał opuszczoną, nie odzywał się. Ukradkiem dłonią wycierał łzy, raz z prawego, to z lewego oka. Z lewej strony siedział wypicowany goguś. Gęba wysmażona w solarium na ciemny brąz, włosy nastroszone, ociekające żelem, biała koszula w drobny wzorek, podkreślająca opaleniznę. Uroda typu śródziemnomorskiego.

- Panie Dariuszu – odezwał się zza kamery głos dziennikarki, na dźwięk którego chłopak wyraźnie się ożywił – czy pan również podziela ponure wizje mamy Natalii, pańskim zdaniem jest nadzieja na odnalezienie Natalii całej i zdrowej?

- Jestem tego pewien. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłoby jej stać się coś złego. Wierzę, że jest gdzieś cała i zdrowa, czeka na naszą pomoc. Wierzę, że odzyskam moją Tunię.

- Tunię? - spytała dziennikarka

- Tak – chłopak zdawał się być lekko zawstydzony – wie pani to takie zdrobnienie, Natalia, Natunia, no i zostało Tunia.

Reportaż trwał jeszcze kilka minut, lecz ojciec Natalii jak milczał tak i milczał przez cały reportaż, matka nie kryła rozpaczy przekonana o utraceniu córki, a przystojniak o urodzie południowca będący jej chłopakiem zapewniał o dozgonnej miłości. Oglądanie nie przybliżyło mnie ani na krok od rozwiązania tajemnicy, pozostawiło raczej pewien niesmak, nie sprawiło mi przyjemności patrzenie na zdruzgotanych rodziców zaginionej.

Kilka najbliższych dni nie przyniosło nic nowego. Zajmowaliśmy się naszymi codziennymi sprawami. Praca, dom, przy ładnej pogodzie wypad do lasu z aparatem. Coraz rzadziej poruszaliśmy temat zaginięcia, aż do pewnego wieczora. Siedzieliśmy w pokoju, ja w swoim fotelu studiując nieprawomyślną prasę, małżonka przed komputerem buszują po internetowych sklepach, sklepikach i butikach.

- Przynieść ci coś do picia? - spytałem wstając i kierując swoje kroki do kuchni.

- Nie dziękuję.

W kuchni wyjąłem z lodówki butelkę wody mineralnej, z kredensu szklankę i zacząłem nalewać.....

- Boooguuuś! - dobiegł mnie z pokoju przeraźliwy i niespotykany u mojej żony głos, ręka drgnęła duża porcja wody rozlała się po stole i cienkim strumyczkiem zaczęła ściekać na podłogę. Ale nic to lecę do pokoju, co się stało? Monitor wybuchł, komoda się przewróciła i moją żonę przygniotła?

- Co się stało? - spytałem zdziwiony stojąc w drzwiach pokoju.

- Patrz, patrz – moja żona wskazującym palcem celowała w zdjęcie od wielu dni wiszące na ścianie. Podskakiwała przy tym na krześle, jakby było ćwiekami nabite.

No patrzę. Zdjęcie jak wisiało tak wisi, no może trochę jest przekrzywione. Podszedłem bliżej, no nie widzę nic niezwykłego. O co jej chodzi do cholery?

- Patrz, widzisz?

- Nic nie widzę.

- Ślepy jesteś? Patrz tu w prawym rogu. Że też wcześniej tego nie zauważyliśmy.

Pochyliłem się do przodu, z bliska też nic.

- No, nie widzę. Powiedz co zauważyłaś.

- Patrz tutaj – długim zadbanym, pociągniętym czerwonym lakierem paznokciem dotknęła zdjęcia – w tym miejscu, trzy gałęzie pod skosem. Co tworzą? Wyraźna strzałka. Ja ci mówię, że wskazuje gdzie ona leży.

Rzeczywiście, tyle czasu zdjęcie wisiało praktycznie przed moim nosem i to mi umknęło. Co najdziwniejsze, to śnieg ułożył się w kształcie strzałki, natomiast gałęzie na których spoczywał ginęły gdzieś w tej ciemnej ponurej gęstwinie. Chwyciłem permanentnego markera i zaznaczyłem strzałkę grubą, połyskliwą, czarną kreską.

Tego wieczora nie usnęliśmy szybko. Do późnej nocy dyskutowaliśmy nad znaczeniem nowego odkrycia. Największym problemem było co z tym odkryciem zrobić. Pierwszą naszą myślą było wybrać się następnego dnia do lasu i kopać w miejscu w wskazanym przez strzałkę, przekonywałem żonę, że najprawdopodobniej nic tam nie znajdziemy, utnie to w końcu wszelkie nasze domysły i spekulacje na temat parapsychologicznych aspektów zdarzenia. Przywróci nam to wiarę w naukową wizję świata i zachodzących w nich zjawisk. No tak, a co jeśli tam rzeczywiście jest trup? Trzeba będzie powiadomić policję. I co im powiemy nad rozgrzebaną mogiłą? Uwierzą nam, że nie mamy ze śmiercią Natalii nic wspólnego? Stanęło na tym, że następnego dnia po pracy pójdę na miejscowy komisariat.

Następnego dnia po przyjściu z pracy zjadłem obiad, który nie bardzo mi wchodził. Nie będę ukrywał, że byłem zestresowany. Nigdy przez całe życie nie miałem bezpośredniego kontaktu z policją, nawet jednej kontroli drogowej, a dużo podróżuję samochodem, ot, taki ze mnie szczęściarz był. Do dzisiaj. Wydrukowałem jeszcze dwa egzemplarze zdjęcia, na jednym z nich markerem permanentnym zrobiłem napis RATUJ i strzałkę, drugie zdjęcie pozostawiłem nienaruszone.

Z tymi dwoma zdjęciami wyruszyłem w kierunku komisariatu znajdującego się przy głównej ulicy. Łudziłem się, że może będzie zamknięty. Często tak się zdarzało popołudniami. Dyżurnego nie było, a policjanci, którzy akurat pracowali zajmowali się łapaniem piratów drogowych lub innego rodzaju złoczyńców w terenie.

Niestety, gdy doszedłem na miejsce okazało się, że krata, jak i drzwi przy wejściu do Komisariatu są szeroko otwarte, jakby zapraszając mnie do wejścia.

- Nie, nie wchodzę, wracam do domu. Przecież jak tam pójdę zrobię z siebie tylko durnia. - biłem się z myślami.

Widziałem jednak, że jeżeli dzisiaj ja tej sprawy nie załatwię definitywnie, zrobi to moja uparta żona. Przeszedłem się kilka razy w tą i z powrotem przed komisariatem. Może gdzieś pojadą, jakiś wypadek, awantura czy inne nieszczęście i nie będę musiał wchodzić. Nic, cisza. A otwarte drzwi zapraszają. Niepewnym krokiem przekroczyłem lastrikowy próg, widziałem, że odwrotu już nie ma.

Ciemny, ponury korytarz. Po lewej stronie zakratowane okienko dla interesantów, na wprost od posadzki po sufit metalowa krata broniąca dostępu do wnętrza. W kracie kratowe drzwi, jak się domyśliłem zamykane na zamek elektromagnetyczny. Każde moje szurnięcie nogą zakłócało idealną, niezmąconą ciszę. Zero dźwięków świadczących o obecności istot żywych. Za okienkiem puste biurowe pomieszczenie, dwa biurka, jakiś stolik, pod ścianą metalowe szafy. Zamknięte. Światła pogaszone, całość ginie w półmroku. Chwilę postałem, nic, zero zainteresowania, pewno nikogo nie ma, tylko czemu otwarte? Chyba pójdę. W tym momencie wzrok mój padł na ścianę z prawej strony okienka dla interesantów. Znajdował się tam przycisk dzwonka, za karteczką „Dzwonić!”.

Nie zastanawiałem się ani chwili przycisnąłem przycisk. W korytarzu rozległ się głośny, metaliczny przenikliwy dzwonek.

Chwila ciszy, po czym usłyszałem kroki w biurze za okienkiem, w w nim samym zobaczyłem zarys męskiej sylwetki.

- Dzień dobry. Słucham, pan w jakiej sprawie?

- Ja w sprawie zaginięcia tej młodej dziewczyny latem ubiegłego roku.

- Tak?

- Chciałem przekazać pewne informację, no może nie całkiem informacje, to są pewne materiały i hipotezy, no nie wiem może panom się przydadzą? - czułem jak fala gorąca uderza mi do głowy, palącą skórę policzków. Miałem nadzieję, że osoba za szybą równie niewyraźnie widziała mnie jak ja ją. Nie da się ukryć było mi bardzo głupio, i wiedziałem, że policzki i uszy mam w kolorze soczystej czerwieni.

- Poproś Krzysiu pana. Zobaczymy z czym przychodzi – odezwał się męski głos z głębi komisariatu.

- Niech pan wejdzie – powiedział policjant, po czym rozległ się elektryczny brzęczyk, długie bzzzzzzzzzz.

- Niech pan pchnie kratę.

Teraz dopiero do mnie dotarło, że to długie bzzzzzzzzz, to elektromagnes przy kracie, pchnąłem kratę przed sobą, uchyliły się drugie drzwi po lewej stronie rzucając snop światła na korytarz i ukazując rzęsiście oświetlone biuro.

- Śmiało, pan wejdzie.

- Dzień dobry – po wejściu do pomieszczenia stanąłem trochę zdezorientowany. Pierwszy raz w życiu byłem na policji, rozglądałem się chcąc zaspokoić swoją ciekawość. Spodziewałem się szarzyzny, a tu proszę, ściany pomalowane na jaskrawy, pomarańczowy kolor. Cztery biurka, dwa po obu stronach drzwi, dwa w głębi przy oknie. Dwie czy trzy metalowe, szare szafy przy ścianach. Dwóch mężczyzn po cywilnemu przy biurkach, chyba kryminalni, a więc osoby właściwe do takiej rozmowy. Jeden z policjantów, starszy siedział przy biurku z prawej strony pod oknem, drugi, młodszy po lewej stronie, przy biurku przy drzwiach wejściowych.

- No, z czym pan do nas przychodzi? Podobno ma pan jakieś informacje na temat zaginionej Natalii Kwiatkowskiej.

- Niby tak. Ale wie pan to nie informacja, a raczej pewna hipoteza. Wiem, trochę to pogmatwane ale sprawa nie jest taka jednoznaczna. To nie da się zamknąć w jednym zdaniu.

- Niech pan się nie śpieszy, pomalutku, niech pan opowiada co panu jest wiadome na ten temat – powiedział starszy z policjantów. Poza tym, co tu dużo ukrywać, wyraz twarzy zacięty, wredny, chytre oczka przymknięte, niewidoczne spod opuszczonych powiek, mimo to bacznie mnie obserwujące świadczyły, że mam do czynienia z człowiekiem, który niejednokrotnie złamał na przesłuchaniu bandziora i w wyciąganiu informacji od ludzi miał wielką wprawę.

- No więc tak – zacząłem – może zacznę od tego, że hobbystycznie zajmuję się fotografią. Łączę te hobby z turystyką pieszą i rowerową. Często szwendam się z aparatem po okolicznych lasach, a jak czas pozwala to wyskoczę czasami samochodem w pobliskie Karkonosze. W zeszłym roku, zimą, wybrałem się pewnego dnia do lasu w pobliżu naszego miasta, żeby porobić zdjęcia lasu w zimowej szacie. Wszedłem do lasu od strony wschodniej, konkretnie od strony ulicy Piaskowej, w trakcie robienia zdjęć zatoczyłem duże koło, dochodząc do suchych stawów. Jak tam doszedłem jakoś po godzinie piętnastej, miałem już składać statyw i chować aparat do plecaka, gdy zauważyłem po drugiej stronie stawu, a raczej po drugiej stronie niecki ścianę dużych, wiekowych dębów. Konary i gałęzie pokryte były warstwą śniegu tworząc skomplikowany, koronkowy, przyciągający wzrok wzór. Zrobiłem kilka zdjęć tych drzew i poszedłem do domu.

- Nie chciałbym pana poganiać, ale może by pan przeszedł do konkretów.

- Już będą konkrety. Zdjęcie zrobione na suchych stawach wydrukowałem. Niby niezbyt ciekawe, ale przyciągało mój wzrok i przyciągało moją uwagę. Pewnego dnia, wiedziony jakimś impulsem chwyciłem za czarny marker i prowadząc po liniach utworzonych przez leżący na gałęziach śnieg utworzyłem taki napis – podałem policjantowi zdjęcie z napisem RATUJ.

- No tak, ale jaki ma to związek z Natalią – zapytał młodszy policjant, niski, lekko otyły.

- Też początkowo nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi. Jednak to moja żona podpowiedziała, że może to mieć związek z zaginięciem tej dziewczyny.

- Nie bardzo nadążam za panem. Może tak więcej konkretów – powiedział starszy policjant.

- Wiem, że może to zabrzmieć dziwnie. Mnie samemu nie mieści to się w głowie, ale szczerze mówiąc, nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia. Więc jak mówiłem, moja żona uważa, że to duch, czy też dusza zaginionej, no i najprawdopodobniej martwej dziewczyny w ten sposób prosi o pomoc. - kątem oka zauważyłem jak wymienili między sobą znaczące spojrzenia. O ile starszy, zapewne z racji doświadczenia potrafił panować nad swoimi emocjami i zachował kamienną twarz, o tyle młodszy, jak zauważyłem kątem oka, nie krył rozbawienia.

- No dobrze. Załóżmy, że ma pan rację – zaczął młodszy – jest ten napis nakreślony na drzewach przez ducha zmarłej dziewczyny i co dalej? W jaki sposób mamy jej pomóc?

- Niech pan spojrzy w prawym, dolnym rogu gałęzie pokryte śniegiem układają się w wyraźny wektor.

- Co takiego? - starszy widać nie miał fizyki w szkole, trzeba operować prostym, chłopskim językiem.

- No strzałka. Myślę, że wskazuje miejsce w którym zostało pogrzebane ciało dziewczyny.

- No tak – starszy z nieukrywanym zainteresowaniem przyglądał się zdjęciu – muszę przyznać, że ciekawa teoria. Zajmiemy się tym. Na pewno sprawdzimy tą informację. Na razie pozostaje mi tylko panu podziękować za zainteresowanie sprawą. W razie coś będziemy jeszcze potrzebować odezwiemy się do pana. Jeszcze raz dziękuję panu – podnosząc się z krzesła dał mi do zrozumienia, że audiencja została zakończona.

Opuszczając komisariat słyszałem zduszony chichot, mieli niezły ubaw. Byłem zgniewany na swoją żonę, że mnie namówiła na wizytę na policji. Byłem nie tylko zły, ale i zawstydzony. Zawstydzony? Płonąłem wręcz ze wstydu.

- No i jak tam? - przywitała mnie żona w drzwiach – sprawdzą to?

- Nie wydaje mi się.

- A co mówili?

- Oczywiście, że się tym zajmą. W razie potrzeby ze mną się skontaktują. Tylko, że żaden nie spytał mnie o nazwisko. Nie przyszło żadnemu do głowy aby spisać chociażby mój numer telefonu. A jak wychodziłem, to myślałem, że się ze śmiechu poduszą. Zrobiłem z siebie idiotę i tyle.

- Hm. Jutro sobota. Mamy wolne, może byśmy wzięli łopatę i tam pojechali....

- Ani myślę. Sobota, wolne, więc śpię do południa. W tym tygodniu mam dosyć wrażeń.

Resztę wieczoru spędziłem nadrabiając prasówkę. Czytałem, a raczej usiłowałem czytać niedokończone dzienniki i tygodniki. Ciężko było mi się skoncentrować, ciągle we mnie buzowały emocje. Najbardziej to byłem zły na siebie. Co mnie podkusiło, żeby na stare lata polecieć do komisariatu i karmić policjantów opowiastkami o spotkaniu z duchami. Sam bym nie uwierzył, nie dziwię się, że przyjęli to w sposób w jaki przyjęli. Gdyby ktoś mi takie historie opowiadał, też zapewne bym się uśmiał do rozpuku.

Po pewnym czasie emocje we mnie opadły, i do późnego wieczora, a w zasadzie nocy oddałem się lekturze. Spać położyłem się dobrze po drugiej w nocy.

Z błogiego snu wyrwało mnie donośne dudnienie.

- Łup, łup, łup.

Co się dzieje, na ulicy jakiś remont? Młot pneumatyczny?

- Łup, łup, łup.

Nie to gdzieś chyba w bloku. U sąsiadów? Nie to jakby ktoś na korytarzu drzewo rąbał. Dłuższą chwilę trwało, zanim do mnie dotarło, że to do drzwi mojego mieszkania ktoś tak natarczywie się dobija. Spojrzałem na zegarek. Pięć po szóstej. Kogo licho przyniosło o tak wczesnej porze? Może sąsiada zalałem? Niechętnie zwlokłem się z łóżka, na bosaka, w piżamie skierowałem się do przedpokoju.

- Kto tam?

- Policja!! Otwierać!!!

Spojrzałem przez wizjer, rzeczywiście na korytarzu, przed drzwiami stał jeden z policjantów, ten młodszy, który miał wczoraj ze mną niezły ubaw.

- Zaraz, tylko coś włożę na siebie – odwróciłem się i ruszyłem w kierunku pokoju aby narzucić na siebie choćby szlafrok.

Nie doszedłem. Potężny huk za moimi plecami, tumany pyłu i poczułem jak drzwi wejściowe swoim ciężarem przygniatają mnie do podłogi przedpokoju. Nie na długo. Poczułem, że ktoś te drzwi ze mnie ściągnął. Usłyszałem krzyk. Wrzawę.

- Policja!!! Nie ruszaj się!!!

Nawet nie próbowałem się ruszyć. Nie dałbym rady. Życzliwa ręka zdjęła ze mnie ciężkie drzwi ale tylko po to, aby położyć swoje kolano na moich plecach. Odnosiłem wrażenie, że próbuje wgnieść mnie w klepki parkietu. Jakieś dłonie wykręciły mi ręce do tyłu i po chwili leżałem skuty kajdankami, ale już bez kolana na moich obolałych plecach.

- Jest ktoś jeszcze w domu?

- Ja jestem, nie widać mnie – kątem oka zauważyłem żonę na boso, w szlafroku, stojącą w drzwiach naszej sypialni.

- To dobrze. W pani obecności dokonamy przeszukania. Jego zawijajcie na komisariat.

Ktoś wprawnym ruchem postawił mnie na nogi. Teraz dopiero zobaczyłem, że jestem otoczony zamaskowanymi, w czarnych mundurach, w kaskach antyterrorystami trzymającymi w rękach pistolety maszynowe.

- Panowie się nie pomylili? - spytałem

- Nie ma mowy o pomyłce. Z panem porozmawiam na komisariacie. Zostaje pan zatrzymany do wyjaśnienia.

- Wyjaśnienia czego?

- Jako podejrzewany o zabójstwo Natalii Kwiatkowskiej.

Nie zdążyłem zaprotestować, ani nic powiedzieć na swoją obronę. W pierwszej chwili mnie po prostu zatkało. A gdy już doszedłem do siebie i odzyskałem głos, głęboko schylony, z głową niemal między nogami schodziłem po schodach prowadzony przez dwóch, chyba dwóch, antyterrorystów.

Zostałem umieszczony w celi. Zanim to nastąpiło, dawali mi jakieś papiery do podpisu, jakiś protokół zatrzymania, czy coś takiego. Nie podpisałem. Przede wszystkim dlatego, że byłem w głębokim szoku. To co się wokół mnie działo nie bardzo do mnie docierało. Szczerze mówiąc chwilami nie rozumiałem kierowanych do mnie słów. Widziałem twarze, poruszające się usta wydające z siebie jakieś dźwięki, zupełnie niezrozumiałe i pozbawione jakiegokolwiek sensu dźwięki.

W areszcie, przed wprowadzeniem do celi obowiązkowa rewizja, oczywiście z rozbieraniem do golasa, robieniem przysiadów, wówczas dziwiłem się, myślałem, że to jakiś test, albo dbałość o kondycję fizyczną zatrzymanych. Teraz wiem, że sprawdzali czy nie przemycam czegoś w …., w miejscu gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.

Siedziałem w celi na czymś co chyba się nazywa pryczą. Był to prostopadłościan wykonany z desek, czy też ze sklejki, pomalowany na szaro, trwale przymocowany do podłoża. Nie wiem jak długo przesiedziałem na pryczy zziębnięty, w piżamie, bosy. Spody stóp miałem brudne, czarne. Jakby nie było pokonałem kawałek drogi bez obuwia. Od gładkiej, pociągniętej grubą warstwą farby olejnej ciągnęło zimnem. Z jednej strony metalowe, masywne drzwi zamknięte od zewnątrz. Z drugiej strony pod sufitem dwa małe zakratowane okna. Od wewnątrz zabezpieczone dodatkowo gęstą, metalową siatką.

Gdy już trochę ochłonąłem zacząłem myśleć o swojej żonie. Czy ona również została aresztowana, czy również samotna, przerażona siedzi w sąsiedniej celi? Zgnijemy w kryminale? Cholera, zachciało się kontaktów z duchami. Po co mi to było? Po co mi to było? Usłyszałem jakiś dźwięk przy drzwiach, domyśliłem strażnik sprawdza przez wizjer co robię. Chwila ciszy, zgrzyt klucza w zamku, trzask odsuwanej zasuwy, drzwi się otworzyły. Zobaczyłem w nich zarys krępej, męskiej postaci.

- Żonka ubranie dla pana przyniosła. Pora obiadu a pan nadal w piżamie – usłyszałem tubalny, jowialny głos.

Do celi wszedł policjant w mocno zaawansowanym wieku, w mundurze. Koszula na brzuchu była mocno napięta pod naciskiem wydatnego brzucha, jak u większości grubasów spodnie zjechały mu poniżej bioder. Twarz okrągła, poniżej brody dwa podbródki. Włosy falowane, jak na ten wiek gęste, ciemne, niedbale zaczesane na bok. Ogólnie robił wrażenie budzącego zaufanie, sympatycznego faceta. Ale czy ja mogłem w tym budynku komuś zaufać? Czy mogłem liczyć na życzliwość?

Podał mi wypchaną do granic możliwości reklamówkę. Na wierzchu były sportowe buty.

- Jak się pan przebierze to niech pan zapuka. Żona czeka na piżamę.

Dobra wiadomość, skoro przyniosła z domu ubranie, to nie siedzi tak jak ja. Zacząłem wyciągać ubrania. Spodnie dżinsowe, bluza dresowa, skarpetki, bielizna, sportowe buty na rzepy, żebym nie musiał chodzić jak łajza z powyciąganymi sznurówkami. Niczego nie zapomniała. No i muszę przyznać, że przyniosła ubranie moim zdaniem najbardziej pasujące do sytuacji. Przede wszystkim wygodne, ciepłe, nie krępujące ruchów, a jednocześnie nie było to ubranie, które określiłbym mianem oficjalnego, w rodzaju marynarka, spodnie w kancik, wypucowane buty.

Dotychczas w piżamie siedziałem jak ten zbity pies. Sponiewierany, poniżony, nie będzie przesadą stwierdzenie zgnojony. Teraz, normalnie ubrany, poczułem przypływ tak u mnie naturalnej pewności siebie, a co najważniejsze przypływ optymizmu. W sumie siedziałem tylko ja, żona była na wolności, będzie kto mi miał paczki przysyłać. Spakowałem piżamę do torby i zapukałem w metalowe masywne drzwi. Początkowo zapukałem tak, jak się puka do drzwi wejściowych do mieszkania, czyli zgiętym palcem wskazującym, szybko jednak dotarło do mnie, że aby mnie ktoś usłyszał to muszę użyć pięści.

Po chwili usłyszałem znajome już mi dźwięki, szmer przy wizjerze, zgrzyt klucza w zamku, trzask zasuwy.

- Już się przebrałem, piżamę zapakowałem w torbę.

- Szybko, widać był pan w wojsku, ruchy wyrobione. Coś żonie przekazać?

Hm, zastanowiło mnie to pytanie. Przecież po to mnie chyba zamknęli, żebym nie kontaktował się z otoczeniem.

- Niech pan powie, że twardo się trzymam i jestem dobrej myśli. Niech się nie martwi.

- Tylko tyle?

- Co więcej można powiedzieć w takiej niekomfortowej sytuacji?

Drzwi się zatrzasnęły. A to cwaniak, chytry lis. Pewno myślał, że zgłupiałem w tej sytuacji i chlapnę ozorem coś, co będzie dowodem przeciwko mnie. Co on sobie wyobrażał, że powiem zakop głębiej zwłoki bo policja chyba coś podejrzewa? Niby taki sympatyczny misiek, a tak naprawdę przebiegła, perfidna szuja.

Po chwili przyniósł w plastikowych naczyniach obiad, zachowałem się jak rasowy, dobrze wyszkolony pies, od obcego nie wziąłem.

Rozmyślałem o sytuacji, o położeniu w jakim się znalazłem. Cała sytuacja jawiła mi się jak zły sen. Najgorsze w tym śnie było to, że się z niego nie obudzę, żeby tylko szybko się skończył.

Wiedziałem, że prędzej czy później czeka mnie przesłuchanie. Jaką taktykę zastosować? Nigdy nie miałem z policją do czynienia, nigdy nie byłem przesłuchiwany, co mówić? Jak się z tego wybronić. Muszę jednak wziąć pod uwagę, że tak jak w amerykańskim filmie, wszystko co powiem może być użyte przeciwko mnie. Jednym słowem najlepiej nic nie mówić, po co dawać im pretekst do czepiania się słów, sformułowań, nadinterpretacji wypowiedzi. Ani słowa. Tak Boguś, milczysz jak głaz. Nie dowiedzą się nawet ode mnie jak się nazywam.

Nie pomyliłem się, jeszcze tego samego dnia przed wieczorem zostałem z aresztu zabrany na przesłuchanie. Przyszło po mnie tych samych dwóch policjantów, którzy przy pierwszym spotkaniu zupełnie mnie olali. Było to jednak złudne wrażenie, nie tylko ustalili jak się nazywam i gdzie mieszkam, ale jeszcze na dodatek mnie zamknęli. Mnie, niewinnego człowieka w taki podły sposób tak potraktowali. Miny mięli markotne, nie okazywali zbytniego entuzjazmu. Pewno zebrali po grzbiecie za to, że mnie wczoraj wypuścili i potraktowali jak nieszkodliwego wariata. Teraz za karę musieli skoro świt mnie zamknąć, zrobić rewizję w moim domu, nie bardzo wiem w jakim celu. A teraz po południu muszą mnie przesłuchiwać. I tak im dzionek leci, sobota, dzień teoretycznie wolny, zamiast z piwkiem przed telewizorem mecz obejrzeć, będą musieli oglądać moją twarz.

Wprowadzili mnie do tego samego biura, w którym wczoraj mnie zlekceważyli i potraktowali jak nawiedzonego oszołoma.

- Siadaj – powiedział młodszy podsuwając mi krzesło.

Siadłem naprzeciw biurka, przy którym siedział starszy z policjantów. Coś tam niemrawo stukał w klawiaturę, wzrok utkwiony w monitor. Po chwili podniósł wzrok, spojrzał na mnie. Mierzyliśmy się wzrokiem, jak dwóch bokserów przed walką. Byłem lepszy, pierwszy odwrócił wzrok.

- Nazwisko? - patrzy na mnie wyczekująco, a ja nic. - Nie słyszałeś kurwa, nazwisko!

- Słyszałem kurwa, nazwisko. - odpowiedziałem, facet zaczął się sypać, widać, że od samego początku zaczęły go ponosić nerwy. Chyba rzeczywiście na tę sobotę miał zaplanowany intensywny relaks. Zaczynałem odczuwać satysfakcję, wiedziałem, że będę mógł się na nich odegrać za to co mi zrobili. Za te kajdanki, wyjście z domu na bosaka w piżamie, za te poniżenie napsuję im dzisiaj trochę nerwów.

- Pytam jak się nazywasz?!

- A co zapomniałeś już kogo rano zwinąłeś? - ciśnienie poszło w górę, poczerwieniał, zacisnął zęby

- Ostatni raz pytam, nazwisko!

Na chwilę obecną postanowiłem zakończyć jałową dyskusję. Jak sobie obiecałem tak zrobiłem, milczałem jak głaz. Nie bez satysfakcji obserwowałem ich rosnące zdenerwowanie. W pewnym momencie starszy, chyba żeby się uspokoić wyszedł z biura.

- Panie Bogusiu – zaczął młody, który ze mną w biurze pozostał – po co pan tak się zachowuje. Przecież pan tylko swoją sytuację pogarsza. Co pan sobie wyobraża, że jak nic pan nie będzie mówił, to my panu zabójstwa nie udowodnimy? Będzie pan utrudniał postępowanie, to sąd pana aresztuje. Niech pan powie wszystko jak na spowiedzi, jak pan Natalię zabił, gdzie pan schował zwłoki. Zrobimy protokół i pójdziemy wszyscy do domu. - spojrzałem na niego jak na durnia.

Idiota, normalnie idiota. Nie jestem kryminalistą, ale nie uwierzę, że przyznam się do zabójstwa a oni w nagrodę puszczą mnie wolno. Przegiął młody, wyszedł brak doświadczenia. Teraz do mnie dotarło. Przemyślana taktyka. Stary zły glina, młody dobry glina.

Po chwili wszedł starszy, porozumiewawcze spojrzenia, młody przeczącą, nieznacznie pokręcił głową.

- Nic z tego nie wyszło. Dobry glina mnie nie podszedł. Trzeba być durniem, żeby obiecywać wolność za przyznanie się do popełnienia zabójstwa. - powiedziałem

- Te facet, tylko nie dureń. Chcesz beknąć za znieważenie funkcjonariusza?

- Po pierwsze to nie zniewaga a stwierdzenie faktu, po drugie jesteś amator a nie funkcjonariusz, a po trzecie skoro mam dostać dożywocie za zabójstwo które chcecie mi przypisać, to co mi jakiś mały wyrok za znieważenie. W mojej sytuacji rok w tę cy w tę, co za różnica. Czym ty dzieciaku mnie straszysz?

- Uważaj, bo zaraz zarobisz w pysk.- zaczynało być groźnie, młody tracił panowanie nad sobą..

- Uważaj, bo lekarz mnie dokładnie przebadał zanim mnie posadziliście. Obrażeń nie stwierdził. - rzeczywiście, przed wsadzeniem do aresztu zawieźli mnie na pogotowie, gdzie od głów do stóp obejrzał mnie lekarz, który na wystawionym zaświadczeniu własnoręcznie napisał, że obrażeń nie stwierdził.

Później nie było złych i dobrych gliniarzy, obydwaj byli źli. Jeden krzyk i krzyżowy ogień pytań. Jak ją zabiłem, czym gdzie ukryłem zwłoki. Najlepsze, które mi się spodobało.

- Co robiłeś dwudziestego szóstego lipca dwutysięcznego czternastego roku – no ludzie. Po przeszło półtora roku czasu pytać się, co ja tego dnia robiłem. Gdybym pisał pamiętnik, to może bym coś sobie przypomniał. Jednak to, jak i chyba z setkę pozostałych zbyłem milczeniem.

Nie wiem jak ja wyglądałem na koniec przesłuchania. W każdym razie policjanci wyglądali jakby ktoś ich przepuścił przez wyżymaczkę. Zniechęceni odprowadzili mnie do aresztu.

- Widzę, żeś dał pan kryminalnym popalić. - powiedział policjant mający służbę w areszcie. Ciągle ten sam, sympatyczny grubas.

- Ja? Ja im nic nie zrobiłem. Sami siebie tak skatowali.

- Hahaha – roześmiał się tubalnie – nie lubię ich. Uważają siebie za lepszych.

- Ja też ich nie polubiłem – zacząłem odczuwać znużenie, marzyłem aby znaleźć się w celi. Marzyłem o ciszy i samotności.

Skierowałem się w kierunku swojej celi.

- Niech pan pójdzie za mną, dostanie pan pościel.

Poszliśmy do znajdującego się na końcu korytarza magazynka. Dostałem zwinięty w rulon materac, dwa szare, budzące moje obrzydzenie koce, takąż samą poplamioną poduszkę, dwa białe, pachnące czystością prześcieradła i poszewką na poduszkę.

Bezsenna, nie przespana noc należała do najgorszych w moim życiu. W celi panowały całkowite ciemności rozświetlane co jakiś czas przez mdłe światło znajdującej się nad drzwiami żarówki. Za każdym razem słyszałem za drzwiami stłumione kroki, szmer przy wizjerze osadzonym w drzwiach. Kontrola. Co sprawdzali, czy nie uciekłem? Czy się nie powiesiłem? Leżałem na twardej pryczy od której bolały mnie wszystkie gnaty, gdyby było widno to bym pochodził, trochę się rozruszał, ale oprócz mojej pryczy w celi znajdowały się jeszcze dwie, których położenia nie byłem pewien, nie chciałem ryzykować kontuzji czy też powybijania zębów.

Przerażające. Czy rzeczywiście, resztę życia przyjdzie mi spędzić w zamknięciu, w takiej celi. W towarzystwie zabójców, gwałcicieli? Czy moim światem będzie zatłoczona cela, wśród ludzi zasługujących na pogardę i potępienie. Czy resztę życia będę musiał mieć oczy naokoło głowy?

Po kilku godzinach zmęczenie dało znać o sobie. Oczy zaczęły się kleić, ułożyłem się na twardej pryczy w miarę wygodnie i zapadłem w pierwszy, płytki sen. Nie na długo jednak. Z korytarza rozległy się jakieś dzikie wrzaski, tupanie nóg. Słychać było kilku mężczyzn. Ktoś kogoś uspokajał, odnosiłem wrażenie, że usiłował przemówić mu do rozumu, czyli do czegoś czego tamtemu najwyraźniej brakowało.

Nie będę ukrywał portki mi trochę zalatały. Co będzie jak wsadzą tego wariata do mojej celi? Na szczęście, po chwili usłyszałem jak zamknęli go w sąsiedniej celi. Nie bez problemów nawiasem mówiąc. Zapierał się chłop i darł, ryczał niczym raniony zwierz. Drzwi trzasnęły, szczęk zamka, odgłos zasuwy i zapanowała błoga cisza.

Jednak o spaniu nie było już mowy, przynajmniej na razie.

- Łup – rozległ się potężny dźwięk, czułem jak ściany zadrżały. Mój sąsiad zza ściany próbował chyba wyważyć drzwi z rozpędu. Rozległ się jego ryk. Tym razem to go na pewno zabolało. No i zaczął się koncert. Jak nie kopnięcie w drzwi, to krzyki, wyzwiska, lub po prostu zwierzęce wycie. I tak do białego rana. Cisza zapadła wraz z nastaniem dnia. Pijak usnął, a ja pomimo że miałem piasek w oczach spać nie mogłem. Już zaczęły buzować we mnie emocje. Niecierpliwy, ale i w trwodze czekałem co przyniesie rozpoczynający się dzień. Co tu ukrywać, ważyły się moje losy.

Głód zaczął mi doskwierać, więc nie dałem się namawiać na śniadanie, błyskawicznie zjadłem tych kilka kanapek i popiłem kawą zbożową. Co mnie zaskoczyło nie była to czarna kawa, a zabielona mlekiem. Służbę w areszcie pełnił już inny policjant, nie tak rozmowny jak poprzednik. Wyglądał na znudzonego, bez entuzjazmu wykonywał swoją pracę.

Śniadanko dobrze mi zrobiło, dodało sił, a jednocześnie po ciele rozlało się przyjemne ciepło, ogarnęło mnie błogie rozleniwienie. Zdjąłem buty i w ubraniu, którego od wczoraj nie zdejmowałem położyłem się na pryczy okrywając kocem. Nie wiedzieć kiedy usnąłem, zapadając w głęboki, spokojny sen.

- Pobudka! Wstawać! - obudził mnie czyjś głos.

Z trudem otworzyłem powieki, siadłem na pryczy, nogi opuściłem na podłogę. Powoli docierała do mnie nieprzyjemna, budząca grozę rzeczywistość. Spojrzałem w kierunku drzwi, gdzie stało dwóch mundurowych policjantów.

- No wstajemy panie Bogdanie. Koniec leniuchowania. Mamy zaplanowaną plenerową wycieczkę.

Ubrałem buty, podszedłem do drzwi.

- Na przód, czy na tył? – spytałem w jaki sposób będą mi skuwać ręce. Jeden dzień w areszcie a ja już nabrałem pewnych nawyków.

- Na przód – wyciągnąłem ręce przed siebie. Poczułem zimny metal na nadgarstkach.

- Nie za mocno? - jeden z policjantów pytał się czy nie mam za ciasno kajdanek założonych. Jak się przekonałem przy zatrzymaniu, na początku stanowi to jedynie małą dolegliwość, jednak w miarę upływu czasu przeradza się to w narastające cierpienie.

Opuściliśmy komisariat i wsiedliśmy do radiowozu. Po drodze miałem okazję odetchnąć świeżym powietrzem. Niebo było zachmurzone, wiał porywisty wiatr.

- Nie ma pan kurtki? - padło pytanie gdy siedzieliśmy w radiowozie – Tak pan zmarznie. Z tego co wiem będzie trzeba trochę postać na tym wietrze. Wykopki są w planie.

- Nie, nie mam. - odpowiedziałem – żona tylko to ubranie mi przyniosła. To i tak dobrze, bo z mieszkania wyciągnęli mnie w samej piżamie.

- No cóż, tak działają antyterroryści. My jesteśmy łagodni.

- Kulturalni – powiedział drugi i się roześmiał

- No to gdzie pan mieszka?

Podałem adres. Policjant siedzący obok kierowcy przez radiostację wywołał inny patrol, podał mój adres i nazwisko i powiedział, że trzeba dla mnie dostarczyć ciepłą kurtkę. Na początku jazdy miałem pewne podejrzenia co do celu naszej podróży, które w miarę przejechanych kilometrów przechodziły w pewność. Po pewnym czasie nie miałem żadnych wątpliwości, jechaliśmy w kierunku suchych stawów. Teraz wiedziałem co miał na myśli jeden z konwojujących mnie policjantów mówiąc o wykopkach.

Nie było daleko, na miejsce dojechaliśmy po kilku minutach. Zaskoczył mnie ruch jaki tam panował, kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt policyjnych radiowozów, dziesiątki policjantów, od mundurów których krajobraz zrobił się granatowy. Tłumy, tak, dosłownie tłumy cywili. A co najgorsza, wozy transmisyjne kilku stacji telewizyjnych. Szlag by to trafił. Zostanę gwiazdą na całą Polskę. Celebryta pełną gębą. Wątpliwego formatu będzie ta sława.

Jak tylko wysiadłem z radiowozu reporterzy rzucili się biegiem w moim kierunku, kamerzyści skierowali we mnie swoje kamery, blask reflektorów poraził moje oczy. Przez chwilę nic nie widziałem, dłuższy czas upłynął zanim odzyskałem zdolność normalnego widzenia. Przez kilka minut przed oczyma krążyły mi ciemne plany.

Dobrze, że policjanci utworzyli wokół mnie szczelny kordon bo pewno skończyłbym z mikrofonem w gardle. Krzyki, setki pytań wykrzykiwanych pod moim adresem.

- Dlaczego pan to zrobił?

- Spał pan spokojnie po tym zabójstwie?

- Czy sumienie pana nie męczyło?

- Czy jest pan w stanie spojrzeć matce Natalii w oczy?

- Czy działał pan sam?

- Z jakich pobudek pan działał?

- Czy to prawda, że morderstwa dokonał pan z pobudek seksualnych?

- Czy ktoś jeszcze wiedział o tym morderstwie?

Pytania, pytania, setki pytań bez odpowiedzi. Co miałem powiedzieć. Pytania te należało postawić mordercy, nie mnie. Ale czy miało sens abym zaprzeczał, krzyczał, że jestem niewinny. Nie, bo ja już przez ten tłum zostałem osądzony i skazany. Za reporterami stał tłum, tak tłum, mieszkańców naszego miasteczka. Przyszli tutaj chyba wszyscy mieszkańcy, którzy potrafili chodzić. Najgorsze były spojrzenia znajomych pełne niedowierzania, pogardy. W tłumie zauważyłem też rodziców Natalii, ojciec jak w telewizyjnym reportażu z głową opuszczoną, ramiona opadnięte, robił wrażenie człowieka zupełnie bez energii, człowieka pozbawionego chęci do życia. Matka stała obok niego, patrzyła w moją stronę, w oczach miała ból, tylko ból i bezgraniczne cierpienie. Co dziwne, nie widziałem w jej oczach nienawiści. Nie miała już siły nienawidzić.

Zastanowiło mnie skąd ci ludzie się tutaj znaleźli. Skąd mieli informację, że tutaj będę, że policja będzie poszukiwać ciała Natalii? Nie ulegało wątpliwości, że źródłem informacji była policja. Albo któryś z policjantów puścił tę informację w obieg, nie wiem z jakich przyczyn. Albo policja chciała w świetle kamer odtrąbić sukces, a przy okazji takiego podłego człowieka, za jakiego mnie się uważało, napiętnować w skali całego kraju. No cóż widać i w policji mają specjalistów od PR, którzy nie próżnują. Już teraz jacyś pułkownicy i majorzy udzielali wywiadów, chwalili się zapewne niebywałym sukcesem.

Wśród tłumu, zgromadziła się też młodzież, zbita w ciasną, kolorową grupkę. Z tamtej strony co jakiś czas dochodziły kierowane pod moim adresem obelgi i wyzwiska. Ale nie tylko kierowano pod moim adresem obietnice co ze mną zrobią jak dostaną mnie w swoje ręce, czy jak wyjdę z kryminału po kilkudziesięciu latach. Zapowiadali, że nigdy mi tego nie zapomną i kara spotka mnie zawsze i wszędzie. Prym wiódł młody człowiek, wydawało mi się, że był to chłopak. Nie chciałem się jemu zbyt natarczywie przypatrywać.

Dziwiła mnie też moja rola w tym całym zamieszaniu. Po co mnie tutaj przywieziono? W jakim celu. Mam wykopywać zwłoki Natalii. Czy też robię za małpę, za okaz, patrzcie ludzie tak wygląda zwyrodnialec.

Grupa policjantów dłuższy czas chodziła w rejonie, gdzie moim zdaniem strzałka wskazywała miejsce ukrycia zwłok Natalii. Palikami i taśmą wytyczono pewien dosyć rozległy obszar. Następnie w ten obszar wszedł policjant z psem. Metodycznie sprawdzali wytyczony obszar, to znaczy pies sprawdzał z nosem przy ziemi ciągnąc za sobą policjanta. W pewnym momencie pies się zatrzymał i zaszczekał. Policjant w miejscu wskazanym przez psa wbił w grunt jakiś znacznik i odszedł.

Z jednego z nieoznakowanych pojazdów – dużego busa – wysiadła grupa osób ubranych od stóp do głów w białe, szczelne kombinezony, twarze zasłonięte chirurgicznymi maseczkami, na rękach lateksowe rękawiczki. Każdy z nich dźwigał pokaźnych rozmiarów metalową walizkę. Zatrzymali się w pewnej odległości od wyznaczonej strefy. Jeden z nich po wyjęciu ze swojej walizki aparatu fotograficznego, obfotografował ze wszystkich stron miejsce wskazane przez psa. Następnie wszyscy przystąpili do pracy, pochylone postaci wybierały grunt, który był starannie przesiewany i sprawdzany. Co pewien czas postęp prac był dokumentowany przez fotografa.

- Jest!! - krzyknęła jedna z postaci po wyprostowaniu się. Przez zgromadzony tłum przeszedł szmer. Reporterzy zaczęli naciskać na kordon policji. Grupa młodzieży, która do tej pory przycichła ponownie zaczęła wykrzykiwać bluzgi w moim kierunku. Teraz nie miałem już żadnej wątpliwości, najbardziej aktywnym i kreatywnym był Dariusz – chłopak Natalii.

Mimo całej, trzeba przyznać niemiłej dla mnie sytuacji, zachowywałem spokój. Byłem dobrej myśli. Im bardziej dramatyczny był przebieg wypadków, tym bardziej wzrastała we mnie pewność, że wszystko dla mnie dobrze się skończy, że wyjdę obronną ręką.

- Jasiu!! Jasiu!! - ponownie, jedna z postaci się wyprostowała. W uniesionej ręce trzymała duży foliowy worek strunowy. Coś w tym worku było, jakiś ciemny przedmiot, z tej odległości nie byłem w stanie dojrzeć co to jest.

Jasiu, czyli starszy z przesłuchujących mnie wcześniej policjantów, podbiegł do postaci, chwycił delikatnie worek. Twarz rozjaśnił mu uśmiech. Z daleka było widać, że jest zadowolony. Rozpierała go duma. Skierował się w moją stronę, w wyciągniętej ręce trzymając worek foliowy.

Gdy do mnie doszedł stwierdziłem, że w worku foliowym jest smartfon uwalany błotem, mokrą ziemią, spod której ledwo można było go dostrzec. Smartfon jak smartfon, nie zauważyłem nawet jakiej marki. Widziałem go pierwszy raz w życiu na oczy. Jasiu stanął przede mną, trzymaną w ręku foliówką kiwał mi przed oczyma. W dalszym ciągu uśmiechał się. Uśmiechał się z zadowoleniem, ale też lekceważąco i protekcjonalnie.

- No i co na to powiesz?

Nie wiem co miałem powiedzieć. Smartfona nigdy wcześniej nie widziałem na oczy. Ale czy on w to uwierzy? Myślę, że nie.

- Zobaczymy czy teraz będziesz taki dowcipny. Nie musisz nic mówić. Już się nie wywiniesz. Leżysz i robisz pod siebie.

W tym momencie stało się coś, co stać się nie miało prawa, leżący kilka miesięcy w mokrej ziemi, ociekający wręcz wodą telefon zadziałał, wyświetlacz smartfona błysnął bladym światłem raz, po chwili drugi, by w końcu zajarzyć się pełnym blaskiem. Ukazała się różnokolorowa tapeta i …. rozległ się dzwonek a na tapetę wyskoczyło zdjęcie dzwoniącego kontaktu – zdjęcie Natalii. Po wsłuchaniu się w dzwonek stwierdziłem, że jest to zmiksowany dziewczęcy, radosny głos z podkładem elektronicznej muzyki.

- Tunia dzwoni, Tunia dzwoni, twoja, twoja Tunia dzwoni.

Rozgwar jaki rozbrzmiał po znalezieniu telefonu nagle ucichł, słychać tylko było delikatny szum wiatru i melodię, melodię telefonicznego dzwonka rozchodzącą się donośnie po lesie. Zauważyłem w tłumie lekkie zamieszanie, spostrzegłem, że młodzi ludzie odsunęli się od jednego chłopaka, na pustym placu pozostał zdezorientowany Dariusz, chłopak Natalii. Zauważył to również Jasiu, to znaczy policjant, który machał mi telefonem przed nosem.

- Łapać go! - krzyknął do stojących w pobliżu umundurowanych policjantów.

Lecz Dariusz zdążył się już ogarnąć, otrząsnąć z szoku i biegnąc na oślep zniknął w pobliskich zaroślach.

Złapali go po trzech dniach. Mnie jeszcze tego samego dnia wypuścili na wolność. Jak się okazało Natalia chciała skończyć znajomość z Dariuszem. Z jakich przyczyn nie wiadomo. W każdym razie z domu wyszła na pół godziny, na ostatnie, pożegnalne spotkanie. Pojechali samochodem Dariusza na przejażdżkę, do lasu....

Ja obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie wybiorę się z aparatem fotograficznym w plener. Żadnych widoczków, żadnych drzewek, krzaczków, dróżek. Koniec z tym. Chociaż... taka dzisiaj ładna, wiosenna pogoda od rana. Słoneczko przyjemnie przygrzewa. Może by się trafiła jakaś mgła między drzewami? Może jakaś sarna, jelonek gapa, który dałby się podejść? Nie, nie nie. Jeszcze za wcześnie, nigdzie się nie wybiorę. Sięgam po gazetę, zagłębiam się w mój ulubiony fotel. Tak jest chyba najbezpieczniej, a przede wszystkim bardzo wygodnie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • kandydat 21.03.2016
    Ale fajne. Dłuuugie - ale warto. Świetne przygotowanie merytoryczne. Perfekcyjne opisy. Można odnieść wrażenie, że ja gupi czytacz, wręcz uczestniczę jako obserwator. Bardzo dobrze przemyślana konstrukcja opka. Na koniec, może to nieładnie, ale chciałbym mieć ten smartphone - co za bateria. Pzdr.
  • little girl 21.03.2016
    Dla mnie mimo wszystko za długie :/ Jeśli podzielisz na mniejsze części, to chętnie przeczytam. ;)
  • frufru 31.03.2016
    Do dupy, taki kom. Tego opowiadania nie należy dzielić. Broni się samo, wystarczy przeczytać.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania