Głębia

Głębia

 

Obudziły go dzwięki „Arii na strunie G” dobiegające z głośników zainstalowanych w ścianach i suficie. Wiedział, że to sprawka Christiny i jej melomańskiego zacięcia. Spojrzał na monitor przedstawiający widok ze statku w czasie rzeczywistym. Czarny kontur Jowisza właśnie powoli wyłaniał się zza horyzontu Europy i zbliżał do małej tarczy Słońca. Aż trudno było uwierzyć, że ta niepozorna tarczka to ta sama gwiazda, która oślepia w południe mieszkańców Ziemi. Jednak 628 813 759 km od domu wszystko wyglądało trochę inaczej. Adam wstał i przyjął codzienną dawkę suplementów i witamin. Doskonale rozumiał, że nadchodzący dzień będzie ważny. A następny kluczowy. To właśnie wtedy miał zaplanowaną próbę generalną przed lądowaniem na Europie. Jeszcze raz miał przerobić wszystkie sekwencje i ścieżki decyzyjne związane z wyhamowaniem prędkości na orbicie i lądowaniem na biegunie księżyca. Miejsce lądowania nie było wybrane przypadkowo. Na biegunie pokrywa lodu będzie cieńsza i łatwiej będzie dowiercić się do ukrytego pod nim oceanu. A to było głównym celem misji.

Trochę nerwowo, rwanymi ruchami mył się dyszą na ultradźwięki. Obserwując jego ruchy przy porannej toalecie można było zauważyć stres. Na pewno nie wynikało to ze strachu. Adam był postawnym, wysokim brunetem z czarującym uśmiechem i wiecznie pewnym siebie wyrazem twarzy. Podobne było jego usposobienie- pewność siebie granicząca z butą i przekonanie o własnej wartości tak wysokie, że z łatwością zrażał do siebie postronnych rozmówców. Ta poranna nerwowość nie była więc związana niepewnością, raczej z ekscytacją. Adam tak chorobliwie pragnął sukcesu i sławy, że nie mógł wręcz doczekać się momentu swojego przejścia do podręczników historii i astronomii. To miała być jego misja. Miał pójść w ślady swojego pradziadka Harrisona Schmitta, który jak na razie był ostatnim Amerykaninem stąpającym po ziemskim Księżycu. Tak jak on był geologiem i tak jak on miał przynieść chlubę krajowi wprowadzając kolejny kamień milowy w dorobek naukowy ludzkości. Tak o sobie myślał- jako o kimś niezmiernie ważnym dla całej ludzkości. Ubrał grantowo szary kombinezon i zszedł ostrożnie do pokoju odpraw na codzienną dawkę informacji z Ziemi, nowych rozkazów i pomiarów z orbity. Musiał uważnie stawiać kroki, gdyż już od kilku dni prędkość obrotu Zeusa spadała, aby jego organizm mógł przystosować się do niskiego ciążenia na Europie. Codziennie budził się trochę lżejszy.

Sala była jeszcze pusta, z głośników wciąż „Aria..”. Christiny jeszcze nie było. Usiadł na swoim miejscu, przy prostokątnym stole przedzielonym szybą wyświetlaczy. U góry, zwisający z sufitu sferyczny wyświetlacz pokazywał aktualne dane dotyczące Europy przesyłane przez sztuczną sondę leżącą na powierzchni już od miesiąca oraz obraz tego księżyca w czasie rzeczywistym. Zredukowanie liczby okien i zastąpienie ich wyświetlaczami było podyktowane nie tylko względami bezpieczeństwa. Ludzka psychika średnio radzi sobie z nieskończonością. Codzienny widok nieprzejednanej czerni i poczucie bycia zwieszonym w przestrzeni, która nie ma namacalnych granic, może doprowadzić do poważnych problemów każdego. Nawet do szaleństwa. Zeus miał kilka miejsc obserwacyjnych z których można było oglądać kosmos przez szybę. I co ciekawe były przez Adama i Christinę odwiedzane dużo częściej wtedy, gdy na horyzoncie ciągle można było oglądać jeszcze Ziemię. Jednak w tamtej chwili Ziemia była już tylko jasnym punktem na czarnym niebie. Wyglądem przypominała Jowisza oglądanego z Ziemi. Oceany i atmosfera robią swoje i część odbijanego światła jest duża.

Christina w końcu zeszła do Sali odpraw. Wkroczyła wręcz rozpromieniona i niesiona przez kojące nuty „Arii..”. Zgrabnym ruchem ręki wyłączyła głośniki i zaczęła przygotowywać raport.

 

-Dzisiaj 19.00 masz próbę z komputerem pokładowym na lądowniku Hermes i test batyskafu Posejdon. Przygotuj się dokładnie, powtórz jeszcze raz procedury, bo wszystko pójdzie na żywo na Ziemię, a nie chcemy ich niepokoić jakąś ewentualną wpadką tuż przed lądowaniem- powiedziała spokojnie i rzeczowo Christina.

-Spokojnie, umiem wszystko. Dawaj raport z Ziemi i odczyty z Europy- odpowiedział pewny siebie Adam.

-Na raport jeszcze czekamy-odparła spokojnie- natomiast odczyty z Europy masz już gotowe- powiedziała podając Adamowi tablet z wyświetlonymi informacjami.

Na powierzchni śladowe ilości soli i uwodnionego kwasu siarkowego, atmosfera w stu procentach zbudowana z tlenu, jednak niezwykle rzadka, ciśnienie oscylowało około jednego mikro Pascala.

-Pamiętaj, że jeżeli nie przebijesz lodu w ciągu 72 godzin, będziesz musiał niezwłocznie wracać. Właśnie tyle systemy podtrzymujące życie wytrzymają w pasach radiacyjnych Jowisza. Poza tym potem Io zbliży się na tyle, że zaczną rozciągać lód wraz z Jowiszem i batyskaf mógłby ulec uszkodzeniu.- wymieniała kolejne zagrożenia Christina.

-Wiem, wiem to wszystko, przez ostatnie dwa lata myślę tylko o tych procedurach i powtarzam wciąż cały zasób naszych informacji o Europie, Jowiszu i całej tej menażerii- wyraźnie zdenerwował się Adam.

-Spokojnie!- syknęła przez zęby Paletti- wiesz, że za kilka godzin usłyszą te twoje warknięcia na Ziemi.

To była prawda, sala odpraw i kilka innych pomieszczeń na Zeusie były stale monitorowane i nagrywane, a sygnał bez przerwy przesyłany na Ziemię.

 

Udając się na ostatnie testy przed lądowaniem na Europie, Adam miał głowę zaprzątniętą różnymi myślami. Pierwszy raz od opuszczenia Ziemskiej orbity zaczął jednak myśleć więcej o tym co może spotkać pod europeańskim lodem, niż o tym jakim stanie się bohaterem po powrocie na Ziemię. Co jeśli pod lodem znajdzie organizmy rozwinięte na tyle, że posiadające samoświadomość. Będzie to jego wtargnięcie do świata skrytego pod nieprzenikniętymi okowami lodu od miliardów lat. Jego wejście w ten świat będzie dla tamtejszych stworzeń wydarzeniem nie do pojęcia. Wszystkie ich pokolenia rozmnażały się i rosły w ciemnym, wodnym świecie, bez żadnego poczucia o możliwości istnienia czegokolwiek innego. Adam, kiedy będzie ubrany już w skafander, czeka go również dokładna dezynfekcja, na wypadek katastrofy. W przeciwnym razie, jego szczątki będą niosły zagrożenie zanieczyszczenia obcego ekosystemu ziemskimi bakteriami.

 

W końcu nadszedł moment ostatecznych testów. Trochę się denerwował. Wiedział, że cały sztab ludzi na Ziemi śledzi z kilkugodzinnym opóźnieniem każdy jego ruch, słowo, grymas twarzy. Sekwencję zejścia z orbity na trajektorię kolizyjną z powierzchnią znał do znudzenia. I tym razem trafił testową konsolą prawie idealnie w biegun północny Europy. Ten księżyc, choć jeden z większych w Układzie Słonecznym miał jedynie szczątkową atmosferę. Właśnie dlatego ziemski sztab, Christina i wszyscy zaangażowani w misje z taką pieczołowitością podchodzili do testowych lądowań Adama. W razie pomyłki, nie będzie oporu atmosfery, która wykona za nas robotę związaną z hamowaniem. Nie pomogą żadne spadochrony. Wszystko musi być obliczone co do sekundy i wykonane precyzyjnie, aby silniki hamujące przeciwstawiły się skutecznie pędowi lądownika Hermes. Ciążenie nie jest na szczęście duże, więc nie będzie dużą przeszkodą. To ważne, gdyż wraz z Adamem na Europie wyląduje wiele ton ekwipunku i urządzeń pomiarowych. W Hermesie przechowywany był batyskaf Posejdon, wiertnia mająca utworzyć wejście do podlodowego oceanu, oraz urządzenia mierzące warunki panujące na powierzchni lodu. Oczywiście Adam był ubezpieczany przez komputery pokładowe, mogące sterować statkiem w razie kłopotów. Jednak zdawanie się tylko na elektronikę, było zbyt ryzykowne. Szczególnie w pobliżu tak potężnego źródła promieniowania elektromagnetycznego, jakim był rządzący tamtejszym nieboskłonem Jowisz. Adam w końcu znalazł się w kokpicie Hermesa. Włączony został tryb testów. Zgrabnie wsunął się w dopasowany fotel. W kabinie nie było wiele miejsca. Adam miał samotnie sfrunąć na powierzchnie Europy. Christina miała zarządzać misją z orbity i odpowiadać za powrót w stronę Ziemi. Pod lodem to Schmitt miał być sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Komunikacja ze statkiem ulokowanym pod tak grubą pokrywą lodu jest bardzo utrudniona. Dlatego Adam podczas swojego zejścia pod lód stawał się najważniejszym człowiekiem tamtej misji. Mimo kilku kropli potu na czole i początkowo lekko niezgrabnym ruchom, geologowi test szedł bardzo pomyślnie. Aparatura w pewnym momencie zasymulowała koronalny wyrzut masy słonecznej, czyli bardzo silną burzę na Słońcu. Takie zjawiska potrafią paraliżować wrażliwsze obwody elektroniczne i to pomimo coraz doskonalszych powłok ochronnych. Szybko przez głowę przebiegło mu tysiąc myśli, co zrobić z tym fantem. Błyskawicznie pochwycił jedną, uznając, że to będzie strzał w dziesiątkę. Zdał się na wiecznie żywe, stare, analogowe metody. Adam na spokojnie zaczął liczyć czas do kolejnych odpaleń silników hamujących za pomocą starego, wskazówkowego stopera. To była idealna reakcja na problem, właśnie takiej od niego oczekiwano. Pokazał, że jest odporny na stres podczas kluczowych momentów. Kiedy tylko wróciło wyłączone zasilanie Adam, uśmiechnął się szelmowsko i spojrzał wprost w obiektyw kamery. Niech na Ziemi wiedzą, że takim czymś go nie zaskoczą. Z głośników zaczęło dobiegać odliczanie do ostatniego hamowania przed kontaktem.

-5…4…3…2…1. KONTAKT!- zaskrzeczały głośniki w kokpicie.

Adam na ostatnie ułamki sekundy przycisnął jeszcze dyszę spustu silników odrzutowych, aby na koniec upewnić się co do tego, że według testu stoi na twardym gruncie.

-Siedzimy!- przycisnął mikrofon do ust i dał do zrozumienia na Ziemi, że właśnie po raz kolejny posadził Hermesa na Europie. W teorii.

Puścił panel sterowania i rozprostował zaciśnięte od kilkunastu minut palce. Przez właz z uśmiechniętą miną przecisnął się do sali odpraw na analizę swojego ostatniego testu. Wiedział, że zdał na pięć.

 

Adam nie spał tym razem spokojnie. Cały czas jeszcze przypominał sobie wszystko, co w jego mniemaniu jeszcze było warte powtórzenia. Już tylko kilkanaście godzin dzieliło go od kroku w nieznane. Miał stanąć na powierzchni, po której nie stąpał jeszcze żaden człowiek i pływać w głębinach, w których nie pływało żadne ziemskie stworzenie. Będzie pierwszym organicznym, ziemskim tworem w tej części Układu Słonecznego od 4,5 mld lat. To musiało brzmieć jak wyzwanie. Wiedział już o wszystkich kruczkach związanych z komunikacja. Wiedział żeby czekać z komunikatami, aż statek Christiny i wiertnia będą po jednej stronie księżyca. Że to wiertnia wysyła komunikaty i to jej położenie względem Christiny jest najważniejsze. Pamiętał o limicie czasu wiercenia. Że może się spodziewać nawet 20km lodu. Głowa zdawała mu się pękać od nadmiaru informacji, ale każdą kolejną powtarzał sobie z radością. Czuł się świetnie. Przygotowany na wszystko i gotowy by ruszyć w otchłań i rozświetlić ją dla ludzkości. Tak o sobie myślał, jak o następnym z tych wielkich, którzy zapełniali białe plamy na mapach. Magellan, Kolumb, według niego, byliby dumni. Po kilku energicznych przerzutach z jednego boku na drugi, w końcu dał za wygraną i wstał z łóżka, które dzięki kontrolowanemu obniżaniu ciążenia przypominało już powoli śpiwór na hamaku. W podkoszulku i piżamie zszedł do kuchni, w której zaparzył sobie kawę z ekspresu. Oczywiście ciśnieniowego, bo w warunkach niskiego ciążenia przelewowy traci rację bytu. Pomieszczenie kuchenne poza piekarnikiem i mikrofalą posiadało ogromne lodówki z liofilizowanym jedzeniem. Wystarczyło kilka kropel wody i już można było czuć zapach steku, jakby dopiero co upieczonego. Poza tym na szufladach cała gama suplementów i witamin. Kuchnia sprawiała wrażenie surowej, ale i tak była celem wielu nocnych wycieczek o bezsennym podłożu. Adam wziął kubek z deklem, nalał kawy i ruszył w kierunku punktu obserwacyjnego. Była to wystająca z owalu statku półkula, cała ze zbrojonego szkła, doskonale wyszlifowana i przezroczysta, by umożliwiać komfortowe obserwacje, w naturalnych kolorach.

 

Ściskając w ręku kubek kawy myślał o nadchodzącym locie. Przed sobą miał doskonale oświetlony przez Słońce, imponujący glob Europy. Wisiał jakieś 100km nad powierzchnią skutą lodem. Widział doskonale ogromne bruzdy tnące gładki, biały lód jak żyły widoczne na ręku spracowanego człowieka. Bruzdy były ciemniejsze, rdzawoczerwone i kontrastowały ze skrzącym się w świetle odległego Słońca lodem. Generalnie różnice wysokości na Europie nie były duże, Adam wiedział, że nie przekraczają kilkudziesięciu metrów w skali całego globu. Dla kogoś, kto wychował się w Górach Skalistych, to wręcz śmieszna różnica. Jednak ważne było, aby podczas lądowanie nie trafić w żadną z bruzd. Później i tak zostaną wysłane do nich roboty, a nie wiadomo było dokładnie jak są wąskie i niebezpieczne dla lądownika. Widok majestatycznej bryły lodu zawieszonej na czarnym aksamicie budził w Adamie ekscytację. Wiedział, że ten lód to tylko kurtyna. Zasłona zwisająca przed czymś o wiele ważniejszym. Nazajutrz miał rozstrzygnąć przed czym. Miał rozświetlić batyskafem miejsce ciemne i zamknięte od eonów. Georadar skanował już dla niego z orbity podlodowe podwoje Europy od dwóch miesięcy. Wiedział, że ma aktywne jądro, generujące ciepło. Co prawda samo jądro nie jest aż tak ciepłe, żeby utrzymać na stałe ciekły ocean, ale w tym miejscu z pomocą przychodzi Europie jej mityczny kochanek- Jowisz. Jej orbita jest wyraźnie eliptyczna i generuje to różnice w przyciąganiu grawitacyjnym, na przeciwległych jej końcach. A grawitacja Jowisza jest na tyle ogromna, że te różnice powodują ciągłą pracę lodu. Ogromne masy wielokilometrowych zwałów lodu, to kurczą się, to rozciągają, generując ciepło. To ciepło, w połączeniu z ciepłym jądrem utrzymuje ciekły ocean pod powierzchnią lodu. Zagadką pozostaje jego głębokość oraz obecność miejsc w których uchodzi ciepło z jądra. Pytanie, które nie dawało Adamowi spokoju przy kawie, to właśnie zagadka kominów hydrotermalnych. Czy zdoła je znaleźć? Czy znaczą na Europie tyle samo co na Ziemi? Czyli… czy są kolebką życia?

 

 

Adam mocował się jeszcze tylko z rękawicami. Były ciasne i rozciągliwe, a dłonie Amerykanina, dosyć spocone. Christina pomogła mu je naciągnąć i jeszcze poprawiła coś przy kołnierzu skafandra, jak żona wiążąca rano mężowi krawat do pracy. Ale Schmitt nie miał na sobie garnituru, a kombinezon astronauty. Będzie go musiał mieć na sobie przynajmniej podczas lądowania, wiercenia i startu, na wypadek rozszczelnienia statku kosmicznego. Kombinezon utrzyma go przy życiu do czasu zrzucenia kapsuły ratunkowej i próby wydostania z powrotem na orbitę. Pod lodem przed ciśnieniem będzie chronił go batyskaf, a tam, może sobie nawet pływać w podkoszulku. Po założeniu hełmu, był już w pełnym rynsztunku. Jeszcze obowiązkowe pozdrowienia mieszkańców Ziemi i ostatni orbitalny meldunek przed zejściem.

 

-Major Adam Schmitt melduje się na statku Zeus, gotowy do misji Głębia 1. Wszystkie systemy skafandra sprawne, gotowy do zejścia z orbity.- zameldował i już zaczął się odwracać w kierunku luku między przedziałami.

-Adam! Pozdrowienia dla Ziemian!!!- syknęła Christina, posyłając mu piorunujące spojrzenie.

Amerykanin odwrócił się niezdarnie i szybko zaczął mówić:

-To będzie misja, która rozświetli wieczne, nieprzejednane dotąd mroki. Da nam spojrzenie na świat, którego nie mogliśmy do dziś oglądać nawet przez największe ziemskie teleskopy. Nie dlatego, że był niezmiernie daleko, bo to świat z naszego Układu Słonecznego. Ten świat był skryty przez skorupę, której nie przebił nikt i nic, aż do dzisiaj. Jestem niezmiernie szczęśliwy, że mogę przynieść światu tę wiedzę i zanieść nasze dziedzictwo tam, gdzie jeszcze nigdy nie dotarła ludzkość. Dzisiaj z radością służę Ziemi, planecie która jest naszym domem i która nas ukształtowała.

 

Christina pokiwała głową z uznaniem. „Jak na takiego buca, całkiem niezły tekst wyskrobał”-pomyślała. Adam wolnym krokiem zaczął iść przez kolejne przedziały statku, w kierunku śluzy z jego lądownikiem. Masywny kombinezon nie ułatwiał mu drogi. Ten spacer, który normalnie zajmował kilka minut, teraz dłużył mu się niemiłosiernie. Przez głowę przelatywało tysiące myśli. „Dobrze, że chociaż myśli nie są monitorowane”- pomyślał, widząc katem oka na wyświetlaczu hełmu swój puls, ciśnienie, poziom tlenu i toksyn w organizmie, wagę i ilość wody. Wszystko dla sztabu.

W końcu dotarł. Otworzyły się kolejne włazy, usadowił się w fotelu. Zapiął pasy, włączył komputer pokładowy i systemu podtrzymywania życia. Sprawdził zawartość bagażu, komputer wskazywał, że wszystko jest OK. Sprawdził kamerami. Musiał być pewny. W kosmosie nie da się obrócić na pięcie i wrócić po zgubę, wszystko to manewry na orbitach, dostosowywanie prędkości i wektorów. Jeszcze tylko chwila na wyrównanie ciśnień i będzie mógł zaczynać. Syknęło…. Na ułamek sekundy zaparowały wizjery w śluzie, ale w mgnieniu oka para znikła. Wysublimowała, bo w śluzie zapanowała próżnia. Tak, był już praktycznie w kosmosie. Nagle właz otworzył się, a dok delikatnie odepchnął lądownik Adama za pomocą chwilowego przebiegunowania elektromagnesów. Jego statek mozolnie wychylił się ze swojej „matki”. Oświetlenie Zeusa nagle zakuło w oczy, kontrastując z czernią nieskończonego kosmosu. Ogromna maszyna zaczęła powoli oddalać się i maleć. W niej Christina, od dwóch lat jego jedyna towarzyszka w zimnym i wielkim wszechświecie. Choć byli od siebie zupełnie różni, polubił ją. Lubił jej lekką irytację i spojrzenie pełne politowania, gdy raz za razem zagalopowywał się w przechwałkach i opowiastkach o sobie. Była doskonałym barometrem, który pokazywał mu, kiedy przegina. Jej włoski temperament, jakby nie dawał o sobie znać w kosmosie. Była opanowana, rzeczowa i konkretna. Z wizerunku ognistej Włoszki został w sumie tylko wygląd. Zgrabne ciało i burza czarnych, kręconych włosów. Amerykanin zaczął nawet trochę żałować, że wzorem swoich krajanów z czasów drugiej wojny światowej w samolotach myśliwskich, nie miał w kokpicie przypiętego jej zdjęcia. Po kilku minutach obserwacji malejącego punktu, jakim powoli stawał się Zeus na horyzoncie, zaczął sekwencję hamowania. Najpierw za pomocą pomocniczych, niewielkich dysz ustawił statek pod kątem 90 stopni. Odpalił silniki. Na monitorze wyrysowana orbita zaczęła się od razu przestawiać z równikowej, na okołobiegunową. Wyłączył silniki. Teraz znowu obrócił dyszami statek do wyjściowej pozycji. Odpalił silniki. Wyrysowana orbita zaczęła się zmieniać. Zamiast idealnie kołowej, po drugiej stronie Europy zaczęła się przybliżać do powierzchni, aż dotknęła jej. Dokładnie nad biegunem. Wyłączył silniki. Teraz wystarczyło w odpowiednich ostępach czasu włączać je na kilka sekund, aby coraz bardziej pionowo ustawiać trajektorię statku. Wszak chodziło o to, aby dotknąć powierzchni, upadając z góry, a nie bokiem.

 

 

-4…3…2…1 KONTAKT!- zaskrzeczał komputer pokładowy.

Adam niezwłocznie zaczął programować komputer na przejście w tryb wiertni. Potrzebne narzędzia i elementy zaczęły wysuwać się z korpusu Hermesa, który przypominał z zewnątrz bardzo obłą, stalową literę T. Jednak po modyfikacjach wprowadzonych po lądowaniu, całkiem zatracił swój pierwotny kształt. Ze statku zaczęły wydobywać się dodatkowe odnóża, przytwierdzające go do powierzchni, a na górze zamontowany został system komunikacji z Zeusem i duża, okrągła antena. U dołu pojawiły się części wiertni. Korzystając z czasu, kiedy Hermes się przeobrażał, Amerykanin chłonął obraz nowego świata. Bezkresny, krystalicznie czysty, biały lód. W oddali, na horyzoncie zdają się majaczyć rdzawe akcenty. Ale to tylko kropelki w morzu skrzącego się, oślepiającego wręcz śniegu. Linia horyzontu, jak odrysowana od najdoskonalszej linijki, przez zręcznego architekta. U góry nieprzejednana czerń, na dole czysta biel. Niesamowity widok, zakłócany jedynie przez krótkotrwałe wyrzuty pary, w momentach wysuwania kolejnych części statku. Para w ułamku sekundy zamarzała i opadała na powierzchnię, dostarczając nowy szron. Ziemski wkład w rozwój Europy- jeszcze więcej lodu. Czujniki zebrały już dane z powierzchni, Adam wysłał je do Christiny, ona była odpowiedzialna za kontakt z Ziemia. Amerykanin nie miał się tym rozpraszać. Zameldował jeszcze bezpieczne lądowanie i gotowość, a statek ukończył modyfikację. Należało przystąpić do wiercenia. Wiertło było podgrzewane i dzięki temu z łatwością wchodziło w lód. Jednak i pomimo tego, istniało ryzyko natrafienia na jakieś cało uwięzione w lodzie. Było minimalne, bo teren został już sprawdzony georadarem. Ale istniało i nie dawało spokoju Adamowi. Stresował się i nerwowo przygryzał wargi. Były już od tego sine. Jednak wiercenie szło sprawnie. Po bokach wciąż buchały obłoki pary, tym razem z wody wytopionej przez rozgrzane wiertło. Momentalnie zamarzała i szroniła całą instalację statku i pole wokół niego. Maszyna delikatnie drżała. Schmitt zaczął przygotowywać batyskaf do misji. Odpiął się z fotela i ruszył do włazu umiejscowionego tuż za nim. Wsunął się na dół. W batyskafie było jeszcze mniej miejsca i nawet całkowite rozprostowanie rąk było już problemem. Wszystkie systemy działały, a akumulatory były pełne. Ogromny atut misji powierzchniowych, czyli ogniwa słoneczne, tutaj był niemożliwy do wykorzystania. Pod lodem będzie przeraźliwie ciemno.

 

Nagle drżenie ustało. Wiertło działało dalej, ale wibracje całkowicie zniknęły. Adam od razu zrozumiał co się stało. To był znak, że pokonał całą pokrywę lodu. Tunel do oceanu był już gotowy. Wiertło zostało podniesione, a dla pewności został jeszcze wykonany pomiar średnicy tunelu, na całej jego długości. Nie mogło być ryzyka utknięcia batyskafu. To by oznaczało koniec misji. I koniec dla Adama, prawie 630 000 000 km od domu. Amerykanin usadowił się w batyskafie i zapiął pasami. Zdjął już hełm, który trochę ograniczał go w klaustrofobicznym kokpicie Posejdona. I tak od środowiska Europy chroniło go 20cm poszycia wzmacnianego tytanem. Po przekazaniu ostatnich meldunków do wiertni, był gotowy na zrzut do oceanu. Laser wskazywał 7km do powierzchni wody. Czekało go więc kontrolowane opuszczanie przez prawie 15 minut. Cienka, wytrzymała lina opuszczała batyskaf przez wydrążony tunel. Czas na komunikacje, właśnie drastycznie zmalał. Następny meldunek Adam będzie mógł nadać, gdy znów znajdzie się dokładnie pod wiertnią. Będzie musiał wrócić w to samo miejsce, w którym został opuszczony i najprawdopodobniej wysadzić ładunkami zamarznięty czop, który utworzy się w czasie jego podwodnej podróży. Schmitt siedział w batyskafie, co jakiś czas szarpany pociągnięciami liny i otarciami o brzegi tunelu. W wizjerze robiło się coraz ciemniej, a lód miał jakby mniej pęknięć na większych głębokościach. Klaustrofobiczne wrażenie robiło się silniejsze wraz ze świadomością bycia otoczonym przez wielobilionowe masy ton prastarego lodu. W wydrążonym otworze czuł się jak w nieskończenie długiej studni. W końcu Adam usłyszał stłumione chluśnięcie. I poczuł błogą lekkość i brak jakichkolwiek szarpnięć. Proces opuszczania został zakończony.

 

Posejdon został odłączony od liny i gotów był eksplorować głębiny. Rozpoczął się cichy koncert buczących śrub, które napędzały batyskaf. Zrezygnowano z jakiegokolwiek napędu odrzutowego, mogącego zaburzać obcy ekosystem. W akumulatorach zmagazynowano energię na 72 godziny podróży. Major włączył światła. Mrok rozświetlił się i jego oczom ukazała się nieprzejednana, granatowa głębia, z sufitem, załamującym światło pod wszelkimi kątami, wyglądał jakby był z kryształu. Był to lód, oszlifowany przez poruszającą się wodę z precyzją godną mistrza metalurgii. W toni unosiło się mnóstwo maleńkich drobin. Część z nich połyskiwała, były to zamarznięte drobiny wody, trzymały się blisko lodowego sklepienia. Jednak część była matowa i zdawała się poruszać samodzielnie. Adam od razu rozpoczął pobieranie próbek do analizy. Na monitorze, jedne po drugich zaczęły pojawiać się wyniki. Zawartość węgla: mniej niż 5%. To było zaskakujące, biorąc pod uwagę, że to żywe organizmy. Zawartość krzemu: 15%. A więc to możliwe. Naukowcy na Ziemi, debatowali nad tym już od dawna. Życie może być oparte na krzemie. Na Europie nawet robiło się to zrozumiałe. Ciało odizolowane od kosmosu warstwą lodu, z dopływem energii z wnętrza i z grawitacji Jowisza i ze skalistym jądrem. Krzemu musiało być pod dostatkiem. A pierwiastek ten, potrafi być prawie tak reaktywny jak węgiel. Reszta to robota miliardów lat pływów oceanicznych i reakcji chemicznych. W którymś momencie coś zaskoczyło i zaczęła kręcić się karuzela, która w innych warunkach, na trzeciej planecie od Słońca dała plon w postaci nas samych. Tutaj, Adam znalazł na razie plankton, który na Ziemi z łatwością pomyliłby z ziarnami piasku. Na Europie, te ziarna potrafiły same pływać.

Batyskaf po uzyskaniu szczegółowych wyników pognał głębiej. W dole światło nie docierało wciąż do żadnej przeszkody i przed majorem rozpościerał się bezkres granatowej głębi. Na jednym z monitorów widniał obraz termowizji przestrzeni przed statkiem. Adam starał się kierować w kierunku plam ciepła, które jak podejrzewał, mogły być kominami hydrotermalnymi. Po pewnym czasie, z odmętów zaczęły wyłaniać się większe organizmy. Wyglądały przedziwnie. Niesamowicie blade, czasem wręcz przezroczyste, gdy światło reflektorów świeciło wprost w nie. Ciężko było stwierdzić, gdzie jest przód a gdzie tył ich ciał. Blask świateł w ogóle ich nie peszył. Dryfowały spokojnie w swoją stronę. Nie były szybkie. Adam spodziewał się tego, gdyż życie oparte na krzemie nie będzie zdolne do szybkiego metabolizmu i magazynowania dużej ilości energii. Majestatycznie przesuwały się w toni. Nie miały oczu, niektóre z nich posiadały macki. Uwagę przykuwały duże, obłe narządy w centralnych punktach ciał. „Echolokacja?”- pomyślał Adam. Pływały połykając powoli mnóstwo wody do swego ciała i nadymając się przy tym jak balon, by po chwili wyrzucić je z drugiej strony i płynąć dzięki trzeciej zasadzie dynamiki. Brak wzroku i bladość wydawała się dla majora logiczna. Te organizmy żyły w świecie całkowicie pozbawionym światła. Piękne kolory, czy maskujący wygląd na nic się tu nie zdadzą. Posejdon wciąż nurkował mijając coraz to nowe organizmy, w tym coraz większe. Na mapie termicznej prawie w ogóle nie było ich widać. To przez niski poziom energii tych organizmów. Temperatura wody wynosiła 4 stopnie Celsjusza. Jak w ziemskim jeziorze zimą, pod lodem. Zasolenie bardzo niskie, 3 promile. Nagle na wizjerze Adama pojawiły się ogromne, przesuwające się szare masy. Zaczął wyhamowywać batyskaf. Jeden za drugim, przed Posejdonem przesuwały się ogromne szare obłoki. Włączył więcej reflektorów. Na szarej ścianie zauważył wijące się kanały, które pulsowały rytmicznie. To były żyły. Po chwili dostrzegł odciskające się na powierzchni, łukowate kości. Przed sobą miał ławicę europeańskich organizmów, które migrowały akurat w obecności jego batyskafu. W tłumie ciężko mu było dostrzec, kiedy kończy się jeden osobnik, a zaczyna drugi ,ale wyraźnie były to ogromne stworzenia. Nagle ruch ustał. Wyglądało na to, że wszystkie przepłynęły. Adam już chciał ruszać, gdy nagle przed okrętem przepłynął mu jeszcze jeden stwór. Teraz zauważył jego przód. Na monitorze, który przedstawiał obraz z kamer, cofnął nagranie i zatrzymał stopklatkę w momencie przepływu ostatniego. To był drapieżnik. Gonił ławicę aby złapać swoją ofiarę. Prędkość gonitwy może nie porywała, ale za to wygląd drapieżcy, już tak. Z przodu ogromny repertuar zębów zwisających z paszczy jak las szabli i szpil. Cała skóra pokryta kolcami, wyglądającymi jak zaostrzone, krzemienne groty włóczni prehistorycznych plemion. Pod brzuchem bulwa z kolcami, najprawdopodobniej narząd do nawigacji. Którykolwiek z ławicy wpadnie w jego paszczę, będzie w niezłych tarapatach. Fascynujące było obcowanie z ekosystemem nieznanym nikomu od eonów. Jednak pomimo miliardów kilometrów od Ziemi, którą dotąd uważaliśmy za kolebkę wszelkiego życia, natura odtwarza podobne ścieżki. Czy to oznacza, że jest jeden wzór, wedle którego podążają wszelkie żywe organizmy? Przecież właśnie minęły Adama ofiary czmychające przed drapieżcą. Znają to wszyscy z obrazków antylop uciekających przed lwem. Być może właśnie widział poczet europeańskich roślino- i mięsożerców. Być może, tego jeszcze nie wiedział, musiałby zdobyć okazy. Czy niezależnie od miejsca, życie będzie się rozwijało podobnym torem? Oczywiście, pewne różnice dostrzegalne były natychmiastowo. Żaden widziany przez majora organizm nie miał oczu, w ciemności nie były do niczego potrzebne. Nie było żadnych zielonych mikroorganizmów, czy roślin. W mroku chlorofil nie miał racji bytu. Ale jednak podział na drapieżców i ofiary został zachowany, schemat pływania przywodził na myśl ziemskie kałamarnice. Opadając wciąż w dół Schmitt rozmyślał nad analogiami do ziemskiego życia.

 

Po kilku przeprowadzonych eksperymentach i pobraniu próbek z różnych głębokości Adam wciąż nie wiedział gdzie jest dno oceanu. Wizualnie nie był w stanie go dostrzec, jedynie termowizja wskazywała kierunek, którym powinien się poruszać. Postanowił więc, zbadać głębokość i wygląd dna za pomocą echosondy. Nadał wiele wiązek sygnału, w różnych kierunkach. Właśnie wtedy coś zupełnie nieprzewidzianego zaczęło rozgrywać się na wizjerze Posejdona. Major zauważył, że wszystkie stworzenia zaczynają gwałtownie poruszać się we wszystkich kierunkach. Niektóre zderzały się, inne gnały przed siebie. Część z nich zastygła w bezruchu i zaczęła bezwładnie opadać. Zdał sobie sprawę, że właśnie zobaczył pierwsze zabite przez człowieka stworzenia z innego ciała niebieskiego. Poczuł się jak najgorszy barbarzyńca. Oto dziewiczy świat, niewidziany dotąd przez nikogo, właśnie został naznaczony obecnością przedstawiciela populacji, która doprowadziła już do wymarcia tyle gatunków na własnej planecie. Jeszcze chwilę gapił się tępo w wizjer, ale wtedy coś dziwnego zaczęło dziać się z jego głową. Poczuł ogromny ból, połączony z natłokiem myśli. Pociemniało mu przed oczami, a oddech znacznie się spłycił. Mimowolnie wyciągnął rękę i sterem przechylił statek w dół i przyspieszył maksymalnie. Nie wiedział dlaczego właściwie to zrobił. Musiał. Tak samo jak musiał wyłączyć echosondę. Po prostu coś mu kazało. Przez jakiś czas batyskaf pędził przechylony w dół. Mijał po drodze przeróżne stworzenia, wszystkie odwrócone bulwami do nawigacji w jego stronę. To było prawie jak szpaler powitalny. Jakby salutowały na cześć przybysza. Organizmy wraz z głębokością były coraz dziwniejsze. Jeszcze bledsze i przypominające trochę monstrualne ziemskie roztocza. Niektóre wielkości samochodów dostawczych, a zdarzały się i większe. Statek Adama zaczął pędzić już niezwykle szybko. Kolejne stwory zlewały się, ale dna wciąż nie było widać. Adam nie mógł zwolnić, coś co pchnęło jego rękę, teraz nie pozwalało mu jej cofnąć. Na czole pojawiły się ogromne krople potu. Początkowo walczył z ręką, ale w końcu się poddał. Jeden z monitorów na desce rozdzielczej pokazywał jego parametry życiowe w czasie rzeczywistym. Puls był trochę przyspieszony, od walki z „opętaną” ręką. Ale poza tym wszystko w normie. Ciśnienie, zawartość wody, cukrów i tlenu normalnie. Więc dlaczego jego własny organizm go nie słuchał? Nagle jego oczy zamknęły się. Powieki same odpadły w dół. W wyobraźni zaczęły rysować mu się litery:

 

-D L A C Z E G O

-Co dlaczego?-krzyknął przerażony Adam.

-D L A C Z E G O P R Z E S Z K A D Z A SZ

-Dlaczego tu jestem?- upewniał się major- Jestem tu z misją badawczą. Z planety…

- W I E M Z J A K I E J. Z I E M I A- od razu zaczęły wizualizować mu się kolejne litery.

- Skąd możesz wiedzieć skąd jestem?!- wykrzyknął Adam, przestraszony tak, że czuł jak w skroniach pulsuje mu krew- Skąd możecie wiedzieć o Ziemi? Jesteście tu pod lodem od zawsze! Odkąd okrzepł ten księżyc, miliardy lat temu!

-S A M I T O P O W I E D Z I E L I Ś C I E

-Jak? Jestem tu pierwszym człowiekiem.

-F A L E. Ś M I E C I C I E N I M I O D 10 N A S Z Y CH L A T.

-To 130 naszych.-rzekł major- to zgadza się z wynalezieniem radia. Masz na myśli, że wyłapujecie nasze sygnały radiowe? Fale są dla was ważne?

-T A K S I Ę K O M U N I K U J E M Y I P O R U S Z A M Y. T E R A Z M Ó W I Ę D O C I E B I Ę Z A P O M O C Ą C Z Ę S T O T L I W O Ś C I FAL T W O J E G O M Ó Z G O W I A.

-Telepatia..-zrozumiał Schmitt- Czemu one tak zareagowały na echosondę?

-F A L E N A NAS D Z I A Ł A J Ą. T A K Ż E D Ź W I Ę K O W E.

 

Adam zaczął wszystko pojmować. Te organizmy doskonale poruszały się w ciemności właśnie dzięki echolokacji, a między sobą komunikowały się telepatycznie. Żadne znaki i pismo w mroku nie było do niczego przydatne. Natomiast telepatia sprawdzała się świetnie. Zupełne zaprzeczenie komunikacji stosowanej przez ludzi. U nas znaczenie znaków i symboli urastało tak wysoko, że po przekroczeniu granicy państw, bez znajomości języka nie można się było dogadać. Na Europie komunikat wpadał wprost w neurony twojego mózgu. Zaczynały grać, jak za pomocą rezonansu, struna obok struny w dobrze nastrojonej gitarze. Oszczędność czasu i energii. Nie traci się sił na kodowanie i rozkodowywanie komunikatu. Znakomity pomysł tutejszej ewolucji. Po kilku chwilach litery w głowie Adama rysowały się już szybciej i komunikacja przebiegała znacznie sprawniej.

 

-MUSISZ IŚĆ. NIE POZWOLĘ ZABRAĆ NIKOGO STĄD. MASZ MISJE GDZIE INDZIEJ.

- Jak to gdzie indziej?- o pobór okazów wolał się nie kłócić. Skoro mógł siedzieć w jego głowie, nie wiadomo co jeszcze mógł zrobić.

-MUSISZ CHRONIĆ SWÓJ DOM. PRZED LATAMI NA ZIEMI TEZ BYŁY ISTOTY PODOBNE DO WAS. PRZYLECIAŁY Z DALEKA.

-Przed iloma latami? Dlaczego przyleciały?

-5,5 MLN NASZYCH LAT TEMU. JADŁY WASZA PLANETĘ. ZIELONY KOLOR. RZECZY Z ZIELONYM KOLOREM.

 

Zaczął szybko łączyć fakty. Ich 5,5 mln lat temu, to 66mln naszych lat. Co wtedy było…? Koniec kredy. Wymieranie. Zginęły dinozaury i mnóstwo innych stworzeń. Czyli wtedy naszą planetę odwiedziła obca cywilizacja. Jadły zielony kolor..? Potwór nie znał znaczenia zielonego koloru u nas, nie rozumiał, że tak wyglądają ziemskie rośliny. Obcy przylecieli eksploatować dżungle i lasy.

 

-Czemu oni zniknęli?

-KATASTROFA. ICH STATEK, OGROMNY, WIELKI STATEK SPADŁ NA WASZA PLANETĘ. ONI TEZ NADAWALI FALAMI. MNÓSTWO ICH UMARŁO. UCIEKALI CZYM JESZCZE MOGLI.

 

Czyli ich główny statek, statek matka musiał jakoś zatracić orbitę i spaść na Ziemię. Obcy spowodowali wymieranie na Ziemi. I to przed wiekami. Adam wciąż nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. To była bomba, która rozbije dotychczasową naukę na kawałki.

 

-Ale czemu mam teraz chronić swój dom?-przypomniał sobie o rozkazie potwora Adam.

-ONI WRÓCĄ!

-Jak to?

-PO JAKIMŚ CZASIE PRZESTALIŚMY DOSTAWAĆ ICH SYGNAŁY. ALE OD WAS TAKŻE.

-No tak, przeszliśmy na komunikacje laserową i internet.

-TAK JAK ONI. A TERAZ, PO MILIONACH LAT, MAJA COŚ JESZCZE INNEGO. NA PEWNO LEPSZEGO NIŻ WY. ONI SĄ Z GLIESE 581c.

 

Adam szybko wprowadził dane do encyklopedii komputera pokładowego. Gliese 581c to planeta skalista typu superziemi krążąca wokół gwiazdy karłowatej w gwiazdozbiorze Wagi. 20 lat świetlnych od Ziemi. Nie była to porażająca odległość jak na kosmiczne warunki. Skoro przebyli ją raz, mogą przebyć i drugi.

 

-ONI TEŻ DOSTAWALI WASZE ŚMIECI Z FAL. Z WIELOLETNIM OPÓŹNIENIEM, ALE WSZYSTKO DOSTAWALI. POTEM PRZESTANIECIE NADAWAĆ, TAK JAK KIEDYŚ ONI. ZNAJĄ WASZE DOKŁADNE POŁOŻENIE I CHARAKTER PLANETY. I WŁAŚNIE SIĘ DOWIEDZIELI JAK WYLĄDOWALIŚCIE NA KSIĘŻYCU I JAK LATACIE NA ORBITĘ. JAK WASZA SONDA MIJA WSZYSTKIE PLANETY UKŁADU. A ZA CHWILE STRACĄ ŁĄCZNOŚĆ I ZROZUMIEJĄ, ŻE ZROBILIŚCIE KOLEJNY KROK Z WASZYMI NARZĘDZIAMI.

 

Major rozumiał rozmówcę doskonalę. Skoro to cywilizacja skłonna latać po surowce do innych gwiazd, to będzie tez skłonna sprzątnąć konkurentów, którzy wyrosną jej pod nosem. A swoje namiary i informacje o sobie podawaliśmy im przez ostatnie sto lat, jak na talerzu. Słuchali Marleny Dietrich i Elvisa Presley’a. Drżeli przy przemówieniach Hitlera i śmiali się z głupkowatych reklam stacji komercyjnych. Szpiegowali nas cały XX wiek. Ludzkość jest dla nich konkurentem. Przecież kiedy tylko będziemy w stanie budować kopalnie na Księżycu czy Marsie, to natychmiast je zbudujemy. Też jesteśmy kosmicznym pasożytem, żerującym na innych światach. Szlachetne badania i eksploracja, są tylko tego skromną zasłoną. W tamtym momencie trochę zazdrościł stworom z Europy.

 

-Czy mogę Cię zobaczyć?-zapytał Adam. Ciekawość naukowa wzięła górę.

-OTWÓRZ OCZY I SPÓJRZ.

 

Adam otworzył oczy, poczuł, że znowu panuje nad swym ciałem. Spojrzał w wizjer. Zobaczył monstrualnych rozmiarów stworzenie. Kształtem przypominało sterowiec, ziemską maszynę latającą z początków XX wieku. Musiało mieć ze sto metrów długości. Po bokach falowały fałdy skóry, a całość ciała to pęczniała, to chudła pompując wodę i pchając cielsko powoli do przodu. Paszcza stanowiła pokaźną część tego organizmu. Jednak była pozbawiona zębów. Nie było też żadnych kolców. To stworzenie nie było raczej drapieżnikiem. U dołu wisiała natomiast żylasta, obła bulwa, która jak już wiedział, służyła do nawigacji i komunikacji. Wokół niej wystawało mnóstwo długich i krętych macek, które delikatnie dotykały dna. Adam nawet nie spostrzegł kiedy znalazł się ze swym batyskafem przy dnie. Przez cały czas rozmowy pędził w dół i poza własną świadomością jego ręce zdołały wyhamować statek. Na dnie spostrzegł pionowe twory. W tych miejscach termowizjer wariował. Temperatura była bardzo wysoka. Znalazł wreszcie kominy hydrotermalne. W sąsiedztwie tych wystających z dna słupów istniała cała feeria różnorakich stworzeń. Niektóre przytwierdzone do dna falowały wraz z tonią wody inne zdawały się pełzać po dnie przyssane do niego niczym odkurzacze. Mnóstwo różnokształtnej drobnicy wisiało w wodzie w sąsiedztwie kominów. Tutaj także źródła ciepła były kolebką życia.

 

-CZAS JUŻ, ABYŚ WRACAŁ.

-Ale mam jeszcze…-zaczął Adam.

-WIEM, ŻE MASZ JESZCZE ENERGIĘ. ALE JESTEŚ TU TYLKO GOŚCIEM. A JA GOSPODARZEM. CHCĘ BYŚ JUŻ WRACAŁ.

 

 

 

Kiedy na orbicie Europy Christina zobaczyła stojącego w otwierającym się włazie Adama, od razu zaczęła kanonadę pretensji i upomnień o tak szybki powrót. Adam nie meldował prawie nic o wyprawie. Tylko informacje o swoim położeniu i zamiarze powrotu. Wiedział, że informacje, które chce przekazać, pozwolą z łatwością posądzić go o szaleństwo i sprowadzić misję ratunkową.

 

-Chodź.-powiedział stanowczo, złapał za rękę Christinę i ciągnął ją do śluzy, gdzie już zakończyło się wyrównywać ciśnienie.

 

Wiedział, że tylko w śluzie nie ma mikrofonów i kamer. Było tam zimno, ale skład atmosfery był taki sam jak w reszcie statku. Właśnie tam, dygocząc z zimna streścił pięknej Włoszce wszystko, co spotkało go na Europie. Jej oczy robiły się to coraz większe, to mrużyły się , a brwi marszczyły z niedowierzania.

 

-Christina.. Ja nie zwariowałem. To się stało. Ja nie schrzaniłbym życiowej szansy dla żartu, nie straciłbym też głowy. To mnie spotkało. Z resztą są nagrania ze statku. Tam widać jak gadam w próżnie. Właśnie wtedy on odpowiadał mi w głowie. Te stwory się nagrały. Widać je na kamerach. Po prostu mówiły prosto do mojej głowy.-starał się wszystko tłumaczyć Adam.

-Spokojnie majorze. Teraz potrzebuje pan snu i odpoczynku. Cały materiał przeanalizujemy i jutro zastanowimy się nad meldunkiem na Ziemie. Ja zagram na zwłokę i zasymuluje dzisiaj jakaś awarię, żeby nie suszyli nam głowy.

-Dobrze, masz racje.- uśmiechnął się i spojrzał w jej duże, brązowe oczy. Wydawało mu się, że znalazł w nich zrozumienie.

 

 

Adam obudził się nie w swojej kajucie. To była izolatka, a jeden z rękawów munduru był podwinięty jak do zastrzyku. Pasy trzymały go w metalowym łóżku przytwierdzonym na stałe do podłogi. Już wiedział co się święci. Chcą zrobić z niego wariata. Z kącika ust leciała mu ślina. Szczęka nie chciała się ruszać, jak sparaliżowana. Język ospale próbował podźwignąć się i wyartykułować jakikolwiek wyraz. Nic z tego. Nagle do klitki weszła Christina niosąc kolejną strzykawkę.

 

-O, dzień dobry panie majorze. Powiem panu co się stało. Pańska misja przebiegała nad wyraz poprawnie. Dorobek naukowy jest też całkiem pokaźny. Trochę szkoda, że nie udało się złapać okazu do badań. Jednak będąc długo w ciemnym, przykrytym lodem miejscu, pańska psychika chyba zaczęła szwankować. Pod koniec zwariował pan, narażając misję i prestiż agencji kosmicznej na szwank. Dlatego teraz, to ja wyślę meldunki na Ziemię, a pana uspokoimy zastrzykami. Dla pana dobra, oczywiście.- mówiła miarowo, beznamiętnie Christina.

-Aaaeee jaa ggggiem co giziaaałem!- próbował się ratować Adam.- Oni mógiliii mógiiliii pjjosto do mojej gyyyobjjaźni.

-Śśśś, wiem, spokojnie Adam.-powiedziała wstrzykując mu zastrzyk w rękę.-wszystko rozumiem, ale nie pozwolę, żeby twoje urojenia przekreśliły nasza karierę. Z resztą. Co tam mnie obchodzi twoja. Żeby nie przekreśliły mojej kariery.

 

Po kolejnym zastrzyku nie mógł już nic powiedzieć. Tylko łapał kolejne oddechy, coraz bardziej mocząc śliną poduszkę. Dochodziło do niego, gdzie spędzi następne dwa lata drogi powrotnej do domu. W tej izolatce, z mózgiem lasowanym coraz bardziej psychotropami. Zrozumiał, że Ziemia właśnie straciła dwa lata przygotowań do odparcia inwazji. Bo gdyby nadał meldunek teraz, przywódcy mieliby dwa lata do jego powrotu, na wymyślenie rozwiązania. A może nie? A może jest jak mówi Christina. Jeżeli to wszystko wymyślił? Co jeżeli…

Środki zaczęły działać i zasnął, wciąż śliniąc poduszkę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Gorgiasz 14.02.2015
    Ciekawe i warte przeczytania. Bardzo dobre zakończenie; właśnie tak postępują nasi decydenci. To już nie jest fantastyka, lecz realizm. Jest trochę potknięć (powtórzenia, stanowczo zbyt częste użycie imienia Adam, improwizacja przemówienia w momencie rozpoczęcia właściwej części eksperymentu, czasem dłużyzny).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania