Glob

(Jared, na Twoje życzenie!) Jedno z moich lekko stęchłych już opowiadań :) Miłego!

Uwaga - to był raczej eksperyment niż prawdziwa próba sił literackich.

 

„Glob”

 

Podróżował, jak zawsze, wzdłuż niebostrady.

Większość, o ile jeszcze ktoś ocalał, wolała podróżować wzdłuż starych osi transbiegunowych, relikcie starożytności, który powoli zaczynały wtapiać się w stop starych mitów i legend o czasach, kiedy „Oni” podróżowali w przestrzeń międzyplanetarną.

Ikar pamiętał! Słyszał te opowieści jeszcze od swojego dziadka, zgorzkniałego staruszka gardzącego workami białek i aminokwasów, znał na pamięć przypowieść o Terraformowaniu, o Koncepcji Planety Pionowej, o Osobliwościach zza Oorta, gdziekolwiek lub czymkolwiek to było. Słuchał każdego słowa, chociaż części nie rozumiał, z przykrym wrażeniem, że dziadek rzucał aksjomatami, które jakimś cudem Ikarowi umknęły. Matka zawsze powtarzała, by się nie przejmował i że dziadek bredzi, że lepiej by było, gdyby jej dziecko poświęciło cenne miejsce syntetycznej półkuli mózgowej na coś praktycznego. Musiał przyznać, kilka razy korciło go, by unicestwić wszystkie te nieprawdopodobne historie gdzieś między zmęczonymi, organicznymi synapsami. Jednak już jako dziecko był nieufny i podejrzliwy, więc nie dowierzał obojgu po równo. Bo przecież dowody były wszędzie dookoła – kto zbudował osie transbiegunowe? Wszystkie dziewięć poziomów gigantycznego Babilonu? Czemu pod nogami skrzypiał srebrny pył, skoro w książkach, które czytał, były wzmianki o czymś, co nazywa się gleba i ma wiele kolorów?

Warknął, ucinając narastające w głowie, od lat te same pytania. Nienawidził tej mdlącej pustki gdzieś w tej mięsnej części mózgu, wrażenia wywołanego przez prymitywne reakcje chemiczne w celu uzyskania konsekwencji zwanej emocją. Czuł się tak zawsze, kiedy nie potrafił wiedzieć. Głód wiedzy i niechęć wobec ignorancji potrafiły godzinami ostrzeliwać rzeczywistość działami logiki, dedukcji i abdukcji, za każdym razem z takim samym rezultatem: wściekłą irytacją rozbitą na niezniszczalnych murach odcinających go od informacji. Umysł się buntował, łamał, zakrzywiał, sprawiał ból. Wór białek i aminokwasów reagował jedynie nabrzmiałymi żyłami i gorejącymi rumieńcami. Czasem nerwowym tikiem.

Żył tak już od dwudziestu lat, błąkając się po opustoszałym świecie w dysonansie pomiędzy faktami a niewiedzą. Widział świat dookoła i nie wierzył, że Lunarianie mogli zbudować to wszystko, nie, kiedy ledwie potrafili przefiltrować wodę z Morza Deszczów. Z drugiej strony ciężko było mu uwierzyć w jakieś boskie istoty, które dziadek nazywał Terranami.

I jak zawsze, by się uspokoić, spojrzał na Księżyc. Brunatnoszara sfera, spękana siateczkami czerwieni, pokryta pękającymi pryszczami gotującej się lawy i plująca ogniem z pęknięcia wzdłuż równika, otoczona szczątkami starożytnej Sfery Dysona. Czasem wydawało mu się, że kątem oka widzi ruch, gwałtowny zryw dostrzegalny tylko dzięki iluzji na tle ciemności kosmosu. Bał się wtedy, że Księżyc nagle spadnie – po prostu spadnie, rzuci się w mroczną czeluść lub na pożarcie Słońcu. A potem nagle wirtualny artefakt znikał, a satelita zamierała w miejscu, jakby onieśmielona spojrzeniem Ikara.

Marzył, by kiedyś tam stanąć. Zastanawiał się, czy kiedyś tam było życie – przecież wydawał się tak blisko, że oddech wszechświata musiał tchnąć nawet tam, chociaż przypadkiem, kilka białek, garść węgla i wiązań chemicznych, nawet atmosferę! Może tam też kiedyś pływały w oceanach ryby i latało w powietrzu ptactwo? Może ziemia była tam wielu kolorów, nie srebrna i szara jak tutaj? A może też, co Ikara najbardziej smuciło, Księżyc zawsze wisiał tak w ciemnościach, ponury i brunatny, pękając i zapadając się w temperaturze własnego jądra i oczekując na śmierć? Czy też to był kataklizm – tajemnicza, deterministyczna siła Uniwersum niosąca jedynie blask zagłady?

Znów! Tyle pytań, zero odpowiedzi! Ikar westchnął, zmagając się z irytacją, poprawił na sobie stary, wyszarzały od kurzu płaszcz i przewiesił broń na drugie ramię. Zdał sobie sprawę, że muzyka w słuchawkach już dawno przestała lecieć, wyciągnął więc z kieszeni moduł akustyczny i pstryknął holożelowy ekran wprost w przewrócony trójkąt.

- Faunts, M4 Part II – zakomunikowało damskim głosem urządzenie.

Innych piosenek nie miał, a ta nawet mu się podobała.

Przynajmniej odkąd nadeszła Apokalipsa.

 

Rozkład empiryczny to piękna rzecz. Tylko ekrany histogramów wariowały.

"Dane topologii informacyjnej: zmienne. Wartość apsydy: rosnąca. Atmosfera tlenowo-krzemowa. Prędkość ucieczki: 5.82 kilometra na sekundę, zwalnia. Rektascensja: brak odczytu. Albedo: 0,02."

I dobrze, dranie nas nie zobaczą. Nikt nas nie zobaczy, jeśli nie będzie wiedział, gdzie szukać.

"Ciśnienie: 104 kPa. Masa: brak danych, odbiornik uszkodzony."

Nie szkodzi, większa już i tak nie będzie.

"Przyspieszenie grawitacyjne: 1,922 metra na sekundę kwadratową."

Studnia grawitacyjna? Już? A nie, to generator. Wyłączyć.

"Data: Rok 926 od Pierwszego Kontaktu."

Fermiego trafił szlag.

"Liczba ciał pozostałych do transferu: 33. Transfer Cyfrowy dostępny. Łączenie z Serwerem."

"System MindHive aktywny."

Czas zmartwychwstać.

 

Naturalny talent do autodestrukcji w ostateczności okazał się silniejszy od skłonności zjednoczeniowych. Z prostego powodu – wystarczy jednostki, by zabić miliony, a trzeba milionów, by stworzyć państwo. W Babilonie plemiona łączyły się w piętra, piętra w dwupiętrza, dwupiętrza w Korporacje Międzypiętrowe, Korporacje w Unie. Szwy dyplomacji i polityki pruły jednak konflikty. Między przyjacielskimi pertraktacjami w oddali zawsze słychać było strzały i wybuchy zdradzieckich bomb, wszystko ciche i zniekształcone przez echa, stale pozostające pod granicą plotki i niedomówienia.

Lunarianie walczyli. Tkwiło to w ich naturze – postrzelenie sąsiada o metr kwadratowy metalowej posadzki więcej, obicie mordy o ostatnią puszkę kukurydzy, nawet wbicie noża w plecy, by zdobyć ostatni dostępny na Poziomie baniak z wodą.

A potem ktoś odpalił bombę kwantową, zmieniając Novę w kolczastą, poskręcaną koronę cierniową z megaton nanostali, grafenu i włókien węglowych. Większość populacji zginęła na miejscu, tysiące pięter stało się nieosiągalnych. Wszystko zgodnie z protokołem, redukcja populacji z dwudziestu milionów do pięciu tysięcy, straty materialne na poziomie astronomicznym, fala powodzi, przesunięcie osi grawitacyjnej, utrata większości zapasów. Część umarła z głodu, pragnienia, popełniła samobójstwa lub zginęła w walce o przetrwanie. Standardowe procedury samozagłady, Darwiniści górą, wygra najlepiej dostosowany. Konsekwencji było więcej, jednak nie potrafił ich zliczyć.

To było trzy lata temu. Dzisiaj Ikar czuł się jak ostatni człowiek na Lunie. Przerażony i przytłoczony ciężarem reprezentowania ostatniego ze swego gatunku. Wiedział, że gdzieś tam, między Atlasem a Posidoniusem istniały plemiona, koczownicze umieralnie na kołach łazików osadniczych. Słyszał o gangach zbierających się w dżunglach Eudoxusu. I o samotnych wilkach takich jak on, przemierzających Glob od osady do osady, od punktu do punktu. Wszystkich łączył wspólny cel: przeżyć, ale na własnych warunkach.

Lecz mimo to czuł się jak ostatni człowiek na Lunie.

Z Babilonu zostały jedynie stojące kikuty i góra złomu piętrząca się na tysiące kilometrów w stronę gwiazd niczym palec umierającego tytana.

Ikar był górnikiem. Na czas wybuchu znajdował się akurat po drugiej stronie Globu, kiedy poczuł wstrząsy sejsmiczne. Początkowo myślał, że to meteoryt umknął pulsatorom grawitacyjnym i rąbnął w Lunę. Jego rodzina – dziadek i matka - pochodziła z siedemdziesiątego piątego, zaledwie dwanaście pięter od strefy radiacyjnej eksplozji. Nie sądził, by cokolwiek z nich zostało.

Przysiadł na większym głazie, niebostrada kończyła się w tym miejscu. Jako górnik posiadał szereg standardowych wszczepów i wstawek, od kosmetycznych po te całkiem inwazyjne. Miliardy sztucznych synaps i obwodów pamięciowych upakowane w połowie syntetycznego mózgu, by odciążyć samoprogramujący się i elastyczny kawał mięcha – to akurat miał od dziecka, prezent od ojca zanim wyleciał gdzieś w przestrzeń i zniknął między gwiazdami. Potem doszła infrawizja. Filtry oddechowe, by nie wdychać oparów regolitu. Syntetyczne włókna mięśniowe, by lepiej obsługiwać sprzęt wiercący. Wszystko w cenie ubezpieczenia zdrowotnego – kiedy jeszcze pracował. Ale nawet z tymi wszystkimi augmentacjami nie był w stanie pokonać Kordylierów bez zadyszki. Zresztą do jego celu zostały mu zaledwie dwa dni drogi; radar coraz silniej odbijał impulsy. Zbliżał się do źródła energetycznego szumu na mapie. Biała, tańcząca plama pełna szumu i łamiących się paraboli, jakby nagle wyrósł tutaj jeż grawitacyjny i powbijał zachłannie oddziaływania na swoje kolce, zakrzywiając każdy możliwy rodzaj skanowania. Ekranowana zbyt dobrze jak na obecne warunki technologiczne.

Wstał, przerzucił karabinek na plecy i ruszył w stronę – a przynajmniej tak myślał – źródła sygnału.

 

"Skanowanie danych telemetrycznych. Odległość: 448 j.a. Brak sygnału. Synchronizacja obiektów w pasie Kuipera. Brak obiektów. Synchronizacja obiektów w dysku rozproszonym. Brak obiektów. Reset systemu."

System był przestarzały. Pewnie ekranują się gdzieś w Oorcie. Co z Marsem?

"Skanowanie danych telemetrycznych. Odległość: 1,52 j.a. Uzyskano dostęp. Synchronizacja danych. Ostatni komunikat: wczoraj, godzina -8 czasu uniwersalnego."

- Odtwórz sygnał – poleciliśmy AI.

„Obiekt wirtualny dalej matematycznie prawdopodobny w obiekcie Oorta. Zalecamy ostrożność. Misja ukończona. Czekamy na Transfer.”

Zaskoczenie. Dotarli na Keplera? Gatunek przetrwa?

Spojrzeliśmy na leżące na podłodze stare ciało. Nie mieliśmy ochoty tutaj zostawać – nie, kiedy w grę wchodziła tylko autodestrukcja. Układ Słoneczny musi zniknąć z mapy kosmosu. Biologiczny sygnał homo sapiens musi wyparować. Ale bez nas.

- Prześlij wiadomość.

Ciche piknięcie AI oświadczyło mu, że nagrywa.

- Tutaj Księżyc. Ekspansja zatrzymana. Lotów nie będzie. Anihilator gotowy. Transfer możliwy?

"Wysyłam sygnał. Sygnał wysłany. Oczekiwanie na odpowiedź..."

Przyszła. Nadzwyczaj szybko.

„Tylko homo stellar.”

Człowiek gwiezdny.

 

Ikar rozejrzał się po srebrnych zboczach i lśniących pyłem wierzchołkach gór. Jako górnik, jego organiczna część mózgu doceniała krajobraz krzywizn i wypukłych płaszczyzn. Podziwiał historię zapisaną we wgłębieniach, dziurach po wwiertach, w bąblach po równaniu terenu, by mogły tu rozkwitnąć szklarnie i sady. Pamiętał jeszcze jak bywał w nich, opędzając się od roju brzęczących nanorobotów (stary Jones nazywał je pieszczotliwie „pszczółkami”), uwijających się przy krzewach jagód, przy syntetycznie skompilowanych genotypach pomidorów i ziemniaków, przy ręcznie programowanych hortensjach i słonecznikach. Było w tym piękno, które dostrzegał tylko ten elastyczny kawał mięcha. Ikar nawet podejrzewał, że właśnie po to nie wymieniano nigdy całych mózgów na syntetyczne, szybsze, zwinniejsze i sprawniejsze syntetyki. Czytał kiedyś, w której ze starych książek, o czymś, co nazywano duszą. Może właśnie po to zostawiano w nich mięso – by dusza mogła gdzieś ewoluować?

Ikara znów zalała fala pytań. Czym jest dusza? Oddziaływaniem, siłą fizyczną, transgranicą pomiędzy mózgiem a ciałem? Czy była elektromagnetyczna? Czy starsi Lunarianie, jeszcze bez tych wszystkich wszczepów i poprawek, ją mieli? Czy dusza wymaga mięsa, krwi, kości? Czy po prostu świadomości? Czy może dusza jest samoświadomością?

Krzyknął wściekle, kopnął najbliższy kamień, ten poszybował wysoko po wdzięcznej krzywej opadającej. Spodziewał się szurania regolitu i chrzęszczenia żwirowych ziarenek, może stukotu skały o skałę. Ale nie metalowego szczęku.

Syntetyczna część mózgu przejęła inicjatywę. Rozejrzał się, dostrzegając pierwsze nieprawidłowości, anomalie wśród płaszczyzn, niesymetryczne kanty, kształty stricte geometryczne, przekształcenia afiniczne. System próbował obliczyć przestrzeń Riemanna, ale zacinał się na punkcie stałym, wypluwając z siebie proste równanie: brak parametrów, nieokreślony wymiar, niezachowanie aksjomatów Euklidesa.

Organiczna część wyrzuciła z siebie rozwiązanie: tu było coś ukryte. A kawał mięcha jest ciekawy.

 

"Obliczanie czasu skoku. Wynik: dwie jednostki chronokosmiczne."

To nie tak miało być. Przez pewien czas zdawało się, że paradoks Fermiego jest perfekcyjnie logicznym równaniem kosmologii empirycznej. Że naprawdę jesteśmy sami we wszechświecie. Nie mieliśmy jednak pewności – byliśmy kotem Schrödingera uwięzionym w pudełku Fermiego.

A potem przechwyciliśmy sygnał. Mieliśmy farta.

"Kalkulowanie bazy Transferu Cyfrowego. Osiem jottabajtów. Szybkość transferu: tysiąc petabitów na sekundokilometr."

Znaleźliśmy ich w Oorcie. Przypadkiem, kiedy jeden z postplutonowych satelitów właśnie szybował na misję ku Tyche. Nadawali sygnał, impulsem grawitacyjnym, przypominał nieco kod Morse'a. Sęk w tym, że nie był do nas.

Wyobraź sobie, że przyszedłeś porozmawiać z kolegą i wysyłasz mu wiadomość, że czekasz na miejscu. Nagle o twoją nogę ociera się mały, wredny, uważający się za inteligentnego pędrak. Domaga się atencji, bo wtargnąłeś na jego teren.

Co robisz? Dyplomatycznie, jako istota wyższa, ignorujesz natręta.

Albo rozdeptujesz. Technologia oznacza wojowniczość.

"Rozpoczęto stabilizację osi elektrofotonowej. Opuszczanie wiązek laserowych na oś grawitacyjną. Cel: układ Kepler."

Kosmiczny determinizm dąży do powstania życia, lecz nie cywilizacji. Szansa na powstanie cywilizacji wynosiła jedna na cztery miliardy. Astronomicznie mała. Porównać to ze skalą wszechświata? Dalej wychodzi jeden. Matematycznie pewne.

I tylko dlatego nas nie rozdeptali – marnotrawstwo potencjału. Kulturalnie nas zignorowali. Tuzin statków tak po prostu wysyłało impulsy we wszechświat, czekając na gości. Układ Słoneczny był dla nich jedynie neutralnym polem, parkietem dla rodzinnej potańcówki.

Nie wiedzieliśmy co robić. Nie byli wrodzy, nie byli przyjacielscy, o ile w ogóle znali takie słowa, ukute na Ziemi. Nie wiedzieliśmy, czy w ogóle posiadali jeszcze tak ubogi półśrodek komunikacji jak język.

Ludzkość się oburzyła. Jak ktoś może ignorować tak inteligentny gatunek?

Więc wysłaliśmy statki badawcze i spieprzyliśmy wszystko.

"Katalizowanie danych bioenergetycznych. Redukcja zbędnych okresowych."

Zignorowali nas, kiedy nasi lingwiści próbowali nawiązać z nami kontakt. Zignorowali nas, kiedy wysłaliśmy załogę, by dyskretnie wywierciła dziurę w ich statku i zebrała dane na miejscu.

Potem się okazało, że to nie są statki. To istoty. Nazwaliśmy je Osobliwościami.

Prościej: byli świadomą energią. Egzystencją posiadającą percepcję, czująca, patrzącą, słuchającą, lecz nieuchwytną dla biologicznego worka białek. Istnieli na każdym wyższym poziomie – byli oddziaływaniem grawitacyjnym, wyładowaniem elektrycznym, polem magnetycznym, zakłóceniem radiowym, anihilacją antymaterii, każdym kwarkiem, neutrinom i elektronem, nawet pieprzonym bozonem Higgsa. Byli myślą, akcją, reakcją i efektem jednocześnie. I oddziaływali na wszystko dookoła. Oczywiście, byli w jakiś sposób ograniczeni – inaczej nie potrzebowaliby technologii, ale była to chyba ostatnia granica dzieląca ich od bogów.

Jakimś cudem zdołaliśmy im ukraść jeden ze skarbów. Transfer Fotonowy – nieskończenie bardziej skuteczne przedłużenie naszego Transferu Cyfrowego.

Przeniesienie umysłu, osobowości, poglądów na bity i bajty. Wyobraźcie sobie zakodowanie całej świadomości w kilkuset miliardach algorytmów, a potem wysłanie jej falą fotonów do sąsiedniej Galaktyki. Co tam terraformowany Mars! Zróbmy sobie wycieczkę do pieprzonej Andromedy! Zróbmy pierwszy krok ku nieśmiertelności.

Właśnie wtedy odezwali się po raz pierwszy. Nienaganną angielszczyzną.

„Złodzieje”, powiedzieli.

"Redukcja na poziomie 24%. Pozostały czas: +12 godzin uniwersalnych."

Naukowcy ledwie zdążyli wysłać dane na Ziemię. Kilka godzin później przylecieli goście. Zjazd rodzinny.

Statki zaczęły znikać, kawałek po kawałku. Stal i grafen rozpływały się w powietrzu, rozwiane na atomy i wessane przez głodną, wiecznie nienasyconą próżnię. A my notowaliśmy tylko silne zaburzenia grawitacyjne i nagły skok ciemnej energii.

Wkurzyliśmy ich. To była nasza wina.

Nie chcieli nas wyniszczyć – o nie, na to byli zbyt zaawansowani, zbyt mądrzy, może zbyt religijni, o ile takie istoty mogą wierzyć w jakąś wyższą świadomość. Technologia oznacza wojowniczość, ale ujarzmienie jej – wysoką kulturę osobistą. Więc zostawili wszystkie nasze kolonie, Lunę budowaną pionowo, Marsa, Tytana, Jowisza, wszystko.

Uderzyli tylko w Ziemię, zmieniając ją w palenisko, które zapada się w sobie, niczym starzec płonący od wewnątrz. I odlecieli z komunikatem: „Macie jeszcze jedną szansę”.

Prace nad Transmisją dokończyliśmy już na Lunie. A potem wysłaliśmy Arki z miliardami ciał w stronę Keplera, licząc na cud. W Układzie Słonecznym zostało parę milionów, na wszelki wypadek, gdyby misja się nie powiodła. Gatunek musiał przetrwać.

Doleciały tam po siedmiuset latach. Roboty pewnie już wzięły się do budowania osad i terramorficznej szlifierki atmosfery. Teraz trzeba jeszcze przesłać świadomości. Zasiedlić tych, którzy przeżyli lot.

"Redukcja na poziomie 45%. Transmisja danych bioelektrycznych w toku."

Obejrzeliśmy się. Redukcja przebiegała bez przeszkód, jeśli nie liczyć tego, że wszystkie inne systemy zostały wyłączone, by przekierować energię na odcinanie kolejnych kapsuł biokrionicznych. Najpierw następowało oprogramowanie świadomości, uchwycenie bytu teoretycznego w kilkuset liniach bioalgorytmu. Mózg nie wytrzymał napięcia, umierał pierwszy. Kapsuła pobierała impuls, stwierdzała śmierć mózgową i odłączała systemy podtrzymywania życia. Ciało umierało, dusza stawała się jedynie kodem binarnym.

A my czuliśmy przypływ, kiedy do systemu MindHive dołączał kolejny umysł. Transfer Cyfrowy to największe kradzione osiągnięcie ludzkości. Nie mieliśmy tutaj wątpliwości.

Spojrzeliśmy w lustro na obecnego nosiciela. W oczach płonął żar miliona umysłów. Ludzkość zamknięta w jednym ciele.

I od tego ciała zależało teraz wszystko. Ryzyko wliczone w koszty, rozkład Gaussa raczej nie kłamie, choć nigdy też nie m mówi prawdy.

"Redukcja na poziomie 70%. Transmisja danych bioelektrycznych w toku."

Uśmiechnęliśmy się, pozwalając sobie na chwilę poezji - jeden ze skutków ubocznych romantycznej samoświadomości. Najwyraźniej jeden ze wczytanych umysłów musiał mieć do niej słabość.

- I gdzie jesteś, o Śmierci?

 

Falujące topologie zakreślały kolejne krzywe, zmieniając się w mapę geometrycznych anomalii. Kolejne ukośne po paraboli rysowały topografię wirtualnego punktu, miliony procesorów w tej cybernetycznej części mózgu renderowały obraz w prędkością trzystu terabitów. W końcu wartości osiągnęły punkt nieskończoności, wyznaczyły krzywą standardową i zaczęły odbiegać niczym pająki na teoretycznej mapie rzutowej.

Aż nagle wszystko zgasło i przed jego oczami ukazało się wejście. Kawał mięcha musiał złapać oddech, przystopować, dostosować się do swojej potężniejszej połówki, by dostrzec szczeliny wlotowe na wrota. Ikar przesunął dłonią, jednak nie poczuł nic. Pomyśleli nawet o barierze aerotermicznej.

Ciekawość stanęła na punkcie krytycznym, dając mu do wyboru dwa wyjścia. Zaryzykować i wejść, lub też odejść i nigdy nie wrócić, doprowadzając się powoli do szaleństwa – pytaniami, zagadkami, łamigłówkami wszechświata, które spoczywały w niszach czekając na rozwiązanie. A on niczym ponury latarnik chodził od jednej do drugiej, raz co raz próbując zapalić kaganek wiedzy i odpowiedzi.

Nie było w tej decyzji logiki. Zadecydował zwyczajny kaprys, emocja, iskra człowieczeństwa. Bodziec wywołał reakcję.

- Zacznijmy od brzytwy Ockhama – stwierdził Ikar, dobył strzelby i uderzył ostrożnie w skałę. Spodziewał się wyprysku regolitu, łaskotania w nosie, kiedy filtry w implantach zaczną oddzielać zabrudzenia od tlenu, wtrysku płynu do oczu, by wypłukać ciała obce. Zamiast tego prawie się przewrócił, kiedy kolba powędrowała za daleko i nagle huknęła o stal.

Ekranowanie prysnęło niczym niestabilny serwer danych z płaszczyzny Ethernetu. Wrota rozsunęły się gwałtownie, najwyraźniej reagując na materię, w przynajmniej większej części, organiczną.

Powietrze pachniało indukcją magnetyczną, kurzem czegoś zapomnianego i trupem. Ikar zdążył skrzywić się w grymasie nim wiatraczki w przegrodach odfiltrowały zapach gnijącego mięsa, fekaliów i wypływających pośmiertnie soków. Krótkie spięcie w ciele modzelowatym wyrzuciło z siebie wiązkę elektronów, która przerodziła się w refleksję.

Niezależnie na którym stopniu rozwoju człowiek stanie, niezależnie ile sprzętu w siebie wpakuje, niezależnie jak bardzo wynaturzy i wykrzywi swoją ludzką twarz, tak dalej zdychał będzie jak każdy inny, w rozkładzie i gównie, samotnie, czując jak umierają neurony i gasną gwiazdy, jak wszechświat zapada się w nieskończenie mały punkt odchodzącej w niebyt świadomości. I jak w każdym nieskończenie małym punkcie – rzeczywistość traciła na przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, dla samego obiektu trwała w sekundzie zawieszonej w wieczności. Człowiek nigdy nie pamiętał swojej śmierci. Nigdy nie umierał. Śmierć zawsze była w drodze, nawet jeśli tuż za progiem.

Ikar mrugnął, urywając myśl, wydobywającą się gdzieś z głęboko zakorzenionych archetypów i instynktów, dryfujących ostentacyjnie na samym dnie elastycznego kawału mięcha.

Wszedł do ukrytej bazy.

 

"Redukcja danych na poziomie 99%. Redukcja przerwana. Wykryto obcy sygnał organiczny. Zalecana ostrożność. Przekierowywanie induktów teleenergetycznych. Jonizowanie. Pobieranie jonów. Kondensacja energii."

Ekran wypluwał z siebie kolejne dane, przerywając przesył umysłów do serwera MindHive. Procesor mózgowy połechtał czule potylicę, kiedy sieć zerwała połączenie. Przez moment staliśmy się jednością z maszyną, milionowy ułamek sekundy, kiedy strumień danych zmieniał częstotliwość, a jeszcze nie odłączył się od poprzedniego urządzenia. Przez ten ułamek sekundy byliśmy każdym fotonem krążącym w mrokach pomieszczenia, każdą badaną neutriną, bozonem Higgsa generującym masę dla energetycznej wiązanki nieskończenie wolno opadającej na atomy antymaterii. Byliśmy ośrodkiem mechaniki kwantowej, przez ułamek sekundy widzieliśmy jak skutek wyprzedza przyczynę i zapętla się w efekt, a potem nagle przeskoczyliśmy do źródła sieci, gdzie staliśmy się każdym zerem i jedynką w długim algorytmie zaawansowanej AI.

Przez moment patrzyliśmy na Wszechświat z zewnątrz.

A potem sygnał się urwał i boleśnie odczuliśmy eugeniczne, ograniczone ciało sterowane przez najdoskonalszy znany procesor, którego zniekształcił pasożyt samoświadomości – mózg. Ten wypluł z siebie tylko jedną informację: zagrożenie.

Czemu teraz, kiedy wszystko ma się w końcu zacząć?

Przekierowaliśmy ręcznie całą energię do Argosa.

Niech strażnik zajmie się szkodnikami.

 

Procesor w głowie cały czas skanował otoczenie, szukając śladów wszystkich możliwych anomalii. Problem był jeden: wszystko wydawało się tutaj anomalią. Przez powietrze przechodziły fale nieznanego pochodzenia, o częstotliwości tak gęstej, że mogłyby ciąć powietrze. Ślady łuków magnetycznych tańczyły wszędzie dookoła, nie pozwalając wyznaczyć centrum polaryzacji. Ikar czuł jak syntetyczna część mózgu poci się i grzeje, blokując ataki hakerskie i jednocześnie odpierając wpływy falowe.

A potem nagle pojawiło się coś, czego komputer nie mógł przewidzieć.

Procesor nie zdążył. Mięśnie zdążyły.

Rzucił się w bok, granatowa smuga śmignęła obok, bezdźwięczna i śmiertelna, pruła w ciszy przestrzeń. Procesor pluł analizami, lecz każda z nich znów kończyła się na znaku zapytania, uprzejmie podetkniętym pod nos elastyczniejszej połówce mózgu.

Zagrożenie, stwierdziła i zaproponowała rozwiązanie.

Uciekać, zgodnie z pierwszą zasadą ekologii organicznej. Drapieżnicy biegną, żeby jeść. Ofiary, by żyć.

Ikar zerwał się i rzucił na ślepo, biegiem, byle dalej, szybciej. Kątem oka dostrzegł poruszenie, niewyraźny obłok migoczący niczym cień w stroboskopie. Coś uderzyło go w ramię, wyrwało do góry, cisnęło o ścianę, pozbawiło tchu, odjęło przytomności. W uszach eksplodował szum, zagłuszył na moment wszelkie dźwięki. Palce kurczowo zacisnęły się na broni, w myślach gorączkowo rozbrzmiewało polecenie. Nie wypuścić jej, nie wypuścić jej, nie wypuszczać jej!

Impakt, wstrząs, świat zakołysał się w krawędziach, kawał mięcha kazał ciału wstać i wyrwać do przodu, z bronią gotową do strzału, palcem na spuście, napiętym i gotowym.

Nie zdążył.

Drugie uderzenie, ból eksplodował gdzieś w okolicach skroni, wylał się gorącym strumieniem, oślepił, sparaliżował na sekundę. W ustach poczuł metaliczny smak adrenaliny, wyrzucanej w hurtowych ilościach przez korę nadnerczy.

Ciało wyło okrzykiem przetrwania. Walcz, do kurwy nędzy, walcz! Otwórz oczy!

Otworzył oczy.

Obiekt zmaterializował się przed nim. Adrenalina w końcu dotarła do celu. Sekundy zamarły, serce zatrzymało się w połowie uderzenia, kropla krwi zahamowała w pół drogi na posadzkę, powietrze stężało tak mocno, że przypominało trójwymiarową taflę szkła.

Procesor nie nadążał, kiedy kawał mięcha przejął kontrolę i analizował kolejne informacje.

Obiekt miał odnóża. Metaliczne, lśniące tnącymi krawędziami, każde poruszające się w takt innej muzyki, przez co nieprzewidywalne. Odnóża dochodziły do korpusu pokrytego chitynowym pancerzem, w pełni organicznego, lecz nie mniej twardego i wytrzymałego niż diament. Na szczycie korpusu była głowa, poprzetykana syntetycznymi sieciami neuronowymi, okablowaniem nadprzewodzącym i odbiornikami. A między tym wszystkim patrzyła na niego setka obojętnych, znudzonych oczu.

Kawał mięcha wyrzucił z siebie proste równanie. Oparte na prostym zero-jedynkowym schemacie. Albo strzelisz w odpowiednim momencie, albo zdechniesz.

Ikar podniósł broń nieco wyżej.

I strzelił.

 

"Redukcja na poziomie 99%. Przekierowanie energii niedostępne. Wykryto obcy sygnał organiczny. Przekierowanie energii niedostępne. Wymagane usunięcie obcego sygnału. Przekierowanie energii niedostępne."

Podziw. Kimkolwiek intruz był, zabił Argosa. Nie był to model ulepszony, jak ten na Marsie lub Tytanie, zabrakło środków. Ale wciąż został zbudowany, by przewyższyć swego ograniczonego mięsem i kością stworzyciela. I zawiódł.

Westchnienie. Obcy nie mógł przeszkodzić w misji i przerwać Transmisję Cyfrową na Keplera. Zginie, razem z całym Układem Słonecznym, wszelkie alternatywy tonęły w morzu rachunków prawdopodobieństwa. Trzeba go tylko do tego przekonać, skoro Argos zawiódł.

Niech będzie. Porozmawiamy z mrówką.

- Jesteś. - Odwróciliśmy się do przybysza. Paskudna rana na skroni, ociekająca smarem i krwią, jedyna pamiątka po starciu. Brak broni, prawdopodobnie zniszczona w czasie walki. Ulga.

- Ikar – przedstawił się intruz. Emanował augmentacjami i ulepszeniami ciała. A więc cybernetyzacja i idee transhumanistyczne nie wymarły. W kilku miejscach nawet się rozwinęły. - To ty nasłałeś na mnie ten... obiekt? - zapytał, podchodząc o krok. Poruszał się z trudem, ciało było mocno osłabione. Toksyny na ostrzach Argusa zwiotczały organiczne mięśnie i spowalniały krwiobieg, niedługo powinien paść ze zmęczenia.

- My? Nie, nie posłaliśmy na ciebie strażnika. System to zrobił. Tak został zaprojektowany.

- Wy? - Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Zerknął na stop trupów, ciała poprzednich nosicieli, niedbale porzuconych w kącie, kiedy ich mózgi były już zbyt słabe, by utrzymywać serwer MindHive. Potem spojrzał na szereg kapsuł hibernacyjnych. Tylko jedna z nich oświetlała jeszcze istotę ukrytą wewnątrz – cała reszta była ciemna i zgaszona, niczym zduszone w nich życie. Przetrwały tylko umysły.

W oczach nieznajomego pojawił się błysk zrozumienia. Imponujące.

- Więc ci tutaj, to wszystko – wskazał dookoła palcem, kołysząc się niepewnie. - To ty?

- My. Dokładnie tysiąc sto trzydzieści jeden jednostek wgranych aktualnie na serwer mózgowy. Poeci, pisarze, naukowcy, fizycy, biolodzy, inżynierowie, architekci, ci wybrani, by przetrwać. Długa lista. Za długa na konwersację.

- Przetrwała co?

- Śmierć Fermiego. Apokalipsę.

 

Ikar spojrzał na Nich. Mówili dziwnie, jakby każde słowo wymawiał ktoś inny, brzmieli nieco jak stare nagrania radiowe, których słuchał, kiedy jeszcze był górnikiem – pocięte i poskładane byle jak, byleby tworzyły z grubsza spójną całość.

- Kim jest Fermi?

- Nie wiesz? W wielkim skrócie: kiedyś wyjaśnił, że obcy istnieją na pewno, lecz niekoniecznie dla ludzi. Widzisz, matematycznie musieli istnieć, lecz nie mieliśmy żadnych dowodów. Jednocześnie byli i nie byli – taki stan, dopóki nie spojrzysz na obiekt, by ten mógł uzyskać oczywistość. Jak kot Schrödingera. Wiesz czym jest taki kot?

Stare zapadki poruszyły się, mózg zaczął odkopywać wiedzę zakodowaną gdzieś w syntetyku. Syknął z bólu – elastyczny kawał mięcha niemal wyrywał wspomnienia spośród kabli i procesorów. Po czym wypluł z siebie oświecenie.

- Wiem. Jednocześnie martwy i żywy. Wejrzenie w system powoduje reakcję – dopiero wtedy jest na pewno żywy lub na pewno martwy. Więc ten kot... ten kot umarł. Razem z Fermim.

- Tak właśnie działa ten świat: nic nie jest rzeczywiste, dopóki ktoś na to nie popatrzy. - Ikar miał wrażenie, że w krótkim zdaniu usłyszał kilkanaście różnych akcentów, jednakowo wyrażające smutek. - Nawet subatomowe cząstki naszych ciał istnieją tylko jako funkcje falowe; dopiero akt świadomej obserwacji na poziomie kwantowym sprawia, że kolapsują w coś konkretnego. Cały wszechświat jest nierzeczywisty u samej podstawy, jako nieskończona i hipotetyczna pustka, z kilkoma ziarenkami konkretu tam, gdzie tę mieszankę zestali czyjeś przypadkowe spojrzenie. Widziałeś płonącą planetę? Pewnie widziałeś.

- Księżyc? - Żołądek ścisnął się w supeł, umysł zmalał, skurczył się, jakby spodziewając się odpowiedzi. Świat miał się dla niego zaraz przewrócić do góry nogami, a organy wewnętrzne prewencyjnie zaczęły przemeblowanie nieco wcześniej.

- Nie. Tu jest księżyc. - Uśmiechnęli się, widząc jak zdezorientowanie i szok pojawia się na jego twarzy, by wykwitnąć w coś na kształt rozumienia. Światopoglądy płonęły. - Ten zniszczony produkt nieporozumienia jest Ziemią. To miejsce skąd pochodzimy. Nasz dom. I grób dla większości rasy.

- Czego innego mnie uczyli w domu. Jestem Lunarianem.

- Bo i czego innego mieli cię uczyć. Widzę zrozumienie na twojej twarzy, nie ukrywaj tego. Musieliśmy powstrzymać próby powrotu. Musieliśmy iść dalej.

- Niby gdzie?

Ich twarz zniekształciła się przez cień sekundy, nie mógł jednak rozpoznać emocji. Może było ich tysiące naraz, może jedna wspólna, ale pozostała nieprzenikniona.

- Do nowego domu. Dwa tysiące lat stąd. Jeśli jesteś szybki jak światło.

- To niemożliwe – parsknął Ikar, robiąc krok do przodu, jakby miało to zbliżyć go do prawdy. Czuł jak kolana uginają się pod nim, drżące i słabe. - Jakim cudem można to osiągnąć? Ludzie tutaj ledwie są w stanie destylować wodę, naprawiać pojazdy, ledwie są w stanie tutaj żyć! Jak?

- My tego nigdy nie potrafiliśmy. Obcy – już tak. I to była jedynie próbka ich możliwości – powiedzieli, bardziej do siebie niż do Ikara, najwyraźniej coś wspominając w jednym z tysiąca umysłów. Ich twarz znów się zniekształciła, jakby szargana wewnętrznymi sporami. W końcu dodali po chwili: - Transfer Fotonowy. My nie będziemy szybcy jak światło. My będziemy światłem.

Na moment zapadła cisza, słowa dźwięczały w niej głucho, przenikając powoli umysły i kości.

- Więc ukradliście im to?

- Nie była to planowana akcja – zaprotestowali stanowczo. Miał wrażenie, że wyczuł irytację. Z pewnością jeden z umysłów, który obecnie przemawiał. - Chcieliśmy po prostu ich zbadać. Lecz okazali się być... niesfornym pacjentem.

- Wasza głupota doprowadziła do tego, że ludzie tutaj muszą zdychać w oparach regolitu i z zadymionymi płucami. Bez wody, bez jedzenia, tocząc wojny o pieprzoną kolbę kukurydzy!

- Ale żyjecie i rozwijacie się, prawda? Niczym mrówki w terrarium. - Zamilkli na moment, analizując informacje. Ich twarz znów zafalowała, miał wrażenie, że nawet lekko zmieniła kształt, lecz nie mógł poznać w tych półcieniach. - Co nazywasz głupotą, Ikarze? To, że nie tolerujesz kogoś, kto wleci na twoje podwórko, nie przedstawi się, na dodatek zaprasza gości, a potem nie chce się nawet przedstawić? Nie, to była zwykła uprzejmość. - Do rozmowy włączył się nagle nowy głos: - Raczej pociągnięcie do uprzejmości.

- Nie w ich oczach. Czy to, że ktoś myśli inaczej znaczy, że nie myśli w ogóle?

- Bo oni nawet nie byli do nas podobni, my to wszystko rozumieliśmy źle. Dlatego obce cywilizacje nie mogą się kontaktować. Nie dlatego, że nie chcą pokojowej koegzystencji. Lecz dlatego, że coś, co dla nas jest uprzejmością, dla nich mogłoby być otwartym aktem terroru. Dlatego, że nasza samoświadomość mogłaby być postrzegana jako wroga. Wyobraź sobie, że jesteś cywilizacją nastawioną na rozwój technologiczny i intelektualny. Nie jesteś samoświadomy, nie zdajesz sobie sprawę, że istniejesz, jesteś jedynie zbiorem topologii, nośnikiem danych, materiałem genetycznym, jednym z miliona identycznych. A teraz wyobraź sobie, że taka cywilizacja spotyka samoświadomą rasę, która wysyła w eter niepotrzebne informacje. Czemu żona mnie zdradziła? Czym jest dusza? Czemu zupa była za słona? Widzisz prawidłowość, dostrzegasz wzorzec? Dla nich, dla których informacja jest częścią ich ciała, ich inteligencji i jestestwa – dla nich takie informacje byłyby dezinformacją, gdyż nie pojmowaliby samoświadomości. A dezinformacja to wrogość. Wrogość oznacza odpowiedź. Wojnę. Nie pojmują człowieka. Są stateczni, chociaż rozwinięci nieprzeciętnie bardziej. Są prawdziwie myślącymi istotami. Są awatarem racjonalności – czystej, nieskażonej błahostkami, nastawionej jedynie na ekspansję.

Kawał mięcha zaczął się gotować, burząc się wszystkim, co właśnie próbowano mu wmówić. Przesłał oburzenie do syntetycznego sąsiada, a ten przerobił emocję na informację i kontrargumenty.

- Podobnie jak człowiek. Rozwijamy się. Szukamy rozwiązań. Człowiek w przeciwieństwie do wszystkiego, co opisałeś i istnieje we wszechświecie, wznosi się w górę po szczeblach ewolucji, stąpając po własnych dziełach. Oto, co można powiedzieć o człowieku: gdy wszystko inne trafia szlag, my dążymy do przodu, cały czas do przodu, pomijając idee, bankructwo, braki i niedobory, wszystkie upadki. Cały czas idziemy do przodu, czasem się cofając, by wziąć rozbieg i przyspieszyć. I nie musiałem być na Ziemi, by się tego dowiedzieć. Ludzkość przetrwała zniszczenie Babilonu, rozwija się teraz w osadach, odzyskuje to, co straciła i rozwija się dalej. Widziałem maszyny przewyższające anarchiczne kompleksy twojego ludu. Ludzie są inteligentni – i to rozwój świadczy o inteligencji.

Roześmiali się w odpowiedzi.

 

Mrówka przemawiała i głosiła poglądy, które wyłowiła patrząc przez szybki terrarium. Rozbawienie. Musieliśmy jej to przyznać – była jedną z inteligentniejszych mrówek. Tak jak my kiedyś i tak jak my kiedyś, myliła się.

- Nie. W drodze jest przeszkoda. Prosta: emocje. Samoświadomość. Ludzie nie są racjonalni. Nie jesteśmy myślącymi maszynami, jesteśmy czującymi maszynami, które przypadkiem myślą.

- Ale to właśnie funkcjonujący mózg jest potrzebny, do wyrażenia się duszy – odpowiedział z tak głębokim przekonaniem, że można by na nim budować religię.

Kiedyś nawet miałby rację. Ale nie dzisiaj. Nie przy nas. Nie dla nas. Koncept duszy wprawdzie nigdy nie umrze całkowicie, jest zbyt romantyczny, zbyt wpasowuje się w próżną, ludzką naturę. Ale jednocześnie nigdy nie znajdzie odpowiedzi. To ślepy zaułek każdej nauki, a początek każdej religii.

- Dusza jest niczym więcej jak kolejnym kotem Schrödingera. Wyobrażasz sobie, że ją czujesz, ale nie wiesz, że to ona. Nie przyjmie żadnego stanu, gdyż jej nie widzimy, nie doświadczymy. Jest hipotetyczna.

Powietrze niemal zadrżało od strumienia nienawiści, którym emanował intruz. Ikar.

- Więc cała ludzkość się okłamuje? Kto tutaj kłamie – wy czy ja? Potrafisz na to odpowiedzieć?

Zabawne pytanie. Kilka tysięcy lat ewolucji, a mózg dalej żądał odpowiedzi, ostatecznego rozwiązania, dobrze przy tym wiedząc, że odpowiedz to nic innego jak inaczej sformułowane pytanie. Mózg kłamał – ewolucyjnie.

- I tak, i nie. Mózg nie wykrywa kłamstw, mózg przetrwa. A jeśli przetrwanie wymaga autookłamywania się, to mózg zrobi to bez wahania – wyjaśniliśmy spokojnie, słysząc drwiący śmiech kilkuset innych umysłów. Nie było konsensusu, zdania były podzielone. Ale mówiliśmy dalej. - Nie widzi rzeczy bez znaczenia, albo wykrzywia je wedle własnych upodobań. Mózg nie widzi prawdy, bo to nie jest jego zadanie. W ogóle nie doświadczacie świata obiektywnie. Żyjecie w symulacji, symulacji zamkniętej wewnątrz waszych własnych umysłów, zbudowanej przez wasz własny mózg. Nie jesteście w stanie zauważyć prawdy, więc sobie ją piszecie, nie widząc jak dookoła was wszystko się zmienia. Jesteście gatunkiem z genetyczną, wrodzoną agnozją.

- Jesteśmy najbliżej lekarstwa na agnozję niż był jakikolwiek umysł w historii ludzkości.

- Więc większość, jak zwykle, się myli? Rację ma jednostka?

- Pamiętaj, że nie rozmawiasz z jednostką. - Nie powstrzymaliśmy cichego prychnięcia. - A opinia większości jest opinią najmniej zdolnych. Tak zawsze było – wystarczyło dać większości kija w ręku i wmówić, że pisanie nim w piasku cokolwiek zmieni, a ochoczo się tym zajmowali, kiedy ludzie zdolni do rządzenia mogli rządzić.

- Tak ja wy teraz? - Oskarżycielski ton. Intruz zaczynał tracić nad sobą panowanie. Trzeba doprowadzić tę dyskusję do końca. Przesunęliśmy się w stronę ukrytego między maszynami pistoletu. Prymitywne narzędzie, ale skuteczne.

- My niczym nie rządzimy. My jedynie nadzorujemy przekaz. Transfer. Drogę do domu.

- I to jest właśnie ten szczytny cel istnienia? Szukanie nowego domu? Ku temu to wszystko zmierza? Ku temu idziemy?

Uśmiechnęliśmy się. Pytania wielkie, a mrówka nieskończenie przy nich mała.

 

Ikar czuł jak wszystko w nim się gotuje. Zapomniał o bólu, kolana nagle odzyskały sprawność, drżał dalej, lecz ze złości, płuca wypełniał ognisty płyn rozczarowania, umysł kotłował się i walczył z syntetykiem, który zwyczajnie odwalał swoją robotę – dopasowywał informację do rzeczywistości. I wszystko się zgadzało.

Ale to tylko sprawiało, że nowe fale gorąca wybuchały jedna po drugiej, niczym szalejąca supernowa.

- Ku czemu idziemy? - zapytali ironicznie, jakby kot pytał myszkę, którędy ucieknie. - A nam się zdaje, że do niczego nie idziemy. Zawsze tylko jesteśmy w drodze.

Bez sensu. Bez żadnego, kurwa, sensu.

- Gówno prawda. Musi istnieć jakiś cel, jakaś nadrzędna, jakaś wytyczna, którą pominęliście. Jakiś sens, może nawet dowodzący istnienia duszy.

- Trzy rzeczy nigdy nie zyskują wiary – prawda, prawdopodobieństwo i logika. Nie dziwimy się, Ikarze, że nie potrafisz ogarnąć tego własnym umysłem. Tego nigdy się nie da zrobić. Problemów nie da się rozwiązać na tym samym poziomie świadomości, który je wykreował.

Świadomość zamarła, skonsternowana. Mózg kopał coraz głębiej, szukając nowych danych, elektryzował z syntetykiem, wywołując burzę.

- Spodziewałem się czegoś więcej.. Spodziewałem się odpowiedzi. Spodziewałem się zrozumienia.

- Uwierz nam, my też. Niezależnie z jak wielu umysłów składa się twój mózg i na jak wiele partycji go podzielisz – nigdy nie rozumiesz jak działasz. Impuls jest szybszy od woli. I nawet teraz, przy ponad tysiącu umysłów, my dalej jesteśmy więźniami naszej jedynej ewolucyjnej przewagi, która spowodowała ludzkość. Mózg dalej podejmuje decyzje za nas. Problem w tym, że gdyby ludzki mózg był tak prosty, że dałby się zrozumieć, my bylibyśmy tak prości, że nie dalibyśmy rady. Mózg nas przewyższa. Samoświadomość ani technologia nigdy nie dościgną samej koncepcji mózgu. Natura miała miliony lat prób i błędów, a ludzkość jedynie parę tysięcy lat bezpiecznej gry.

Parę milionów? Spocony umysł podsunął wybawienie, odpowiedź: czas. Czas przynosi więc odpowiedzi. A to znaczy, że Obcy, kimkolwiek byli, istnieli poza ramami czasowymi znanymi ludzkości.

- Więc ci obcy. Myślicie, że oni mają odpowiedzi? Że wrócą? Wyjaśnią? Przeżyli znacznie więcej niż wy. Niż my. Niż ludzkość. Wiedzą więcej.

- Sądzę, że mają znacznie więcej odpowiedzi i znacznie więcej pytań. Tutaj nie ma celu. Nie ma końca. Jest jedynie droga i nowe rozwidlenia. I właśnie dlatego, że oni wrócą... Właśnie dlatego, Ikarze, musisz umrzeć. Wybacz, ale z rachunkiem prawdopodobieństwa, z krzywą Gaussa, z liczbami nie da się walczyć - rozwijana przez stulecia matematyka nie zostawiła zbyt wiele miejsca na zdrowy chłopski rozum, taki jak twój, Ikarze. Nie ma już miejsca na margines błędu.

Ikar zobaczył lufę pistoletu skierowaną wprost na niego. Procesor nie zdążył. Mięśnie zdążyły.

 

Nie spodziewaliśmy się tego, nie istniał żaden matematyczny wzorzec, który mógłby nam pomóc. W naszych umysłach brakowało żołnierza, obrońcy. Intruz uskoczył, przeturlał się, skoczył niczym pantera, ociekając krwią, smarem, emanując bólem nierozumienia i transmisją magnetyczną z jego syntetycznej części.

Nie. Nie mogliśmy tak skończyć.

Przetrwanie gatunku nie może oprzeć się na prostym skoku. Na mordzie. Na tym, kto pierwszy doskoczy do kogo, na czymś tak prehistorycznym jak walka o życie. Wymierzyliśmy pistolet i pociągnęliśmy za spust.

Ikar w pierwszej chwili nie poczuł nic. Nie poczuł nic, kiedy złapał ich za łeb, nie poczuł nic, kiedy pozwolił, by kawał mięcha w jego głowie wypluwał z siebie hasła o przetrwaniu jednostki, woli życia, o archetypicznej potrzebie obrony materiału genetycznego. Nie czuł nic, kiedy przekręcił ich kark, niemalże czując jak tysiąc umysłów gaśnie i rozsypuje się na miliony elektronów, eksploduje w powietrze informacją.

Powietrze wibrowało, umysł wrzeszczał ze strachu, syntetyk w głowie zamarł na chwilę, nie wiedząc co robić, mięśnie powoli oddawały kontrolę nad ciałem. Ikar spojrzał na martwe ciało, czując jakby właśnie jednym ruchem zgładził całą cywilizację w imię własnego życia.

A potem nagle lód wdarł się do jego klatki piersiowej, uświadamiając mu, że zrobił to nadaremno. Świat rozmazał się, widmo śmierci powaliło na kolana, przycisnęło do ziemi, wysysając powietrze z dziury w klatce piersiowej. Krew mieszała się ze smarem, przypominając mu o chybotliwym balansie pomiędzy maszyną o człowiekiem. Bo kto przetrwał?

Ludzkość czy maszyna? Myślący człowiek czy czujący procesor?

Kierowany impulsem, szybszym od woli, wyciągnął rękę ku głowie martwego, ku tysiącowi umysłów.

I umarł.

"Redukcja na poziomie 100%. Brak serwerów. Aktualizacja: znaleziono jeden serwer. Przesyłanie strumienia do nowego serwera. Liczba jednostek tysiąc sto trzydzieści trzy jednostki. Anomalia: podsystem Ikar. Ładowanie MindHive. Transmitowanie serwera na częstotliwość świetlną."

"System gotowy. Cel: Układ Kepler. Spodziewany czas przybycia: dwa tysiące lat ziemskich."

"Wystrzeliwanie wiązki fotonowej. Aktywowanie dysków destrukcyjnych. Anihilacja Układu Słonecznego."

"Homo Stellar przetrwał. Homo Sapiens Sapiens przetrwało. Gatunek ocalony."

"Misja zakończona powodze...."

Nie czuliśmy nic. Jedynie drogę. Jedynie przestrzeń, która mijała za nami z prędkością światła. Fraktale, tworzące strukturę Wszechświata. Kwanty, szukające odpowiedzi na pytania, którymi same były. Widzieliśmy Wszechświat od zewnątrz i jeszcze nigdy nie był tak pięknie niespójny i chaotyczny w swej naturze.

Znaleźliśmy tu odpowiedzi, choć rozwiązały one zupełnie nowe pytania.

Nie przejmowaliśmy się jednak – mieliśmy cel. Póki co.

Nazywaliśmy się Ikar.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Jared 02.04.2016
    No i to jest SF, państwo drodzy. Dałeś dowód prawdziwej erudycji. I sorry, po raz kolejny nadużyje porównania do Lema dzisiaj, ale ta półkulowość mózgu jest podobna do "Pokoju na Ziemi", z tymże tam autor postawił na biologiczne alter ego. Chociaż jestem pewien, że przypadłaby mu do gusta ta syntetyczna półkula. :) Rzeczywiście, czytając to kiedyś tam po raz pierwszy niewiele do mnie dotarło, czytając dzisiaj, odebrałem to zupełnie inaczej. Pełniej, o wiele pełniej. No nie jest to historia dla każdego, wszak mamy tu hard science fiction, jednak - moim skromnym zdaniem - niektórych rzeczy można było uniknąć. Czasami stosujesz dość duże odchylenie od mowy codziennej, takie oto "błąkając się w dysonansie pomiędzy faktami, a niewiedzą" można było rozpisać szybciej i prościej. I nie chodzi o to, że źle to wygląda, ale jednak jest dość surowe. Postawiłbym raczej na plastyczność opisu. Herbert świetnie rozgrywa takie gierki, tam gdzie zwykły autor pisze "zdał sobie sprawę, że żył teraz w cieniu syna", tam Herbert pisuje "zdał sobie sprawę, że żył teraz na orbicie własnego syna" - mała rzecz, a cieszy. :D

    Trochę za dużo przemyśleń - ciekawych, nie powiem - ale przemyśleń. Miałbym też parę zażaleń, co do patentów. W świecie, gdzie sfera Dysona jest normalna jak kartofle na promocji w Lidlu, nie spodziewałbym się raczej odtwarzacza muzyki wymagającego AŻ wyjęcia z kieszeni i dotknięcia paluchem. I - tu znowu pacnę Herberta - taka ilość sprzętu, aż prosi się o zastosowanie w praktyce. Czytając wspomnianego zauważyłem, że wprost uwielbia wprowadzać coś niezwykłego(np. Fermeni tracący dziennie z ciał ledwie naparstek wody i to na pustyni 50+ C), a potem tłumaczy, dlaczego tak jest i to na tyle przekonująco, że aż paszczę zawiera. U Ciebie jest dużo techniki, to prawda, ale często jest ona przecinkowo wymieniana, przydałoby się zadziwić czytelnika pokazem tego, co potrafi nauka przyszłości. Czytając Globa ostatnio, dość dawno temu, umknął mi wątek duszy. Rzeczywiście dobre pytanie czy dusza = świadomość. Pewnie tak, zakładając, że świadomość może przetrwać śmierć mózgu(w co nie wierzę, chociaż u Morgana Freemana w "Zagadkach Wszechświata" była kiedyś fajna teoria przełącznika kwantowego świadomości). A teraz dwa cytaty:

    1. "Nie chcieli nas wyniszczyć – o nie, na to byli zbyt zaawansowani, zbyt mądrzy, może zbyt religijni, o ile takie istoty mogą wierzyć w jakąś wyższą świadomość. Technologia oznacza wojowniczość, ale ujarzmienie jej – wysoką kulturę osobistą"

    2. "Nie wiedzieliśmy co robić. Nie byli wrodzy, nie byli przyjacielscy, o ile w ogóle znali takie słowa, ukute na Ziemi. Nie wiedzieliśmy, czy w ogóle posiadali jeszcze tak ubogi półśrodek komunikacji jak język"

    Niby nic, ale przy dogłębynym przyjrzeniu, oba się wykluczają. Kultura osobista też jest pojęciem ukutym na Ziemi, niemniej niż przyjacielskość. Nastąpiła tu pewna humanizacja obcych, w ogóle ta ich wendetta świadczy raczej o niskich pobudkach. Bardziej prawdopodobna wydaję mi się całkowita anihilacja ziemnian. Obcy zachowują się trochę zbyt ludzko, a niezauważona kradzież technologii wydaję mi się średnio prawdopodobna. Chyba że to była krypto-metafora, a ja nie załapałem od razu.

    Bohater surowy jak tatar, nie żebym się tym przejął, nie o to tu chodziło. Postawiłeś na magię odkrywania świata i przemyślenia. Słusznie. Oczywiście, mędrkowie z pewnej strony już by napisali litanie kosmicznego bólu dupy, jak zawsze, gdy jakaś kategoria nie zgadza się z kryteriami w ich ptasich móżdżkach(a potem standardowo wypisali tysiąc błędów, coby przkryć, że nie mają nic konkretnego do powiedzenia :)). Ciekawe czy by któryś wpadł na to, że imię Ikar to mała wskazówka i można sobie nią conieco dopowiedzieć, choćby to, że reprezentuje on cały ludzki gatunek, który spadł, chcąc wnieść się w niebiosa(no dobra na to jeszcze by wpadli). Albo na to, że syntetyczna część mózgu mogła zcyborgizować nieco odruchy i charakter. Tak w ogóle to sądzę, że surowość bohatera wynika raczej z wszędobylskiego technicznego opisu, który dominuje i nieco dehumanizuje całą historię. Ale i to daje pewien ciekawy efekt.

    (kiedy to pisałem byłem w środku opowiadania, dalej Ikar miał więcej cech ludzkich, ale raczej były to cechy "wyższe" - potrzeba celu, geneza istnienia itd. Utrzymuję zatem dalej, że był dość surowy, mimo kilku niewybrednych[i jakże ludzkich] wypowiedzi).

    "Kawał mięcha musiał złapać oddech, przystopować, dostosować się do swojej potężniejszej połówki, by dostrzec szczeliny wlotowe na wrota."

    Narrator nie kryje pogardy, człowieczeństwo ucieka na drugi plan i jest to kolejna rzecz, która dobrze tłumaczy tę robotyczną suchość bohatera. Tak mnie naszło, że skoro ludzie są Ikarem, obcy Dedalem, układ słoneczny wyspą, to kto jest królem Minosem? :D
    "- My. Dokładnie tysiąc sto trzydzieści jeden jednostek wgranych aktualnie na serwer mózgowy. Poeci, pisarze, naukowcy, fizycy, biolodzy, inżynierowie, architekci, ci wybrani, by przetrwać. Długa lista. Za długa na konwersację."

    A to znana mi rzecz. :D Legion, Mass Effect II, przesłuchanie getha na Normandii, nazwa nadana przez EDI za Księgą Rodzaju. :D I jeszcze dalej występuje słowo "konsenus" :P

    Zakończenie - hmmm... Mam mieszane odczucia. Dialog był pewną kąsanina argumentów i konkluzji, ale wyniknął nieco z kapelusza. Bardziej niż końcem historii wydał się przemyceniem poglądów wyrażonych ustami postaci. Takie miałem wrażenie, jakbyś ubierał opowiadanie pod te właśnie poglądy, a nie na odwrót. W sensie cała akcja złożona jest tylko po to, żeby coś udowodnić na końcu.
    Nieco irytowały wstawki "Redukcja na poziomie[...]", chociaż na końcu miało to swój urok z tym 100% i dopełnieniem się rasy ludzkiej.

    Ogólnie: było to świetne, ale stanowczo nie dla każdego. Bez okiełznania w temacie, mogło wydać się zbyt techniczne, tym bardziej, że fabuła była raczej pasywna. W ogóle ciekawy epizod, przeczytałbym taki zbiorek opowiadań, najlepiej jeszcze z narracją personalną, żeby ugryźć różne miejsca i różne punkty widzenia.

    btw. "Satelita zamierał-a w miejscu"? I zgubiłeś gdzieś przecinek przed "czekając".
    btw. 2 To był jednak Homo Stellar, no tak Homo Superior to było jeszcze coś innego, jak teraz pomyślę :D
    btw. 3 Pozdrawiam fanów pewnej strony, gdzie "komentarze są lepsze", bo wypisuje autorom milion błędów jak cepom. ;)
  • Jared 02.04.2016
    *bo wypisuje SIĘ
  • Neurotyk 03.04.2016
    Zachęcam Cię, Arysto, do głosowania na wiersze w Literkowej Bitwie na Rymy :) Przeczytaj zasady i możesz głosować: http://www.opowi.pl/forum/glosowanie-literkowa-bitwa-na-rymy-bez-w478/
  • NataliaO 05.04.2016
    Czytałam chyba ze trzy razy :) Ja widzę Ikara, jako taki symbol ludzkiego dążenia do realizacji własnych celów wbrew naturalnemu porządkowi świata, a jednocześnie symbol nadmiernej ambicji i upadku z którego nie można się podnieś. Nadanie bohaterowi tego imienia było ciekawym wyborem, procesem, który może miał trochę pokazać nam od łatwiejszej strony to SF.

    Osobiście ta historia kojarzy mi się z obojętnością, oziębłością, chłodem, suchością, sztywnością i dużą dozą nauki, miejscami historia ciążyła, przygniatał natłok wszystkich informacji ale może dlatego, że tematyka jest taka. Bohater jest dla mnie jednowyrazowy ciągle wydaje mi się, że ma jeden i ten sam wyraz twarzy, przez cała historie nie zmienił się, a te jego chwilowe zamyślenia, gdybania były raczej zachowaniem nastolatka zagubionego w świecie, a nie egzystencjonalne podejście.

    "Redukcja na poziomie 99%. Przekierowanie ..." Te dodatki wybijały mnie z rytmu.
    Co do zakończenia nie był zaskakujący, ale wprowadził takie niedokończenie historii.

    Nazywaliśmy się Ikar- Cholera, gdzieś już słyszałam to zakończenie, nazywaliśmy się Ikar w jakimś filmie, ale nie mogę sobie przypomnieć tytułu. Tak w ogóle Twoja historia kojarzy mi się z filmem, który oglądałam dawno, dawno temu i nawet mam go na dvd " Valhalla. Mroczny Wojownik" i chodź nie jest to SF to widzę jakieś podobieństwa. Np. Glob i Valhalla tak naprawdę skupiają się na bohaterze i jego drastycznym dojściu do końca, i jest tak, że i w filmie i w tym, co teraz czytałam jest cytuję : "Kadry, wiecznie brudne i chłodne toną w ziemistych pigmentach".

    nie wiem czy wolę tą z wczoraj historię czy tą dzisiejszą, ahh 5:)
  • Arysto 07.04.2016
    Całość? Trzy razy?!
    Łoesu, czuję wyrzuty sumienia :P

    A no, Ikar symbolem, jo, jest ;) A bohater właśnie dokładnie taki jest - jeden wyraz twarzy, bo jest bardziej cyber niż bio. Niewykształcony mózg nie nadążał za jego "lepszą" częścią.

    Redukcje, srukcje i obdukcje to z maszyny w ogóle idą. Na nieszczęście na opowi nie ma kursywy, więc pozostał mi cudzysłów. A że wybijały - no cóż, ja bez nich sobie tekstu nie wyobrażam, niestety ;(

    Valhalla, mroczny wojownik, powiadasz. Hm. Nie oglądałem, przyznaję. Ale tym zdaniem o kadrach mnie zaciekawiłaś, więc się przyjrzę co to za diabelstwo się czai w tym filmie. No i to skojarzenie Valhalla a Glob, heh, tego się nie spodziewałem ;D

    Buziok i dziękować, znad porannej kawy.
  • NataliaO 07.04.2016
    Arysto No trzy razy, wiesz siatka w główce to się słabo pracuje. A nawet herbata mocna nie pomagała hihi No film taki surowy jak to opko ;*
  • Frodo 07.01.2017
    Gitara 5
  • Joker 07.01.2017
    O kurczę, duże te opowiadanie, ale za to fajne :D
  • Agnieszka Gu 07.02.2019
    Witam,
    RE-WE-LA-CJA !
    Podleciałam pod ten tekst po uwadze Jareda na forum o najlepszych tekstach i przyznaję, to jeden z najlepszych tekstów jakie czytałam :)
    Super. Jestem pod ogromnym wrażeniem — od słownictwa, zapisu zdań, po przemyślenia, wnioskowanie. Super!
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Arysto 11.02.2019
    Dziękuję :) Cieszę się, że się podobało!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania