Głosy nocy – Świadkiem

Moje imię Izaak. Zamieszkuję jeden z paryskich domów opodal Rue Chantilly.

Moje życie – nudne, albowiem niewiele przeżyłem i z pewnością nie przeżyję za dużo. Zaprawdę powiadam, miałem wtedy dwadzieścia sześć lat. Kończył się wtedy październik, a teraz nastawała noc na pierwszego listopada.

Jedyną osobą, którą znałem, i która znała mnie był starzec. Wynajmował mi mieszkanie, dobrze się dogadywaliśmy i to on był jedynym dobrem, które mnie spotkało. Z powodu, że on nie miał rodziny lub ją stracił, nie wiem, przepisał na mnie majątek.

Nastała więc noc. Zazwyczaj to wytrzymywałem, ale nie teraz. Ot co. Staruszek zawsze chrapał. Ale głośno, ach zaprawdę wam powiadam tak głośno, że docierało do sąsiadów, a co dopiero do mnie, ach ja nie mogłem spać, a taki byłem znużony. Staruszek mieszkał na piętrze, ja zaś na parterze. Obaj mieliśmy własne klucze do własnych mieszkań, mimo że wszystko należało do niego.

Nie, dosyć tego, miałem już dość, albowiem snu nie mogłem wymyślić w głowie, o niczym nie mogłem pomarzyć, a tak chciałem, chociażby pięć godzin snu, o tak tyle to idealnie by wystarczyło. Ale nie! Nie mogłem nawet na minutę zmrużyć oka.

Wyszedłem z mieszkania bardzo powoli. Niezwykle wolno. Wolniej jak żółw. Albo pomyśleć o tej wskazówce zegara, która wskazywała minuty. To ja się wolniej poruszałem niźli ona. I teraz najgorsze – schody. To wystarczyło przebrnąć. Ów schody skrzypiały już od pierwszego schodka. Zaprawdę mówię, stres był ogromny. Żeby tylko on nie słyszał, żeby tylko nie zaskrzypiały, albo zaskrzypiały cicho, ale tak aby nie usłyszał staruszek, powtarzałem to sobie w głowie nieustanie. Och, trzeci schodek, zamknąłem oczy. Stawiałem paluszki tak lekko jak baletnica, tak wolno jak wspomniana przeze mnie wskazówka zegara. Udało się, wszedłem na górę. I to bezgłośnie. Wyjąłem wytrych. Wcześniej go powiginałem i zdecydowałem, że... Że jest dobrze i że uda się otworzyć te drzwi bezszelestnie, kompletnie bezszelestnie. Tylko to otworzyć, tylko to otworzyć, mówiłem do siebie. Raz, raz, dwa i znowu raz i ponownie dwa. Tak, tak coraz bliżej. Och, wydało z siebie głos, gdy tylko to sforsowałem. Stanąłem w bezruchu przytrzymując drzwi, by te nie skrzypiały i nie otworzyły się na oścież.

– Co? – wydał z siebie głos. – Kto tam?

Nic nie zrobiłem, nawet nie mrugnąłem. O niczym też nie myślałem, bowiem ta sprawa mnie stresowała, i to jak. Prawie mi to serce się z aorty zrywało. Mówię wam, że nie chcielibyście być w tej sytuacji. Chyba zasnął, już nic nie było słychać.

Wślizgnąłem się przez szparę. Potem na palcach jak ninja lub samuraj bez zbroi szedłem w stronę staruszka. A on tak leżał jakby martwy, ale nadal chrapał.

Wyciągnąłem wytrych z kieszeni. Dziabnąłem staruszka w szyję. Wydał z siebie cichy odgłos. Zacząłem go dusić. Minęła minuta. Sprawdziłem puls, jak mnie uczono. Było pewne, kopnął w kalendarz. Biedny staruszek, żal mi go, zginął w taki sposób. Zabity przez najbliższą osobę...

Poćwiartowałem jego ciało. Tak, że zostało podzielone na głowę i serce, a reszta po prostu została rozdrobniona, a więc posiekana. Oderwałem deskę spod łóżka. Nie, nie jedną, ze trzy, może cztery. Tam wrzuciłem zwłoki.

Następnego ranka przybyli stróżowie prawa.

– Mieszkańcy donieśli, że słyszeli krzyki z pana mieszkania.

Pozwoliłem im wejść. Poszliśmy na górę.

Ja usiadłem strikte nad zwłokami, bo na łóżku. Oni o coś pytali, to odpowiadałem. Potem głowa mnie bolała. Ach, jak bardzo mnie bolała. Tuż chwilę później słyszałem chrapanie i bicie serca pode mną. Nie, rzekłem sobie. Też to słyszycie?, zapytałem. Nie, odrzekli jednostajnie.

Nie wytrzymałem.

– Dosyć tego

Odsunąłem łóżko.

– O tu, tu jest staruszek. Zerwijcie te dechy, nie chcę mieć go na sumieniu!

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania