Gniew

Jestem gniewem, spluwam żarem i idę wściekły na cały świat. W żołądku noszę kotłownię, w nim spala się tona węgla na minutę. Moimi żyłami płynie gęsty niczym smoła dym. Pompuje on moje mięśnie. Jestem gotów zabić.

Próbuję przypomnieć sobie moment, w którym zakwitła we mnie nienawiść. Być może wtedy, gdy grubas w podstawówce śmiał się z mojej pękniętej podeszwy. Pamiętam jego śnieżnobiałe zęby, które chciałem wybić.

Przygotowuję się do wyjścia, w szufladzie znajduję skórzane rękawiczki. Są za małe, stanowią artefakt po babci. Zakładam starą ciemną kurtkę ojca, aby nie rzucać się w oczy. W garażu szukam młotka, co stanowiłoby wyzwanie dla detektywa. Stary ma w garażu sto tysięcy półek. Przedmioty należące do niego nigdy nie mają stałego adresu zameldowana.

Gniew do ludzi mógł narodzić się w pewien niedzielny wieczór. Nałożyłem moje najlepsze ciuchy i z buta poszedłem na posiadówę do Szymka. Dopiero, co rozpoczęła się klasa maturalna. Każdy próbował rozkminić jaką ścieżkę życiową obrać. Jedni wybierali studia, zakuwali do egzaminu, inni wybierali kraj emigracji.

Za chuja nie miałem głowy myśleć o niczym, poza biustem Dominiki, której status społeczny pozwalał się czuć przy mnie, jak księżniczka Disneya. W jej bajce grałem rolę gangusa motocyklowego, który oprowadza ją po zaczarowanych slamsach.

Dominika unikała mnie, piła więcej niż zazwyczaj i kątem oka przechodząc obok łazienki, widziałem, że wypłakuje się w ramię koleżanki. Struty zapytałem Szymka, czy wie, dlaczego Dominika się przede mną chowa. On między zaciągnięciem się kiepskiej jakości syfem a pociągnięciem łyka z butli piwa, powiedział, że Dominika zaciążyła z jakimś studenciakiem.

Poczułem, że pękają mi żebra. Nabierałem powietrza w płuca, jakbym chciał zdmuchnąć cały świat. Najchętniej wyrwałbym butelkę z rąk Szymona i rozbił sobie na głowie. Myłem sąsiadce oka, aby móc ją zabrać na randkę. Zapierdalałem w co drugi weekend na magazynie z myślą, że sprawie jej wyjątkowy prezent na urodziny. Ona jednocześnie szmaciła się z jakimś frajerem z uniwerku. Zostałem w deptany w ziemię.

Staram się oczyścić umysł. Za dużo myślę. Znajduję w końcu przeklęty młotek. Ma gumową rączkę, która dobrze leży w ręce. Owijam go w reklamówkę i obklejam szarą taśmą. Wrzucam młotek do plecaka. Zastanawiam się, czy wziąć skuter, czy jechać rowerem. Decyduję się na rower, bo jest cichszy.

Jest styczniowa noc, pedałuje ile sił w nogach. Z miasta do sąsiedniej wsi mam dwadzieścia kilometrów. Nie ma minusowej temperatury, przyszła odwilż. W moim rowerze brakuje tylnego błotnika, więc plecami spływa mi błotna rzeka.

Boję się sam siebie. Robiłem już paskudne rzeczy, ale nigdy nikogo nie skrzywdziłem bezpośrednio. Teraz płonie mi krew, na rozkaz rozjechałbym stado niewinnych kociąt. Mijają mnie auta, mam nadzieję, że żaden kierowca mnie nie zapamięta. Światła lamp przypominają mi oczy diabła.

Prawie będąc na miejscu, chowam rower w rowie. Ostatni kilometr pokonuje na nogach. Obserwuje dom skurwysyna, którego chcę zabić. Byłem u niego zaledwie dwa razy. Pamiętam, że pokój ma na parterze, a na piętrze śpią jego rodzice.

Nie ma ogrodzenia, rozglądam się, czy nie stoi, gdzieś psia buda. Teren wydaje się czysty. Zaciskam z całych sił trzonek młotka. Przed oczami mam krwawe fajerwerki. Zbiera mi się na wymioty. Pukam w jego okno, młotek skrywam za plecami.

Nie śpi, pewnie oglądał porno na słuchawkach i wącha szczura. Za szybą gaśnie niebieskie światło ekranu laptopa, zapala się lampka. Skurwysyn gapi się tępo w stronę okna. Pukam raz jeszcze, jednocześnie słyszę szum krwi w uszach.

Podchodzi przestraszony do parapetu, uchyla okno i pyta:

— Jaki chuj?

— Psy mnie szukają, potrzebuje przekimać — skłamałem

— Dlaczego u mnie? Jak starych komendant nad ranem obudzi, to wyjebią mnie z chaty.

— Zmyje się przed świtem. Jesteś mi teraz najbliższy.

Mój głos się załamał, ostatnie zdanie nasiąknęło smrodem, który mógł wyczuć.

— Zaczekaj przed drzwiami — wykrztusił niechętnie.

Stanąłem przed drzwiami, słyszałem jego ociężałe kroki. Powolne przekręcanie klucza w zamku. Uchylał drzwi bardzo powoli, aby nie skrzypiały. Kiwnięciem głowy zapraszał mnie do środka. Natomiast ja stałem nieruchomy. Kwaśne krople deszczu spływały mi po twarzy i wchłaniały się przez skórę.

— Włazisz, kurwa?

Wtedy on idealnie wychylił łeb za futrynę i oberwał obuchem. Przeszedł mnie dreszcz na dźwięk pękającej czaszki. Bordowa fala rozlała się przed oczami. Euforia wypełniła mi kości. Na kilka sekund stałem się panem życia i śmierci. Po chwili upuściłem młotek. Strach splótł moje serce i uciekłem.

Dlaczego spierdoliłem sobie życie na starcie?

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Narrator 4 miesiące temu
    Doskonałe, w sam raz na początek Nowego Roku! 👍

    Pisząc prowadzisz czytelnika nie wprost i za rączkę, tylko zygzakiem, z odskokami. Znakomity kontrast między uczuciami bohatera i światem zewnętrznym, ale najbardziej porusza fabuła, w której prozaiczna, niepozorna sytuacja prowadzi do koszmaru. „O banalności zła” — chciałoby się rzecz, ale jakże mogłoby być inaczej skoro: „W żołądku noszę kotłownię, w nim spala się tona węgla na minutę.” Jedyne wyjście to usunąć zawalidrogę, czyli zabić i spędzić resztę życia zadając sobie pytanie postawione na końcu opowiadania.

    „poza biustem Dominik” => „poza biustem Dominiki” lub „poza biustami Dominik”, ale była chyba tylko jedna.

    Daję 5 i pozdrawiam.😊
  • Vincent Vega 4 miesiące temu
    Zło zawsze bierze się moim zdaniem z rzeczy prozaicznych. Zło jest też czynione większości przez osoby, które złe nie do szpiku kości nie są, lecz wybierają rozwiązanie gwarantujące szybkie ulżenie w natłoku emocji, ale brzemienne w okropne następstwa.

    Ps. To miał być prolog do czegoś dłuższego i poważniejszego, ale ambicje były większe niż umiejętności. Dobrze chociaż, że fragment komuś umilił czas.

    Pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie. :)
  • Grafomanka 4 miesiące temu
    W sumie większość morderców tak zaczynała... prześladowania w szkole, wyobcowanie, rozczarowania, gniew, brak opanowania. Jeżeli bohaterowi uda się nie ponieść kary, będzie nadal w ten sposób rozładowywał napięcie.
    Dobry tekst, obnaża działania, motywy. 5
  • Vincent Vega 4 miesiące temu
    Dziękuję bardzo za przeczytanie. Karą dla bohatera były wydarzenia, które sprawiły, że posunął się do zbrdoni. Po niej może tylko lecieć w dół spirali rozpaczy.

    Pozdrawiam:)
  • droga_we_mgle 4 miesiące temu
    Dobre :)
    A pierwsze zdanie świetne. Podobnie jak to o rozjeżdżaniu kociąt - mówi więcej niż tysiąc słów.

    Dopiero[,] co rozpoczęła się klasa maturalna.
    której status społeczny pozwalał się czuć przy mnie[,] jak księżniczka Disneya
    rozglądam się, czy nie stoi[,] gdzieś psia buda - nie wiem, dlaczego wstawiasz przecinki w takich miejscach. Nie powinno ich tu być.
  • Vincent Vega 4 miesiące temu
    Dziękuję bardzo za komentarz. Co do ilości przecinków to przezorność. Pracuję ciągle nad tym. Pozdrawiam serdecznie:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania