Gracze
– Nie gram z wami – krzyknął mężczyzna w średnim wieku.
Rzucił karty na stół i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nad blatem błyskawicznie ukazały się trzy skierowane w niego lufy rewolwerów, trzymane przez trzech pozostałych graczy. Ciasny pokój spowijały kłęby dymu, wydobywające się ze stojącego na kuchence garnka, w którym od ładnych paru minut przypalały się ziemniaki. Nikt z nich nie palił papierosów, więc wpadli na pomysł pyrko-zadymy. Miała imitować klimat z dawnych przedwojennych salonów gry.
– Spokojnie panowie – odezwał się sięgający do kieszeni. – Chcę tylko wyciągnąć jogurt.
Powoli, żeby nie sprowokować ich do strzału, wydobył pojemniczek. Lufy zniknęły tak szybko jak się pojawiły.
– Jaki smak? – zapytał łysawy dyrektor banku.
– Naturalny.
– Łe, nie lubię. Wolę smakowe.
– Ja kupuję brzoskwiniowe – wtrącił prezes kopalni miedzi.
– Ale gdzie tam. Truskawkowe są najlepsze – dodał swoje trzy grosze senator.
Ziemniaczany dym zaczął wydostawać się pod drzwiami do sąsiedniego pomieszczenia. Ktoś zapukał.
– Proszę – odpowiedzieli chórem.
W ledwo widocznej futrynie ukazała się postać kobiety. Tak przynajmniej należało sądzić po wypukłościach na wysokości klatki piersiowej. W miejscu gdzie zazwyczaj znajduje się głowa widniało coś na kształt plątaniny węży ogrodowych połączonych z hełmem strażackim. Istota nie miała nóg. Wisiała kilka centymetrów nad podłogą falując lekko z prawej na lewą. W miejscu rąk posiadała po trzy wirujące odnóża, niczym macki ośmiornicy.
– Aaaaaaaaa! – rozległ się wrzask przerażonych czterech graczy. – To Bogini Kali!
– Srali, nie Kali – usłyszeli głos sprzątaczki Franczakowej, która od lat porządkowała biura posła W.
– Niech wyłączy te kartofle – mówiła dalej kobieta zwracając się do swojego pracodawcy. – Smród jak cholera. Ci z telewizji łeb zawracają, pytają czy jakiś pożar, czy co.
– To pani, pani Franczakawa?
– A niby kto, jak nie jo.
Kobieta weszła do środka i włączyła odkurzacz do kontaktu. Podłączyła trzymane w rękach węże i rury.
– Niech wyńdom. Sprzątnąć muszę. Okno trza otworzyć bo padną mi tu jak muchy.
Prezes, dyrektor, senator i poseł posłusznie opuścili pokój. Franczakowa spojrzała na stół.
– Ło Jezu, znowu grali w kuku.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania