Granica [X2]

Mówili że ludzki umysł potrafi znieść więcej niż ciało, jak bardzo się mylili.

-Nerub’ag Graglaghta

 

Abraham?

On, żyje?

Jezu z niego poczciwy człowiek, romantyk taki, u nas na łodzi często wpatrywał się w morze z kartką i piórem w ręku.

On też przez to przeszedł prawda?

Przez inną Nekropolię?

Zaqu’la,quarth’ta? Brzmi plugawo jak każda rzecz związana za Blightem.

Złe czasy nastają dla ludzkości, jak widzicie zamknięty jestem już na wieki w tym okręgu. Dlaczego?

Inaczej straciłbym poczytalność, zaczął obgryzać własne ciało, słyszeć okropne… Rzeczy. Bo jak to inaczej nazwać. Nie jestem człowiekiem, który może wam pomóc. Poszukajcie mojego przyjaciela Aidena Franka. Miał do czynienia z okultyzmem na pewno wniesie coś więcej niż stary marynarz.

Chcecie opowieści o miejscu, z którego uciekłem bez zmysłów?

Na samą myśl o tym przez co przeszedłem… Świece wokół kręgu nabierają mocy.

Dobrze więc…

Zaczęło się od codziennego wypadu na morze wraz z całą załogą, nie mieliśmy w planach złapać niczego specjalnego, padał gęsty deszcz, ciemno też było i ogólnie dzień wydawał się paskudny. W każdym razie nasz kapitan nalegał byśmy udali się na otwarte morze, tak też poczyniliśmy. Z początku było spokojnie, złapaliśmy na sieci pokaźną ilość wszelakich ryb. Jednak nasze następne znalezisko, pełne trwogi, wzbudzające w nas terror i strach przy każdym spojrzeniu. Edward, starszy już szkutnik wyskoczył za burtę, ryby w sieciach zaczęły szaleć a mi kręciło się w głowię gdy patrzyłem na naszą zdobycz. A była to iście karykaturalna bestia o kłach ostrych z zieloną lampką na głowie. Ale jej ciało, odkryte miało kości, jakby przegryzione, płetwy poruszały się z wiatrem w kolorze błękitu i oparów czerni. Z pod brzucha wychodziły dwie macki a ze skóry stworzenia wystawały oczy. Nasz kapitan, poczciwy Steward, złapał się za głowę nie mając pojęcia co zrobić, widziałem w jego oczach przerażenie jakiego dotąd nigdy nie widziałem u żadnego człowieka. Nagle ujrzeliśmy światło w oddali podobne jak u latarni morskiej tyle że te było zielone i oślepiające. Wtedy statek przedziurawiły pale nabijając każdego nieszczęśnika, który znalazł się na ich drodze. Ja zaś uciekłem pod pokład cały trzęsąc się ze strachu. A wrzaski jakie temu wszystkiemu towarzyszyły. Stukot i głośny, nie przyjemny dla uszu zgrzyt jakby stali do tego krzyki naszej załogi w terrorze skaczącej za burtę by uniknąć przedziurawienia. Mnie na szczęście ominęło niebezpieczeństwo. Siadłem skulony w kącie czekając aż rzeźnia dobiegnie końca. Niestety los mnie gorszy czekał od moich kolegów z załogi. Zapamiętałem parę słów, jeśli można je tak nazwać. Ngytrgy Haghta Blaghte’Gragraghta.

Następnie straciłem przytomność.

A obudziłem się w miejscu, pustym… Bezdennym iście kosmicznym. Było to miejsce gdzie panował mrok wraz z błękitną esencją, nie było ścian tylko niekończąca się przestrzeń. Ale najgorszy był ten szum w uszach. Bez końca. Siedziałem tam wydawałoby się parę minut ale tak naprawdę czułem jakbym przeżywał wieki życia. Patrzyłem na swe ręce, jak skóra powoli starzała się a broda rosła siwiejąc.

Wkrótce to moją samotność przerwała istota, wydawała się zlepkiem mazi i płynów, nie miała głowy tylko wystający hak zwisający z szyi na łańcuchu. Wyciągnęło do mnie ręce, ciało tego czegoś zaczęło opadać na podłoże tworząc czarny śluz powoli zbliżający się. Krzyknąłem jedynie, zachłysnąwszy się z paniki zacząłem uciekać w drugą stronę jednak za każdym spojrzeniem w tą czy we tą, widziałem te stworzenie. A w pustej przestrzeni gdzie za miejsce głowy role pełnił hak, stawała się widoczna poświata twarzy, człowieka. Jednak straszliwa to facjata była, pełna blizn i nacięć, bez oczu i ust. Po mojej bez owocnej próbie ucieczki w przestrzeni kosmicznej zostałem złapany za ręce, uderzony w kolana, zrzucony na ziemie i targany. Błękitna esencja z mrokiem powoli ukazywały obrazy, byłem ciągnięty przez hale o kamiennych ścianach z czerwonymi płachtami na nich powieszonymi. Nagle postawiono mnie przed drzwiami drewnianymi olbrzymimi. Otworzono je a za nimi…

Jezu…

Nzamq'nab'ga,ta'ga'ghta. Nzamq'nab'ga,ta'ga'ghta. Nzamq'nab'ga,ta'ga'ghta.

TO tam było.

Okropny wizerunek boga czczony przez upiory bez głów, bez błękitne dusze w hali ogromnej zapełnionej czarnym ogniem. Stało tam na środku, kazano mi się na niego wpatrywać.

Doświadczenie gorsze od wszelkich tortur. Było to zlepkiem czarnego mięsa poruszającego się jakby żyjącego kształtem przypominającego półksiężyc stojącego na stercie czaszek, które oplątywała wielka, obrzydliwa skolopendra. Bożek trzymał w jednym złączu błękitnej esencji lampę, z której biło zielone światło wydobywając krzyki dusz do niej jakby wciąganej. W drugiej miało kostur o głowicy jakiegoś ośmiornicowego stwora. Im dłużej się wpatrywałem tym wyraźniej dostrzegłem puste oczy bożka, obraz wokół zaczynał kurczyć się, zagęszczać. Widziałem tylko jego. Wkrótce dołączyły szepty a ja czułem przepływ energii w moim mózgu, jakbym dosłownie został trzaśnięty piorunem.

Ale pytacie, co takiego ujrzałem?

Zobaczyłem najgorsze rzeczy, o których kiedykolwiek pomyślałem. Każdy koszmar jaki przeżyłem w moim życiu stał przed moimi oczami. Czy to jakaś zjawa wymyślona przez moją wyobraźnie czy też obrazy bólu. Nie dość że to widziałem to czułem, jak mi palce wyrywano z kośćmi, karmiono nimi. Jak wyrywano mi kręgosłup bym mógł splunąć na niego krwią. Ale wiecie co ujawniał bożek?

Najgorszy koszmar. Coś co pogromiłoby nasze istnienie i zachęciło do samobójstwa. Dla mnie była to moja rodzina. Nie, wtedy nie oglądałem. Wtedy wcieliłem się w siebie, podszedłem do mojej ukochanej żony i… i… Brutalnie wdarłem się oburącz do jej ust naciskając w obie strony szczękę tak by ją urwać. Wyrwałem jej dolną część twarzy gołymi rękoma poczym spojrzałem na swe dłonie widząc krew. Przestraszyłem się ale nie miałem nad sobą kontroli. Dokończyłem moją jedyną ukochaną osobę naciskając rękoma w jej oczodoły tak by głowa wybuchła jak arbuz. Wtedy to poszedłem do pokoju małego. Leżał w kołysce.

Myślicie że nie walczyłem? Nie wiedziałem nawet czy to działo się naprawdę, czy nie była to jakaś ułuda. Złapałem za szyje mojego dziecka rapidalnie uderzając jego małą główką o podłogę, płakał, płakał, a ja słyszałem jedynie swój śmiech gdy czaszka paroletniego dziecka pękała a jego wnętrzności wychodziły same na zewnątrz. Nie było końca moich koszmarów ale czułem że byłem trzymany bym cały czas spoglądał na bożka. Ujrzałem symbole na ścianach namalowane krwią, porozrzucane mózgi i czaszki bo bokach, lejącą się litrami krew do jednego wielkiego zbiornika. Czułem jak moja głowa miała zaraz eksplodować jednak w ostatniej chwili zostałem odciągnięty od wzroku bożka. Wtedy oszalałem. Targałem się jak opętany w objęciach eterycznych istot próbując się uwolnić a jedyne co wtedy miałem w głowie to samobójstwo. Chciałem zarżnąć swój paskudny byt z ziemi, chciałem krwi, własnej. Jeszcze do tego te nie ustające szepty i głosy. W tym dziwnym języku. Jedyne co powtarzało się non-stop to,

Nzamq'nab'ga,ta'ga'ghta. Nzamq'nab'ga,ta'ga'ghta. Nzamq'nab'ga,ta'ga'ghta.

Cóż, potem zostałem zamknięty w celi, tym razem normalnej zwykłej, podobnej do tych w naszych więzieniach, tyle że ta była cała zapisana krwią. Widniały na niej zapiski w wielu językach, choćby w języku majów, tylko ten rozpoznałem a uwierzcie mi było ich tam mnóstwo. Powtarzał się również symbol przedstawiający oko i dwie faliste kreski nad nim. Drapałem palcami o kamienne ściany, potem zacząłem wbijać swoje stępione paznokcie w skórę próbując wydobyć jak najwięcej krwi. Przelałem jedną wielką plamę i do teraz moje ciało oszpecone jest wszędzie bliznami po wtedy moich długich paznokciach. Siedziałem w tej celi lata się zdawało, skóra zmarszczona opadająca z kości, szara broda sięgająca brzucha. I ten niekończący się szum. Nie było już dla mnie świata, czułem się kompletnie zniszczony nie wiedząc czy naprawdę zabiłem swoją rodzinę. To wszystko zdawało się takie realne i prawdziwe ale jednak w głębi siebie nie mogłem uwierzyć.

Jak uciekłem?

Wypuszczono mnie.

Bym zarażał swym szaleństwem zapewne.

Cały we krwi znalazłem się w środku miasta, w którym żyłem od dziecka, ubrany w szmaty, wychudzony i ledwo żywy. Wyglądałem na obłąkanego i takim właśnie byłem. Ludzie spojrzeli na mnie jak drapałem swoje ciało spoglądając na słońce jakbym je pierwszy raz w życiu zobaczył.

Miałem szczęście że napotkałem na właśnie tego człowieka, Aidena Franka. Tylko on może jeszcze uratować ludzkość, tak jak uratował mnie. Zabrał mnie z ulicy do mojego domu i stworzył dla mnie ten okrąg pozwalający zachować mi poczytalność. Ludzie z miasta przynoszą mi jedzenie i cóż jakoś żyje, ale powiem wam. Wolałbym nie żyć.

Co z moją rodziną pytacie?

Ich zwłoki znajdziecie na piętrze.

 

 

Bestia zaśmiała się i spojrzała na młodzieńca z czystą pogardą. Młodzieniec tedy to wziął kamień z ziemi i rzucił w ogromne oko stworzenia. Głupiec został poćwiartowany i rzucony psom na pożarcie.

-Księgi Trwogi Tom I

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Canulas 06.11.2018
    Anglerfisha wyciągnęli z głębin?

    "Zobaczyłem najgorsze rzeczy, o których kiedykolwiek pomyślałem. Każdy koszmar jaki przeżyłem w moim życiu stał przed moimi oczami. Czy to jakaś zjawa wymyślona przez moją wyobraźnie czy też obrazy bólu." - trochę zbyt dużo dookreśleń moja/mnie

    " Złapałem za szyje mojego dziecka rapidalnie uderzając jego małą główką o podłogę" - szyję.


    Te błędy to tak wybiórczo tylko.
    Cały tekst bardzo fajny. Gdzieniegdzie bym coś tam zmienił,zwłaszcza w tych nadpowiedzeniach personalnych, ale naprawdę nie jest źle
    Lovecraft dałby łapkę w górę.
    Pozdrox
  • All 07.11.2018
    No jak LC dałby łapkę w górę to zaszczyt, dzięki za opinie!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania