Grunt to rodzinka!

Siedzieli przy okrągłym stole, co było jedyną nadzwyczajną rzeczą w całej tej sytuacji, bowiem to co tu się działo to zwykłe spotkanie rodzinne, jakich wiele. Przecież Wielkanoc. Każda okazja jest dobra, żeby zjeść trochę bigosu, zapić wódeczką i pogadać nieco.Było ich dużo, dorośli, dzieci, seniorzy, juniorzy. A policzyć tego nie szło, tym bardziej jak się jest humanistą.

Była również Renata, seniorka całego rodu, która moherowego beretu nie zdejmowała nawet w pomieszczeniu. A jego piękna antenka wyglądała niczym szabla uniesiona w górę przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Renata była wdową po Protazym, swoim mężu nazywanym przez wszystkich "tym od Renaty". Bo prawda była taka, że to ona rozdawała karty w tej rodzinie. Była najstarsza, niektórzy mówili, że powinna już umrzeć przynajmniej trzy razy i widziała tylko na jedno oko, ale to wystarczyło, żeby zobaczyć to co powinna widzieć. Tak przynajmniej mówiła. A widziała wszystko, począwszy od wyimaginowanej ciąży stryjenki Zuzanny, a skończywszy na śmierci Andrzeja o końskim zdrowiu.

Renata przełknęła mocną kawę, którą od kilku minut w milczeniu się raczyła i zaczęła spoglądać kolejno na każdego członka rodziny. Szczęśliwiec, po którym jej oko prześlizgnęło się bez żadnego zbędnego komentarza, mógł czuć się tak jakby wygrał milion w totka. Czy coś. Wreszcie wybrała swoją ofiarę. Lidka. Siostrzenica jej przyrodniej siostry ze strony matki. O to, to było dopiero ziółko! Renatę nawiedziło nagle, dawno zatarte już wspomnienie, które ożyło w jej pamięci w najlepszym ku temu momencie.

-Lidia.. a bo ja tak myślę sobie, ty powinnaś bardziej pilnować swoich dzieci, toć one umrzeć kiedy mogą przez ciebie.- padł pierwszy granat ze strony Renatki.

Cała rodzina spojrzała na Lidkę z przyganą, nie wiedzieli jeszcze o co chodzi, ale zaraz się dowiedzą. Cieszyli się niezmiernie z faktu, że to nie na nich padły oskarżenia seniorki rodu. Sama Lidia zaczerwieniła się jak dojrzała wiśnia.

-Ale ciociu, o co chodzi?- spytała spokojnie.

Renata eksplodowała, co zdarzało jej się dość często w chwilach podniecenia:

-No jak to o co, a bo ciebie to nie obchodzi przecież. Jak twój syn, no ten, Zbyniek czy jak mu tam, pal licho zresztą, nie o imię chodzi. Poszedł dziesięć lat temu z kolegami na motór, to wrócił z ręką w gipsie, bo tyś mu pozwoliła! O! I teraz też chodzi, cały połamany, znowu go na te rajdy namówiłaś. Wyrodna matka. Toć on sobie krzywdę zrobi, kark skręci i potem będzie lament, nie tak?- zwróciła się do siedzącej najbliżej kuzynki Leokadii, która z pasją przytaknęła.

-Ale ciociu, to było dawno, zresztą chłopak nic mi nie powiedział o tym, dostał nauczkę, motor żeśmy sprzedali. A teraz się nie połamał, tylko w teatrze występował i grał poszkodowanego, ciociu...

-Od grania krótka droga do złamania!- wyrecytowała cioteczka zadowolona z siebie.- Zresztą to nie tylko o to chodzi...

Twarz Lidii z dojrzałej wiśni przybrała odcień śliwki. Kobieta była przerażona, ale starała się być twardą. Czuła się, jakby chodziła po polu minowym. Czekała na uderzenie, które w chwilę potem nadeszło w postaci córki Lidii, która przyniosła barszcz. To zwróciło uwagę ciotki.

-Krystynko, podejdźże no tu, do cioci.- nieświadoma niczego dziewięciolatka weszła do jaskini lwa.- No i jak, zjadłaś te cukiereczki co ci ciocia Danusia dała? Dobre były?

-Nie jadłam ich, ciociu.- powiedziała mała i miło się uśmiechnęła.

-Dlaczego, nie lubisz?- zapytała kobieta, głosem przecinającym powietrze.

-Mama mi nie pozwala, mówi, że to niezdrowe, że mi pan doktor nie pozwala w moim stanie.

Ciocia jakby czekała na chwilę, w której mała powie coś o matce. Odwróciła głowę w stronę Lidki i aż otwarła usta z radości, a beret na jej głowie spadł na podłogę, zignorowała to jednak.

-Czy ty swoje dzieci głodzisz? Toż to jest patologia! I mi nie wmówisz teraz, że to nie prawda, bo ja głupia nie jestem, ja oko mam ślepe, ale umysł jasny. Wy czekacie na zasiłki jakieś, żeby pieniądze były, że niby dzieci biedne chodzą. Ja na to nie pozwolę, nie pozwolę! Azaliż... tak się sprawy mają, to ja ci jom odbiorę, ja ci jooom odbiorę!- krzyknęła i trzasnęła pięścią w stół.

-Ciociu, Krysia ma nadwagę. Nie może jeść słodyczy, dopóki nie schudnie. Daję jej zamiast tego owoce. Prawda, że je lubisz kochanie?- zwróciła się do córki.

- Tak, mamo.

- Pff, jak ty to biedne dziecko otumaniłaś. Już nawet nie wie co mówi. Zresztą to nie o to tu chodzi. Słyszałam, że...- ciocia Renata zwęszyła nową plotkę na temat Lidii i już miała ją wypowiedzieć, gdy kobieta wstała i nie oglądając się za siebie wyszła z pokoju, a trzask na korytarzu zwiastował, że wyszła, głośno zamykając drzwi frontowe.

"Trudno."-pomyślała Renata. "Są inni."

Seniorka podniosła beret z podłogi, łyknęła znowu kawy i rzekła:

-Heniek, a pamiętasz jak...?

Wszyscy prócz wspomnianego Heńka odetchnęli z ulgą.

Historia zatoczyła koło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • wolfie 06.04.2015
    Bardzo podoba mi się sposób, w jaki opisujesz stworzone przez siebie postacie. Żadnych uwag nie mam. Ode mnie 5 :)
  • BreezyLove 06.04.2015
    Należy się 5, doskonałe opowiadanie ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania